Modlą się, pracują i milczą dla Boga

Krzysztof Ogiolda [email protected]
Sześć razy dziennie pustelnicy spotykają się w kościele na wspólnej modlitwie.
Sześć razy dziennie pustelnicy spotykają się w kościele na wspólnej modlitwie.
Nie mają telewizorów, radioodbiorników ani komórek, większość czasu spędzają w samotności, ale uważają, że żyje się im łatwiej niż ludziom w zwyczajnym świecie.

Niełatwo trafić do klasztoru Kamedułów w Bieniszewie koło Konina. Barokowy kościółek otoczony kilkoma domkami - eremami pustelników ukrywa się głęboko w lesie. Według reguły, klasztor tego zgromadzenia musi być oddalony od najbliższego ludzkiego skupiska co najmniej o dwa kilometry.
Reporterzy "NTO" dotarli tam około południa w jedną z grudniowych sobót. W bramie klasztoru wita nas brat Bolesław, furtian, i zaprasza do kościoła, bo za chwilę zaczną się południowe modlitwy mnichów.
"Zakonnicy tu żyjący prowadzą życie pustelnicze, według wskazań świętego Romualda. Sześć razy w ciągu dnia zbierają się na długie wspólne modlitwy, a resztę czasu przeznaczają na prace umysłowe i fizyczne, wykonywane przeważnie w samotności. Modlitwy i prace ofiarują w intencji współcześnie żyjących ludzi, którzy zbyt mało pamiętają o Bogu - Stwórcy, Odkupicielu i Uświęcicielu" - informuje wchodzących napis przy furcie.

Wchodzimy do pustego i bardzo zimnego kościoła. Punktualnie za kwadrans dwunasta dzwon wzywa mnichów na modlitwę. Schodzą się pojedynczo, w absolutnej ciszy, zwykle z różańcem w ręku. Najmłodsi mają niewiele ponad dwadzieścia lat, najstarsi wyglądają na ponad osiemdziesiąt. Znikają za drzwiami małej kaplicy, w której modlą się zimą, bo jest w niej trochę cieplej. Przez zamknięte drzwi słychać, jak odmawiają po polsku psalmy. Modlitwa trwa około trzech kwadransów.
W ciągu doby bracia schodzą się do kościoła na wspólną modlitwę brewiarzową sześciokrotnie i zajmuje im ona ponad pięć godzin. Ponadto modlą się także prywatnie w swoich eremach. Nie podejmują pracy duszpasterskiej. Koncentrują się na kontemplacji.

Dzień zakonnika wygląda zawsze tak samo. O 3.45 pustelników budzi dzwon. O czwartej spotykają się pierwszy raz w kościele na trwającej około godziny wspólnej modlitwie. Potem w celach mają godzinę czytania duchownego i wracają do kościoła na kolejną cząstkę liturgii godzin i mszę świętą. O siódmej mnisi jedzą śniadanie. Od ósmej do jedenastej trzydzieści pracują fizycznie. Za piętnaście dwunasta spotykają się w kościele, a po kolejnej cząstce brewiarza jedzą obiad. O czternastej wracają do kościoła na chwilę modlitwy. Od pół do trzeciej do szesnastej piętnaście raz jeszcze pracują. Kwadrans później odmawiają różaniec, a o 17.00 jedzą kolację. Od pół do szóstej mają czytanie duchowne, a godzinę później ostatnią wspólną modlitwę w kościele. Od pół do ósmej wieczorem mają czas wolny i około dwudziestej kładą się spać. Każdy dzień jest podobnie harmonijny. Mniej więcej osiem godzin zapełnia im modlitwa wspólna i indywidualna, tyle samo czasu przeznaczają na pracę fizyczną i lekturę, kolejne osiem godzin na sen.

Kościół, choć zakonnicy spędzają w nim każdego dnia wiele godzin, nie jest ogrzewany. - To wynika z praktykowanego przez nas ubóstwa - wyjaśnia brat Bolesław. - Zimą modlimy się nie w kościele, ale w małej kaplicy. Tam też odprawiamy mszę świętą i na stałe jest tam przeniesiony Najświętszy Sakrament.
Podczas mszy świętej kameduli nigdy nie śpiewają. Nawet w największe święta liturgia jest recytowana. Brat Bolesław mówi, że nie ma ochoty, by sobie pośpiewać. - Chyba byłoby mi już trudno nucić, odwykłem - mówi. Nic dziwnego. Furtian jest kamedułą od 1965 roku.
Mnisi nie tylko się modlą. Pracują w ogrodzie i sadzie, w kuchni, pralni, krawczarni, gdzie szyje się i reperuje habity, dbają też o porządek wokół kościoła i klasztoru. Starannie zbierają i grabią liście, a trawnik przed kościołem jest przycięty równo i krótko jak na angielskich stadionach.
- Zimą wykonujemy przede wszystkim prace porządkowe, więc łatwo utrzymać taki ład - mówi brat Bolesław.

Sześć razy dziennie pustelnicy spotykają się w kościele na wspólnej modlitwie.

Bracia mieszkają każdy osobno, w swoim eremie. Odwiedzają się nawzajem tylko wtedy, gdy któryś z nich jest chory. Zwyczajnie zakonnik wita gościa przed progiem swego domku.
Jaki jest sens tej pustelniczej samotności kamedułów?
- Jeśli człowiek stara się być zjednoczony z Panem Bogiem, samotność mu nie dokucza - zapewnia brat Bolesław. - Kiedy człowiek żyje w łasce uświęcającej, to Trójca Przenajświętsza jest w nim. Mnich przez modlitwę dąży do obcowania z Panem Bogiem. Kiedy czytamy żywoty świętych, to widzimy, że oni zawsze przy Bogu trwali i nie widzieli w tym trudności. Siostra Faustyna mówiła, że nawet podczas największego gwaru Jezus ma ciszę w jej sercu, a ojciec Pio modlił się nieustannie. Nawet rozmawiając z innymi, odmawiał różaniec - dodaje brat furtian.
Wewnątrz eremu pustelnik ma tylko to, co jest najpotrzebniejsze do życia: łóżko, stół, krzesło, książki z klasztornej biblioteki, na ścianach święte obrazy. Nie ma telewizji ani radia. Bracia nie używają też telefonów komórkowych. Czytają prasę religijną - "Gościa Niedzielnego" i "Niedzielę". O sprawach szczególnie istotnych informuje ich przeor. Dzięki temu zupełnie dobrze orientują się w tym, co dzieje się na świecie. Brat Bolesław wie np., że niedawno schwytano Saddama Husajna.

Zaraz po południowych modlitwach furtian zaprasza nas do klasztornego refektarza. Przynosi nam obiad w metalowych dwojakach. Ten sam obiad co reporterzy "NTO" dostali tego dnia mnisi: krupnik, ziemniaki, kapusta i ryba. Mięsa kameduli nie jedzą wcale. W ich diecie dominują proste potrawy: ziemniaki, kapusta, fasola, groch, kasza, makaron i ryż. Gotuje jeden z braci.
Refektarz jest prosty aż do bólu. Ściany białe. Jedyne sprzęty to stół nakryty ceratą, krzesła, szafa na naczynia i sztućce, piec. Na ścianie na wprost stołu obraz ostatniej wieczerzy. Z boku portrety papieża i prymasa Polski. Mnisi jedzą tu wspólnie zaledwie kilka razy w roku, w większe święta. Na co dzień jeden z braci przynosi im posiłek w dwojakach do eremów.
Jednym ze sposobów zbliżenia mnichów do Boga jest milczenie.
Ma ono służyć skupieniu na modlitwie i medytacji.
- Milczymy w adwencie i w wielkim poście - mówi brat Bolesław - choć jeśli sytuacja tego wymaga, oczywiście można przemówić. W pozostałych częściach roku rozmawiamy ze sobą przez trzy dni w tygodniu, w cztery pozostałe, w tym w niedzielę, milczymy.
Przed wielkim postem i adwentem bracia mają tydzień odpoczynku. Po południu spotykają się na półtorej godziny rekreacji i wtedy rozmawiają, grają w szachy, wspólnie odpoczywają.
Zapytany, dlaczego wybrał tryb życia tak bardzo inny niż większość ludzi w świecie, brat Bolesław zastanawia się przez chwilę.
- Chciałem się poświęcić Panu Bogu, a nie miałem predyspozycji do pracy w duszpasterstwie jako kapłan diecezjalny czy zakonny. Oni mają trudniejsze życie. Ludzie świeccy w zwykłym świecie często jeszcze trudniejsze. Ja miałem mniejsze zdolności, więc wybrałem to, co łatwiejsze. Niczego mi tu nie brakuje. Klasztor zapewnia wszystko, co jest potrzebne - mówi.

Zakonnicy ubierają się w białe habity, a do modlitwy wdziewają dodatkowo płaszcze. Każdy z braci ma co najmniej dwa habity, które sam sobie pierze. Latem chodzą w drewniakach, czyli tzw. trepkach, zimą zwykle w sandałach i kilku parach skarpet. Pełne buty ubierają do pracy.
Kameduli po ślubach wieczystych zasadniczo nie opuszczają pustelni. Wyjeżdżają na liturgię z papieżem w ramach jego pielgrzymki do Polski, jeśli odbywa się ona gdzieś blisko. Uczestniczą też w wyborach. Do domu zakonnicy nie wyjeżdżają, chyba że na pogrzeb rodziców czy rodzeństwa. W przypadku choroby korzystają z pomocy lekarskiej, a kiedy jest to potrzebne, z leczenia w szpitalu.
Rodzina może odwiedzać zakonnika kilka razy w roku. Mnisi utrzymują też z najbliższymi kontakt korespondencyjny.
Najbardziej znany kameduła w literaturze polskiej, czyli pan Wołodyjowski, wstąpił do klasztoru po śmierci ukochanej kobiety. Brat Bolesław odradza jednak wstępowanie do kamedułów, by uciec od świata.
- Ktoś, kto nie przychodzi tu z motywacji religijnej, by poświęcić życie modlitwie, będzie miał trudności z wytrwaniem - mówi.
W klasztorze w Bieniszewie żyje obecnie jeden ojciec, pięciu braci i trzech kandydatów. Na krakowskich Bielanach, nazywanych tak od koloru mnisich habitów, żyje i modli się ośmiu kolejnych zakonników. Na całym świecie kamedułów jest około pięćdziesięciu.

Kandydaci do życia pustelniczego wciąż pukają do klasztornej furty, ale większość odchodzi przed ślubami wieczystymi. Do klasztoru można się zgłaszać w wieku od 20 do 50 lat. Zazwyczaj kandydaci zgłaszają się tuż po maturze, ale zdarzają się adepci starsi.
- Ojciec Ignacy przyszedł do nas z zakonu jezuitów, gdzie spędził 27 lat, a potem w naszym gronie przeżył kolejne 28 lat. Mimo że przyszedł z innego klasztoru, zżył się z nami - wspomina zmarłego przed 10 laty współbrata bieniszewski furtian.
Okres kandydacki trwa co najmniej pół roku. Przyszły mnich w tym czasie już mieszka i modli się w pustelni, ale jeszcze nie nosi habitu. Następnie odbywa dwuletni nowicjat, po którym składa śluby czasowe na trzy lata. Po nich składa śluby wieczyste. W sumie przygotowanie do nich trwa pięć i pół roku. Dopiero po ślubach wieczystych przełożeni decydują, czy pustelnik powinien odbyć studia teologiczne i przyjąć święcenia kapłańskie.

Kto nie chce i nie może do kamedułów wstąpić, może u nich odbyć rekolekcje. Korzystają z tego zarówno świeccy, jak i duchowni. Goście żyją wtedy rytmem zakonników. Z nimi się modlą i pracują. Mnisi przyjmują na rekolekcje każdego, pod warunkiem, że jest mężczyzną.
Kobiety i mężczyźni mogą wejść do klasztornego kościoła w każdą niedzielę na mszę świętą. Panie mogą wejść na teren klasztoru poza tym tylko trzy razy w roku - w drugi dzień Zielonych Świąt, 2 lipca i 8 września. Dla mężczyzn kościół jest otwarty zawsze.

- Myślę, że to oddzielenie nie jest słuszne. Jest mi niezręcznie mówić kobietom dzwoniącym do furty, że nie mogą wejść do kościoła. Nie widzę w tym uzasadnienia woli Bożej, a tylko ludzki przepis. Ale skoro jest w regule, to się go trzymamy - mówi brat Bolesław.
Wbrew obiegowym opiniom kameduli nie śpią w trumnach, lecz w łóżkach. Wspólna trumna służy im jedynie po śmierci.
O zgonie jednego z braci informuje trwające cztery minuty bicie dzwonu. Na jego dźwięk mnisi zbierają się w celi zmarłego i po krótkiej modlitwie ubierają go w najlepszy habit, układają jego ciało na desce i składają do "przechodniej" trumny. Ciało leży w kościele przez trzy dni. W ostatnim dniu odprawia się za zmarłego mszę świętą. Po niej wyjmuje się zwłoki na desce z trumny i zamurowuje w ścianie w podziemiach kościoła. Zwyczajowo chowa się mnicha bez butów. Rodzina może przyjechać na pogrzeb zakonnika. Przed laty mogli w nim uczestniczyć tylko mężczyźni, teraz dopuszcza się także kobiety.
Na płycie nagrobnej nie ma nazwiska pustelnika. Jest tylko jego imię zakonne, data śmierci i informacja, ile lat przeżył i ile spędził w zakonie.

O czternastej dzwon wzywa kolejny raz pustelników na modlitwę, a my z wolna myślimy o powrocie do Opola. Zaraz po modlitwie brat Bolesław przebiera się w strój roboczy i bierze się za grabienie liści przed klasztorną bramą. Na pożegnanie daje nam chleb, konfitury i jabłka na drogę. Tak zaopatrzeni opuszczamy klasztor. Przy rozstaniu furtian życzy nam błogosławionych świąt. Wołodyjowski powiedziałby nam w takich okolicznościach "Memento mori" (Pamiętaj o śmierci).
- Nie witamy się tak ani nie żegnamy - uśmiecha się brat Bolesław. - Sienkiewicz dodał to od siebie.
Żegna nas napis przy furcie: Odchodząc z tego miejsca, pomyśl o Bogu, zastanów się nad własnym życiem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska