Moje Kresy. Kiwerce i okolice

Stanisław S. Nicieja
Rodzina Sobaniów. Siedzą od lewej: Malwina Sobaniowa z wnuczką Sandrą, wnuk Krzysztof Kondracki, córka Jolanta z Sobaniów Kondracka. Stoją od lewej: Synowa Małgorzata z Kondrackich, wnuk Tomasz i jego ojciec Dariusz Sobania, pułkownik Bolesław Sobania i jego zięć Roman Kondracki. Sobaniowie po opuszczeniu Wołynia związani byli z Opolem, a następnie Wrocławiem, gdzie obecnie mieszkają.
Rodzina Sobaniów. Siedzą od lewej: Malwina Sobaniowa z wnuczką Sandrą, wnuk Krzysztof Kondracki, córka Jolanta z Sobaniów Kondracka. Stoją od lewej: Synowa Małgorzata z Kondrackich, wnuk Tomasz i jego ojciec Dariusz Sobania, pułkownik Bolesław Sobania i jego zięć Roman Kondracki. Sobaniowie po opuszczeniu Wołynia związani byli z Opolem, a następnie Wrocławiem, gdzie obecnie mieszkają. archiwum [O]
Z Kiwercami i pobliskimi polskimi koloniami, osadami i wsiami związane są rodzinnie dwie opolanki - Krystyna Rostocka i Halina Kamińska-Nabrdalik, mocno zaangażowane w działalność Wspólnoty Polskiej na Kresach dawnej Rzeczypospolitej.

W II RP jednym z najbogatszych mieszkańców Kiwerc był Michał Litwinowicz. Sporego majątku dorobił się ze swoim szwagrem Marcinem Drobiszem za oceanem w Ameryce. Po powrocie kupił duży dom, z 12 oknami mansardowymi, który wcześniej był siedzibą urzędu gminy w Kiwercach. Z racji zamożności i noszenia się po amerykańsku - w kapeluszu kowbojskim i w butach o wysokich cholewach - zyskał przydomek „Amerykanin”. Jego szwagier Marcin Drobisz został sołtysem w pobliskiej wsi Czołnica. Lubili opowiadać o tym, co przeżyli w Ameryce. Budzili w Kiwercach zazdrość, podziw, ale też pojawiali się ich naśladowcy.

Wielka fala emigracji do Ameryki, którą tak znakomicie przedstawił Martin Pollack w swoim reportażu historycznym pt. „Cesarz Ameryki. Wielka ucieczka z Galicji” (Wołowiec 2011), osłabła, gdy odrodziła się Polska w 1918 roku, ale nie wygasła zupełnie. Co pewien czas pojawiali się, również w Kiwercach, agenci, którzy młodym mężczyznom obiecywali: „Kto się pracy nie boi, ten w Ameryce znajdzie drogi wybrukowane złotem”. Litwinowicz zdawał się to potwierdzać - trzeba tam harować, ale można stamtąd przywieźć ciężki pieniądz, szczególnie za pracę w kopalniach i hutach Pensylwanii. Niektórzy wołyńscy śmiałkowie decydowali się na wyjazd do Ameryki po „złote runo”, mając za przykład Litwinowicza.

Córka Drobisza, Magdalena (1909-1972), po ślubie z bratankiem „Amerykanina”, Michałem (juniorem) Litwinowiczem (1908-1963), prowadzili w Kiwercach firmę zajmującą się pośrednictwem w handlu drewnem. Mieli trójkę dzieci: dwie córki i syna. Po wojnie Litwinowiczowie po długiej drodze przez Malbork i Tułowice osiedli w Niemodlinie na Śląsku Opolskim. Mieszkało tam już wielu obrońców Przebraża (pisałem o tym w jednym z poprzednich odcinków), z ich dowódcą Ludwikiem Malinowskim, zaprzyjaźnionym z Litwinowiczem.

Córka Litwinowiczów, Czesława (rocznik 1928), poślubiła urzędnika Bronisława Rostockiego (rocznik 1923). Z tego małżeństwa pochodzi znana opolska polonistka Krystyna z Litwinowiczów Rostocka (rocznik 1951), długoletnia (16 lat) przewodnicząca Wspólnoty Polskiej Oddziału Opolskiego i strażniczka pamięci o ziemi swych przodków. Krystyna Rostocka organizowała liczne wyjazdy na Kresy z młodzieżą szkolną szlakami twórczości Mickiewicza i Sienkiewicza. Spieszyła z pomocą charytatywną dla Polaków zza Buga. Uczestniczyła w akcjach porządkowania tamtejszych cmentarzy. Organizowała konferencje naukowe, publikując wspólnie z prof. Marią Kalczyńską - kresowianką z Wilna - ich rezultaty w wydawnictwach Politechniki Opolskiej. Ma w swoim dorobku również wiersze. Oto fragment jednego z nich pt. „Kuferek”:

W __starym babcinym kuferku

pożółcił czas bezlitosny

zamknięte w __jasnych kopertach

minione miłości wiosny.

Na czarno-białych pocztówkach

jakieś nieznane adresy - Lwów,

Korzec, Łuck i __Równe,

Babcia wyjaśnia: Kresy.

Czasem wiosenną porą

do nowych domów Opola

przywiewa wiatr od __Wschodu

zapach Wołynia, Podola.

A jakiś stary Kresowiak

szepnąć już nie ma komu:

Tak chciałbym usiąść na __progu

dzieciństwa mojego domu.

Z tych samych stron, a konkretnie ze wsi Popowicze koło Hołobów, wywodzi się rodzina polonistki Haliny Kamińskiej-Nabrdalik (rocznik 1951), która po Krystynie Rostockiej w 2013 roku przejęła kierownictwo opolskiego oddziału Wspólnoty Polskiej. Jej dziadkiem był Piotr Gajda (1900-1986) - organizator Związku Strzeleckiego, piłsudczyk, który w Popowiczach prowadził gospodarstwo rolne, miał dużą pasiekę i był współudziałowcem powstałej tuż przed wybuchem wojny linii autobusowej Łuck-Hołoby-Kowel. Żonaty z Otylią z Majchrowskich (1904-1979) miał z nią dwie córki - Kazimierę (1929-1986) i Krystynę (rocznik 1931). Przez całe moje dzieciństwo - wspomina Halina Kamińska-Nabrdalik - byłam z dziadkami bardzo blisko związana. U nich uczyłam się czytać na kalendarzach rolniczych i poradnikach pszczelarskich, u nich przeczytałam pierwsze powieści Sienkiewicza i Prusa, u nich też wzięłam pierwsze lekcje patriotyzmu. Gdy przyszła wojna, Piotr Gajda z bratem Stanisławem, ostrzeżeni przez sąsiadów Ukraińców, ukrywali się, a później poszli razem z armią Berlinga na Berlin. Stanisław zginął przy forsowaniu Odry. Otylia Gajda z córkami Kazimierą i Krystyną również przez cały okres wojenny tułały się i ukrywały przed banderowcami w ośrodkach polskiej samoobrony, we wsiach między Kiwercami a Hołobami.

Po wojnie Gajdowie osiedli we wsi Węże koło Nysy na Śląsku Opolskim, tam bowiem Piotr Gajda za utracony majątek na wschodzie i służbę w armii Berlinga otrzymał kilkuhektarowe poniemieckie gospodarstwo, z dużymi zabudowaniami.

Jego córka Kazimiera wyszła za mąż za Franciszka Kamińskiego - przesiedleńca z okolic Żywca i wspólnie prowadzili gospodarstwo rolne, dorabiając w jednej z nyskich spółdzielni. Mieli pięcioro dzieci, z których Halina Kamińska, po studiach polonistycznych w opolskiej WSP, trafiła do Radia Opole, stając się jedną z bardziej znanych dziennikarek tej rozgłośni. Stworzyła wiele reportaży, audycji historycznych i oświatowych. Zafascynowana dziejami Kresów, szczególnie Wileńszczyzny (skąd wywodzi się rodzina jej męża, Krzysztofa Nabrdalika), organizowała tam częste wyprawy z pomocą charytatywną. Nagrała dziesiątki wywiadów z Polakami zza Buga.

Gdy w połowie lat 80. XX wieku Halina Kamińska-Nabrdalik pojechała z matką, Kazimierą, do Popowicz, nie znalazły śladu po ich dawnej rodzinnej wsi - tylko zaorane pole i daleki horyzont. Banderowcom udało się tam wymazać ślady polskości. Cel przywódców UPA, aby Ukraina była „czysta jak łza”, czyli bez Polaków, Żydów i innych narodowości, został w Popowiczach osiągnięty.

W pobliżu Kiwerc był duży folwark - Wygadanka należący do hrabiego Augusta Ledóchowskiego. Osłaniały go lasy, za którymi rozłożyły się duże wsie - na północy Worotniów, na południu - Ostrożec. Stamtąd do Łucka było niespełna 10 kilometrów.

Z Wygadanką związane są rodziny płk. Bolesława Sobani (rocznik 1930) - syna tamtejszego osadnika Aleksandra Sobani (1902-1978) oraz Adama Klimczaka (1891-1976) - komendanta policji w Wygadance, a później sekretarza sądu w Łucku, który był też aktywnym działaczem Związku Strzeleckiego i organizatorem licznych imprez kulturalnych, zwłaszcza teatrzyków amatorskich, a po wojnie w Opolu pracował w Zarządzie Wodnym. Sobaniowie i Klimczakowie należeli w Wygadance do 30 rodzin pochodzących głównie z centralnej Polski, którym dano ziemię po rozparcelowanych majątkach.

W czasie I wojny światowej Wygadanka była terenem ciężkich i bardzo krwawych zmagań bojowych Rosjan z Austriakami. Zabito tam setki żołnierzy. Jak zapamiętał z dzieciństwa Bolesław Sobania, na okolicznych ugorach i w karczowanych zagajnikach ciągle wyorywano szczątki ludzkie oraz gilzy po nabojach, niewypały i różnoraki złom wojskowy. Wody pobliskiej rzeczki wypłukiwały duże ilości ołowianych kulek z pocisków artyleryjskich: z kartaczy i szrapneli. Był to jeszcze jeden dowód, że ziemie w okolicach Łucka w czasie rosyjskiej ofensywy gen. Brusiłowa przez wiele miesięcy spływały krwią. W czasie II wojny światowej to się, niestety, powtórzyło. Mieszkańców tych pięknych ziem w pierwszej połowie XX wieku historia wyjątkowo ciężko doświadczyła, a Wygadankę starła z powierzchni ziemi. Obecnie nie ma już po niej śladu.

Gdy wybuchła II wojna światowa, Bolesław Sobania - autor wspomnień - miał 9 lat. Widział Ukraińców witających wojska bolszewickie jako wyzwolicieli i jak na polach zamiast koni pojawiły się tzw. stalińce, czyli traktory na gąsieniach. Był świadkiem, jak jego sąsiadom zabierano majątki, tworząc kołchozy. W marcu 1940 roku zaczęto z Wygadanki wywozić na Sybir polskich osadników, w pierwszym rzędzie tych, którzy w przeszłości byli w Legionach Polskich. Zniknęli dnia na dzień Seredyńscy, Cichulscy, Ślefarscy, Kaługowie, Staniewiczowie, Kobyrowie oraz kilku Sobaniów. Większość z tych rodzin trafiła w okolice Archangielska.

Gdy Wygadankę zajęli Niemcy, zaczął się terror banderowców. Na szczęście Sobaniowie mieli zaprzyjaźnionego Ukraińca Wołodymyra Jaślinskiego, który na początku czerwca 1943 roku ostrzegł ich wieczorem: „Jeśli natychmiast nie wyjedziecie, w nocy was zabiją”. Uciekli do Łucka tak jak stali, biorąc z domu tylko kilka podręcznych rzeczy. To ostrzeżenie niewątpliwie uratowało im życie. Razem z Sobaniami zbiegła spokrewniona z nimi rodzina Klimczaków. Osiedlili się w skleconej z byle czego drewnianej budzie przy ulicy Dubieńskiej. Łuck, który przed wojną miał ok. 40 tysięcy mieszkańców, z każdym dniem pęczniał, chroniąc w swych murach uciekinierów. Bolesław Sobania pisał w swych wspomnieniach, że u schyłku 1943 roku, w apogeum mordów banderowskich, Łuck osiągnął liczbę 300 tysięcy, co wydaje się wręcz nieprawdopodobne.

Gdy w 1944 roku Łuck znów zajęła Armia Czerwona, ojciec Bolesława Sobani i jego trzej bracia - Andrzej (1903-1983), Stanisław (1914-1945) i Franciszek (1916-1990) zostali zmobilizowani do armii Berlinga. Poszli na Berlin. Stanisław zginął w nurtach Odry pod Cedynią. Najstarszy brat, Jan, wywieziony wcześniej przez Rosjan na Sybir, trafił do armii Andersa i przeszedł szlak bojowy przez Bliski Wschód do Włoch. Do Polski już nie wrócił.

W Łucku Bolesław Sobania został z matką Katarzyną i dwiema siostrami - Krystyną i Marią. Do Wygadanki nie mieli po co wracać, bo sterczały tam tylko kikuty kominów wypalonych domów. Nikt nie uprawiał pola, bo było nadal niebezpiecznie. Styrem - wspominał - wciąż płynęły zmasakrowane zwłoki pomordowanych. Enkawudziści podjęli ostrą akcję wyłapywania banderowców. Przywożono ich do więzienia w Łucku, ale wielu z nich przetrzymywano na cmentarzu prawosławnym. Na miejskim targowisku przy ulicy Zamkowej ustawiono trzy szubienice, na których publicznie wieszano skazańców, przywiązując im do szyi kartkę z krótką informacją, za co otrzymali karę śmierci.

15 września 1945 roku Bolesław Sobania z matką i dwiema siostrami, kuzynostwem Klimczakami i cudem ocalałą Ireną Mizgałło-Mogielnicką, sąsiadką z Wygadanki, repatrianckim pociągiem opuścili na zawsze Wołyń. Jechali z mniejszymi bądź dłuższymi przerwami przez Zamość, Frampol, Łódź, Kalisz, Leszno i ostatecznie trafili na Śląsk - do Opola i Wrocławia. Trudno nawet wymienić, przez jakie miasta i miasteczka wiódł szlak wygnańczy Sobaniów i Klimczaków, nim osiedli na stałe na Śląsku.

Irena Mizgałło-Mogielnicka, która ostatecznie zamieszkała we Wrocławiu, dożywając tam sędziwego wieku dziewięćdziesięciu kilku lat, w jednym z wierszy (w tomiku wydanym w 2009 roku) pisała:

Wołyńska Ziemio żyzna, tyś dla mnie Ojcowizna,

Tam uczyłam się chodzić i __mówić.

Pamiętam Cię Rzeczko, niezbyt szeroka,

I wierzby przy __drogach oraz kasztany.

Lecz los okrutnie z __nami postąpił,

Rzucając nas na __daleki kraniec.

I chociaż tyle nieszczęść tam nas spotkało,

To jednak ciągle Cię wspominamy

Ziemio Wołyńska - nadal Cię kochamy.

Bolesław Sobania po kilkuletnim zatrudnieniu w spółdzielczości rolniczej został w 1950 roku zmobilizowany do armii i odtąd z wojskiem związał się na całe życie. Ukończył oficerską szkołę artylerii w Koszalinie i stopniowo awansując, doszedł do stopnia podpułkownika. W 1957 roku ożenił się w Gorzowie Wielkopolskim z kresowianką - Malwiną Wysoczańską z Wysocka Wyżnego koło Turki.

Służył w dużych garnizonach, m.in. w Żaganiu - jednym z najbardziej zmilitaryzowanych miast w PRL. Stacjonował tam sztab dywizji - trzy pułki czołgów, pułk artylerii pancernej, pułk artylerii lekkiej i wiele innych mniejszych oddziałów. Krążył swego czasu dowcip: „Jakie są najbardziej znane atrakcyjne miasta na świecie? Las Vegas, Las Palmas i Las Żagań”.

Po przejściu na emeryturę Bolesław Sobania, mieszkając we Wrocławiu, spisał swoje wspomnienia z czasów wołyńskich i powojennych. Stworzył drzewo genealogiczne rodziny i stał się strażnikiem pamięci o polskich kresach. Skupiał wokół siebie swoich ziomków, podobnie jak on tęskniących za Wołyniem, m.in. swego kuzyna Zbigniewa Klimczaka (rocznik 1933) - urodzonego w Wygadance, który zdobył w Opolu wykształcenie chemiczne, wiążąc się zawodowo z laboratoriami chemicznymi i pracowniami gleboznawczymi w Gliwicach i Opolu oraz był inspektorem BHP w zakładach produkujących czołgi w Łabędach. Należał też do tancerzy Zespołu Pieśni i Tańca „Opole”. Gnany chęcią poznawania świata odbył setki podróży. W Opolu osiedli też dwaj jego bracia i dwie siostry.

W Kołodeżnie - wsi wołyńskiej leżącej przy szosie prowadzącej z Łucka przez Kiwerce do Kowla - urodził się utalentowany literacko zawodowy oficer WP płk Apoloniusz Zawilski. Po ukończeniu gimnazjum w Łucku wysłano go do szkoły oficerskiej w Toruniu.

Apoloniusz Zawilski nosił w sobie dwie pasje - wojskową i teatralną. I takie też zdobył dwie profesje, bo był absolwentem szkoły oficerskiej i szkoły teatralnej w Warszawie. Plany artystyczne pokrzyżowała mu wojna. We wrześniu 1939 roku jako dowódca plutonu brał udział w walkach z Niemcami na Pomorzu i został ciężko ranny pod Laskami. Nigdy nie uwolnił się już od inwalidztwa. Swoje wojenne zmagania opisał w książce „Bateria została”. Ten debiut literacki przyniósł mu popularność. Książkę wznawiano wielokrotnie, a krytycy pisali z uznaniem o jego talencie reporterskim. Piotr Kuncewicz stwierdził: „Mamy tam wojnę surową i przegraną, ale nie martyrologiczną i płaczliwą”.

Po wojnie skończył studia polonistyczne na Uniwersytecie Łódzkim. Został też oficerem Ludowego Wojska Polskiego. Powierzono mu redakcję naczelną Bellony. W 1951 roku niespodziewanie został aresztowany przez UB i wyprowadzony z redakcji Bellony pod zarzutem szpiegostwa. Rok później skazano go na karę śmierci i przez dwa lata przetrzymywano w pojedynczej celi w wyczekiwaniu na wykonanie wyroku.

W 1954 roku karę śmierci zamieniono mu na dożywocie. Uwolniła go odwilż październikowa po objęciu władzy przez Władysława Gomułkę. Po wyjściu z więzienia i kilkumiesięcznej kuracji został kierownikiem literackim teatru w Kaliszu (1957-1959), a następnie w Teatrze Powszechnym w Łodzi. W 1989 roku, mając 77 lat, obronił dysertację doktorską na Uniwersytecie Jagiellońskim pt. „Bitwy polskiego września”. Praca liczy 900 stron i była kilkakrotnie wydawana. Mimo upływu wielu lat od jej powstania nadal uchodzi za dzieło fundamentalne, dokumentujące polską wojnę obronną we wrześniu 1939 roku.

Biografia Apoloniusza Zawilskiego jest zadziwiająca, pełna zaskakujących zwrotów. Zostawił po sobie kilka powieści, m.in. „Szklane zbocze” (1963), „Złota szabla” (1967), „Kamienne zegary” (1975). Za cykl książek o Bełchatowie otrzymał honorowe obywatelstwo tego miasta, a w 2002 roku za całokształt swej twórczości - tytuł doktora honoris causa Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie w Londynie (PUNO). Spoczął na warszawskich Powązkach.

Książka


Na półki księgarskie trafił kolejny, VII tom „Kresowej Atlantydy” prof. Stanisława Sławomira Niciei - wielkiego projektu autorskiego, w którym rektor Uniwersytetu Opolskiego przedstawia historię i mitologię 200 miast mocno wpisanych w dzieje Polski, ale straconych w wyniku zmian granic naszego państwa w 1945 roku.


Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska