Mogę przejść po linie do Szwecji

fot. Darek Załuski
Martyna Wojciechowska (z lewej) w drodze na szczyt Mt. Everestu.
Martyna Wojciechowska (z lewej) w drodze na szczyt Mt. Everestu. fot. Darek Załuski
Z Martyną Wojciechowską rozmawia Ewa Bilicka.

Martyna Wojciechowska, podróżniczka, znana polska dziennikarka, do Opola przyjechała w czwartek promować książkę "Przesunąć horyzont". Dotarła do nas niemal wprost z Waszyngtonu a pierwsze kroki skierowała... do opolskiej "Grabówki" - zjadła naleśnika z jabłkami i polewą czekoladową. Tam spotkałyśmy się na wywiadzie.

- Pani Martyno, cóż to za strój: dżinsy i za duża kurtka.
- Lubię luz, a na dodatek ostatnio żyję w szalonym tempie. Z powodu mgieł samoloty nie mogły lądować na lotnisku we Frankfurcie, więc z ogromnym opóźnieniem przyleciałam z USA do Frankfurtu, a następnie do Polski. Na dodatek po drodze zginął mój bagaż. Ubrana jestem w kurtkę mojego chłopaka.

- Chłopaka? Przecież pani ma męża, właściciela sieci kwiaciarni, i rzuciła pani dla niego jednego z najbogatszych Polaków! Wiem, bo poczytna prasa o tym napisała, a inni przedrukowali!
- Nie wyszłam za mąż i nie było ślubu we wrześniu, jak podawano.

- Wróćmy do pani wojaży. W Stanach Zjednoczonych nie była pani w celach podróżniczych, tylko aby ostatecznie być "namaszczoną" na naczelną polskiej redakcji "National Geographic".
- Dokładnie. Byłam w centrali "NG", zobaczyłam, jak tam wygląda praca dziennikarsko-wydawnicza. Obawiam się, że o takich warunkach najlepsze polskie redakcje nie mogą nawet śnić. Kilkunastu researcherów sprawdza teksty, dziennikarze mają nawet i pół roku na napisanie artykułu...

- Tam nie przeprowadza się wywiadu w biegu, nad naleśnikiem?
- Raczej nie.

- W maju zdobyła pani Mount Everest. Weszła pani na szczyt jako trzeci członek wyprawy. Dlaczego panowie nie puścili pani pierwszej, wedle zasady "damy przodem"?
- Nie jest ważne, czy pierwsza czy ostatnia weszłam na szczyt. Ważne, że wszyscy tam weszliśmy, i to w dobrym stylu. Wchodziliśmy dwójkami, ja w parze z Darkiem Załuskim. Proszę pamiętać, że poza wspinaczką miałam tam jeszcze trochę roboty: kręciłam film, robiłam zdjęcia. Poza tym miałam spore problemy z zalodzoną maską, w czasie ataku szczytowego straciłam ze dwie godziny na doprowadzanie tej maski do porządku.

- Coraz częściej mówi się, że na Everest można sobie wejść turystycznie. Jak się odpowiednio zapłaci, to helikopter posadzi człowieka niemal na sam szczyt.
- Helikopter może dolecieć najwyżej do poziomu sześciu tysięcy metrów - to jest poziom bazy pod Everestem. Zresztą, jeśli jest zła pogoda, a taka jest przez większość czasu, to helikopter nie przylatuje nawet wtedy, gdy ludzie umierają. Mieliśmy taką sytuację, że jeden ze wspinaczy leżał niemal umierający i czekał cztery dni na maszynę. Miał odmrożenia tak poważne, że w efekcie skończyło się na amputacji stóp i dłoni. Tak więc historie o helikopterach wlatujących na szczyt to bzdura. Zdarzyło się to jeden raz, kiedy rząd Nepalu chciał się popisać i wysłał na najwyższy szczyt świata specjalny model helikoptera, odchudzony, z pilotem, który ryzykując życiem, raz przysiadł na szczycie. Tak więc nie ma w wysokich górach wejść turystycznych. Są za to wejścia komercyjne.

- Na czym one polegają?
- Na tym, że masz wokół siebie całą armię Szerpów i przewodników, którzy myślą za ciebie. Kiedy w bazie przedstawialiśmy się, kolejne ekipy prezentowały się: dwunastu wspinaczy, dwudziestu Szerpów; dwóch wspinaczy, sześciu Szerpów. Ja wstałam i powiedziałam: siedmiu wspinaczy, dwóch Szerpów, trzeci chyba dojdzie.

- Doszedł?
- Tak, po jakimś czasie.
- A technologie nie ułatwiają wejścia? Satelitarne komórki, prognozy pogody z satelity?
- Owszem, mamy wiele ułatwień. Ale wie pani, że w 1996 roku najlepszy przewodnik na świecie, leżąc na Przełęczy Południowej i umierając, zadzwonił z telefonu satelitarnego do swojej żony w zaawansowanej ciąży. Taki miał pożytek z telefonu satelitarnego w najwyższych górach świata. Pogoda w górach jest nieprzewidywalna, o czym przekonaliśmy się podczas kwietniowej kilkudniowej śnieżycy.

- Jak Szerpowie przyjmowali kobietę, na dodatek liderkę zespołu wspinaczy?
- Przede wszystkim zdumiewało ich, że kobieta może tak dużo mówić. Chyba mnie jednak lubili, bo wybrali na miss bazy. Dodam, że nie miałam za dużej konkurencji. Był kundelek i może ze dwie inne kobiety, Niemki. Szerpowie są specyficzni. Kasują od wyprawy 5 tysięcy dolarów, a w zamian starają się nic nie robić. O przeniesienie prowiantu trzeba ładnie poprosić. Całymi dniami pili piwo ryżowe i ledwo trzymali się na nogach. Raz się nawet pobili - jeden drugiemu wybił ząb, obrazili się na cały świat i zagrozili, że nigdzie już nie pójdą. Trzeba było ich godzić.

- Jakie kosmetyki bierze się na taką wyprawę?
- Krem, krem i jeszcze raz krem przeciw odmrożeniom.

- Krem pomógł?
- Nie. Mam odmrożoną twarz, leczenie potrwa pewnie jeszcze półtora roku. To odmrożenie twarzy, z powodów oczywistych, jest dla mnie przykrą sprawą. Rany i blizny skrywam pod makijażem.

- Donoszono, że pierwsze, co pani zrobiła po powrocie z Mount Everest, to wymyła włosy.
- Nie, pierwsze, co zrobiłam, to wypiłam piwo. I to nie grzańca, ale schłodzone specjalnie dla mnie przez Szerpów. Z Darkiem Załuskim zeszliśmy ze szczytu jako pierwsi i czekaliśmy ze świętowaniem na zejście reszty ekipy. To właśnie wtedy umyłam włosy.

- Co zaś, przystępując do ataku na najwyższy szczyt świata, bierze się z sobą, aby było raźniej na sercu i duszy?
- Ja miałam ze sobą flagę biało-czerwoną, tę samą, którą miałam podczas rajdu Paryż-Dakar i wszystkich swoich wypraw wysokogórskich. Kiedyś ją pewnie zlicytuję na cele charytatywne. Poza tym miałam ze sobą różaniec z Pierwszej Komunii Świętej, który mama dała mi przed wylotem, na lotnisku. I małą maskotkę od przyjaciółki.

- Czy to pomogło nie zwariować w środowisku, gdzie jest minus 30 stopni Celsjusza, ciśnienie 200 hektopaskali, a tlenu jak na lekarstwo? Czy pomogło zebrać myśli podczas podejścia?
- Podczas ataku szczytowego czułam się niezwykle dobrze. Wcześniej cierpiałam na chorobę ciśnieniową, ale przeszło. A gdzie mi myśli uciekały? Do książki. W czasie dwumiesięcznej aklimatyzacji, podczas wejść i zejść z kolejnych obozów, ułożyłam w myślach i przelałam na papier niemal całą swoją książkę "Przesunąć horyzont". Po przepisaniu notatek wyszło 148 stron maszynopisu. W kraju dodałam tylko wstęp i zrobiłam korektę.

- To pierwsza pani książka?
- Pierwsza wydana. Przedtem napisałam trzy, ale nie miałam odwagi ich wydać.

- Stanowisko redaktor naczelnej, autorka książek... Czy kończy pani awanturniczo-bigbrothero-wski etap życia?
- "Big Brother" nie był moim życiem ani jego etapem, tylko epizodem zawodowym, podczas którego dostałam szansę szlifowania warsztatu pracy na żywo z ogromną anglojęzyczną ekipą. Mam zaledwie 32 lata, nie planuję się ustatkować. Jest jeszcze mnóstwo miejsc na świecie do zobaczenia. Mount Everest zdobyłam w maju - osiemnastego, o godzinie 9.02. Od tego czasu wciąż gdzieś jeżdżę. Niedawno byłam w Afryce, gdzie obserwowałam i fotografowałam goryle górskie. Byłam tak blisko tych zwierząt, jak blisko siedzę obok pani.

- Bardzo dawno rozmawiałam z panią, podczas rajdu aut terenowych pod Opolem...
- Pamiętam. Zajęłam czwarte miejsce w swojej klasie!

- Zapytałam wtedy: co jeszcze będzie ekstremalna Martyna robić? Opowiedziała mi pani o planach nurkowych. Do dziś nurkowała pani z rekinami, zdobyła najwyższą górę świata, niemal przytulała się do dzikich goryli górskich... Powtórzę pytanie: co jeszcze można zrobić?
- Na forum internetowym wyczytałam, że mogę przejść po linie do Szwecji - to ambitny pomysł. W styczniu planuję wyprawę na Antarktydę. Wielkim wyzwaniem jest też praca w "National Geographic". To pismo ikona w świecie wielkich podróży i nauki, wydawane od 1888 roku, a to zobowiązuje.

- Co zaś możemy napisać o pani planach małżeńskich i narzeczonym? Czy jest nim kwiaciarz czy jeden z najbogatszych Polaków, a może jeszcze ktoś? Patrząc na kurtkę, wnioskuję, że pan ten nosi rozmiar XL.
- Spostrzegawcza pani. O swych planach matrymonialnych nie rozmawiam z prasą, chociażby dlatego, że tych planów nie mam.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska