Modelarstwo. Zabawa dla dużych chłopców

Redakcja
Krystian Seman trzyma w mieszkaniu poskładany model samolotu o trzymetrowej rozpiętości skrzydeł. Czeka tylko na odpowiednią pogodę, żeby wypuścić go w powietrze.
Krystian Seman trzyma w mieszkaniu poskładany model samolotu o trzymetrowej rozpiętości skrzydeł. Czeka tylko na odpowiednią pogodę, żeby wypuścić go w powietrze.
Największe zdziwienie człowieka z zewnątrz: modelarstwem bawią się chłopcy raczej mocno dorośli. Ojcowie odchowanych dzieci, mężczyźni z dorobkiem, jakoś już tam w życiu ustawieni. Dom wybudowany, syn spłodzony, drzewo zasadzone. A tu nagle nad tym drzewem - samolocik na druciku.

Często się z tym spotykamy - mówi Krystian Seman z Prudnika, z zawodu strażnik miejski. - O, patrz, dziadek się bawi zabawkami, mówi o nas jeden z drugim. Niedawno pewna starsza pani na spacerze pokazywała mnie palcem wnukowi i kręciła głową, że niby taki stary, a lata za samolocikiem.
Pan Krystian w jej komentarzu wyczuł szyderstwo. - Życzę, żeby pani wnuk się kiedyś zajął modelarstwem - powiedział poważnie.

- A dlaczego pan mu tak źle życzy? - kobieta wciąż próbowała szczypać.
- Bo żeby być modelarzem, trzeba się wszechstronnie rozwijać. Należy mieć umiejętności manualne, no i warto znać fizykę, aerodynamikę, matematykę, chemię, geografię, a właściwie meteorologię, i do tego języki. Po co języki? Bo
większość fachowej literatury na ten temat jest w językach obcych.

Radocha konstruktora i fan lotnika
Tak wszechstronnie rozwinięty człowiek stoi potem na łące, na przykład w Kosorowicach koło Kamienia Śląskiego, i trzymając w dłoniach nadajnik radiowy - ściga się z innymi równie wszechstronnymi pasjonatami. A wokół nich latają samolociki, własnoręcznie zbudowane. Co ja piszę, zbudowane. Wypieszczone!

- Błąd - prostuje mnie Krystian Seman. - My nie budujemy samolotów. My budujemy ich modele albo makiety. To naprawdę ważna dla nas różnica, proszę to poprawić.

Poprawiam więc, bo z nie byle kim sprawa. Pan Krystian to członek zarządu Opolskiego Stowarzyszenia Modelarsko-Lotniczego Euroregionu Pradziad. A potem pytam: po co to wszystko?

Odpowiedź jest krótka i natychmiastowa: dla adrenaliny.
Dariusz Łoziński, technik elektryk z Opola: - Nie da się opisać tej euforii, gdy czuje się na ręce model lecący z prędkością 300 kilometrów na godzinę.

Marek Wardęga z Nysy, prezes wspomnianego stowarzyszenia "Pradziad", latał w młodości na szybowcach. Twierdzi, że wrażenia z prawdziwego lotu są porównywalne do tych, kiedy stojąc na polu z radiem w ręku, steruje się małym własnoręcznie wykonanym odrzutowcem.

- Niektórzy dla fanu wyposażają samolot w kamery, które przekazują bezpośrednio obraz na gogle. To jest dopiero zabawa - mówi. - Choć mi osobiście więcej radości daje samo eksperymentowanie z modelami. Jak pewne rozwiązania wpłyną na właściwości lotne, czy jakiś wariant urządzenia dobrze się sprawdza i tym podobne. Można zatem powiedzieć, że ja mam bardziej radochę konstruktora, a nie lotnika.
A niektórzy - jak na przykład Robert Bączkiewicz, który zarządza wspomnianym lotniskiem modelarzy w Kosorowicach - podają bardziej poczciwe uzasadnienia swego hobby:
- Warto pobyć z kumplami na świeżym powietrzu.

"Mały Modelarz" hartuje wolę
Kiedyś próbowali się policzyć. Wyszło im, że uwzględniając wolnych strzelców (choć raczej bardziej pasowałoby tu "wolnych lotników") jest ich na Opolszczyźnie około dwóch setek.
Seman, Łoziński, Wardęga, Bączkiewicz i wielu im podobnych wychowali się na "Małym Modelarzu". To czasopismo modelarskie wydawane przez Ligę Obrony Kraju od 1957 roku, można więc użyć tu bez grzechu nadużywanego ostatnio bez umiaru słowa "kultowy". Był to zeszyt z kolorową okładką przedstawiającą na ogół samolot, choć zdarzały się i statki kosmiczne, a nawet auto Lenina, i kartonowymi wykrojami, które trzeba było wyciąć, poskładać i posklejać. Kultowy miesięcznik, na który, gdy w zgrzebnych latach 60. i 70. pojawiał się w kioskach, trzeba było polować jak na polędwicę cielęcą.

Raz udało mi się upolować radziecki śmigłowiec "Moskwa". Ale nie podołałem wyzwaniu. Pochlastałem model niemiłosiernie, podarłem, pogniotłem, a posklejane butaprenem palce musiała mi rozklejać zmywaczem do paznokci mama. Nawet czerwona gwiazda na skrzydłach upaćkała się niepolitycznie.
- Bo nie znał pan trików - tłumaczy Dariusz Łoziński. - Żeby wyoblić kawałek papieru, trzeba go przeciągnąć łyżeczką do herbaty.

W tym samym mniej więcej czasie Krystian Seman wycinał już z "Małego Modelarza" równie sprawnie jak pracownica "Cepelii" kurpiowskie esy-floresy. I pozostał wierny swemu hobby przez 41 lat. Teraz w jego mieszkaniu leży poskładany model o trzymetrowej rozpiętości skrzydeł. Czeka na pogodę.

Pan Krystian przyzwyczaił się już, że kiedy puszcza swoje modele, spotyka się często z docinkami przechodniów.
Pan Krystian przyzwyczaił się już, że kiedy puszcza swoje modele, spotyka się często z docinkami przechodniów.

Krystian Seman trzyma w mieszkaniu poskładany model samolotu o trzymetrowej rozpiętości skrzydeł. Czeka tylko na odpowiednią pogodę, żeby wypuścić go w powietrze.

- Modelarstwa uczy się dobrych kilka lat - tłumaczy prudnicki strażnik miejski. - Tak jak kiedyś chodziło się do terminu na wyuczenie fachu, tak modelarz zaczyna od najprostszych rzeczy: struganie listewek, klejenie kartonu. Potem przychodzi czas na nowe technologie, nowoczesne laminaty, materiały epoksydowe i wyższy stopień wtajemniczenia.
Sam Seman zaczynał swoje samolotowe terminowanie w modelarni spółdzielni mieszkaniowej w Prudniku. Miał 7 lat, zobaczył wtedy przypadkowo model szybowca "Jaskółka". I tu znów pada słowo "kultowa". Bo na jaskółce uczył się chyba modelarstwa każdy.

- Sam zrobiłem kilkadziesiąt jaskółek - mówi Seman, który dziś lat ma 49.

Modelarnie to dziś coś równie egzotycznego i oldskulowego jak saturatory z wodą sodową. W samym Opolu były trzy spółdzielcze i jedna w Młodzieżowym Domu Kultury, nie licząc modelarni szkolnych i zakładowych. Po 1989 umarły.
- To dlatego w Kosorowicach widać na ogół dojrzałych facetów, choć jeszcze 20 lat temu modelarstwem interesowali się głównie młodzi chłopcy - tłumaczy Robert Bączkiewicz, na co dzień prywatny przedsiębiorca. - Dziś sami panowie z siwizną na skroniach. No i jest jeszcze jeden powód: pieniądze.

Nikt z moich rozmówców nie chciał mi powiedzieć, ile wydają pieniędzy na swoje hobby. Bo to strach przed złodziejem, bo to żona przeczyta, bo to ludziska na języki wezmą. Udało mi się jednak ustalić, że np. napęd do turboodrzutowego modelu potrafi kosztować nawet kilka tysięcy euro. Ale to wyższa szkoła latania. Modelarstwo opolskie jest bardziej poczciwe. Ale za silniczek do małego samolotu te półtora tysiąca trzeba wydać.
Oczywiście to jest nic w porównaniu z pieniędzmi, jakie pakują w modelarstwo fani, którzy nie muszą się przejmować pieniędzmi.

Krystian Seman: - Jest taki rosyjski multimiliarder, którego model radzieckiego jaka 30 wyceniono na pół miliona euro. Tam nawet na tablicy rozdzielczej w zegarze obracają się wskazówki, a pilot porusza rękami i głową.
Nieźle, choć perwersją byłoby zrobić taki model, w którym od radzieckiego pilota zajeżdżałoby jeszcze bimbrem.

Warcząca wisienka na torcie
Pasja przechodzi z ojca na syna. Młody Seman jest pilotem śmigłowca. Nie, nie takiego prawdziwego, po prostu taki jest slang modelarzy. Jestem pilotem śmigłowca, odrzutowca, dwupłatowca.
- Śmigłowiec daje najwięcej frajdy modelarzowi - tłumaczy Dariusz Łoziński. - Tam jest tyle śrubek, tyle elementów, że aby to skręcić, wyregulować, uruchomić, trzeba naprawdę dużo pracy, cierpliwości i wiedzy. Śmigłowiec to taka wisienka na modelarskim torcie.

Mimo że pilot to w modelarstwie nazwa umowna, to jednak wymogi bezpieczeństwa są takie, jak dla kapitanów normalnych jednostek.

- Zero promili - tłumaczy z zapałem strażnika miejskiego Krystian Seman. - To gorsze, niż jechać po alkoholu samochodem. Taki model, gdy się nad nim straci panowanie, potrafi przebić dach samochodu, bez trudu zabije człowieka.
Oczywiście, polscy ubezpieczyciele robią niesamowite problemy naszym modelarzom. Ale nie ze złośliwości, lecz z bezsilności: nikt jeszcze o tym nie pomyślał poważnie.
Dariusz Łoziński: - W zeszłym roku rozbiłem dwa modele, ale na trzeźwo! Jeden model, i to mój ulubiony "fun fly" wskutek błędu rozmazałem o ziemię. Drugi przypadek był bardziej tajemniczy, model spadł, ale nie wiemy, dlaczego. Ani ja, ani koledzy.

Ich ulubione modele?
Krystian Seman: - Ja tam jestem spokojny człowiek, jakiś górnopłacik, który sobie spokojnie lata po niebie. No i koniecznie makieta, czyli odwzorowanie prawdziwego samolotu. Mój ulubiony to piper cub, słynny amerykański samolot łącznikowo-obserwacyjny.

Pan Krystian przyzwyczaił się już, że kiedy puszcza swoje modele, spotyka się często z docinkami przechodniów.

Dariusz Łoziński: - Ja polubiłem modele, które w naszym slangu nazywamy "fun flyer", do zwariowanego latania. Mają bardzo gruby profil, to takie dziwolągi, ale dają tę radochę, że można sobie pokręcić każdą figurę akrobacyjną. One, jak my to mówimy, lepią się powietrza.

Pilotka, szalik, cygaro
Jest wiele kategorii w modelarstwie samolotowym. Są samoloty swobodnie latające: z napędem silnikowym lub gumowym, kiedy to gumowa taśma, zmyślnie skręcona, napędza śmigło podczas odkręcania się. Wygrywa ten, którego model najdłużej utrzyma się w powietrzu. Rekordy?

Dariusz Łoziński: - Są modele halowe ważące kilka gramów, które na jednym nakręceniu gumki latają godzinę.
Są modele na lince - jednej albo kilku. To samoloty-akrobaci. To jest duża sztuka tak operować tymi linkami, obracając się jednocześnie wokół własnej osi, aby samolot wykonywał stosowne ewolucje. Coś jak animowanie lalek w teatrze połączone z prowadzeniem konia na lonży. Akrobatą można także kierować za pomocą radia.
W klasie akrobacyjnej jest zestaw figur do wykonania. Występ ocenia trzech sędziów, jak w łyżwiarstwie figurowym. Moi rozmówcy zapewniają mnie, że są modele, które do muzyki Czajkowskiego potrafią zatańczyć "Jezioro łabędzie".
Wszystko, co lata, siłą rzeczy musi się znaleźć w orbicie zainteresowań armii.

- Pan wie, że słynne drony to zasługa modelarzy? - pyta Dariusz Łoziński. - Armia USA skorzystała tu z rozwiązań modelarskich w kategorii lotów długodystansowych i tak narodziły się drony. Z drugiej strony modelarze korzystają z rozwiązań wojskowych, które wyciekają z ich laboratoriów. Na przykład z niezwykle mocnych miniaturowych akumulatorków.

Pan Darek sięga do kieszeni i wyjmuje przedmiot wielkości pudełka zapałek.
- Pan wie, że tym akumulatorem odpalilibyśmy malucha?

Pan Dariusz pokazuje mi też wiper jeta, model odrzutowca wykonany z elaporu, czyli czegoś, co wygląda jak styropian, ale jest dużo bardziej wytrzymałe. To bardzo praktyczny samolocik, bo gdy się poobija i odkształci, wystarczy go wrzucić do wanny w gorącą wodą i dochodzi do siebie - niczym birbant po imprezce.
Dziób wipera jest lekko rozkwaszony, jak u boksera i widać, że tu kąpiele nie pomogły. Od razu znać zamiłowanie pilota do brawury, to pewnie jeden z tych, co to polecą nawet na drzwiach od stodoły. Zaglądam do kabiny, a tam pusto…
- Małe niedopatrzenie - tłumaczy konstruktor. - Oczywiście na zawodach ludzik musi być, na dodatek w stroju stosownym i z epoki. Jeśli więc leci dwupłatowcem, to ma mieć pilotkę ze skóry.
- A powiewający szal i cygaro w gębie?
- Jak najbardziej - uśmiecha się pan Dariusz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska