Michał Bajor: W Wigilię nie śpiewam

Archiwum prywatne artysty
Jedna z Wigilii, rodzice z synami.
Jedna z Wigilii, rodzice z synami. Archiwum prywatne artysty
- W Opolu zawsze się dobrze czułem i do dzisiaj wspominam je jako miejsce zielone i bezpieczne. Tutaj po raz pierwszy usłyszałem Ewę Demarczyk, tu przeżyłem pierwsze uniesienia, sentymenty, przyjaźnie - mówi Michał Bajor.
- Mama jakiś czas temu wyjechała z Opola, żeby pomóc synom w przygotowaniu świąt. Wigilia odbędzie się u pana?
- Tym razem nie. Spotkamy się w Warszawie, u brata. Będą rodzice, Piotr, jego żona i moja bratanica. I jeszcze rodzina bratowej. W tym gronie spędzamy święta już od lat.

- I nigdy pana nie kusi, żeby wyrwać się z rodzinnego kręgu?
- Raz spróbowałem i do dziś pamiętam tamte święta jako nieudane. Co innego w sylwestra, kiedy wyjeżdżam w dalekie kraje; w tym roku będą to Kanada i Meksyk.

- To też nietypowe u gwiazd: porzuciwszy przed kilkudziesięciu laty rodzinne miasto, nie przestaje go pan wspominać i wspierać. Opole zawsze może na pana liczyć.
- Bardzo często, kiedy potrzebuje mojej obecności - tak, jestem. Odpowiadam na pytania, rozmawiam z prezydentem miasta, a kiedy zwracają się do mnie ludzie z różnych instytucji, przede wszystkim związanych z kulturą, nie odmawiam. W Opolu zawsze się dobrze czułem i do dzisiaj wspominam je jako miejsce zielone i bezpieczne.

- Dzisiaj jest szare. Co w takiej sytuacji pozostaje?
- Ulice, sklepy, sala kinowa, teatr. Tutaj po raz pierwszy usłyszałem Ewę Demarczyk, tu przeżyłem pierwsze uniesienia, sentymenty, przyjaźnie. Do dzisiaj przed nagraniem każdej kolejnej CD mam w Opolu próby z Anią Panas-Krasnodębską.

- W najnowszym koncercie, "Moje podróże", Opole pojawia się jako stacja wyjazdowa...
- Tak, w drugiej piosence. Nazywa się "Mała ojczyzna".

- Teksty do wszystkich nowych kompozycji napisał Wojciech Młynarski, który notabene nigdy panu nie odmawia, muzykę - kompozytorzy tej miary co Korcz i Nahorny. Materiał gotowy. Co działo się, co dzieje się potem? Dołącza zespół i surowy materiał nabiera wyrazu?
- Nie. Ustalam z tym samym od lat aranżerem Wojciechem Borkowskim, szefem muzycznym teatru Ateneum, tonacje i rytmy, a potem zespół nagrywa podkład w studiu. Na gotową muzykę nakładam wokal. Próby przed premierowym koncertem od wielu lat odbywają się w Ateneum.

- Interesuje mnie moment, kiedy tekst, kiedy muzyka stają się pana własne. Na czym to polega?
- Mogę określić jednym słowem - na tym, że je lubię. Bo kiedy nie lubię, mówię: "przepraszam, nie będę tego śpiewać". Z tym, że takie sytuacje zdarzają się rzadko - może raz na 20 przypadków. Autorzy i kompozytorzy już wiedzą, co mi odpowiada. I odmawiam nie dlatego, że piosenka jest niedobra. Po prostu ona nie jest dla mnie.

- A jaka jest dla pana?
- Nie umiem powiedzieć. Wszystkie piosenki, które nagrałem, są moje. Nie mam ani jednej przypadkowej, takiej, z którą się zmagałem tylko po to, żeby komuś sprawić przyjemność. Mam już na to za dużo lat, za dużo ról, za dużo płyt. A młodych i doświadczonych dziennikarzy odsyłam np. do utalentowanej Moniki Brodki, która nagrała dwie płyty, więc na pewno wie, która z 30 piosenek jest jej ukochaną. Ja z przeszło 400 utworów nie potrafię wybrać tego jedynego (Maryla Rodowicz podobno z tysiąca). Bo czym byłyby pozostałe? Ta selekcja od zawsze jest także ważna w moim ekspansywnym życiu filmowo-teatralnym. Kiedyś naprawdę grało się z wyboru, w tym, w czym widział mnie reżyser. Dzisiaj, w pogoni za byciem, aktorzy grają mnóstwo rzeczy przypadkowych, tym bardziej że pojawiło się kilkaset programów i seriali. Niektórzy gonią czasami, niestety, zjadając własny ogon.

- Jest pan w komfortowej sytuacji, nie musząc tego robić.
- Razem z Edytą Geppert i Grzegorzem Turnauem - oni też wybrali piosenkę literacką - możemy spać spokojniej. Nikt nas nie podgryza, nikt nam nie wytyka, że mamy wypasionego mercedesa, prywatny helikopter czy fioletowe włosy. Publiczność przychodzi na koncert tylko dla nas i dla naszych piosenek, a nie dlatego, że właśnie się z kimś rozwiedliśmy...

- Kolejne pytanie, które się panu nie będzie nie podobało: a ta wysoka temperatura towarzysząca interpretacjom, te szepty i krzyki, wibrowanie głosu, skupienie - skąd się biorą?
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Ale, proszę zwrócić uwagę, od jakiegoś czasu śpiewam również wiele łagodnych piosenek. Pogodnych i do powtórzenia. Minął czas Bajora rozhisteryzowanego, z mocno drżącym głosem, z rozczapierzonymi rękami. Jestem kompletnie innym wykonawcą. Przyszedł etap dojrzałości, tak oceniają to także profesjonaliści. Mam już ogromną świadomość tego, kim jestem, co robię, ale także czego nie powinienem. I nie chcę. Nie potrzebuję taniego poklasku, tylko dlatego, że będzie to robiło dobre wrażenie. Czas na koncerty, gdzie jest wesoło, drapieżnie, lirycznie, romantycznie, kolorowo, śmiesznie, pogodnie, żartobliwie, a nawet pastiszowo. A między piosenkami opowiadam widzom o sobie.

- Kiedy utwór jest powtarzany po raz setny, co w przypadku tournée staje się normą, trudno uwierzyć w emocje wykonawcy.
- Nie można cały czas sobą szarpać, bo po co? Pierwszy recital Ewy Demarczyk i ostatni, który usłyszałem, to były zupełnie różne recitale, co wcale nie oznacza, że ostatni był niedobry. Demarczyk stała się w nim absolutną artystką, która wyśpiewała już kawał swojego życia i kawał swojego głosu, ale w dalszym ciągu było to fascynujące. Każdy wiek ma swoje przywileje i konsekwencje, nie tylko biologiczne. Wyszedłem na estradę jako młody chłopiec, intuicyjnie zaśpiewałem, wykrzyczałem coś, co jedni pokochali, a inni nie.

- Ci drudzy psują panu humor?
- Śpiewam dla tych, którzy chcą mnie słuchać. Pozostali mnie nie interesują. Kompletnie. Ci, którzy wypisują różne brednie po internetach - nie tylko o mnie, także o innych artystach, zapewniają, że nas kochają albo nienawidzą, mylą się, sądząc, że się w to wczytujemy. Nigdy ich nie czytałem i czytać nie będę.

- Kompletnie zniknął pan ze sceny teatralnej. Także z filmu...
- Z teatru odszedłem z własnego wyboru. Scena muzyczna wciągnęła mnie kilkadziesiąt lat temu. Dzieląc się nią z teatrem, musiałbym bez przerwy się zwalniać, przepraszać, czegoś nie dotrzymać, a to nie w moim stylu. Musiałem z czegoś zrezygnować. Teatr rządzi się specjalnymi prawami, jest miejscem feudalnym w dobrym tego słowa znaczeniu. Tam nie może być gwiazdorzenia; jest zespół, dyrektor, sztuka i trzeba się im podporządkować. Ja bym już nie potrafił, więc odszedłem, z szacunku do kolegów. A film, mam nadzieję, jeszcze się o mnie kiedyś upomni…

- Właściwie każda z pana piosenek to teatr.
- Absolutnie tak. Jestem aktorem sceny Michała Bajora, sam sobie ją stworzyłem. Przedstawienie, które teraz prezentuję i które będę śpiewał 25 marca w Opolu w Teatrze Kochanowskiego, jest przedstawieniem muzycznym. Śpiewam wszystkie nowe piosenki z nowej płyty i kilka starszych, bo widz lubi usłyszeć to, co już zna. Każda jest zamkniętą częścią mojego życia. Od samego początku. Opowiadam, jak mama prosiła położną, by ta wpisała, że urodziłem się nie trzynastego, pięć minut przed północą, tylko czternastego. Z obawy, by nad moim życiem nie zaciążyło jakieś fatum. Inną piosenką wyznaję, że śnię, że gonią mnie dzikie zwierzęta. W kolejnej wygrywam festiwal w San Remo…

- Długo musiał pan spowiadać się Młynarskiemu...
- Napisałem mu kilkanaście stron na temat moich wad i zalet, co, przyznaję, nie było łatwe, a on sobie z tego powybierał. I tak powstała płyta trzynastopiosenkowa. "13" to moja szczęśliwa liczba.

- Jak to się ma do innej pana wypowiedzi: "Teksty piosenek nie mają tak wiele wspólnego z moją codziennością. Gdyby miały, już dawno skończyłbym w wariatkowie"?
- Tak działo się kiedyś, kiedy traktowałem je jako wyzwania aktorskie i muzyczne. Naprawdę ani te uniesienia, ani te rozpacze nie były moim udziałem. Natomiast "Moje podróże" są jak najbardziej związane ze mną.

- Człowiekiem samotnym...
- Czy ja wiem? Tak się złożyło. Skończyłem 56 lat i już się nie zastanawiam, co i dlaczego. Jest fajnie, jestem zdrowy, moja rodzina jest zdrowa, wielu ludziom przynoszę radość. Jeśli ktoś chce mnie dotknąć, omijam go szerokim łukiem.

- Przywołam jeszcze jeden cytat: "Płacę za dawną nadszczerość". Wyciągnął pan z tego praktyczne wnioski?
- Zacząłem być bardziej asertywny, to się bardziej opłaca w dzisiejszym świecie. Co się wydarzyło, to się wydarzyło, nieraz trzeba płacić za młodzieńcze błędy. Ale absolutnie ich nie rozpamiętuję i na pewno nie będę o tym pisał książek.

- Udało się wreszcie sprzedać dom w Bieszczadach, 5 sypialni, 6 łazienek, mahoniowa fasada?
- Tak i bardzo się z tego cieszę. To nawet nie była sprawa utopionych pieniędzy, bo one przychodzą i odchodzą. Było mi tylko żal, że ktoś, kto dom wreszcie kupi, będzie żałował, że nie zrobił tego wcześniej.

- A panu - nie żal?
- Nie, bo jeżdżę po całym świecie i czasami śpię w takich mahoniowych domach, wynajętych na 10 dni albo dwa tygodnie. I wtedy sobie myślę: ale byłeś głupi, że chciałeś budować. Nie jestem krezusem, który musi uciekać od podatków, inwestując po raz kolejny. Myślałem, że będą mnie odwiedzać przyjaciele, że przyjedzie rodzina, ale nie pojawił się nikt poza mną, bo za daleko. 7 godzin z Warszawy, tyle samo z Opola.

- Zostały "tylko" kawalerka w stolicy i dom pod Warszawą?
- Kawalerka jako zabezpieczenie, a dom na co dzień.

- Jak ten dzień wygląda?
- Śpię na piętrze, do 10, 11 przed południem. Ale chodzę bardzo późno spać, bo dużo czytam i lubię oglądać filmy. Rano schodzę na herbatę, odsłuchuję wiadomości i oddzwaniam. Potem biegam po mieście - wywiady, spotkania, kontakty towarzyskie, przymiarki - normalne życie. Celebrytą nie byłem, nie jestem, więc nie muszę się martwić, że przez managera trzeba powiadomić dziennikarzy, że za chwilę w sklepie na rogu będę kupował buty za trzy i pół tysiąca. Nie, nie, nie! Kompletnie nie jest mi to potrzebne. Zresztą nie kupuję takich butów.

- Jeszcze przez chwilę zatrzymajmy się w pana domu. Tym bardziej że za chwilę święta. Będzie choinka?
- Choinka zawsze jest, większa czy mniejsza. Ubierają ją mama z ojcem i mój brat, bo gdybym ja to robił, nie wyglądałaby najlepiej.

- Co będzie na gałązkach?
- To, co u wszystkich: światła, trochę anielskich włosów, bombk
- Kontynuując bożonarodzeniowy wątek: pół Polski wie, że pana mama jest mistrzynią od pierogów...
- Przede wszystkim od uszek z grzybami. Robi je w takiej ilości, że przynajmniej do sylwestra mogę dojadać.

- A co z kolędami? Intonuje pan "Bóg się rodzi", a potem śpiewa cała rodzina?
- Kiedy ja właśnie nie śpiewam. Od wielu lat zastępuje mnie w tym bratanica Bogunia, która ma 12 lat. Ona rozpoczyna, a rodzina się podłącza. Mam tyle śpiewania przez cały rok, że w Wigilię zamieniam się w słuchacza.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska