Michał Urbaniak: - Już niczego w życiu się nie boję

Redakcja
- Jazz jest muzyką, która powstała w burdelach i spelunach, w których sprzedawano alkohol w czasach prohibicji - mówi Michał Urbaniak, kompozytor, muzyk jazzowym, skrzypek i saksofonista, były mąż Urszuli Dudziak.

- "Dajcie mi tego pieprzonego polskiego skrzypka. Ma brzmienie...". To chyba było o Panu?
- Tak, to o mnie.

- A powiedział to z pozoru mało przyjemne zdanie sam Miles Davies, wielki, nieżyjący już jazzman.,/b>
- To zdanie tylko dlatego tak brzmi, że jego polskie tłumaczenie jest tragiczne. Tak naprawdę jest bardzo sympatyczne. "Fucking" w języku angielski bywa podkreśleniem "dobrego", "fajnego" i brzmi zupełnie normalnie. Taki jest język muzyków, raperów, jazzmanów. Zresztą w Polsce też przecież używa się przekleństw. Wśród muzyków nie brzmią one wcale obraźliwie. Są wyrazem emocji, przerywnikiem w zdaniu.
- Czyli tak naprawdę jest Pan dumny, że to zdanie padło?
- No a jak! Większego komplementu nie mogłem usłyszeć! To tak, jakby sam Bóg zstąpił z niebios i powiedział: "Bless you", błogosławię ci.
- To dlatego powstała Pana ostatnia płyta "Miles of blue", hołd dla Daviesa?
- Boję się, że to nie jest mój ostatni hołd dla niego... Tak naprawdę "Miles of blue" to jednopłytowy album. Drugi krążek jest raczej bonusem i sprawia, że na tej płycie spotykają się dwa Michały, które we mnie siedzą: Urbaniak jazzowy i Urbanator - czyli moje rapowe, hiphopowe oblicze. Na marginesie - kto wie, czy wkrótce Urbanator nie nagra całej hiphopowej płyty z utworami Milesa... A dlaczego się zdecydowałem na ten krążek? Jestem zodiakalnym Wodnikiem, więc z natury strasznym bałaganiarzem. Często zmieniam zdanie w małych rzeczach, mam tysiąc pomysłów i wielu z nich nie realizuję. Ale w ważnych sprawach jestem bardzo stabilny. Wiele lat temu zakochałem się w Milesie i artystycznie się z nim ożeniłem...
- To krążek, po który chyba niekoniecznie sięgną tłumy. Nie obawia się Pan, że wpadnie on w jazzową niszę?,/b>
- Po pierwsze: ja się już niczego w życiu nie boję. Przeżyłem - całkiem nieźle - kilkadziesiąt lat jako muzyk jazzowy. Szmat czasu, zważywszy na to, że muzycy jazzowi przeważnie żyją bardzo skromnie. Nie mam więc nic do stracenia i robię po prostu to, co kocham. Po drugie: na szczęście to, co gram i co jest moją pasją, ma tak mocne korzenie w prawdziwym jazzie, że ludzie na całym świecie "poczuli blues w mojej muzyce".
- Powiedział Pan kiedyś, że "sporo ludzi w Polsce nie rozumie istoty jazzu i często biorą muzykę, która brzmi jak jazz jak prawdziwy jazz". Zmieniło się przez ostatnie lata coś w tej materii?
- Niewiele. Prawdziwy jazz, jakiego słucha się w Stanach, w Polsce czuje niestety garstka osób...
- Brakuje nam czarnej duszy, by zrozumieć tę muzykę?
- Nie, błąd polega przede wszystkim na tym, że w Polsce jazz sprzedaje się intelektualnie! Robi wokół niego aurę muzyki elitarnej, takiej, którą trzeba rozumieć. Tymczasem jazz nigdy nie był, nie jest i nie będzie muzyką intelektualną. Jazz jest muzyką, która powstała w burdelach i spelunach, w których sprzedawano alkohol w czasach prohibicji. To muzyka, która przez blues, soul, gospel przyszła z plantacji. Ją trzeba czuć. Jazz to jest zabawa, dyskoteka, taniec.
- Obserwuje Pan polską scenę muzyczną? Dostrzega Pan na niej kogoś wartego uwagi?
- Jest kilku młodych, zdolnych. Na przykład zespół June, bracia Jan i Mateusz Smoczyńscy i sporo innych. No i jest mój ukochany od lat Wojtek Karolak, jedyny w tym kraju muzyczny Murzyn.
- Czyli nie jest jazzowo aż tak źle...
- Nie do końca. Bo ludzie, którzy biorą się za jazz, często wychodzą na scenę, mają swoje nuty i masę pomysłów, ale gubią rytm. A to on jest najważniejszy! Najpierw jest rytm, potem dusza, a nuty są na końcu! Jest ich w końcu tylko dwanaście. Tymczasem często bywa niestety odwrotnie - nuty, dusza, a na końcu rytm. A najgorsze jest to, że propaguje się muzykę, która tylko brzmi jak jazz. Pół żartem pół serio odgrażam się, że zrobię kiedyś eksperyment - zorganizuję festiwal, na który zaproszę tylko zespoły strażackie. Dam im trąbkę, tenor, bas, bębny, piano i każdy będzie miał grać, co chce. I pewnie każdy powie, że to jest jazz.
- Pan też robi wariacje z jazzem. Niektórzy mówią nawet, że to już nie jest jazz.
- A oni w ogóle wiedzą, co to jest jazz?! Przez wzgląd na tych "niektórych" już przestałem nazywać moją muzykę jazzem. Zamiast tego mówię, że to, co gram, jest muzyką rytmiczną. A tak a propos uwag do mojego grania - kiedyś jedna z dziennikarek zapytała, czemu ja gram ten hip-hop. Tłumaczyłem jej, że to ten sam rytm, ten sam kontakt emocjonalny, takie samo czucie. No dobrze - mówi ta pani - ale czemu gra Pan tak głośno i tak mocno... Więc jej odpowiedziałem, że gdybym grał cicho i przyjemnie, to byłoby to tak, jak delikatny i niepełny seks.
- Czemu wrócił Pan z "Watykanu Jazzu", jak nazywa się Nowy Jork?
- Nigdy nie wróciłem i nie wrócę z USA.
- Ale jednak po dwudziestu latach nieobecności pojawia się Pan w Polsce coraz częściej.
- A dlaczego miałbym się tu nie pojawiać? Z natury jestem podróżnikiem, więc przemierzam świat. To, że ostatnio jestem dłużej w Polsce, wynika z tego, że miałem parę spraw rodzinnych i zdrowotnych. Ale centrum mojego życia od lat jest w Stanach. Zresztą - nawet będąc w Polsce, ciągle jestem na linii ze znajomymi z USA i tym, co się tam dzieje. Dzisiaj poszedłem spać o dziewiątej rano czasu polskiego, bo załatwiałem sprawę w Nowym Jorku. To stamtąd wyjeżdżam i tam wracam. Poza tym - świat jest teraz taki mały. W kilka, kilkanaście godzin można być na drugim jego krańcu. A ja jestem obywatelem tego świata i w pełni z tego korzystam.
- Dobrze się Pan czuje, żyjąc tak na walizkach? Ludzie przecież mają ciągoty do szukania stabilizacji.
- Którzy ludzie?
- Tendencja jest raczej generalna...
- A mnie się wydaje, że generalnie mają to kobiety. Przez to straciłem kilka z nich... Najpierw się cieszą, emocjonują, ekscytują podróżami i zmianami, a po kilku latach takiego życia nie wytrzymują i zwijają manatki. Najdłużej, bo 20 lat, wytrzymała to Urszula.
- A propos Urszuli Dudziak - jak się Panu pracuje z Waszą córką Miką, która niedawno zaliczyła w Polsce bardzo udany debiut? Radzi się Pana w kwestiach muzycznych?
- Nie jestem tatusiem, który chce, żeby córka robiła to czy tamto i się przy tym upiera. Jeśli Mika pyta mnie o coś zawodowo, to odpowiadam. Ale nie ingeruję i nie będę ingerować w jej muzykę.
- W jednym z wywiadów powiedziała, że kiedy ukazał się jej debiutancki krążek, to rodzice, czyli Pan i Urszula Dudziak, podarowaliście jej tort z lukrowym napisem: Nareszcie!
- A to prawda! To dlatego, że ona bardzo długo do tego kroku dojrzewała. Jakieś 10 lat temu nagraliśmy z nią jedną płytę. Gdybym był taki tatuś, jakim nie chcę być, to wziąłbym tę płytę i poleciał wydać. Ja tego nie zrobiłem. To Mika ma być panią swojego życia. Przyznam jednak, że czasami trochę tego żałuję. Były tam fenomenalne nagrania...
- Czas na podsumowanie: czuje się Pan spełniony?
- Z jednej strony tak, bo przecież mam jakieś osiągnięcia na koncie i wszystko w dodatku przyszło stosunkowo łatwo. Oczywiście - pracowałem przez ostatnie kilkadziesiąt lat nawet po kilkanaście godzin dziennie. Ale nie mogło być inaczej. Tym bardziej, że robię to, co kocham, mam swoją pasję i jej się w pełni oddaję. Z drugiej strony - na szczęście nie czuję się spełniony całkowicie. Gdybym się tak czuł, to byłby koniec.
- A czuje się Pan doceniony w Polsce?
- Czuję się szanowany. Wiem, że ludzie mnie cenią. Ale ze mną jest trochę tak, jak z amerykańskim zawodnikiem bejsbolu, który przyjechał do Polski na występy. Mało kto w Polsce czuje i rozumie istotę jazzu. Ale podświadomie ludzie wiedzą, że coś fajnego się dzieje. Chciałbym, by było inaczej i by dużo więcej ludzi miało z niego taką przyjemność i radość, jak ja. Często zdarzają się takie sytuacje: na Chmielnej w Warszawie podeszła do mnie starsza pani, która sprzedawała kwiaty i rzucając mi się na szyję powiedziała: "Nie lubię i nie rozumiem jazzu, ale kocham to, co pan gra!". To chyba największy komplement, jaki można usłyszeć!
- Dziękuję za rozmowę.**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska