Moje Kresy. Drohobyccy kronikarze

Stanisław S. Nicieja
Kpt. Krzysztof Werner - prezes Zarządu Koła Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej.
Kpt. Krzysztof Werner - prezes Zarządu Koła Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. archiwum
Drohobycz miał wyjątkowe szczęście, bo wyszło stamtąd duże grono dokumentalistów jego historii. Wśród nich szczególnie wyróżnili się: opolanin - mjr Krzysztof Werner, dziś wrocławianin - Jerzy Pilecki i Mazowszanin - Romuald Kołudzki-Stobbe.

Opus magnum Krzysztofa Wernera
Krzysztof Werner (1928-2013), który osiadł w Opolu w 1955 roku, był w naszym mieście postacią znaną jako wyjątkowo aktywny działacz Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Przewodniczył opolskiemu kołu tej organizacji, inicjując wiele przedsięwzięć i akcji na rzecz upamiętniania historycznych zasług opolskich kombatantów. Wiele tablic pamiątkowych, które zawisły w Opolu, m.in. na ratuszu, powstało z jego inicjatywy bądź z jego udziałem.

W ostatnich latach swego życia skoncentrował się na pracy nad książką pt. „Droga przez mękę i łagry gułagu” (Opole 2013). Przedstawił w niej losy swoich przyjaciół wywiezionych z Drohobycza na Sybir.

Nad tą książką pracował kilkanaście lat, dokumentując życie łagierników, topografię syberyjskich obozów, stany osobowe poszczególnych łagrów (ze szczególnym uwzględnieniem żołnierzy Armii Krajowej) oraz opisując obyczaje więzienne i zachowanie ludzi w sytuacjach ekstremalnych. Paradoksem jest fakt, że nie dożył wydania tej obszernej (liczącej ponad 300 stron) publikacji, bo ukazała się kilka tygodni po jego śmierci. Mówiono o tym podczas pogrzebu na cmentarzu na Półwsi i podczas promocji tej publikacji w Bibliotece Wojewódzkiej w Opolu, która odbyła się już, niestety, bez niego, ale w bardzo licznym gronie jego przyjaciół i rodziny.

Kpt. Krzysztof Werner - prezes Zarządu Koła Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej.
Kpt. Krzysztof Werner - prezes Zarządu Koła Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. archiwum

Krzysztof Janusz Werner wywodził się z drohobyckiej rodziny kolejarskiej. Nestorem rodu był Karol Antoni Werner (1869-1943) - werkmistrz, czyli kierownik warsztatów w drohobyckiej parowozowni, który miał czterech synów. Wszyscy byli absolwentami drohobyckiego gimnazjum, a później żołnierzami.

Szczególnie barwną biografię miał Franciszek Werner (1911-?), który był potężnym mężczyzną, strongmanem - siłaczem. Swoją siłę pokazał m.in. w Drohobyczu, kiedy podczas świątecznego urlopu, sprowokowany przez kolegów z dawnego gimnazjum, założył się, że przewróci fiakra. Nie zwlekając, przewrócił dorożkę z drzemiącym na koźle dorożkarzem i konia. Zrobił to ku rozpaczy przegranych, bo stawka zakładu była dość wysoka (całe jednak szczęście, że poszkodowani nie odnieśli żadnego szwanku).
W czasie wojny Franciszek Werner służył w marynarce wojennej, m.in. na łodziach podwodnych i kontrtorpedowcach „Wicher”, „Grom”, „Burza”. Był bosmanem na niszczycielu ORP „Błyskawica”. Po odniesieniu ciężkich ran na Morzu Północnym został udekorowany wysokim odznaczeniem przez króla Anglii Jerzego VI. Nie wrócił do kraju. Osiadł w Anglii, ożenił się z Angielką i po 1956 roku ślad po nim dla rodziny zaginął.

Jego starszy brat Gustaw (1905-1984) też przeszedł przez łagry, skąd wydostał się z armią gen. Władysława Andersa. Walczył pod Monte Cassino, Bolonią i Ankoną. Po wojnie osiadł w Bystrzycy Kłodzkiej i tam zmarł. Ojciec Krzysztofa Wernera, Adolf (1899-1941), był obrońcą Lwowa, a później urzędnikiem parowozowni w Drohobyczu, prezesem tamtejszego klubu sportowego Kolejarz, założycielem i reżyserem teatru amatorskiego. Żonaty z Pauliną Woźniak, miał z nią właśnie Krzysztofa, który jako 16-letni młodzieniec został (wraz ze swymi ośmioma kolegami szkolnymi) w 1944 roku w Drohobyczu aresztowany przez NKWD za przynależność do AK - otrzymał za to wyrok 10 lat zsyłki na Sybir. To pokazuje dramat młodzieży tamtego czasu: kończyła się już wojna, Sowieci dawno odbili Drohobycz z rąk niemieckich, ale aresztowania trwały. I jakże okrutne były wyroki, skoro 16-letniemu chłopcu zasądzono 10 lat łagru.

Krzysztof Werner swoje przeżycia „na nieludzkiej ziemi” opisał z dużym talentem w swojej książce „Droga przez mękę i łagry gułagu”. Oto jej fragment: Do ciężkiej, wyniszczającej pracy wychodzimy pod konwojem na drugą i trzecią zmianę, czyli cały czas w ciemnościach polarnych nocy i przy przejmujących 40-, 45-stopniowych mrozach, przenikających „na wylot” zniszczone obozowe łachy. Pracujemy przy rozładunku tzw. „wiertuszek” - otwartych wagonów kolejowych, które przywożą z południa zbity, zmarznięty na kamień żwir. Wykuwamy go w wagonach, a raczej dłubiemy kilofami i łomami w scenerii „Zapolaria” rozświetlonego, o ironio, wspaniałymi feeriami zorzy polarnej. Byle prędzej, byle więcej, bo wagony nie mogą tarasować szlaku (...) Łupiemy więc na przemian w trójkę żwir, wyrzucamy go z wagonu na pobocze łopatami i pomimo nieprzerwanego ruchu, coraz to któryś z nas leci do rozpalonego ogniska rozgrzewać skostniałe nogi, choć obute są w wojłokowe walonki. Ognisko - nieodłączny atrybut pracujących „zeków”, którzy biegają tam, aby „odmrażać” zmarznięte nogi, ręce i nosy. Najgorsza przy ognisku była jednak drzemka, której sprzyjało ciepło buchających płomieni, z przodu grzało, z tyłu człowiek powolutku zamarzał, a sypiące się iskry nierzadko przypalały lichy materiał fufajki, zaczynała się tlić wata, a wtedy dyżurujący „ogniskowy” budził drzemiących okrzykiem: „gorisz” (z rosyjska - palisz się, płoniesz).

W łagrze Minłaga w mieście Inta więziony był ze starszym kolegą Kazimierzem Żygulskim (1919-2012) - synem nauczyciela w gimnazjum w Borysławiu, po wojnie znanym socjologiem i ministrem kultury, oraz Ryszardem Staruszkiewiczem (1936-2013), który w momencie aresztowania miał 15 lat i należał z Krzysztofem Wernerem do plutonu „Orlęta”. Staruszkiewicz wrócił do Polski po 12 latach i osiadł w Słupsku, gdzie był naczelnikiem Państwowej Inspekcji Higienicznej.

Krzysztof Werner został uwolniony w lipcu 1954 roku, ale dopiero rok później mógł wyjechać do Polski. Zamieszkał wówczas w Opolu, które stało się jego drugą ojczyzną. Tu osiedli również jego koledzy szkolni: Stanisław Linder, Mieczysław Gołuch, Edward Pilch i Roman Łotecki oraz przyjaciele jego ojca: Karol Diaczyszyn, Józef Kastner, Tadeusz Migocki i Władysław Zdeb, którzy przed wojną pracowali w parowozowni w Drohobyczu, a po wojnie sprawowali urzędy w PKP Opole.

W Opolu Krzysztof Werner podjął pracę na stanowisku kreślarza w Miastoprojekcie i ożenił się z kresowianką urodzoną w Morszynie-Zdroju - Janiną Mazurówną (ur. 1930). Ukończył Technikum Budowlane i awansował na projektanta w Biurze Projektów Budownictwa Komunalnego w Opolu. Został też szczęśliwym ojcem dwóch synów - Jacka i Macieja.

