Misja w cieniu "Świetlistego Szlaku"

Redakcja
Z o. Jarosławem Wysoczańskim, franciszkaninem, rozmawia Krzysztof Ogiolda

- Przed 10 laty zginęli w Peru dwaj polscy misjonarze, współbracia ojca. Dlaczego Świetlisty Szlak ich zamordował?
- Terroryści w kominiarkach uprowadzili ojców Zbigniewa Strzałkowskiego i Michała Tomaszka z misji i zastrzelili. Zanim wykonali wyrok, oskarżyli zakonników o to, że rozdając żywność, usypiają świadomość rewolucyjną, hamują rewolucję przez msze św. i różaniec, poprzez czytanie Biblii oszukują lud, głoszą pokój, co jest w najwyższym stopniu szkodliwe, i są imperialistami. Słowem winni są śmierci. Dowiedzieliśmy się o tym od jednej z naszych zakonnic, którą w ostatniej chwili zamachowcy wypchnęli z samochodu i w ten sposób ocalała.
- Ojciec miał zginąć razem z nimi. Na ile ciążyło ojcu to ocalenie?
- Ocalałem, bo byłem wtedy w Polsce z okazji pielgrzymki papieża. Pierwszą reakcją był wielki ból i coś w rodzaju letargu. Nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego żyję. Mówiłem sobie, że Pan Bóg nie chce śmierci grzesznika, tylko żeby się nawrócił i żył. Ale najtrudniejszy był czas, zanim wróciłem do Peru. Kiedy po dwóch tygodniach zobaczyłem Indian płaczących na mój widok, nabrałem pewności, że idea zamachu zrodziła się poza naszą misją, choć część naszych ludzi przyznała się, że donosiła na nas do terrorystów.
- Jak wyglądała ojca praca po powrocie do Peru?
- Przez półtora roku musiałem się ukrywać i misją kierowałem konspiracyjnie z Limy. Grupa misjonarzy (co najwyżej jeden ojciec i siostry zakonne) pojawiała się w wiosce zawsze niespodziewanie. Wiedziała, z kim ma rozmawiać, gdzie są klucze do kaplicy itd. Obecnie pracuje tam już trzech innych ojców i działalność misji trwa normalnie.
- Czy represje spadły też na waszych parafian?
- To była wojna. Terroryści grozili, że jeśli biskup nie opuści diecezji, zabiją kolejnych 10 kapłanów. Biskup zwołał księży i pytał, co ma robić. Kazali mu uciekać. Uszedł do Limy, ale kiedy Świetlisty Szlak zaraz potem zabił kolejnego księdza z Włoch, wrócił do diecezji. Mieliśmy grupę wiernych, którzy nie bali się ani pochować naszych braci, ani uczestniczyć w modlitwach, chodzić do kościoła, choć Świetlisty Szlak groził im śmiercią. Rok po zakonnikach terroryści rozerwali granatem miejscową liderkę parafialną, by nie było jej grobu i kultu.
- Jak działał Świetlisty Szlak?
- Świetlisty Szlak powstał, gdy skończyły się w Peru rządy dyktatury wojskowej i powstała cała masa partii, trochę jak w Polsce po roku 1989. Guzman, przywódca ruchu, był profesorem na jednym z młodych uniwersytetów peruwiańskich. Ze studentów kończących naukę stworzył grupę silną intelektualnie i materialnie i wysyłał ich na dalsze kształcenie na Kubę, do Moskwy, do Pekinu, ale także do Hiszpanii i Polski. W ten sposób powstała międzynarodowa sieć z centralnym biurem w Brukseli, które istnieje pewnie do dziś. Świetlisty Szlak nawoływał do stworzenia w Ameryce Łacińskiej wielkiej komunistycznej ojczyzny. Obecnie większość jego kierownictwa jest uwięziona.
- Jak udało się ich rozbić?
- Główny szef policji w Peru pracował przez kilka lat nad rozpracowaniem Świetlistego Szlaku. W ciągu jednej niedzieli złapał 90 procent ich komitetu centralnego. Zgromadził 200 policjantów, kazał im napisać listy pożegnalne do rodzin. Skoszarował ich i wyuczył na elektryków, plejbojów, śmieciarzy itp., a potem umieścił ich w otoczeniu ludzi ze Świetlistego Szlaku. Sam aresztował ich szefa Abimaela Guzmana. Prezydent Fujimori zrobił show na cały świat z jego uwięzienia. Niestety, Fujimori, który pokonał terrorystów, sam został dyktatorem i wykradł z państwowej kasy miliony dolarów.
- Przypomnijmy, jakie były ojca początki w Peru?
- Przyjechaliśmy do Peru z ojcem Zbigniewem Strzałkowskim w 1988 roku. Razem w Pariacoto pracowalismy tylko dwa i pół roku. Docieraliśmy konno, samochodem lub pieszo do 70 wiosek składających się na naszą parafię. Na początek zorganizowaliśmy centrum kształcenia katechistów. Niektórzy z nich zaczynali naukę od poznania liter i podstawowych zasad higieny. Wielu z nich na Biblii uczyło się czytać. Drugim polem naszej działalności była praca socjalna. Budowaliśmy drogi, kanały, pomagaliśmy przy produkcji sera, przy doskonaleniu ras krów, dbaliśmy też o zdrowie naszych parafian. Dwa i pół roku wystarczyło, by mieszkańcy Pariacoto dawali już sobie radę.
- Co zadecydowało o waszym sukcesie?
- Paradoksalnie, najbardziej pomogło nam to, że wyjechaliśmy z Polski bardzo biedni. Nie mieliśmy dosłownie nic. Tymczasem stereotyp jest taki, że Indianin widzi białego misjonarza jako worek dolarów. My nie mieliśmy ani samochodu, ani pieniędzy na inwestycje. Pomogli nam marynarze z Polski, którzy dostarczyli nam narzędzia, ale myśmy wszystko robili sami. Indianie przychodzili się do nas modlić, my uczyliśmy się od nich uprawiać kawę czy mango. Bardzo nas to do siebie zbliżyło. Byliśmy w trójkę i myśmy dzięki temu mieli własną tożsamość zakonną. Modliliśmy się razem i rezultatem tego była misja. Myśmy się nie nastawiali na nawracanie, lecz chcieliśmy po prostu założyć klasztor i z czasem doczekać się własnych powołań. Zresztą już się doczekaliśmy.
- Na ile udało się wam przekonać do siebie Indian?
- Myśmy się od początku nastawili, że rezygnujemy z polskiej kuchni. Będziemy jeść to co Indianie i ubierać się jak oni. O tym, że dwa i pół roku wystarczyło, żebyśmy weszli w mentalność tych ludzi, świadczy fakt, że ojcowie Zbigniew i Michał zostali pochowani już po oficjalnym pogrzebie tak, jak się grzebie Inków. Indianie całą noc przy pochodniach modlili się, śpiewali w języku keczua, a kiedy wyszło słońce, otwarto wszystkie drzwi kościoła, jeden z zakonników złożył w kostkę ich ubrania i zawołał: "Ojcze Zbigniewie wstąp do nieba". Potem nastąpiła ceremonia oczyszczenia. Prano i czyszczono wszystko, co ojcowie mieli w swoich celach. Indianie wierzą, że rzeczy tych, którzy są w niebie, muszą być czyste. Obaj zamordowani ojcowie są kandydatami na ołtarze, ale dla naszych ludzi oni już są w niebie.
- Jak wspomina ojciec swoich zabitych współbraci?
- Obaj byli bardzo zdolnymi ludźmi. Zostawili po sobie sporo notatek prowadzonych w języku keczua. Poznawali go, by łatwiej porozumiewać się z Indianami. Muszę przyznać, że ja sam znam keczua dosyć słabo. Ojciec Zbigniew jest uważany w Pariacoto za patrona chorych, bo wiele czasu im poświęcał. Ojciec Michał miał niesamowity charyzmat do dzieci i młodzieży. Chodził od domu do domu i tłumaczył Indianom, że dzieci to są stworzenia Boże i mają prawo być na mszy św. Zwykle dzieci w niedzielę pomagaly w gospodarstwie, nosiły wodę i zbierały drewno. Z czasem udało mu się wypełniać dziećmi kościół. Potem własnoręcznie przygotowywał dla nich słodycze. Miał z nimi świetny kontakt.
- Czy Indianie są kontaktowymi ludźmi?
- Zasadniczo ludzie są tu bardzo otwarci. Choć Indianie z gór potrzebują wiecej czasu na otwarcie się i nawiązanie bliższych więzi. Kiedy schodzą z gór i przenoszą się do Limy, zazwyczaj się izolują. Kultywują swoje tańce, śpiewy i święta, ale wyłącznie we własnym gronie i środowisku, świadomie izolując się od otoczenia. Można powiedzieć, że na zewnątrz pokazują twarz, ale ukrywają serca.
- Ameryka Południowa to tradycyjna przestrzeń funkcjonowania teologii wyzwolenia. Jakie jest obecnie jej znaczenie?
- Teologia wyzwolenia należy w Peru z wolna do przeszłości. Powstajace wśród najbiedniejszych wspólnoty podstawowe spełniły swoje zadanie, stanowiąc przeciwwagę zarówno dla ruchów rewolucyjnych i terrorystycznych, jak i dla sprawującego władzę wojska. Dziś nie ma już euforii wokół teologii wyzwolenia, ale wiele jej elementów znalazło się w teologii uniwersalnej, jak choćby opcja preferencyjna Kościola na rzecz ubogich czy podejmowane m.in. przez papieża starania na rzecz darowania długów państw biednych. Ojciec teologii wyzwolenia w Peru, Gustavo Gutierez, wstąpił do dominikanów i obecnie przebywa we Francji.
- W Polsce do teologii wyzwolenia podchodziło się raczej nieufnie.
- Myśmy w Polsce chętnie krytykowali teologię wyzwolenia, ale nie zawsze słusznie. Patrzyliśmy na nią przez okulary polskiej rzeczywistości politycznej. w Ameryce Łacińskiej wiele złego teologii wyzwolenia wyrządzili sami teologowie wyzwolenia. Nierzadko byli to ludzie, którzy przeczytali jedną ksiażkę na ten temat i mienili się teologami. Inspiracją dla teologii wyzwolenia w Peru była Ewangelia. Kościół peruwiański pozostał zawsze posłuszny papieżowi. Ojciec Gutierez poprowadził teologię wyzwolenia bardziej ku duchowości, koncentrując uwagę wiernych na Chrystusie.
- Dlaczego po latach misjonowania w Ameryce Łacińskiej postanowił ojciec zmienić kontynent, choć misjonarzować zamierza dalej?
- Zawsze marzyłem o pracy w Afryce, więc kiedy moja prowincja utworzyła misję w Ugandzie, zgłosiłem się i dokładnie na Boże Narodzenie będę w Afryce. Choinki nie wiozę ze sobą, ale nie zapomnę o opłatkach.         z

O. Jarosław Wysoczański gościł w Opolu na zaproszenie Klubu Stowarzyszenia Rodzin Katolickich "Spotkanie" przy parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska