Mecz Polska -Czechy, czyli raport z hospod

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Trudno było znaleźć gospodę, w której Czesi oglądaliby mecz z Polską. Udało się po kilku próbach. Garstka mieszkańców Mikulovic zerkała na ekran przy piwie. Nawet się ucieszyli z wygranej. Radość trwała pięć minut, po czym biesiadnicy wrócili do swoich szklanek.
Trudno było znaleźć gospodę, w której Czesi oglądaliby mecz z Polską. Udało się po kilku próbach. Garstka mieszkańców Mikulovic zerkała na ekran przy piwie. Nawet się ucieszyli z wygranej. Radość trwała pięć minut, po czym biesiadnicy wrócili do swoich szklanek. Krzysztof Strauchmann
Radość z powodu wygranej w gospodzie w Mikulovicach trwała kilka minut. Potem każdy wrócił do piwa.

Telewizor w restauracji? U nas tego nie ma, bo kelnerzy patrzyliby więcej na ekran niż na klientów - w gospodzie i sklepie "U Horaków" przy granicy w Zlatych Horach szefowa jest szczerze zdziwiona moim pytaniem o strefę kibiców z telebimem.

Mecz zaczął się kilka minut temu, tymczasem na tarasie przed sklepem kilku młodych ludzi spokojnie dopija piwo.

- Futbol interesuje nas, czemu nie. Wiemy, że dziś mecz z Polakami. Chcesz obejrzeć w knajpie, to jedź do baru Non Stop w centrum - radzą. - Tam zawsze przesiaduje dużo Polaków.

Bar Non Stop faktycznie ma na ścianie duży telewizor naprzeciw stolików na wolnym powietrzu. W ciepły wieczór zajętych jest kilka miejsc, w większości przez damskie towarzystwo. Z jednego stolika dwóch mężczyzn leniwie śledzi sytuację na ekranie.

Klapa - myślę coraz bardziej zdenerwowany. Mam zrobić materiał o czeskich kibicach, ale skąd ich wziąć? Ulice całkiem spokojne, żadnych samochodów z chorągiewkami. W kolejnej restauracji kilku klientów dojada kolację. Pędzę do sąsiednich Mikulovic, słuchając po drodze relacji radiowej z Wrocławia.

Przed hotelem U Jelenia sporo samochodów i kręcących się ludzi. Właśnie odjeżdża auto Telewizji Polskiej. Pewnie też mieli do nakręcenia relację z Czech. Wpadam do ogrodu restauracyjnego. Zastawione stoły, na scenie ktoś się fotografuje z miejscowym śpiewakiem.

- To prywatna impreza. Urodziny - tłumaczy zagadnięty Czech. - Telewizor? Nie, nie będziemy nic oglądać.
Chcę jechać do Jesenika, ale po drodze widzę przez szyby telewizor w małej gospodzie. W środku, wśród papierosowego dymu, ze dwudziestu mężczyzn z piwem obserwuje mecz.

W ścisku ciężko znaleźć miejsce do siedzenia, ale po chwili z ostatniego stolika woła mnie do siebie uśmiechnięta Czeszka Ema. Razem z jej mężem Frantiszkiem zerkamy na ekran, a Ema łamaną polszczyzną opowiada mi o swoich związkach z Polską.

- Mam bardzo dobrych przyjaciół w Głuchołazach. Odwiedzamy się kilka razy w tygodniu. Dzwonią, że mają dla mnie czereśnie, a ja robię im knedliki - śmieje się bez przerwy Ema. - Moim zdaniem będzie remis albo wygrają Czesi. Ja tam się nie martwię, wygrają najlepsi!

Szef gospody roznosi kolejne piwa. Większość mężczyzn bacznie obserwuje grę, ale para pod samym telewizorem zajęta jest tylko sobą. Ema opowiada mi o znajomych. Ta dziewczyna na co dzień sprzedaje w tym barze, ale dziś ma wolne. Za kontuarem stoi właściciel. Ten niewysoki jest szewcem. Jak ktoś mu daje buty do naprawy, to wieczorem przynosi je zreperowane do baru. Szef kasuje "stówkę" i wydaje naprawione buty.

- My tu jesteśmy jak rodzina - opowiada Ema. - Cały tydzień wszyscy pracują w różnych miejscach w całej Republice. W piątek zjeżdżają do domu i w barze opowiadamy sobie, co nowego.
Na ścianie baru wisi trójkolorowa czeska flaga, ale to nie ze względu na mistrzostwa. Wisi tu stale - tłumaczą mi miejscowi. Dla Czechów ważniejszym sportem jest hokej.

- Jak były mistrzostwa świata w hokeju i Czesi grali w finale, to wszyscy przyszliśmy w trójkolorowych koszulkach w barwach narodowych. Mamy je w domu. Teraz jakoś nikt o tym nie pomyślał - śmieje się znowu Ema.

72. minuta meczu. Czesi strzelają gola.
- Pod'me Czesi, pod'me do ho! - kilka osób zaczyna skandować piosenkę kibiców hokejowych. Stukają szklanki z piwem. Po chwili radości każdy wraca na swoje miejsce.

- Ja bym się tam bała siedzieć w polskim barze, jakby Czesi wygrywali - śmieje się Ema. - Jak były rozróby w Warszawie, po waszym meczu z Rosją, to słowacka telewizja powiedziała, że to zemsta Polaków za katastrofę w Smoleńsku. Ja wtedy kibicowałam Polakom. Nie lubię Rosjan za 68 rok.

Miałam wtedy 8 lat i pamiętam, jak wojsko jechało przez miasto. A jak umarł wasz papież, kupiłam kwiaty w czeskich barwach narodowych i pojechałam je zawieźć pod kościół w Głuchołazach.
Końcówka meczu jest jednak nerwowa. Milkną rozmowy, wszyscy wgapiają się w ekran. Sędzia gwiżdże koniec. Znów krótki wybuch radości i każdy wraca do swojego piwa.

- Mam nadzieję, że w poniedziałek Polacy sprzedadzą nam znów na targu tanie warzywa - śmieje się Frantiszek, mąż Emy. - Bo my w Polsce wszystko teraz kupujemy. Nawet kota wozimy do weterynarza w Głuchołazach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska