Matka Franciszka Werner, elżbietanka z Nysy, rozpoczęła drogę na ołtarze

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Bł. Maria Luiza Merkert i matka Franciszka Werner, 1872 rok.
Bł. Maria Luiza Merkert i matka Franciszka Werner, 1872 rok.
Formalnie proces beatyfikacyjny nyskiej elżbietanki jeszcze się nie rozpoczął. Ale biskup opolski Andrzej Czaja wydał edykt, prosząc o nadsyłanie dokumentów, pism, zdjęć, pamiątek lub wiadomości w jej sprawie. Zarówno pozytywnych, jak i negatywnych.

Postaci Franciszki Werner nie sposób opisać w oderwaniu od innej - wyniesionej na ołtarze w 2007 roku - nysanki, Marii Luizy Merkert, założycielki Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety (obie były rówieśniczkami). Razem uczęszczały do miejskiej katolickiej szkoły dla dziewcząt w Nysie. Zajęcia praktyczne z szycia, gotowania itd. prowadziły w niej byłe siostry magdalenki (ich zakon został przez władze pruskie zsekularyzowany).

We wrześniu 1842 roku niespełna 25-letnia Franciszka Werner wspólnie z Matyldą Merkert i jej siostrą Marią Luizą oraz Klarą Wolff zobowiązują się do bezpłatnej zorganizowanej posługi osobom chorym i najbardziej potrzebującym bez względu na płeć i wyznanie, przyjaciołom i nieprzyjaciołom. Zapoczątkowały w ten sposób Stowarzyszenie Szarych Sióstr pw. Serca Jezusowego dla Pielęgnacji Opuszczonych Chorych.

- Franciszka Barbara Augusta była córką mistrza szewskiego, który do Nysy przyjechał z Czech - opowiada siostra Margarita Cebula, która jako postulatorka z ramienia elżbietanek pracowała przy beatyfikacji Marii Merkert, a teraz skrupulatnie bada pisma pozostałe po Franciszce Werner. - Do rodziny wniósł obraz Serca Pana Jezusa i to przed nim młode nyskie dziewczyny złożyły pierwszy akt oddania.

Rodzina musiała być bardzo pobożna, skoro starszy brat Franciszki wstąpił do bonifratrów. I on posługiwał chorym. Zaraził się w czasie tej pracy i zmarł. Profesję zakonną złożył na łożu śmierci.

Franciszka, nysanka z urodzenia i wychowania, sporą część życia spędziła poza rodzinnym miastem. Razem z Matyldą Merkert została posłana do Prudnika, gdzie zajmowała się chorymi na tyfus w szpitalu i w mieście. Obie zachorowały, Matylda Merkert umarła.

- Skutki tyfusu matka Franciszka odczuwała przez całe życie - relacjonuje siostra Margarita. - Miała duszności, trudno jej było podjąć większy wysiłek fizyczny. W 1850 roku razem z bł. Marią Luizą Merkert - już po odbyciu nowicjatu u sióstr Boromeuszek - postanawiają pod patronatem św. Elżbiety wznowić w Nysie działalność dobroczynną. Opiekują się chorymi w miejscu ich zamieszkania. Siedem lat później Franciszka zostaje posłana do takiej samej posługi we Wrocławiu. Tam złożyła pierwszą profesję zakonną (siostry odnawiały ją co trzy lata) i aż do 1872 roku była tam przełożoną domu. Siostry składały cztery śluby - obok ubóstwa, czystości i posłuszeństwa zobowiązywały się opiekować chorymi.

Nietoperze z sercami jak anioły

Franciszka realizowała ten ostatni ślub, m.in. zarządzając wojskowymi barakami w Berlinie. Opiekowała się - wraz z siostrami - rannymi żołnierzami podczas wojen duńsko-pruskiej, austriacko-pruskiej i francusko-pruskiej. Ranni wojacy mówili o pielęgnujących je siostrach, że wyglądają wprawdzie jak nietoperze, ale serca mają jak anioły.

Pierwszy strój sióstr, który tak rozbawił frontowych wiarusów, nie różnił się zbytnio od ówczesnych szarych sukni śląskich kobiet. Na głowie nosiły biały czepiec, na który wychodząc na ulicę, wkładały szary kapelusz. Wyróżniał je noszony u paska różaniec.

W drugiej połowie 1872 roku matka Franciszka jest jedną z sióstr, które w zastępstwie podupadającej na zdrowiu przełożonej, wizytuje domy zakonne. Kiedy w tym samym roku Maria Luiza Merkert umiera, biskup wrocławski mianuje Franciszkę Werner wikarią generalną zgromadzenia. Na przełożoną generalną wybiera ją kapituła sióstr w marcu 1873.

Na lata jej kierowania zgromadzeniem przypada Kulturkampf, a wraz z nim walka rządu pruskiego z Kościołem. Z powodu tej walki siostrom przez siedem lat nie wolno było przyjmować nowych członkiń do zgromadzenia.

- Była odważna. Doprowadziła do tego, że nasze zgromadzenie nie upadło - podkreśla siostra Margarita. - Nie wszystkim zakonom się to udało. Interweniowała u cesarza Wilhelma I u cesarzowej Augusty oraz u ministra kultury Gustawa von Gosslera. I to skutecznie. Dostała zgodę na przyjmowanie kandydatek, choć w ograniczonej liczbie. Umacniała też zgromadzenie od środka. Organizując dla sióstr rekolekcje, dni skupienia. Pisała też do nich listy. Udało się jej założyć 17 nowych placówek i przyjąć około 200 kandydatek. Za jej życia elżbietanki dotarły aż na północ Norwegii.

- W trudnych czasach umiała podchodzić do ludzi z pokorą i życzliwością, okazywała dobre serce i miała poczucie humoru - dodaje siostra Margarita. - Umiała się też śmiać z siebie. Była kobietą niewielkiego wzrostu i szczupłą. Na niezbyt długich życzeniach imieninowych do matki Marii Luizy napisała: „Moje życzenia są może zbyt krótkie, ale proszę pamiętać, że mała i krótka jest także osoba, która je wysyła.” Potrafiła też z humorem zwracać siostrom uwagę. Młodą siostrę pędząca po schodach pytała, gdzie ma zająca. Innej, która zaniedbała sprzątanie refektarza (jadalni), zwróciła uwagę, że ma nazbyt wielu kawalerów. Tego się po siostrze nie spodziewałam - dodała. Napomniana dopiero po chwili zrozumiała, że chodzi o kryjące się po kątach pokoju pająki.

Zmarła w opinii świętości 14 grudnia 1885 roku w Nysie. Trzy dni później została pochowana na nyskim Cmentarzu Jerozolimskim.

Ziemia z grobu na front

- Na pewno była bardzo pokorna. Wymodliła i wypracowała w sobie tę cechę - opowiada siostra Margarita Cebula. - Wybrzmiało to mocno na jej pogrzebie. Ks. Pietsch, administrator przy kościele św. Jakuba, powiedział nad jej grobem, że kiedy ją odwiedził w niedzielę wieczorem (w przeddzień śmierci) powiedziała mu, by - jeśli nazajutrz nie będzie mogła już mówić - on przekazał siostrom prośbę o przebaczenie, jeśli którąś z nich uraziła. To były ostatnie słowa jakie od niej usłyszał.

Kult matki Franciszki rozpoczął się niemal zaraz po śmierci. Wierni przychodzili na jej grób, by modlić się za jej wstawiennictwem. W czasie wojen kobiety zabierały garstkę ziemi z jej mogiły, by ją wysłać swoim synom i mężom na pola bitew. Najwyraźniej wierzyły one, że wstawiennictwo zmarłej może pomóc ocalić ich bliskich.

W marcu 2008 roku abp Alfons Nossol na prośbę przełożonej generalnej elżbietanek zatwierdził nominację siostry Margerity na postulatorkę sprawy matki Franciszki Werner, rozpoczynając tym samym przygotowania do przyszłego procesu.

- Odwiedzałam przez lata archiwa i szukałam materiałów z nią związanych. 27 lutego 2020 roku zwróciłam się z oficjalną prośbą do bpa Andrzeja Czai o przeprowadzenie procesu beatyfikacyjnego. Do tej prośby trzeba było także przedłożyć wyniki archiwalnej kwerendy i biogram matki Franciszki. Jest tych dokumentów o wiele więcej niż zostawiła po sobie bł. Maria Luiza. Najwięcej jest listów prywatnych. Ks. biskup wydał edykt, niemniej formalnie jesteśmy wciąż w fazie przedprocesowej - wyjaśnia siostra Margarita. - Jego pierwsza sesja, zgodnie z przepisami wprowadzonymi przez papieża Jana Pawła II, powinna mieć charakter otwarty, czyli odbyć się z udziałem wiernych. Kiedy to się zdarzy? Jak Pan Bóg da. Musimy cierpliwie czekać.

Całość materiałów zostanie opracowana i przekazana do oceny komisji teologicznej, która zbada, czy w pismach nie ma niczego przeciwko wierze i dobrym obyczajom. Kolejny etap będzie przebiegał już w kongregacji w Rzymie.

Zadaniem postulatora jest także dotarcie do osób - lub ich świadectw - które prosiły kandydatkę na ołtarze o jakieś szczególne łaski i zostały wysłuchane. Świadectw o takich nadzwyczajnych zdarzeniach jest - w przypadku matki Franciszki - całkiem sporo.

Siostra Margarita opowiada m.in. o chorej, która zapadła w 1952 roku na ropne zapalenie płuc. Nie miała możliwości leczyć się antybiotykami. Objawy ciężkiej choroby ustąpiły po modlitwie i położeniu na plecach obrazka z wizerunkiem siostry Franciszki. Ciężko chory mężczyzna, skarżący się na liczne powikłania, wyzdrowiał. Modliła się za niego pielęgnująca go siostra elżbietanka. Inna siostra została wezwana do dziecka, które połknęło szpilkę. Poleciła je wstawiennictwu matki Franciszki i po niedługim czasie chłopiec się uspokoił, a po kilku dniach szpilka została w naturalny sposób wydalona.

Jest oczywiście za wcześnie, by o jakimkolwiek z tych wydarzeń mówić, że jest cudem. Ta faza procesu ma miejsce dużo później, już w rzymskiej kongregacji. Z pewnością potwierdzają one, że wierni - przekonani o świętości nyskiej zakonnicy - szukali pomocy u Franciszki Werner i byli przekonani, że zostali wysłuchani.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska