Kto dziś rządzi namysłowskim SLD, kto jest szefem PO, a kto przewodzi PiS-owi? Łatwiej powiedzieć, kto kim nie jest.
Wiadomo, że przewodniczącym Platformy Obywatelskiej nie jest Ryszard Wilczyński (przegrał jesienne wybory) ani były już przewodniczący Krzysztof Szyndlarewicz (właśnie opuścił partię). Szefem SLD nie jest na pewno wieloletni przewodniczący Andrzej Spór (rok temu złożył rezygnację), ale też już nie jest Sławomir Gradzik - bo struktury Sojuszu w powiecie kilka dni temu zostały rozwiązane przez władze krajowe. PiS? Na pewno nie kojarzeni przez wszystkich Zielonkowie, bo ich z partii skreślono, a struktury namysłowskie rozwiązano. Nazwisko nowego szefa - jeśli nawet je słyszeli - nic namysłowianom nie mówi.
Na tym nie koniec. Bo odwoływani szefowie partii, obrażeni działacze i martwiący się o kształt list wyborczych politycy zakładają coraz to nowe lokalne komitety i stowarzyszenia. Partia partią, ale przed wyborami na lodzie pozostać nie można.
Jakby było mało partyjnych sporów, powiat był targany wieloma konfliktami personalnymi. A to o dyrektora urzędu pracy, którego pozbyto się pod pretekstem niedopełnienia obowiązków. A to o panią sekretarz w powiecie, którą starosta zwolnił, by posadzić w jej miejsce działacza SLD Andrzeja Gosławskiego. A to o prezesa szpitala, który naraził się części radnych i był powodem awantur tak długo, aż został - na przekór staroście - odwołany przez zarząd powiatu.
Burza w lokalnej polityce zaczęła się przed trzema laty od politycznej wolty byłego już prezesa szpitala Piotra Rogalskiego. Wprawdzie mandat radnego powiatowego zdobył, startując z listy PSL, ale chwilę potem opuścił swojego szefa - starostę Michała Ilnickiego - i poparł koalicję PO-SLD. W efekcie, gdy we wszystkich opolskich powiatach zapominano już powoli o wyborach, a starostowie dobrze rozsiedli się w swoich fotelach, w Namysłowie wojna o stołek trwała w najlepsze.
Szybko się okazało, że to tylko preludium do tego, co czekało mieszkańców przez całą kadencję. Trzy lata ciągłych potyczek władzy z opozycją, tarć między koalicjantami, ale przede wszystkim wojny między frakcjami w partiach doprowadziły to kompletnego spustoszenia na scenie politycznej.
Za, a nawet przeciw
Pierwsi pokłócili się działacze na lewicy, czyli - przynajmniej w teorii - zwycięzcy wyborów do rady powiatu. Na 17 mandatów kandydaci Sojuszu Lewicy Demokratycznej wywalczyli pięć miejsc, zawarli koalicję z Platformą Obywatelską i przejęli władzę.
- Tyle że fotel starosty dostał Julian Kruszyński z Platformy, która miała tylko trzech radnych - przypomina Sławomir Gradzik, były już dziś przewodniczący SLD w powiecie, który wówczas dostał się do rady z listy Porozumienia Namysłowskiego. - Proszę mi pokazać drugi taki powiat w Polsce, gdzie SLD wygrywa i nie sięga po najważniejsze stanowisko! Większość w partii uważała, że Andrzej Spór popełnił błąd.
Spór, przez lata szef Sojuszu, który wybrał dla siebie tylko fotel wicestarosty, zaczął więc szybko tracić pozycję wśród lokalnych działaczy partii, ale wciąż miał ogromne wpływy we władzach regionu. I wojna była gotowa.
Zamiast otwartego starcia rozpoczęła się typowa partyjna podjazdówka: z wycinaniem rywala, usuwaniem przeciwnika z ugrupowania, bojkotem zjazdu, sądami partyjnymi, a w końcu zaskakującą rezygnacją Spora.
Potem były jeszcze dwie konwencje powiatowe, w tym jedna unieważniona przez władze regionalne SLD, i ostateczny - jak się wówczas wydawało - triumf Gradzika. Można było pomyśleć, że dni koalicji w radzie powiatu są policzone, bo rozwodu chciała większość działaczy Sojuszu. Tyle że radni SLD byli innego zdania.
Dziś mamy więc kuriozalną sytuację, gdy szef SLD (który dostał się do rady z listy lokalnego stowarzyszenia) w kluczowych głosowaniach podnosi rękę ramię w ramię z opozycją, a pozostali radni SLD trwają w rządzącej koalicji.
Jakby tego było mało, działacze lewicy wciąż walczą w partyjnych sądach. Za niewykonywanie uchwał władz SLD wicestarosta Spór został podany przez kolegów do sądu. - W pierwszej instancji uznano go za winnego, ale odstąpiono od wymierzenia kary. Teraz czekamy na wyrok drugiej instancji - mówi Gradzik i dodaje z żalem: - Jeśli wyrok się nie zmieni, trzeba go będzie zaakceptować.
Z szefem Sojuszu rozmawialiśmy we wtorek rano, czyli prawdopodobnie w chwili, gdy... przewodniczącym już nie był. Okazało się, że partyjne góry, zniecierpliwione ciągłą wojną namysłowskich liderów, w końcu zdecydowały o rozwiązaniu struktur partii nad Widawą.
Pompowanie i odsysanie
Drugi koalicjant w powiatowym rządzie też nie daje o sobie zapomnieć. Tu spokój trwał tylko do partyjnych wyborów w 2013 roku. Głównym rozgrywającym przy tworzeniu koalicji był Krzysztof Szyndlarewicz, człowiek nr 2 w PO. Swój nieprzeciętny talent ujawnił, gdy koalicja straciła większość w radzie, sam Szyndlarewicz został odwołany z funkcji wiceprzewodniczącego, a staroście groziła obniżka pensji.
Kontratak był błyskawiczny. Nagle okazało się, że Paweł Cholaś, trzymający stronę opozycji radny Wspólnoty Obywatelskiej, postanowił zmienić barwy i znalazł wspólny język z Szyndlarewiczem. Pensja starosty była uratowana, Szyndlarewicz odzyskał stanowisko, Cholaś dostał posadę etatowego członka zarządu powiatu, a opozycja - jak głosi miejscowa plotka - musiała odwoływać zamówiony z okazji planowanego zwycięstwa bankiet.
Po takim triumfie Szyndlarewicz postanowił pójść za ciosem. Tym razem rękawicę rzucił samemu wojewodzie, założycielowi Platformy w powiecie i jej szefowi.
W ubiegłym roku do jednego z kół PO wstąpiła cała grupa działaczy, na czele z Arturem Włodarczykiem, liderem komitetu Młodzi Ponad Podziałami. - To było typowe pompowanie list - mówi jeden z lokalnych polityków.
Metoda okazała się skuteczna i jesienią Szyndlarewicz pokonał Ryszarda Wilczyńskiego, obejmując władzę nad PO w powiecie, by po czterech miesiącach... wystąpić z partii. Razem z nim wystąpiło wielu innych działaczy z młodszego pokolenia, w tym stronnicy Włodarczyka.
- Nie mamy zamiaru uczestniczyć w wewnętrznej wojnie i pracować pod ciągłą presją politycznego szantażu wbrew woli większości. Jeśli ktoś działa z pozycji siły, nie potrafił zaakceptować wyniku wyborczego i zejść ze sceny niepokonanym, to tylko mogę wyrazić ubolewanie - napisał w oświadczeniu ustępujący przewodniczący.
Chodziło oczywiście o Wilczyńskiego, który miał wykorzystywać pozycję we władzach PO i w ten sposób faktycznie kontrolować decyzje namysłowskiego zarządu partii.
- Odkąd stracił stanowisko, zaczął mocno mieszać, kopał pod nami dołki, doprowadził do uchwały władz wojewódzkich, która kazała nam konsultować decyzje ze starostą - atakuje Włodarczyk. - W takim razie po co jest powiatowy zarząd i rada? Uznaliśmy, że nie będziemy przez rok zasuwać, by potem okazało się, że i tak kształt list w wyborach zostanie ustalony poza nami. Pewnie, że takie podziały niczego dobrego nie przynoszą, ale do takich wniosków musiałyby dojść obie strony.
Tymczasem w Platformie nie widać większego żalu po secesjonistach. - Pan Szyndlarewicz odszedł z grupą osób, których staż w Platformie wynosił rok z małym okładem i które miały zapewne inne oczekiwania od pozostałych członków - przypomina starosta Kruszyński. - Ale jedni odchodzą, a inni przychodzą i np. do mojego koła w ciągu ostatnich dwóch miesięcy przyjąłem około 10 osób. Platforma bez Krzysztofa Szyndlarewicza ma się całkiem dobrze.
Jak więc w końcu jest: szkoda, że tylu ludzi odeszło, czy to może lepiej dla PO? - Szkoda, że odeszli, ale dzięki temu będzie lepiej - odpowiada wojewoda Ryszard Wilczyński, który zakładał Platformę w Namysłowie i do października ubiegłego roku rządził nią niepodzielnie.
Według niego powodem konfliktu było niezrozumienie przez nowych liderów, że PO to spójna struktura, w której nie można robić wszystkiego, co się chce. - Lider musi brać na siebie odpowiedzialność za to, żeby tę spójność utrzymać - podkreśla Wilczyński i zaznacza: - Utrata stanowiska była ostatnią rzeczą, która mogłaby mnie zaboleć, bo obszarów do samorealizacji mi nie brakuje.
Nie jadziem, panie Zielonka
O tym, że wpływy w Opolu, czy - jeszcze lepiej - w Warszawie są ważniejsze niż wyborcze decyzje szeregowych członków, przekonali się też działacze namysłowskiego PiS-u.
Teresa Ceglecka-Zielonka była przez lata liderem prawicy, najpierw przewodnicząc radzie miejskiej, a potem zdobywając mandat posłanki, a teraz zasiadając w sejmiku województwa. Jej mąż Andrzej Zielonka nie pozostawał w tyle: był wiceprzewodniczącym sejmiku, w obecnej kadencji jest radnym powiatowym.
Nie na darmo się mówi, że oboje to wyborcze lokomotywy, które pociągną każde ugrupowanie. Tylko że PiS ich nie chciał i na początku obecnej kadencji pozbył się z partii, rozwiązując przy okazji całą namysłowską strukturę.
Zielonkowie są dziś w Solidarnej Polsce, tymczasem PiS organizuje się od nowa. Jego szefem został Wojciech Próchnicki, emerytowany pracownik służby więziennej, który - jak sam przyznaje - dopiero uczy się polityki. - Nie mam doświadczenia politycznego, podobnie jak większość naszych członków, ale to może być naszym plusem. Przed nami jednak na pewno dużo pracy.
Więcej pokory, panie młodszy
Skąd się biorą aż tak gwałtowne konflikty polityczne w niewielkim przecież Namysłowie? - To kwestia wymiany pokoleń: starzy działacze nie chcą oddać władzy, a młodzi nie są tacy młodzi i nie chcą już pracować na czyjś sukces - uważa Włodarczyk.
Jeszcze dosadniej wyraża to Gradzik: - Co ci panowie będą robić, jak odpuszczą władzę? Nic dziwnego, że się boją, iż nikt ich do niczego nie dopuści. A w naszym wypadku to nieprawda, bo ja wiele razy deklarowałem, że to Andrzej Spór powinien być starostą. I cały czas wyciągam do niego rękę. Staramy się współpracować, a do wyborów samorządowych jest jeszcze daleko i zobaczymy, jak to wszystko się ułoży.
- Podłożem konfliktów jest na pewno chęć pokoleniowej zmiany. Tyle że nieszczęściem młodej gwardii jest fakt, że jeszcze niczego nie osiągnęła albo te osiągnięcia mają symboliczny wymiar - ocenia z kolei Ryszard Wilczyński. - Niestety, wprowadzają do polityki styl walki plemiennej i uważają, że jak się osiągnie arytmetyczną większość, to można wszystko przegłosować, nie szanując autorytetów.
Mimo to Ryszard Wilczyński zapewnia, że współpraca z byłymi działaczami PO ciągle jest możliwa: - Rozwód odbył się bez orzekania o winie, bo jesteśmy bliscy sobie co do wartości. Chodzi o kwestie obywatelskości i niezgody na styl rządzenia, taką lokalną odmianę białoruskiego autorytaryzmu. Każdy, kto był na sesji rady miejskiej, wie, o czym mówię.
Jedno jest pewne: najbliższe miesiące będą jeszcze ciekawsze ze względu na jesienne wybory samorządowe.
Na pewno co najmniej dwie listy wyborcze szykują politycy centrum: oprócz PO będzie to nowe ugrupowanie założone przez Szyndlarewicza. A niewykluczone, że trzecią listę stworzą zwolennicy Artura Włodarczyka.
Wyborcy prawicy będą musieli decydować między PiS-em a Solidarną Polską. - Chociaż, jak szepcze się w Namysłowie, małżeństwo Zielonków może wystartować pod własnym szyldem, bo ludzie kojarzą ich znacznie lepiej niż dość anonimową Solidarną Polskę.
Najwięcej niewiadomych jest z lewej strony.
- Lewica wystawi trzy listy - wyliczał nam przed tygodniem jeden z lokalnych polityków. - SLD Gradzika, Porozumienie Namysłowskie (czyli dawni działacze Sojuszu, którzy jako pierwsi zerwali ze Sporem) i stowarzyszenie, które szykuje Spór wspólnie z Andrzejem Gosławskim i przewodniczącym rady powiatu Romanem Półrolniczakiem.
Po rozwiązaniu Sojuszu te przewidywania już stały się nieaktualne. A jak podpowiada nam doświadczenie ostatnich lat, do momentu wyborów będziemy świadkami jeszcze niejednego przewrotu i rozłamu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?