Minęło pięć lat od uchwalenia ustawy o mniejszościach narodowych

Redakcja
Dziś - dzięki niej - stoją na Opolszczyźnie dwujęzyczne tablice, a język niemiecki w urzędzie i na ulicy nikogo nie dziwi.

Praktyczne konsekwencje uchwalenia ustawy o mniejszościach narodowych do tego stopnia wpisały się już w krajobraz Śląska Opolskiego, że zdążyliśmy już zapomnieć, że w Sejmie zmagano się z nią przez 15 lat. W regionie stoją przecież podwójne tablice, kto chce, może dawać dzieciom niemieckie imiona i używać nazwisk w niemieckiej pisowni. Wszystko w majestacie prawa.

- A przecież żadne inne prawo, a nawet Konstytucja RP nie była uchwalana dłużej niż "nasza" ustawa - przypomina Henryk Kroll, były lider mniejszości niemieckiej i jeden z jej architektów. - Jeszcze w 2004 roku wydawało się, że po raz kolejny do uchwalenia nie dojdzie i trzeba będzie nadzieję na kodyfikację praw dla mniejszości odłożyć na jeszcze jedną kadencję.

Nawet gdy w listopadzie 2004 Sejm wreszcie zaakceptował ustawę, przewidywała ona, że tablice z podwójnymi nazwami miejscowości i język pomocniczy w gminach będzie można wprowadzić tylko tam, gdzie mniejszość - według spisu powszechnego - stanowi co najmniej połowę mieszkańców, czyli na Śląsku Opolskim... nigdzie. Obecny kształt ustawy - czyli bardzo korzystny dla mniejszości próg 20 procent - przeszedł dopiero po senackich poprawkach.

Tablice w co trzeciej gminie
Po pięciu latach symbolem praktycznego funkcjonowania ustawy są przede wszystkim dwujęzyczne tablice. Do końca roku - jeśli tylko spłyną na ten cel pieniądze z budżetu - będą one stały w około 20 gminach. Nawet jeśli są jeszcze tu i ówdzie zamalowywane, to generalnie stopień akceptacji dla ich istnienia rośnie z każdym miesiącem. Zresztą razem ze świadomością, że nasz region nie jest wyjątkiem. Takich miejsc jest w Europie mnóstwo. Dwujęzyczne tablice - po polsku i po czesku - pojawiły się m.in. na dworcach kolejowych i... na biletach na Zaolziu.

- Tablice są ogromnym osiągnięciem - mówi Rafał Bartek, sekretarz TSKN i dyrektor Domu Współpracy Polsko-Niemieckiej. - Ale trzeba na nie patrzeć nie jako na przywilej, który mniejszość wyrwała ustawodawcy, tylko jako walor dla całego regionu. Bo wielojęzyczność i wielokulturowość jest i może być naszym wyróżnikiem i wizytówką w Polsce i w Europie.

Tam, gdzie mniejszość stanowi mniej niż 20 procent, do postawienia tablic potrzebne są społeczne konsultacje. Chyba że - jak ostatnio w Krapkowicach - radni uchwalą, że takiego referendum, a tym samym tablic, nie będzie.
- To była zła decyzja przede wszystkim dlatego, że radni nie dopuścili zwykłych ludzi do głosu i w pewnym sensie postawili siebie ponad Sejmem - uważa Norbert Rasch, przewodniczący zarządu Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców na Śląsku Opolskim.

- Przecież w tych miejscowościach, gdzie mniejszość występuje w bardzo małych skupiskach, a większość tablic nie chce, nikt jej podwójnych nazw nie narzuci. Potwierdzają to przykłady Grodźca czy Ozimka. Jeśli w Krapkowicach nie uda się niczego zrobić w tej kadencji, wrócimy do sprawy po wyborach samorządowych.

- Po stronie mniejszości - w duchu ustawy - mógł i chyba powinien stanąć w Krapkowicach wojewoda - dodaje Rafał Bartek. - Niestety, nie zareagował.

- Pan Bartek głęboko się pomylił - replikuje wojewoda Ryszard Wilczyń ski. - Nie stoję na straży interesu mniejszości, lecz na straży prawa. Przypominam, że władza rządowa nie ingeruje w rozstrzygnięcia merytoryczne władzy samorządowej. Mniejszości się krzywda nie dzieje.

Ustawa trochę kulawa
Język niemiecki jako pomocniczy w urzędach wprowadziły niemal wszystkie z 28 opolskich gmin, które - według ustawy - mogły to zrobić. Ale sami przedstawiciele mniejszości przyznają, że akurat ten ustawowy zapis pozostał częściowo martwy. Bardzo rzadko mieszkańcy korzystają z możliwości składania zażaleń czy petycji w języku mniejszości.

Bo też praktycznie wszyscy potrafią to zrobić po polsku. Z drugiej strony, ustawa jest trochę kulawa, bo nie pozwala np. interesantom na składanie po niemiecku podania o dowód osobisty, a urzędnikom na wystawianie w tym języku zaświadczeń o zameldowaniu ani o pomocy socjalnej czy o pobieraniu zasiłku rodzinnego.

- A to bardzo by się przydało - dodaje Rafał Bartek. - Bo takie dokumenty nasi mieszkańcy często przedstawiają w niemieckich urzędach i wtedy dochodzi do paradoksu. My mamy ustawę o mniejszościach narodowych, ale to Niemcy zatrudniają u siebie tłumaczy, by przekładali polskie zaświadczenia.

Mimo wszystkich tych uchybień mniejszość uważa zapis o prawie do języka urzędowego za ważny, przede wszystkim z powodów symbolicznych.

- Dzięki niemu wielu naszych mieszkańców wie, że jeśli chcą, mogą w gminie mówić po niemiecku i nikt im nie zarzuci, że zachowują się niestosowanie, bo są w polskim urzędzie - mówi Norbert Rasch, do niedawna sekretarz gminy Prószków. - A ludzie sami wiedzą, kto zna język i z kim mogą po niemiecku porozmawiać.

Dla mniejszości - nie tylko niemieckiej na Opolszczyźnie - sfera symboliczna jest niesłychanie ważna. Za przykład może posłużyć niemieckie prawo, które pozwala Serbołużyczanom używać ich "języka serca" w sądach. Od dawna jest ono w użyciu rzadziej niż sporadycznie, bo Łużyczanie mówią świetnie po niemiecku, a rozmowa z sędzią przez tłumacza raczej utrudnia kontakt niż pomaga. Mimo to nie zgadzają się na rezygnację z tego zapisu.

Ustawa pozwala też członkom mniejszości nadawać dzieciom niemieckie imiona. Jej liderzy postulują, by w urzędach, gdzie przychodzi się rejestrować nowych mieszkańców regionu, umieszczać widoczne informacje o tym prawie. Tylko czy to pomoże? Skoro w środowisku wielką popularnością cieszą się raczej Dżesiki i Denisy, czyli imiona anglosaskich serialowych gwiazd. A że w samych Niemczech jest podobnie? Słaba pociecha.
Język to skarb
Niezależnie od prawa do języka niemieckiego w urzędzie gminy (już nie na szczeblu powiatu i województwa) ustawa pozwala mniejszości na używanie swego języka w życiu publicznym i prywatnym. I mniejszość z tego korzysta. Kto jeździ po regionie, wie, jak wiele jest u nas dwujęzycznych szyldów na lokalach czy tablic z nazwami firm. Na ogół nie budzą one kontrowersji. Negatywnych reakcji nie powoduje także używanie języka niemieckiego na ulicy. Obojętnie, czy ktoś chce "poszprechać" w Gogolinie czy w Opolu, może liczyć co najmniej na milczącą akceptację większości i ta akceptacja - w porównaniu z PRL-em - jest chyba największym osiągnięciem i mniejszości, i większości w wolnej Polsce.

Wpisane w ustawę prawo do używania swojego języka jest jedną z tych możliwości, którą mniejszość nie zawsze potrafi wykorzystać. Generacja najstarsza, dla której niemiecki jest mową domową, odchodzi. Średnie pokolenie częściej posługuje się w domu gwarą i polszczyzną. Nawiązał do tego na noworocznym spotkaniu jej liderów z samorządowcami i działaczami Bernard Gaida.

- Życzmy sobie, byśmy w tym roku lepiej zrozumieli, że naszym największym skarbem jest język niemiecki - mówił przewodniczący Związku Niemieckich Stowarzyszeń. - Bo tylko on pozwala nam zachwycać się niemiecką kulturą, czytać listy naszych przodków i kontaktować się z krewnymi w Niemczech. Nie zostawiajmy go tylko szkołom, spróbujmy choć trochę przywrócić go w naszych rodzinach. Niech ten język pojawia się częściej na szyldach sklepów i firm. Czyńmy to z taktem i szacunkiem dla sąsiadów, ale i z miłością do języka.

Dusza polska i niemiecka
Innym wynikającym z ustawy prawem, z którego mniejszość wciąż korzysta słabiej, niżby mogła, jest możliwość uczenia się języka niemieckiego w szkołach dwujęzycznych, których organem prowadzącym byłyby stowarzyszenia z jej udziałem. Do roku 2015 ma tych szkół powstać przynajmniej kilka.

Nowym i bardzo ważnym elementem tej szkolnej strategii jest otwarcie mniejszości na większość. Dzieci z polskich rodzin będą w tych szkołach mile widziane. A dwujęzyczność ma być ofertą nie tylko dla mniejszości, ale dla wszystkich mieszkańców regionu.

- Żyjemy w takim specyficznym miejscu, gdzie możliwe jest odczuwanie i polskiego, i niemieckiego jako języków ojczystych - mówi Norbert Rauch. - Wiele osób w regionie ma przecież więź z obiema tymi kulturami. Dlaczego mieliby być zmuszani do wybierania tylko jednej z nich lub tkwienia gdzieś pomiędzy nimi?

Skoro tego chcą, powinni mieć prawo do podwójnej tożsamości. Nie ukrywam, że zabiegamy o tworzenie szkół przede wszystkim po to, by podtrzymywać tożsamość mniejszości, ale deklarujemy naszą otwartość na większość i liczymy na wzajemność.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska