Misja pajdy chleba

Redakcja
Smalec należy rozprowadzać cienką warstwą. To ważne, bo jeden bezdomny potrafi w ciągu nocy przyjść po kilkanaście kromek.

Nawrzucają w siebie tego chleba... Wiadomo, żołądki nie nawykły do dużych dawek tłuszczu - mówi Grzegorz, jeden z pracowników misji Caritasu na Dworcu Głównym PKP w Opolu, gdzie wydawane są bezdomnym chleb i gorąca herbata.

Wtorek,
godzina 22.00.
Druga noc działalności misji w tym roku. Na dworcowym telebimie błyskają kolorowe reklamy. Pod nimi, na ławce, siedzi paru bezdomnych, w tym Babcia - tak nazywana jest starsza kobieta. Babcię wszyscy znają, bo gniją jej stopy.
Tej nocy dyżur w misji pełni dwóch Grzegorzów. Jeden pracował kiedyś jako sanitariusz:
- Trochę się znam na ranach. Podszedłem do Babci. Widzę, jak cieknie ropa, że zaczynają się już procesy gnilne ciała. Oferuję kobiecie odtransportowanie do szpitala, ale ona nie chce.
Choć pracownicy misji dysponują autem, nie transportują bezdomnych na siłę.
- Jeszcze nie raz porozmawiam z Babcią. Może ją przekonam - mówi mężczyzna.
Drugi Grzegorz już od roku pracuje w misji. Można powiedzieć, że ma doświadczenie i niejedno przeszedł. Poprzedniej zimy jeden z bezdomnych chciał go spalić.
Grzegorz odwoził do schroniska w Bielicach bezdomnego, który twierdził, że jest chory na padaczkę.
- Było nad ranem, pojawiła się mgła... Nie zauważyłem zjazdu na Bielice. Gdy przed Nysą stanąłem na stacji benzynowej, aby dopytać się o drogę, bezdomny uciekł... - wspomina chłopak.
Ponieważ było bardzo zimno, Grzegorz zaczął szukać zbiega. Bał się, że zamarznie.
- Gdy wreszcie się pojawił, to wyglądał dziwnie... - mówi Grzegorz. - Zaczął kopać samochód. Na mój widok złapał za pistolet z dystrybutora i oblał mnie benzyną. Potem pistolet wepchnął pod swoją pachę, a drugą ręką wyciągnął zapałki...

W tym momencie przyjechała policja.
Oblana benzyną kurtka wylądowała w pralni chemicznej. Służy Grzegorzowi do dziś. Bezdomny, który chciał go spalić, potem jeszcze nieraz pojawiał się w misji po chleb i herbatę.
- Twierdził, że nic nie pamięta - mówi niedoszła ofiara.
Zresztą pracownicy misji przeżyli też wiele innych przygód.
- Taki na przykład Krzyś przychodził z wielkim nożem pod pazuchą. Kładł go na ladzie i twierdził, że jest taki jeden, któremu tym nożem wymierzy sprawiedliwość - mówią pracownicy misji.

Pierwszej nocy
w misji skrojono sześć dużych bochenków chleba. To mało. Rok wcześniej (a zarazem w pierwszym roku działalności misji), gdy nowina o darmowym chlebie rozniosła się wśród bezdomnych, w ciągu półgodziny rozdano 10 bochenków chleba.
Drugiej nocy poszło już więcej i chleba, i herbaty. Oni nie oglądają telewizji ani nie czytają gazet. Mają jednak dobrze zorganizowany system przekazywania informacji.
Pojawił się też pod misyjnym pokoikiem Eryk - szara eminencja wśród opolskich bezdomnych.
- Eryczku - wita się z nim Grzegorz K. - Pierunie ty jeden... Ty się coś drapiesz...
Eryk faktycznie intensywnie skrobie się po brzuchu i udach. Śmieje się szeroko, ukazując gołe dziąsła. Widać, że się szczerze cieszy ze spotkania ze starymi znajomymi. Zaraz dostanie chleb ze smalcem. I kubek gorącej herbaty. A kto wie, może w tym roku znów go umyją.
- Obiecałem wówczas siostrom z Caritasu, że to zrobię. W końcu kiedyś pracowałem jako sanitariusz. - wspomina Grzegorz. Siostry wcześniej mu przygotowały fartuch, rękawiczki, maskę na twarz, kilka butelek płynu przeciw wszom.
- Jak już to wszystko na siebie ubrałem, to przystąpiłem do toalety Eryka - opowiada dalej.
Ciuchy bezdomnego spalono. Sam Eryk wszedł do wanny. Błagał o litość i zwijał się jakby z bólu, gdy poczuł na sobie strumień wody.
- Wszy leciały z niego jak płatki śniegu podczas śnieżycy - mówi Krzysiek.
Wszy Eryka to dworcowa legenda. Bezdomny miał pewien sposób na zdobywanie pożywienia. Podchodził w dworcowym barze do osób spożywających posiłek, wytrzepywał ze swych kudłów wszy i rozgniatał je na stole tuż obok talerza z potrawą... To co na talerzu, było już tylko dla Eryka.
Rok temu, jak już sanitariusz pozbawił bezdomnego żywych lokatorów i sprawił, że jego czarna broda zalśniła siwizną, dano Erykowi nowe ciuchy.
We wtorek Eryk przyszedł po chleb ze smalcem, w swetrze, który wówczas dostał.
- Co Eryczku, umyjemy cię - pyta się Krzysiek.
Eryk odsłania w uśmiechu dziąsła.

Wśród bezdomnych
siedzących w dworcowej poczekalni jest Darek - ma 28 lat, wygląda na co najmniej czterdzieści. Jest też Darek numer dwa - rocznik 1968, woli się trzymać w cieniu. Chleb ze smalcem bierze dla niego kolega, który podchodzi do misyjnego okienka kilka razy w ciągu nocy: raz bierze kubek napoju dla kolegi, raz pajdę chleba dla siebie, potem znów przychodzi po herbatę - tym razem dla uspokojenia "nerwów, zszarganych od hałasu jadących pociągów"...

Gdy rok temu
pojawiło się parafialne ogłoszenie o tym, że można popracować w misji, na spotkanie organizacyjne przyszło około 40 osób. Wystarczyło, że ksiądz dyrektor Caritasu w Opolu, Arnold Drechsler, opowiedział, na czym polega ta praca, o zawszonych ludziach, których będzie trzeba podprowadzać do samochodu, a chętne do pracy towarzystwo się wykruszyło. Zostało ich tylko 6.
Pracujący w misji nie mają złudzeń i nie dorabiają ideologii do tego, co robią. Bezdomność nie jest jedynie wynikiem okrutnego zbiegu okoliczności. Większość bezdomnych sama sobie zgotowała ten los. Słabość charakteru, alkohol, przestępstwa...
Często po bezdomnych trzeba posprzątać, bo pozostawiają na podłodze walające się kubki po herbacie.
- Chociaż rok temu była taka Ewcia, które zawsze po sobie i innych posprzątała, poskładała kubki, pozbierała resztki chleba, nawet wzięła ścierkę i powycierała rozlaną herbatę - mówi jeden z pracowników misji.
Pracując w misji, bywa się rozjemcą bezdomnych, którzy potrafią się pokłócić o wszystko: o kiełbasę, skórkę chleba, nylonową torbę.
"W nocy z poniedziałku na wtorek doszło do bójki między bezdomnymi a Cyganami" - wynika z księgi raportów misji. Interweniowała policja.
- Rok temu bezdomni pobili się o buteleczkę denaturatu - wspominają pracownicy misji.
- Oczywiście, że są wśród bezdomnych i prawdziwi pechowcy. Od jednego żona uciekła, sprzedając wcześniej mieszkanie. Drugiego rodzeństwo wyrzuciło z domu - mówi sanitariusz...- Ale dla nas te informacje nie są istotne. W końcu nie jesteśmy od oceniania ludzi. A poza tym lepiej dać tu bezdomnemu pajdę chleba niż pod Realem pieniądze, które zostaną wydane na alkohol.
Do misji przychodził też znany opolski hokeista, Jaś. Miał poważanie, bo pamiętano jego wyczyny z tafli lodowej. W tym roku nie przyjdzie. Umarł niespełna dwa miesiące temu.
Tylko raz Grzegorz zaczął dawać rady bezdomnej - szesnastoletniej dziewczynie, która uciekła z internatu, porzuciła szkołę i dołączyła do będącej na gigancie siostry.
- Sam miałem niełatwe dzieciństwo - mówi chłopak. - Gdy mama umierała, powiedziała mi tylko: "Synku, bądź człowiekiem". Potem pomógł mi Kościół. Skończyłem szkołę. Tej dziewczynie też radziłem: nie porzucaj nauki.
Odwiózł ją do domu. Po paru dniach dziewczyna znów przyszła na dworcowy posiłek. Już nikt jej wtedy nie dawał rad.
Do misyjnego okienka
podchodzą też podróżni. Mają pretensje, że przez działalność misji na dworcu zbierają się śmierdzący ludzie. Boją się ich.
- Co im mamy odpowiadać? - mówią pracownicy misji. - Przecież gdyby nas nie było, to bezdomni i tak by tu przychodzili. Zawsze zimą szukają schronienia na dworcach
Bezdomni zaś starają się okazać pracownikom misji wdzięczność jak tylko potrafią.
- Rok temu miałem dyżur podczas Wigilii. Podzieliłem się z nimi opłatkiem. Oni przynieśli mi tabliczkę czekolady - mówi sanitariusz Grzegorz.Misja Caritasu na opolskim dworcu jest czynna codziennie, od godziny 17.00 do 5.00.
Można tu też przynosić niepotrzebne zimowe ubrania, koce, itp., które zostaną rozdane bezdomnym.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska