Mięsiarz poluje bez opamiętania, a zdobycz wywozi z lasu w bagażniku

Redakcja
Adolf Kubala: - Jeśli sami nie zrobimy porządku w naszym środowisku, nikt inny tego za nas nie załatwi.
Adolf Kubala: - Jeśli sami nie zrobimy porządku w naszym środowisku, nikt inny tego za nas nie załatwi. Paweł Stauffer
Powiem prawdę o myślistwie. Nie boję się, że koledzy myśliwi odwrócą się ode mnie po tym wywiadzie. Łowiectwo to moja miłość, nie zdradzę jej ze strachu - mówi Adolf Kubala z Opola.

10 października opisaliśmy w sobotnim wydaniu nto wyniki kontroli NIK dotyczące gospodarki łowieckiej na terenie Opolszczyzny. I wtedy napisał pan do nto list, w którym stwierdził, że myśliwi są zadowoleni z tego tekstu. To dziwne, bo wyniki kontroli są negatywne, a myśliwi - proszę wybaczyć, sam pan jest myśliwym - to zamknięte środowisko, które z trudem przyjmuje krytykę.
Myśliwi widzą, co się dzieje wokół nich, w ich własnym gronie. Nie wszyscy przymykają na to oczy, choć faktycznie wolą nie wywlekać brudów na światło dzienne. Tekst w nto i kontrola NIK wywołała jednak w naszym gronie dyskusje. Ci, którzy do tej pory nie chcieli mówić, nabrali odwagi, żeby chociaż głośno stwierdzić: to, co złe - widać coraz bardziej...

Przyznam, że mój dziadek był myśliwym, takim starej daty i pewnie by się w grobie przewrócił, gdyby przeczytał wyniki kontroli NIK oraz opinie na temat współczesnych polujących... Za jego czasów nie używano raczej w stosunku do myśliwych określenia mięsiarz. Właśnie, kto to jest mięsiarz?
Mięsiarz po pierwsze: dużo poluje, po drugie: ukrywa upolowaną zwierzynę. Czyli kłusownik.

Bez pozwolenia poluje?
Ma pozwolenie.

?
Zaraz pani wyjaśnię: ma na przykład pozwolenie na dwa rogacze. A strzela w sumie pięć, bo jak upolował dwa, tu mu parożki z tych rogaczy nie pasowały - musi je tymczasem dać do oceny do komisji. Więc strzela kolejne, aż trafi na takie parożki, które są selekcyjne i można je pokazać komisji. Wie pani jak się nazywa sarnę?

Nie wiem.
Zwierzyną bagażnikową. Czyli taką, co to się ją po polowaniu pakuje do bagażnika i wywozi z lasu.
Załóżmy, że myśliwy jednak nie upolował selekcyjnego okazu i został z okazem schowanym w bagażniku, którym pochwalić się komisji nie może. Parożki musi jednak pokazać komisji, bo inaczej wyjdzie na jaw, że coś się nie zgadza z tym jego polowaniem. Co wtedy?

Gdyby pokazał nieselekcyjne parożki, toby otrzymał karę za niewłaściwe pozyskanie zwierzyny. A skoro nie ma właściwych parożków, to idzie do kolegi i pożycza.

Jedne i te same parożki można w nieskończoność oceniać i nikt się nie zorientuje?
Końcówka od parożków nosi nazwę możdżenie. Takie możdżenie są zawsze po kontroli-ocenie nawiercane wiertłem, aby nie mogły być ponownie wykorzystywane. Ale na znakowanie są sposoby, bardzo łatwo je zlikwidować.

W jaki sposób?
Trochę kości należy spiłować na pyłek. Potem klejem i pyłkiem zasypuje się otwór po nawierceniu. I po wszystkim.

Tego nie widać?
Nie widać! Mogę pani to zrobić tu na miejscu! To jest oczywiście przestępstwo selekcyjne, ale niestety - zdarza się.
Od oburzonych krytyką myśliwych słyszymy, że oni strzelają do zwierząt, które - z jakichś powodów - nie są atrakcyjne jako materiał genetyczny. Jednak trudno uwierzyć, że ktoś - kto idzie na łów, traktuje polowanie tylko jako czynność... sanitarno-hodowlaną. Tu w grę wchodzą zupełnie inne instynkty- rzecz w tym, aby mieć trofeum, i to piękne.
To jest problem, pomyłka może zdarzyć się także z powodu złej oceny stanu zwierzyny. Za takie nieprawidłowe odstrzały są kary i zawieszenia w prawach myśliwego. Więc żeby tego uniknąć - zakleja się owe nawiercenia w innym porożu, na przykład sprzed roku.

Czy to prawda, że teraz myśliwi polują po to, aby wywozić mięso do krewnych za granicę, np. w Anglii dziczyzna jest bardzo wysoko wyceniana, a przecież jeszcze do niedawna kontrole na granicy były znikome.
Tego dokładnie nie wiem, ale z całą pewnością jest problem osób, które mają uprawnienia myśliwych i wyemigrowały na Zachód. Jednak do Polski wciąż przyjeżdżają na polowania i za nic mają zasady, jakie powinny ich obowiązywać. Oni są najgroźniejsi, to największe zakały środowiska. W piątek przyjeżdża taki na sobotę i niedzielę, i w tym czasie po prostu MUSI strzelić. Strzela, zabiera do bagażnika, aby za granicą się pochwalić, wiadomo - myśliwskie trofeum to rarytas.

NIK bardzo negatywnie ocenił też wykonywanie planów łowieckich. Myśliwi polują nie tylko „do bagażnika”, ale i z nieaktualnymi pozwoleniami na odstrzał. Z drugiej strony nie wykonywane są plany ostrzałów. Jak to wyjaśnić?
Plany hodowlane ustala się w ten sposób: najpierw na podstawie obserwacji liczy się zwierzynę, a potem robi się plan strzelania na przyszły sezon. Dajmy na to - robimy plan, że strzelimy sto łani i trzysta dzików. Bardzo często zdarza się strzelić do zwierzyny i ją ranić. Od razu się jej nie odnajduje, tylko po jakimś czasie, po kilku dniach. Ranną zwierzynę, której się od razu nie dochodzi, a dopiero po czasie, w uczciwy sposób należałoby odnotować przy realizacji tego planu jako odstrzeloną. Ale nie zawsze dzieje się tak, jak powinno. Nie robi się tego, aby nie ukryć tego planu.
Nie ukrócić, czyli mieć uzasadnienie do dalszego polowania? Gdy plan jest wykonany, to polować już nie można?
Oczywiście, wtedy jest stop strzelaniu.

Skoro mowa o postrzałkach chciałabym poruszyć temat, o którym w raportach NIK nic nie znalazłam, a wydaje się dość ważny. Coraz częściej słyszymy, że po lasach chodzi postrzelona zwierzyna albo gniją postarzłki, których nikt nie znalazł. Słyszymy też, że tych postrzałków jest coraz więcej. Stąd moje pytanie: jak to jest z celnością strzelających myśliwych?
Coraz gorzej. Szkolenia kuleją. Przez 20 lat byłem w komisji szkoleniowej i przez 12 lat w komisji strzeleckiej. Byłem też czterokrotnym mistrzem Opola w strzelaniu oraz mistrzem Polski.

Dlatego pana pytam o tę kwestię. Nie ma teraz szkoleń strzeleckich?
Są, ale myśliwi - mam wrażenie - boją się jak ognia strzelnicy. Może wstydzą się, że źle strzelają, że pudłują do tarczy, że tyle w ich umiejętnościach jest do poprawy. Ale już w łowisku taki „wstydliwy” bez oporu strzela, tłucze, kaleczy zwierzynę. A przecież jest statutowy obowiązek podnoszenia umiejętności strzeleckich myśliwego - i to nie na polowaniu, ale właśnie na strzelnicy. To osobisty obowiązek myśliwego, a więc on sam winien zadbać o to, aby chodzić na strzelnicę, doskonalić się. Myśliwymi często zostają osoby, które dobrze nie strzelają! Egzaminowany kandydat na myśliwego ma odpowiednią ilość razy trafić do makiety. Na przykład do ruszającego się zająca ma trafić na dziesięć przebiegów cztery razy, do rzutków, odchodzących na wprost, ma także trafić cztery razy na dziesięć rzutków, do tarczy na 100 metrów musi mieć również uzyskaną odpowiednią ilość punktów. Ale są takie przypadki, że takich wyników nie ma, bo po pierwsze nie ma ich kto szkolić, albo komisja przymyka oczy na wyniki na granicy zdawalności...

To mi przypomina afery ze zdawaniem egzaminów na prawo jazdy. Też - bywało - egzaminatorzy przymykali oczy, aż wreszcie wprowadzono obowiązek filmowania egzaminów. Może tu też warto. W końcu myśliwy to osoba, która potem idzie z bronią w las... Przede wszystkim warto jednak szkolić się i doszkalać. Wie pani, że kiedyś przyszedł do mnie trzy dni przed egzaminem kandydat na myśliwego i prosił, abym go nauczył strzelać? Poszliśmy na strzelnicę i zobaczyłem, że jest zupełnie zielony. Spytałem: - Który raz strzelasz? On odpowiada: - Drugi raz. A przecież miał cały rok, żeby chodzić na strzelnicę. Bo teraz kandydat szkoli się rok, kiedyś trzy lata - i ten wcześniejszy system był chyba lepszy.

Ten kandydat zdał egzamin?
Radziłem mu, aby poćwiczył na strzelnicy, a do egzaminu przystąpił w późniejszym terminie. Nie skorzystał z rady i... proszę sobie wyobrazić, że zdał egzamin za dwa dni. Przespał się i nabrał umiejętności?

Albo komisja go przepchała... Nic pan z tym nie zrobił?
Opisałem te sprawy w branżowych pismach łowieckich, opisałem też w owych pismach praktyki z ocenianiem tych samych parożków. I nic. Tylko jeden kolega , również myśliwy, zadzwonił do mnie, aby pogratulować odwagi.
Czy myślistwo jest okaleczone, bo trafiają do niego przypadkowi ludzie?
Myślistwo jest okaleczone, bo od jakichś dwudziestu lat, kiedy to zarządzeniem zwiększono minimalną liczbę myśliwych, jacy mają przypadać na dany obszar. Zaczął się wówczas wielki nabór, brano każdego, byle być w zgodzie z przepisami. Zanikł zwyczaj, że do myślistwa trafiało się w oparciu o tradycję rodzinną, z pokolenia na pokolenia, kiedy to ojciec wprowadzał syna. Inna rzecz: myślistwo stało się modne, jak ktoś jest lekarzem, prawnikiem, kimś ważnym, decydentem - to też chce być myśliwym, bo to takie elitarne...

Tak jak kiedyś tenis?
Chociażby. A do myślistwa trzeba mieć serce, chęć bycia modnym to za mało. No i do myślistwa nie można trafiać od tak, z biegu, zaledwie po roku kandydowania. To za krótko, aby nawet samemu się przekonać, czy tego rodzaju - nazwijmy - hobby jest nam przeznaczone i odpowiedzieć sobie na pytanie: czy chcemy tylko strzelać, czy też przede wszystkim pracować na rzecz zwierzyny w kole? Kandydat winien przez parę lat udowodnić, że jest wart udziału w życiu łowieckim, powinien ciężko pracować, nawet jako naganiacz. Tego nie ma. Teraz kandydat pokaże się na dwóch, trzech polowaniach - i już jest wszystko dobrze.

Wierzy pan, że to co złe w polskim myślistwie zostanie naprawione?
Chyba już nie wierzę. Jednak, gdy pojawiają się takie teksty jak ten po kontroli NIK, a nasze problemy wychodzą na światło dzienne i są tematem publicznej dyskusji, trzeba pokazać mechanizmy, jakie doprowadziły do problemu.

Nie martwi pana, że po tym wywiadzie, część środowiska się od pana odwróci?
Proszę pani, część środowiska ma już dość tego złego, co się w myślistwie dzieje, a zamiatać pod dywan się już nie da. Łowiectwo to miłość mego życia. Nie zdradzę jej ze strachu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska