W sądzie trzeba mieć prawnika, sprawa jest droga i trwa długo. Po co w nią więc brnąć, skoro jest instytucja mediacji? Tymczasem w 2013 roku na 2269 spraw rozwodowych tylko 54 skierowano do mediacji, a do ugody doszło w 10 z nich.
- Mieliśmy ugody dotyczące cofnięcia pozwu, kontynuacji pożycia i zawieszenia postępowania na wniosek stron - informuje Ewa Kosowska-Korniak z biura prasowego Sądu Okręgowego w Opolu.
Sąd okręgowy prowadzi więc obecnie kampanię: "Mediacja: to nic nie kosztuje" zarówno wśród samych zwaśnionych stron, jak i wśród sędziów, którzy mogą sprawy kierować do mediacji.
- Skupiamy się na sprawach rodzinnych, bowiem tu ponoszone są najwyższe koszty, nie tyle finansowe, ile społeczne. W sprawach rodzinnych w grę wchodzą przecież interesy dzieci. One cierpią najbardziej, jeśli rodzice brną w konflikt - podkreśla sędzia Anna Korwin-Piotrowska, wiceprezes Sądu Okręgowego w Opolu i wojewódzki koordynator akcji.
Aneta Gibek-Wiśniewska, adwokat i mediatorka, miała taką sprawę:
- Klasyka mediacji rozwodowej: on zdradził, ona chciała rozwodu. Mediując, zwykle staram się, aby małżonkowie przypomnieli sobie najpiękniejsze chwile, na przykład z czasów początku związku. Czasami to partnerów irytuje, ale ostatecznie sprawia, że udaje się zmniejszyć napięcie i wrogość między skłóconymi.
W tym przypadku udało się ją zmniejszyć do tego stopnia, że w trakcie jednej z sesji żona nagle oświadczyła: "Wiesz co, nie chcę cię oddawać innej kobiecie. Przecież ja cię wciąż kocham!". Małżonek aż podskoczył z radości i stwierdził: "Chodźmy do domu!".
- A ja musiałam się skupić na tym, żeby zdążyli podpisać protokół, zanim wyjdą... - uśmiecha się mecenas Aneta Gibek-Wiśniewska.
Wyzwanie naszych czasów
Mediatorzy muszą się zmierzyć z najważniejszymi współczesnymi problemami.
- Emigracja Polaków za pracą i zarobkiem, rozdzielenie rodzin - to i dla nas wyzwanie. W takich sytuacjach doprowadzenie do wspólnej sesji z obydwoma stronami jest coraz trudniejsze, musimy pracować "na odległość", wykorzystując środki łączności.
Ostatnio mediowałam więc przez telefon z kobietą, która utrudniała byłemu partnerowi kontakty z ich wspólnym dzieckiem - mówi mediator Arleta Suchorska z Opola. - Uważała, że były partner jest nieodpowiedzialny i nie może zająć się ich córką nawet przez minutę.
Mama 5-letniej Julii wyjechała za granicę, bo tam znalazła dobrą i odpowiednio płatną pracę, co pomogło w spłaceniu zaciągniętego w Polsce kredytu na mieszkanie.
Tato wspierany przez teściową miał się opiekować córeczką. Kredyt został spłacony, ale małżeństwo nie wytrzymało próby rozłąki: on znalazł inną kobietę, jego żona wzięła Julę do siebie, za granicę. Najpierw rozpaczała, potem też zaczęła układać sobie życie. O byłym partnerze nie chciała słyszeć.
Tymczasem 8-letnia obecnie Jula nie jest winna temu, że rodzice nie mogą być z sobą. Jej ojciec przecież ją kocha i chce mieć okazje ku temu, aby to uczucie okazać.
- W krótkim czasie zyskałam tyle, że mama wraz Julą przyjechała na święta do Polski i pozwoliła zabrać ojcu córkę na parę godzin na film do kina. Istnieje duża szansa, że tato w przyszłości będzie mógł z córką pojechać na wakacje - mówi mediator.
Eurosieroctwo to nie jedyny problem, przed którym obecnie stają mediatorzy.
- Coraz częściej zauważamy problem alkoholizmu matek, które wraz z dzieckiem zostały w kraju, podczas gdy mąż pracuje za granicą. Osamotnione kobiety zwykle szukają pociechy w kieliszku - zauważa mediator. - Kolejna kwestia to problemy wychowawcze, przestępstwa i narkomania nieletnich. Oto przykład sprawy z tego roku: Mała miejscowość na Opolszczyźnie. On na stałe pracuje za granicą i przyjeżdża nie częściej niż co dwa tygodnie. Ona dojeżdża do pracy w Opolu. Mają dwójkę nastoletnich dzieci, w trudnym dla nich okresie. Poczucie samotności powoduje, iż mama wieczorami dla odprężenia coraz częściej sięga po kieliszek. W tle dzieci, które zaczynają sobie radzić same.
Czują się opuszczone już nie tylko przez ojca, ale i przez matkę. Starszy syn zaczyna wagarować, spotykać się z nieodpowiednim towarzystwem, bo to ono - a nie rodzice - poświęca mu uwagę. Staje się agresywny. Dochodzi do pobicia sąsiada. Podczas trwającego właśnie procesu mediacyjnego, w którym uczestniczy pobity sąsiad oraz nieletni sprawca wraz z matką, ta ostatnia dowiaduje się, że jest "współodpowiedzialna" za tę sytuację. Myślę, że dzięki mediacji nie tylko nastąpi szczere przeproszenie i pojednanie nieletniego z ofiarą, ale zostanie też zainicjowany proces resocjalizacji tej rodziny.
By chciało się żyć
Aneta Gibek-Wiśniewska, zanim została adwokatem i mediatorką, była sędzią Sądu Rejonowego w Opolu. Wówczas zwróciła uwagę na to, jak bardzo, szczególnie w sprawach rodzinnych, dwie niegdyś bliskie strony mogą być do siebie wrogo nastawione.
- Zapamiętałam obraz zwaśnionych stron, które dosłownie przepychały się w drzwiach, na zasadzie: kto pierwszy wejdzie na salę rozpraw, ten ma rację! Poziom skonfliktowania sięgał zenitu w sprawach związanych z podziałem majątku.
To były czasy jeszcze przed 2005 rokiem, dopiero zaczynano mówić o mediacji, zresztą sędziowie nie mogą mediować, więc i ja tego nie mogłam. Mogłam jednak na sali rozpraw robić wszystko, aby te emocje wyciszyć, a w czasie rozprawy skupić się na meritum. Efekt przychodził czasami nieoczekiwanie szybko, kiedy strony zawierały ugodę i z pełną satysfakcją oraz zrozumieniem dla siebie opuszczały salę rozpraw.
Mecenas wspomina jak mediowała w bardzo skomplikowanej sprawie: to miała być mediacja gospodarcza, chodziło o rozwiązanie spółki założonej wiele lat temu przez przyjaciół. Rodzeństwo wspólników pobrało się, też miało udziały w spółce. Sprawa była skomplikowana, kwestie rodzinne i waśnie małżeńskie mieszały się z zawodowymi.
- Firma była potężna, ale na tym poziomie konfliktu wspólnych interesów nie można było prowadzić. W trakcie kolejnej sesji przekonałam się, że głównym powodem niepowodzenia były pretensje o to, jak wspólnicy, a zarazem rozwodzący się rodzice traktowali swe dziecko. Gdy jedno z nich dziecko zatrudnia, drugie nie dawało żadnych zadań do wykonania. W całej sprawie tak naprawdę nie chodziło o doprowadzenie do porozumienia w sprawie podziału nieruchomości i ruchomości, ale o kwestie prywatne, zadry z przeszłości, które nie były na czas omówione, więc narastały latami.
Te zadry z przeszłości to zwykle szczegóły: - Skarpetki rzucane na podłogę w pokoju, naczynia pozostawiane w zlewie... - wymienia Arleta Suchorska. - Do tego kłopoty ze wzajemną komunikacją.
Mecenas Gibek dodaje: - Podczas mediacji rozwodowych pewnej pary zapytałam mężczyznę, czemu zdecydował się zdradzić swą żonę? "Bo ta druga kobieta nie miała do mnie żadnych pretensji, a kwestie bliskości fizycznej nie stanowiły nagrody, przy niej chciało mi się żyć" - odpowiedział.
Szczere przepraszam
Mediacje nie są tym, co daje zarobek (sesja kosztuje 50 zł) - podkreślają mediatorzy. - Gdy wszelkie kwestie - wydawałoby się - są już ustalone przed podpisaniem ugody, czekam na moment, aż jedna ze stron nagle poprosi o 5 minut przerwy.
Przechodzę wówczas z tą osobą do innego pokoju i wtedy... zaczyna się prawdziwa mediacja, bo dochodzimy do kwestii, która jest praprzyczyną całego konfliktu. Podczas pewnej mediacji w sprawie rozwodowej, małżonkowi tak naprawdę chodziło o to, aby jego żona zrozumiała, jaką przykrość zrobiła mu kilka lat temu, pozbywając się jego... gitary. Dopóki to nie dotarło do jego żony, dopóty miał żal.
Arleta Suchorska przywołuje inną sytuację: - To byli studenci, poznali się na Uniwersytecie Opolskim, po paru miesiącach znajomości ona zaszła w ciążę. Ponieważ pochodziła z wiejskiej i bardzo konserwatywnej rodziny, ślub był konieczny. C
hłopak oświadczył się, choć dziewczyny ani nie kochał, ani nie miał ochoty się ustatkować. Wciąż po studencku balangował, nie czuł się przyszłym ojcem czy mężem. Tuż przed terminem ślubu - zerwał zaręczyny. Zostawił dziewczynę samą, z brzuchem i ogromnym wstydem. Poznałam ich dwa lata później, gdy mediowałam w kwestii ustalenia kontaktów z dzieckiem. Dziewczyna z urażoną dumą nie chciała słyszeć o tym, aby ktoś, kto tak ją ośmieszył i poniżył, zajmował się jej dzieckiem.
Po jednej z sesji mediacyjnych do chłopaka dotarło wreszcie, co uczynił, i poszedł do swej niedoszłej żony z kwiatami i ze szczerym: "Przepraszam".
- Wzajemne wyjaśnienie żalów sprawiło, że kwestia ustalenia kontaktów została omówiona, doszło do porozumienia. Dziewczyna zresztą przyznała, że to dobrze, że nie doszło do ślubu, chłopak, porzucając ją, zrobił jej przysługę. "Stanowilibyśmy złą parę i rodzinę" - mówiła.
Przy okazji spraw rodzinnych sporo jest emocji i łez. Czasami małżonkowie, choć przecież wyrazili zgodę na mediację (to warunek ich prowadzenia), są jednak tak skłóceni, że ustalenie najprostszych i wydawałoby się oczywistych kwestii wymaga sporo czasu.
- Tu muszę pochwalić panów. Przy podziale majątku to kobieta walczy o każdą filiżankę, o każdy talerzyk. Panowie są zaś konkretni i analityczni, dzielą "po równo" - mówi Aneta Gibek-Wiśniewska.
Nie tylko w rodzinie
Najrzadziej do mediatorów trafiają sprawy karne.
- Mieszkaniec Kędzierzyna-Koźla od lat chował w sobie urazy do sąsiadów: o rzekomo nie spłacony dług, o rozwieszane na balkonie pranie, tak że jemu przeszkadzało... - wspomina Arleta Suchorska. - Gdy sąsiedzi mieli okrągłą rocznicę ślubu, wysłał do sąsiada esemesa informującego o zdradach żony, nazywał ją puszczalską. Na tym nie poprzestał, brnął dalej z obraźliwymi esemesami. Sąsiedzi zgłosili sprawę na policję, ta - po nitce do kłębka - doszła do nadawcy. Prokurator skierował sprawę do mediatora.
- Miałam wrażenie, że ten pan dopiero ode mnie dowiedział się, na jaką odpowiedzialność karną się narażał, co to jest uporczywe nękanie, że grozi za to nawet trzy lata pozbawienia wolności - mówi mediatorka. - Doprowadziłam do ugody.
Inna sprawa: mężczyzna zatrudniony na okres próbny miał obiecaną wyższą wypłatę, niż ta zapisana w umowie. Wykonywał też prace dodatkowe - poza umową. Za nie też miał mieć zapłacone.
Tymczasem po okresie próbnym nie otrzymał ani obiecanej zapłaty, ani wynagrodzenia za dodatkową pracę. W domu czekała żona z dzieckiem, trzeba było coś włożyć do garnka. W bezsilnej złości pracownik zniszczył maszynę, na której pracował. Szef firmy natychmiast zgłosił sprawę na policji, oczywiście zaprzeczył umowom zawieranym "na boku". W sądzie, podczas sprawy karnej, pracownik stałby na straconej pozycji.
Pracodawca zgodził się jednak na skierowanie sprawy do mediatora.
- Musiałam pracownikowi wytłumaczyć, że nawet jeśli jego frustracja i agresja były po części usprawiedliwione, to sąd bierze pod uwagę okoliczności popełnionego czynu, ale i tak musi odnieść się zgodnie z kodeksem karnym do popełnionego czynu zabronionego - mówi Arleta Suchorska. - Udało się dojść do porozumienia. Pracownik mógł w ratach zwrócić wartość poczynionych szkód. Pozostał na wolności, znalazł pracę.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?