Oprócz pracy zawodowej Krzysztof Werner bardzo mocno zaangażował się nie tylko w działalność społeczną w Światowym Związku Żołnierzy AK, gdzie zdobył szlify oficerskie i doszedł do stopnia majora. Bardzo aktywnie działał też w stowarzyszeniu drohobyczan. Organizował liczne wyjazdy do miasta rodzinnego i okolic, angażował się w renowację polskiego cmentarza w Drohobyczu. Był też propagatorem twórczości drohobyckiego malarza Feliksa Lachowicza i bardzo aktywnym działaczem Stowarzyszenia Sybiraków w Opolu.

Pracując nad książką, która stała się jego opus magnum, zgromadził setki relacji i dokumentów. Uratował od niepamięci dziesiątki biografii polskich Sybiraków. Zmarł w Opolu w wieku 85 lat - w momencie, gdy jego książka schodziła z maszyn drukarskich.

Jerzy Pilecki - strażnik pamięci i kronikarz drohobyckiej diaspory - z żoną, Haliną ze Skakowskich.
Jerzy Pilecki - strażnik pamięci i kronikarz drohobyckiej diaspory - z żoną, Haliną ze Skakowskich. archiwum

Jerzy Pilecki - encyklopedysta Drohobycza
Dla dziejów powojennej drohobyckiej diaspory duże zasługi położył Jerzy Pilecki (rocznik 1923), wywodzący się z zamożnej rodziny ze Stanisławowa. Jego ojciec, Zdzisław Pilecki (1890-1940), był bankowcem pracującym kolejno w bankach w Stanisławowie, Inowrocławiu, Kielcach, Lublinie, Lwowie i Drohobyczu. Rzutki, energiczny, wykorzystywany był „do robienia porządków” w oddziałach zagrożonych banków i jako wsparcie dla dyrektorów szykujących się do przejścia na emeryturę.

Jerzy Pilecki był rozpieszczanym jedynakiem. Po przeprowadzeniu się ze Lwowa, gdzie jego rodzice mieli komfortowe siedmiopokojowe mieszkanie z owalnym salonem na 90 m kw., uczęszczał do drohobyckiego gimnazjum, w którym uczył Bruno Schulz. W czerwcu 1939 roku, mając 16 lat, otrzymał tzw. małą maturę i wtedy w jego dotychczasowe idylliczne życie wkroczył ponury dramat.

Jego matka, Anna (1895-1939), wdała się w romans z kpt. Bronisławem Osińskim, a ten, dość rozrywkowy oficer, nie potraktował tego zbyt poważnie. W tej sytuacji zrozpaczona Anna Pilecka targnęła się na życie, strzelając sobie w serce 9 sierpnia 1939 roku. Załamany tym mąż, Zdzisław, popadł w depresję i szukał ucieczki w alkoholu i narkotykach. W obawie przed samobójstwem ojca Jerzy spędzał całe godziny w jego pokoju. Wybuch wojny spotęgował grozę sytuacji. Ojciec nie chciał ewakuować się na Węgry, tłumacząc to koniecznością dbania o majątek banku. Mieszkał wówczas w willi dr. Tadeusza Baranowskiego. Polecił synowi, aby przez Stanisławów zmierzał do granicy z Węgrami. Jerzy dotarł tam i przez kilka tygodni opiekował się umierającym dziadkiem. Dramat rodzinny się potęgował.

Jerzy Pilecki - wiedząc, że ojciec jest bardzo uzależniony od morfiny - po śmierci dziadka wrócił do Drohobycza. Wokół aresztowano ludzi. Wypełniały się więzienia. Opiekując się ojcem, zaangażował się równocześnie w konspiracyjne działania mające na celu przeprowadzanie zagrożonych aresztowaniem przez granicę na Węgry. Sam nie zdecydował się na ucieczkę ze względu na kontuzję kolana. 10 czerwca 1940 roku został aresztowany przez NKWD. Miał wówczas 17 lat. Trafił początkowo do więzienia w Drohobyczu, a później do Sambora. Przebywał tam kilka miesięcy w koszmarnych warunkach, które opisał w swoich wspomnieniach. Pogrążony w myślach samobójczych przetrwał najcięższy czas śledztwa dzięki wsparciu psychicznemu starego drohobyckiego adwokata Włodzimierza Ilnickiego - pół-Polaka, znanego działacza ukraińskiego, z którym siedział w jednej celi. W czerwcu 1941 roku, z wyrokiem 10 lat łagrów, został wywieziony do Workuty. Później przebywał w Kotłasie (gdzie więziono także wybitnego polskiego aktora Eugeniusza Bodo), pracując w tamtejszych kopalniach.

Wolność odzyskał dopiero w 1946 roku i pociągiem repatrianckim dotarł do Wałbrzycha. Tam przez pewien czas pracował w kopalni, a później w laboratorium chemicznym. Wałbrzych był wówczas wielkim skupiskiem przesiedleńców z Borysławia i Drohobycza (około 8 tysięcy) i repatriantów z Francji (około 1,5 tys.). We wrześniu 1948 roku przystąpił do egzaminu na studia chemiczne na Politechnice Wrocławskiej. Konkurencja była ogromna - 10 kandydatów na jedno miejsce. Miał wówczas 25 lat. Na tym egzaminie spotkał swą przyszłą żonę, Halinę Skakowską. Po studiach związał się z Wrocławiem, pracując m.in. w Hutmenie i w Centralnym Ośrodku Badawczo-Projektowym Górnictwa Odkrywkowego, dochodząc przed emeryturą do rangi dyrektora górnictwa pierwszego stopnia. Był założycielem i długoletnim redaktorem czasopisma „Górnictwo Odkrywkowe”, autorem wielu wydawnictw o tematyce górniczej.
Od 1990 roku, po przejściu na emeryturę, poświęcił się całkowicie swej pasji dokumentowania losów całej drohobyckiej diaspory. Włączył się w działalność Stowarzyszenia Przyjaciół Ziemi Drohobyckiej - jednej z najbardziej aktywnych i dynamicznych organizacji ziomkowskich w Polsce, głównie na Dolnym Śląsku. Został wiceprezesem zarządu głównego i redaktorem naczelnym czasopisma „Ziemia Drohobycka”, które wydawał z wielką solidnością i dbałością o poziom merytoryczny, wiarygodność i rzetelność. Zamieścił tam dziesiątki artykułów, recenzji, polemik, przeglądów nowości wydawniczych i sprawozdań. Wydał ponad 20 numerów tego czasopisma, w których zawarty jest imponujący materiał archiwalny, wspomnieniowy, fotograficzny. Bez roczników tego pisma nie sposób byłoby dzisiaj odtworzyć historię społeczności drohobyckiej.

Szczególne zasługi położył jako biograf odtwarzający losy ludzi związanych z ziemią drohobycką. Pilnował wiarygodności swych ustaleń. Zwalczał wszelkie próby fantazjowania i mitologizacji. Osiągnął wysoki stopień kompetencji, dzięki czemu mógł być rzetelnym recenzentem również cudzych tekstów. Przy pisaniu i redagowaniu tekstów przestrzegał kultu faktów. Tropił błędy, eliminował zafałszowania, skutecznie temperował zapędy różnych literatów, jak choćby Henryka Grynberga, i zawodowych historyków, którzy zapominali o zasadach warsztatu historycznego, pisząc często teksty z tendencyjnymi tezami i interpretacjami.

Mimo nie najlepszego zdrowia (utraty oka po chorobie nowotworowej i postępującego parkinsonizmu), redagował pismo i zdobywał coraz to nowe materiały archiwalne, którymi zapełniał swoje archiwum domowe i roczniki czasopisma. Stał się autentycznym encyklopedystą historii ziemi drohobyckiej. Ta jego miłość do Drohobycza jest zadziwiająca, bo - jak sam napisał - właściwie to miasto było dla niego miejscem przeklętym - pośrednim powodem śmierci matki, miejscem śmierci ojca, miejscem uwięzienia i utraty całego rodzinnego majątku.

Ostatnie ćwierćwiecze jego biografii będzie zapisane na pięknych kartach historii Drohobycza. Zgromadził on bowiem dotychczas około 25 metrów bieżących dokumentacji, ponad 30 tysięcy kart personalnych, ogromną bibliotekę drohobyczanów i kilkaset widokówek Drohobycza i okolic sprzed 1939 roku. Za tę działalność otrzymał w 2009 roku tytuł i złoty medal „Opiekuna Miejsc Pamięci Narodowej” przyznawany przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Wydał też bardzo wartościowe wspomnienia pt. „Wyłuskane z pamięci”.

Romuald Kołudzki-Stobbe jest autorem wielu artykułów o ziemi drohobyckiej i zdobywcą grantów na publikacje książkowe, m.in. albumy o twórczości Feliksa
Romuald Kołudzki-Stobbe jest autorem wielu artykułów o ziemi drohobyckiej i zdobywcą grantów na publikacje książkowe, m.in. albumy o twórczości Feliksa Lachowicza wydane przez prestiżową oficynę BOSZA. archiwum

Romuald Kołudzki-Stobbe
Wśród „warszawskich” drohobyczan funkcję lidera od kilkunastu lat pełni Romuald Kołudzki-Stobbe (rocznik 1935) - absolwent liceum w Nowej Soli i Politechniki Krakowskiej. Przez pewien czas pracownik Politechniki Szczecińskiej, a później przez wiele lat jeden z wybitnych organizatorów polskiego handlu zagranicznego, pracownik Varimeksu, Metalexportu i Polservisu, poliglota, delegowany służbowo do 24 krajów świata, współtwórca „Solidarności” w Polservisie.

Drohobycz to miasto jego matki i przez pamięć dla niej od lat angażuje się we wszelkie akcje na rzecz tego miasta - przyczynił się m.in. do odbudowy kościoła św. Bartłomieja, doprowadził do renowacji pomnika Adama Mickiewicza w Drohobyczu, uratował od zagłady kapliczkę kolejową przy ulicy Rychcickiej i doprowadził do erygowania w drohobyckiej farze tablicy epitafijnej upamiętniającej jego matkę, Marię z Szarnaglów Stobbe, oraz jej siostrę - ofiary sowieckiej i niemieckiej okupacji w Drohobyczu. Dzięki niemu w bazylice wrocławskiej erygowano tablicę poświęconą pamięci Tadeusza Chciuka-Celta - słynnego „białego kuriera”.

Romuald Kołudzki-Stobbe jest autorem wielu artykułów o ziemi drohobyckiej i zdobywcą grantów na publikacje książkowe, m.in. albumy o twórczości Feliksa Lachowicza wydane przez prestiżową oficynę BOSZA.
Kapucyn - ojciec Dominik
Piękną kartę w dziejach utrwalania pamięci o ziemi drohobyckiej zapisał też kapucyn o. Dominik (Marian Władysław Orczykowski, rocznik 1928) - syn stolarza, urodzony w Drohobyczu, a po wojnie związany z Krakowem i Wrocławiem. Wśród jego rozlicznych pasji, takich jak szybownictwo, lotnictwo, czynny udział w ruchu harcerskim, dziennikarstwo (napisał wiele artykułów, m.in. w „Skrzydlatej Polsce”) czy ochrona zabytków, poświęcił wiele energii na wydawanie od 1988 roku periodyku pt. „Wierni Bogu i Polsce Drohobyczanie”, gdzie zgromadzono dziesiątki wspomnień, wykazy represjonowanych drohobyczan, opisy zjazdów i pielgrzymek, dziesiątki unikatowych zdjęć z prywatnych archiwów domowych, a także monograficzne opracowania dziejów klasztoru o.o. Kapucynów w Drohobyczu i walki o reaktywowanie drohobyckiego kościoła św. Bartłomieja (po latach istnienia w nim muzeum ateizmu). W wydawnictwach tych zapisano w sposób kronikarski ludzką ofiarność, poszczególne czyny opatrzono nazwiskami, pracę ludzką wyrwano z anonimowości.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska