Miłość Lucienne i Wiesława nie rdzewieje

fot. Paweł Stauffer
Lucienne i Wiesław Żeliskowie przeżyli razem 67 lat i chcą jeszcze więcej.
Lucienne i Wiesław Żeliskowie przeżyli razem 67 lat i chcą jeszcze więcej. fot. Paweł Stauffer
Najbardziej Lucienne kocham za to, że dla mnie opuściła ojczystą Francję i przyjechała do zniszczonej wojną Polski - mówi Wiesław Żelisko, 89-latek z Opola.

Po 67 latach małżeństwa Wiesław potrafi jeszcze miło zaskakiwać wybrankę. Ostatni prezent to zgłoszenie ich kandydatury do konkursu nto dla młodych małżeństw i par. Ona z pochodzenia jest Francuzką, urodziła się w Paryżu, 88 lat temu. On - w Nadwórnej na Kresach Wschodnich. W 1946 roku przyjechali do Polski.

Najpierw osiedli w Opolu, potem w Nowej Rudzie, żeby być bliżej rodaków Lucienne, którzy przyjechali tam do pracy w kopalni. Od 20 lat na stałe mieszkają w Opolu, w bloku, na jednym z osiedli. W mieszkaniu przytulnie, dużo zdjęć, książek polskich i francuskich. - Wróciliśmy tu na emeryturze, bo ciągnęło mnie do rodziny - wspomina pan Wiesław.

Lucienne stawia przed nami filiżanki z parującą kawą i herbatą. Martwi się, czy herbata dla męża nie jest zbyt słaba i po raz kolejny pyta go o samopoczucie. Ten odwzajemnia się tym samym. To taki domowy rytuał.

Dla niego porzuciła ojczyznę

1946 rok. Lucienne i Wiesław pobrali się trzy lata temu. Szykują się na wyjazd do Polski. Na stałe. On we Francji jeszcze przez trzy lata studiował prawo na uniwersytecie w Sorbonie. Przerwał z powodu wyjazdu. Zanim dostał się na uczelnię, musiał ponownie na emigracji zdawać maturę. Problemem okazał się język obcy, naturalnie nie mógł wybrać francuskiego. Zdawał grekę, bo miał ją w szkole.

- Na egzaminie profesor otworzył Ewangelię po grecku. Z kościoła wiedziałem, co to za moment, i z pamięci recytowałem - mówi. - Profesor był pod wrażeniem poziomu nauki w Polsce. Wyjazd. On wracał do swojej utęsknionej, choć zniszczonej wojną ojczyzny, ona - w nieznane.

- Nie znasz tego kraju, nie znasz dobrze swojego męża ani jego rodziny - ostrzegali Lucienne bliscy. W tym czasie Polacy we Francji nie cieszyli się dobrą opinią. - Byłam młoda, zakochana, nie słuchałam ich - wspomina Lucienne. Dziś trudno jej powiedzieć, czy podjęłaby taką samą decyzję, bo z wiekiem pogłębia się nostalgia za Francją, choć Polskę uznała za drugą ojczyznę i pokochała jak tę pierwszą.

Jechali pociągiem. Na dworcu kolejowym Wiesław spotkał swoją rodzinę i przez ten jeden moment w życiu zapomniał o żonie. Ona: - Najdziwniejsze było zachowanie jego mamy, która kładła mi głowę na swoich kolanach i kazała spać. Nie wiedziałam, o co chodzi. Okazało się, że próbowała mi zaoszczędzić widoku ogromnych szczurów, które biegały po stacji.

W domu rozmawiają do dziś w dwóch językach. Po tylu latach nauki polskiego u Lucienne słychać jeszcze charakterystyczne "r". Choć liczy po francusku, nie zwraca nawet uwagi, w jakim języku myśli. Polskiego uczyła się z elementarza.

- Na początku było bardzo trudno - mówi Lucienne. Wiesławowi było łatwiej się z nią porozumieć. Francuskiego uczył się w szkole, dziś to już jego drugi język ojczysty. Kiedy Lucienne pierwszy raz poszła w Polsce do sklepu, zapomniała słów, a przecież nie było sklepów samoobsługowych.

- Towar daleko od lady. Chciałam kupić szynkę. Mąż mnie nauczył, jak to powiedzieć, ale pamięć krótka. W końcu wykrztusiłam: "dupa świnia" - oboje śmieją się na to wspomnienie. Na cielęcinę mówiła: "dziecko krowa". On pracował na kierowniczym stanowisku w fabryce w Nowej Rudzie.

Ona zajmowała się domem, hodowała króliki i zasłynęła tym, że częstowała polskie dzieci frytkami, których smaku wtedy nie znały. Dawała też lekcje francuskiego. Była surową nauczycielką. - Nie przyniósł któryś zadania domowego? Odsyłałam do domu, mówiłam: nie ma nauki. Raz, drugi tak zrobiłam i już wszyscy się nauczyli dyscypliny - wspomina.

Dwie jej podopieczne zdobyły tytuł magistra francuskiego. Jedną tak zaraziła miłością do kraju nad Sekwaną, że wyemigrowała tam i znalazła swoją drugą połowę. - Ilekroć jest w Polsce, przyjeżdża z mężem do Opola i oboje wychwalają moją żonę - mówi pan Wiesław.

Starszy pan fantazjuje

Wiesław nieczęsto opowiada o swojej wojennej tułaczce, bo to historia tak niesamowita, że słuchający podejrzewali go o zmyślanie. - Czasem specjalnie opuszczam fragmenty, by nie brzmiały na kłamstwa starszego pana - mówi.
Jego historia zaczyna się 15 maja 1939 roku. Zdał maturę w Stanisławowie. Potem trafił na miesiąc do obozu pracy.
- Wtedy obowiązek, by dostać się na wyższą uczelnię - mówi. - Udało się. Zdałem egzamin do Szkoły Podchorążych Sanitarnych w Warszawie przy ul. Górnośląskiej.

20 sierpnia dostał powołanie do wojska. We wrześniu wojna szybko się skończyła, trafił do sowieckiej niewoli.
- Sowieci mówili, że tylko nas spiszą i puszczą z powrotem do Lwowa. Wsadzili nas do pociągu, ale po pierwszej stacji wiedziałem, że coś jest nie tak. Jechaliśmy do Rosji - opowiada pan Wiesław.

W nocy, jak pociąg stanął, udało mu się uciec. Wyturlał się z wagonu, a dalej czołgał rowem. Za chwilę rów był pełen uciekinierów, takich jak on. - Co się stało z osobami z pociągu? Nie wiem. Najprawdopodobniej trafili do Katynia lub Miednoje - przypuszcza. Wrócił w rodzinne strony. W listopadzie usłyszał, że polska armia we Francji szuka ochotników. Ciągnęło go tam i wyruszył w podróż przez Węgry, Jugosławię, Włochy.

- Najpierw Paryż, potem obóz wojska polskiego w Coetquidan, który Polacy nazywali Koczkodan - wspomina. Przeżył kawał historii znanej z podręczników.

Wnuczka francuskiej restauratorki

Wiesław i Lucienne poznali się w Blaru, 80 km na północ od Paryża. - Żona była łączniczką w partyzantce francuskiej. Zwróciła na mnie uwagę, bo spodobał jej się mój polski akcent - mówi Wiesław, który po drugiej już ucieczce z niemieckiej niewoli trafił do francuskiego ruchu oporu.

Pierwszy raz Wiesław ją zobaczył, jak stała przed restauracją swojej babci i smutno patrzyła w dal. Zakochał się w tym spojrzeniu i zaczął tam częśćiej bywać. - Ciągle mnie podrywał - śmieje się Lucienne. - No tak, moja żona była bardzo zgrabną dziewczyną - uśmiecha się pan Wiesław i od razu dodaje: dziś też nic jej nie brakuje.

Dziś - jak zapewniają zgodnie - wciąż są szczęśliwi. - Wszystko potrafimy robić sami i nadal udaje nam się wspólnie iść przez życie. Zresztą to widać. Mieszkanie zadbane, widać, że miłość tu rządzi. Ich wesele było skromne. Była wojna. Najpierw ślub cywilny, potem kościelny. Wieczorem tego samego dnia pociągiem z Blaru na noc poślubną jechali do Paryża na kilka dni. Jak się okazało po latach, ten ślub nie został uznany i w 2000 roku wzięli cywilny w Polsce. Dziś zgodnie mówią, że czuwała nad nimi Opatrzność. - Dobry los nas prowadził - mówią.

Przepis na długowieczność

Jak udaje im się żyć tyle lat razem? Jak tłumaczy pan Wiesław, tych powodów jest kilka.- Jakby Pan Bóg nie chciał, tobyśmy nie żyli razem tak długo - mówi. - Z drugiej jednak strony jest też niesamowity postęp medycyny. Choroby, na które się kiedyś umierało, dziś są bez problemu leczone. Lucienne już kilka razy jedną nogą była na drugim świecie. W 2002 roku zdiagnozowano u niej raka piersi. Zwyciężyła go.

- To właśnie dzięki pomocy fantastycznych lekarzy, na których oboje w życiu trafiliśmy, nadal mamy się dobrze - dodaje 89-latek. Kolejna tajemnica długowieczności według państwa Żelisków tkwi w ludzkiej dobroci. - Mieliśmy wiele szczęścia do ludzi. W życiu spotkaliśmy bardzo dużo takich, którzy bezinteresownie służyli swoją pomocą - mówi Wiesław.

- Poza tym nie wolno siedzieć bezczynnie i czekać na śmierć. Trzeba się czymś zająć - radzi. Od lat pan Wiesław spisuje historię swojej rodziny. Zapisał już setki stron. Ale przede wszystkim godziwego wieku pozwoliła im dożyć ich miłość. - To on mnie trzyma przy życiu - mówi Lucienne i uśmiecha się do męża. - A ona mnie - dodaje pan Wiesław i oddaje uśmiech.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska