Mieszkałam w Hondurasie, kraju gangów, biedy i niegasnącej nadziei. Nauczyłam się przytulania!

Mirosław Dragon
Mirosław Dragon
Klaudia Zając z jedną z honduraskich dziewczynek z Tegucigalpy, stolicy Hondurasu. Klaudia była wolontariuszką Domów Serca.
Klaudia Zając z jedną z honduraskich dziewczynek z Tegucigalpy, stolicy Hondurasu. Klaudia była wolontariuszką Domów Serca. fot. Materiały Klaudii Zając
Wywiad z Klaudią Zając z Rzędowic, wolontariuszką misji Domy Serca, autorką książki „Honduras - niegasnąca nadzieja”

Jak to się stało, że młoda kobieta trafiła do Hondurasu, jednego z najniebezpieczniejszych krajów świata, który ma jeden z najwyższych wskaźników zabójstw kobiet?
Widzę, że się pan dobrze przygotował! Prawdę mówiąc, ja przed wyjazdem nie wiedziałam w ogóle, jak pewnie wielu Polaków, że istnieje taki kraj jak Honduras. Chciałam coś zmienić w swoim życiu i postanowiłam wyjechać jako wolontariuszka na misje z organizacją Domy Serca. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, dokąd pojadę.

Czyli krótko mówiąc, był to wyjazd w ciemno?
Oczywiście przed wyjazdem dowiedziałam się, że trafię do Hondurasu. Odpowiedziałam: „No dobra, a gdzie to jest?”. Od razu zaczęłam szukać w Internecie informacji o tym kraju. Pierwszy artykuł, jaki mi wyskoczył, zatytułowany był: „Honduras - krajem rządzą brutalne gangi, narkotyki i strach”.

I naprawdę Hondurasem rządzą gangi? To prawda, że jest to aż tak niebezpieczny kraj?
Jeżeli ktoś lekceważy zasady bezpieczeństwa, bo twierdzi, że zwiedził pół świata i stawił czoła wielu niebezpieczeństwom, to naprawdę może marnie skończyć. Napady na mieście czy w autobusach są tam codziennością. Z drugiej strony, nie mogę powiedzieć, że czułam się tam niebezpiecznie. Honduranie są bardzo życzliwi i przybyszowi od razu wyliczają zasady, których powinien przestrzegać: nie chodzić samemu po mieście, nie nosić na wierzchu smartfonów ani innych wartościowych rzeczy, nie wchodzić do niebezpiecznych dzielnic.

Dzięki przestrzeganiu tych zasad uniknęła pani niebezpieczeństwa?
No nie... Przeżyłam napad na autobus, którym jechałam. Z drugiej strony, kiedy mieszkałam w Wiedniu, też okradziono mnie dwa razy. Różnica jest taka, że w Wiedniu złodziej raczej nie grozi pistoletem, a w Hondurasie tak. Nie tylko członkowie gangów są uzbrojeni. Na autobusy nie napadają gangi, tylko drobni przestępcy, najczęściej bardzo młodzi.

Czyli mimo przestrzegania zasad bezpieczeństwa i tak straciła pani pieniądze!
Właśnie nie straciłam! To była najdziwniejsza sytuacja, jaką przeżyłam w Hondurasie. Do busa, którym jechałam, wsiadło 3 młodych mężczyzn. Jeden z nich wyciągnął pistolet i zaczął krzyczeć. Zażądał ode mnie i mojej przyjaciółki Klaudii telefonów. Kiedy odpowiedziałyśmy, że nie mamy telefonów, wpadł we wściekłość. Naprawdę zaczęłam się bać. Wyjęłam wszystkie pieniądze, które miałam przy sobie, i zaczęłam machać tymi banknotami, żeby wziął te pieniądze. W ręku trzymałam też różaniec. Widząc to, ten młody...

... bandyta
Chciałam uniknąć tego słowa, ale tak - bandyta - zapytał, co to jest. Wyjaśniłam, że jesteśmy misjonarzami i właśnie się modliłyśmy, dlatego trzymam różaniec. I stał się cud: zwrócił nam pieniądze i powiedział, że nic nam nie grozi z ich strony. Kiedy jeden z jego kompanów przechodził obok i chciał mi wyrwać zwitek banknotów, powiedział mu: „Nie ruszaj ich. One są od Boga!”.

Bogobojny bandyta? Przecież to absurd!
Dla mnie ten chłopak był światełkiem nadziei. Zrozumiałam, że jest pogubiony, ale ktoś w jego życiu zasiał ziarenko bojaźni Bożej i postawił granice złu. Po raz kolejny okazało się, że świat nie dzieli się na dobrych i złych, uczciwych i przestępców.

Czyli co: są dobrzy i źli gangsterzy?
Nie dobrzy, ale po prostu to są pogubieni ludzie. Ja nie usprawiedliwiam członków gangów, ale podczas pobytu w Hondurasie zrozumiałam, że historia każdego z otaczających nas ludzi jest dużo bardziej złożona, niż nam się wydaje.

Przecież nikt nikogo nie zmusza do wstąpienia do gangu!
Takie przypadki też się zdarzają. Do gangów przyciąga Honduran przede wszystkim bieda i wielkie bezrobocie.
Ale niektórzy są wciągani wbrew własnej woli! Gangsterzy uznają, że taki człowiek im się przyda, np. taksówkarz. Gangi budują siatkę swoich członków w każdej dzielnicy, mają obserwatorów niemal na każdej ulicy. Czasami ktoś dosłownie jest stawiany pod ścianą i dostaje propozycję nie do odrzucenia: gang albo śmierć!

Nie da się uniknąć gangów? Nie wiem: nie chodzić w ogóle do złych dzielnic?
To nie daje gwarancji bezpieczeństwa. Członkiem „mary”, czyli gangu, może być nasz sąsiad, taksówkarz czy nawet koleżanka z kościoła! Już w pierwszym tygodniach pobytu w Hondurasie poznałam osoby, które - jak mi później powiedziano - należą do gangu! Do tego wolontariusze misyjni z Domów Serca pomagają właśnie ludziom z biednych dzielnic. Żyjemy tam pośród ludzi, po to tam jedziemy. Mieszkałam w dzielnicy El Pedragal, która ma opinię jednej z najniebezpieczniejszych dzielnic w stolicy kraju Tegucigalpie.

Podobno nauczyła się pani w Hondurasie nie hamować na czerwonym świetle na skrzyżowaniu!
Ale nie przeniosłam tych zwyczajów do Polski (śmiech). Kiedy przyjechałam do Hondurasu, pewnego dnia pojechałam z moją sąsiadką znajomych pożegnać, którzy wyjeżdżali do Tajwanu. Wracaliśmy o północy i Regina przejechała przez trzy skrzyżowania na czerwonym świetle. Zwróciłam jej uwagę, że jeśli ktoś w nas wjedzie, to będzie po nas. „Po nas to będzie, jeśli się zatrzymamy na światłach!” - odpowiedziała i wyjaśniła, że zatrzymanie się w tej dzielnicy w nocy to niemal samobójstwo.

Jedno z pani spotkań autorskich zatytułowane było: „Honduras – czy blondynka może wtopić się w latynoski krajobraz?” Może się wtopić?
Oczywiście, że nie może! (śmiech). Nie da się wtopić w tłum na ulicy, bo zdradza nas jasna skóra. Dla Cotrachów (tak obywatele Hondurasu są nazywani w Ameryce Środkowej) byłam jednym z „gringo”, jak prześmiewczo nazywa się białych turystów. Do tego dla gangów biały oznacza bogaty, więc jesteśmy bardziej narażeni na napady rabunkowe. Ale z drugiej strony przekonałam się, że w Hondurasie można zaoszczędzić na niebieskich oczach!

W jaki sposób?
Honduranie zachwycają się niebieskimi oczami, to dla nich egzotyka. Nieraz zdarzało się, że dostałam coś za darmo na bazarze od sprzedawcy, „na piękne oczy”.

Tyle mówimy o gangsterach, a jacy są zwykli Honduranie? Czego się pani od nich nauczyła?
Przytulania! Czyli wielkiej serdeczności, oni naprawdę co chwilę cię przytulają. Doświadczyłam również wielkiej gościnności, która różni się od słynnej polskiej gościnności. My mamy dużo i chcemy dużo dać naszym gościom, chcemy pokazać gest! Honduranie nie mają niemal nic, ale dają ci wszystko, co mają! Odwiedziłam parę 80-latków, którzy byli bardzo biedni, w małym mieszkaniu mieli tylko dwa krzesła, ale upierali się, żebym jak jako ich gość usiadła. Oni woleli stać, to ja miałam poczuć się wyjątkowo. W Hondurasie nie przejdzie nasze zwyczajowe polskie: „Ależ nie, nie trzeba!”, bo można tym obrazić Honduran. Z drugiej strony w Polsce jest zwyczaj przegadywania się. „Zjesz coś”? - „Nie!”, „Zrobiłam pyszną kolację: - „Nie jestem głodna!”, „Ale już ugotowałam, masz tu na talerzu” - „No, dobra, spróbuję trochę, ale nie trzeba było! ”. W Hondurasie, jak powiemy: „Nie!”, nie będzie drugiej propozycji, za to goszczący nas ludzie będą się czuli urażeni. Czasami odwiedzałam jednego dnia kilka rodzin. W każdym domu częstowano mnie ciastem, szklanką coli i naprawdę nie mogłam już więcej! Wtedy w dobrym tonie jest powiedzieć: „Jestem najedzona, więc wezmę do domu”. Kiedy wróciłam do Polski, odwiedziłam znajomych. Zapytali, czy zjem coś, a ja z przyzwyczajenia odpowiedziałam: „Jestem po obiedzie, ale wezmę do domu!”. Ale zrobili minę, jak to usłyszeli! (śmiech)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska