Metalurg, pisarz, karykaturzysta, czyli dawni podchorążowie ze stalagu VI B

Redakcja
Józef Partykiewicz - „Party”, autor wszystkich akwarel, był po wojnie wziętym ilustratorem i karykaturzystą największych tygodników w RFN.
Józef Partykiewicz - „Party”, autor wszystkich akwarel, był po wojnie wziętym ilustratorem i karykaturzystą największych tygodników w RFN. Józef Partykiewicz [O]
Emerytowany nauczyciel Peter Kotulla, urodzony w 1942 r. w Opolu, a mieszkający dziś w Meppen w Dolnej Saksonii, natrafił przypadkowo na teczkę z niezwykłymi portretami. Postanowił poznać ich bohaterów.

Uwagę pana Kotulli przykuło to, że większość z widniejących na nich mężczyzn ubrana jest w oliwkowozielone koszule, a na akwarelach widnieją polskie nazwiska.

- Pomyślałem sobie, że to muszą być polscy żołnierze - mówi Peter Kotulla. - Tylko gdzie i przez kogo zostali namalowani? W jakimś obozie jenieckim? W Polsce czy w Niemczech? Moim zdaniem to musiał być prawdziwy artysta, bo akwarele doskonale oddają charakter postaci.

Właścicielem teczki z portretami jest przyjaciel pana Kotulli z pobliskiego Gildehaus.

- Wiem tylko, że dostał ją od mieszkającej tam niegdyś Anny Schmelzer - wyjaśnia. - Wraz ze swym mężem Augustem byli tutaj kimś w rodzaju mecenasów sztuki. W czasach nazistowskich wspierali m.in. znanego malarza Ottona Pankoka, którego modernistyczne prace były źle widziane przez ówczesnych ideologów. Przypuszczałem nawet, że to on jest autorem tych akwarel. Nie udało mi się jednak ustalić, w jaki sposób teczka z portretami trafiła akurat w ręce państwa Schmelzerów.

Dociekliwy nauczyciel próbował rozwikłać zagadkę w pobliskich muzeach. Nie doczekał się jednak żadnej reakcji. Kilka dni temu wysłał więc maila ze skanami portretów do swojej krewniaczki w Leśnicy, a ta skontaktowała się z redakcją nto. Odpowiedzi poszukaliśmy w instytucji, której pracownicy najwięcej wiedzą o obozach jenieckich - w Centralnym Muzeum Jeńców Wojennych w Opolu-Łambinowicach.

- Zarówno sportretowani jeńcy, jak i sam autor portretów należeli do bardzo charakterystycznej grupy polskich jeńców wojennych, a akwarele namalowane zostały prawdopodobnie w Stalagu VI B Oberlangen - wyjaśnia dr Wioletta Rezler-Wasielewska, dyrektor CMJW. - Byli to podchorążowie, absolwenci szkół podchorążych. Młodzi, wykształceni, przynajmniej po maturze, nierzadko po studiach. Losy kilkutysięcznej grupy podchorążych w niewoli niemieckiej były bardzo skomplikowane, głównie z racji braku odpowiednika tego stopnia w niemieckiej armii, co zostało wykorzystane przeciwko nim - wyjaśnia pani dyrektor. - Większość trafiła do stalagów, organizowanych głównie w Emslandzie, prowincji w Dolnej Saksonii, w pobliżu granicy z Holandią, w miejscach, gdzie przedtem były obozy koncentracyjne.

Niemcy bardzo późno poinformowali Czerwony Krzyż o polskich podchorążych w niewoli, toteż rodziny długo nie wiedziały, co dzieje się z ich bliskimi. W stalagach, inaczej niż w oficerskich oflagach, był obowiązek pracy.

- Podchorążowie zatrudnieni byli najczęściej przy wydobyciu i przeróbce torfu - mówi pani dyrektor. - Traktowani z dystansem przez oficerów podoficerowie byli bardzo solidarni. Po wojnie środowisko podchorążych jeńców wojennych, którego dokumentację mamy również w naszych zbiorach, bezskutecznie starało się o uznanie pracy w niewoli za pracę przymusową.

- To mogło być w Oberlangen - potwierdza Peter Kotulla. - Leży niedaleko, a na naszych terenach ciągle wydobywa się torf.

W łambinowickim muzeum znalazły się informacje o wszystkich sportretowanych podchorążych. Tam też ustalono, że autorem akwarel jest także podchorąży i jeniec Józef Partykiewicz.

Artysta urodził się w 1914 roku we Lwowie, w polsko-austriacko-węgierskiej rodzinie. Studiował prawo we Lwowie, a następnie malarstwo i grafikę w Wiedniu. Do niewoli trafił we wrześniu 1939 roku pod Iłowem. Jego autoportret, z dopiskiem „Das bin Ich (Nach 10 Minuten Arbeit)” (To jestem ja, po 10 minutach pracy), znajduje się też w teczce z akwarelami. Józef Partykiewicz nie wrócił z niewoli do Polski. Po wojnie był wziętym i cenionym ilustratorem i karykaturzystą w czołowych niemieckich tygodnikach, m.in. „Rheinischer Merkur” (Bonn), „Die Welt”, „Der Spiegel” i „Stern”. Swoje prace podpisywał zawsze „Party”. Jedną z najważniejszych było „Bonner Zoo. Nur große Tiere” (Bońskie Zoo. Tylko duże zwierzęta), z 1986 roku, w którym w charakterystyczny dla siebie sposób, pod postaciami zwierząt przedstawił 24 prominentnych polityków. Na przykład Helmuta Kohla jako sowę uszatą, Willy’ego Brandta jako lwa, a Hansa-Dietricha Genschera jako pandę. Narysowana jako gołębica Annemarie Regner, ówczesna wiceprzewodnicząca Bundestagu, poczuła się dotknięta. Jednak gdy rysownik zaproponował, że usunie jej karykaturę, odparła: - Aż tak źle nie jest.
Obecność w „Zoo” Partykiewicza była dla niej ważniejsza od osobistego niezadowolenia. Józef Partykiewicz zmarł w czerwcu 2003 roku w wieku 89 lat.

Portretowani prawdopodobnie własnoręcznie powpisywali na akwarelach swoje imiona, nazwiska i adresy: Cieńciała Leszek maj. Strzyżów koło Rzeszowa, Rybkowski Maksymilian Pelplin pow. Tczew, Dąbrowski Jerzy Kartuzy, ul. Ogrodowa 2 (Pomorze), Waldman Ryszard Warszawa Kwiatowa 10 m. 6, Werner Jan Warszawa Krakowskie Przedmieście 7. M 10, inż. Aleksander Leśniak Warszawa 4 ul. Zamojskiego 15 m. 7, Buzek Władysław Bystrzyca nad Odrą u p. Micheydowej Śląsk - Zaolzie.

- To nasz kuzyn - mówi o tym ostatnim Helena Buzek-Macha, siostra byłego premiera Jerzego Buzka, mająca w małym palcu dzieje rodu. - Jego syn Janusz mieszka obecnie w USA, mamy z nim kontakt, na pewno się ucieszy, że zachował się tak niecodzienny portret ojca.

Władysław Buzek urodził się w 1909 roku w Orłowej na Zaolziu. W 1935 roku ukończył Politechnikę Gdańską. Po służbie wojskowej pracował w hutnictwie na Górnym Śląsku. Za granicą, w Zakładach Kruppa, poznawał nowoczesną metalurgię. Po przyłączeniu Zaolzia do Polski został szefem stalowni w Trzyńcu. W 1939 roku został zmobilizowany i przydzielony do przeciwlotniczej obrony Helu. Po wyjściu z niewoli trafił do Szkocji, gdzie wykładał na kursach specjalistycznych dla zdemobilizowanych. W 1946 roku w Szwecji spotykał się z wyzwoloną z Ravensbrück żoną i synkiem, którego wujek przez Pragę wysłał z Polski do rodziców w Sztokholmie. Po roku przeniósł się z rodziną do Brazylii, a w 1953 roku do Kanady, gdzie osiadł jego brat Jan. Aż do emerytury w 1973 r. pracował w metalurgii. Zmarł w 1978 roku.

Inny ze sportretowanych, Jan Werner, napisał po wojnie książkę „My z Oberlangen”, wydaną w 1990 r. przez MON. Wspomina w niej o jeńcach, którzy dostali kasety z farbami i pędzlami. Byli to artyści i studenci Akademii Sztuk Pięknych: Jan Świderski, Józef Nawałko i Tadeusz Nowicki. Malarskie akcesoria dostali również utalentowani amatorzy: Zbigniew Pastuszko i Józef Partykiewicz. Zaliczenie tego ostatniego do amatorów - zważywszy na jego wiedeńskie studia plastyczne - jest jednak niewłaściwe.

Jan Werner przytacza w swojej książce m.in. relację podchorążego Tadeusza Wegnera dotyczącą licznej grupy jeńców, zaangażowanych w działalność kulturalną w stalagu:
„Szczytem marzeń dla nich była praca w Scheisskolone - polegała na napełnianiu beczkowozu fekaliami z obozowych latryn, wyjechaniu nim na pole i rozlaniu zawartości. Dziesięciu jeńców, zaprzęgniętych zamiast koni, wolno ciągnęło beczkowóz, inni kroczyli obok poważni i skupieni, odprawiając »pogrzeb«, jak się mówiło - opisuje Tadeusz Wegner. - Takie dwa »pogrzeby« dziennie nie wymagały wysiłku, więc w kolumnie tej pracowali ci wszyscy, którzy prowadzili np. kursy dokształcania. Stanowili elitę kulturalną obozu”.

„Czynni w pracach kulturalnych i artystycznych byli jednak także pracownicy Kulturkommando i innych komenderówek - pisze Jan Werner. - Wsparci na łopatach uczyli się roli i tym samym próbowali wyzwolić się z apatii spowodowanej awitaminozą i głodem”.

Pochodzący z Pelplina podchorąży Maksymilian Rybkowski po wojnie był założycielem Wolińskich Zakładów Przemysłu Terenowego w Świnoujściu.

„To był niesamowicie porządny i kulturalny człowiek, który miał ogromny wpływ na moje wychowanie - wspominał go na łamach „Kuriera Szczecińskiego” Waldemar Burzyński, kapitan żeglugi wielkiej.

- Jego żona poznała się z moją mamą jeszcze na robotach w Niemczech”.

Peter Kotulla jest bardzo zadowolony z rezultatów dziennikarskiego śledztwa.

- W Niemczech te - cenne przecież - pamiątki nie zainteresowały nikogo, w Polsce rozwikłanie zagadki zajęło zaledwie kilka dni - mówi.

W międzywojennej Polsce absolwenci szkół średnich oraz wyższych uczelni, podlegali służbie wojskowej. Odbywali ją jednak nie w jednostkach liniowych, lecz w specjalnych szkołach przygotowawczych, jakimi były Szkoły Podchorążych Rezerwy.

Przedwojenna, wychowywana w duchu patriotycznym młodzież garnęła się bardzo chętnie do tych szkół. Odchodząc do cywila, w następnych latach powoływani na ćwiczenia rezerwy mogli uzyskać stopień oficerski - podporucznika rezerwy.

Ten system podchorążówek obowiązywał również w PRL-u powoływanych do wojska absolwentów szkół wyższych.

Podchorąży
to tytuł wojskowy kandydata na oficera zawodowego lub rezerwy, używany tradycyjnie także w innych służbach mundurowych, np. w straży pożarnej. Wywodzi się z XVIII wieku, kiedy stopień chorążego był pierwszym stopniem oficerskim.

Zgodnie z rozkazem z 1919 r. podchorąży był podoficerskim stopniem wojskowym kandydata na oficera, którego stopniem przewyższał sierżant sztabowy. Stopień wojskowy podchorążego został zniesiony w 1922 r., pozostając jedynie tytułem uczniów szkół oficerskich.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska