Moje Kresy. Kiwerce

Stanisław S. Nicieja
Dr Mieczysław Malinowski, autor książek i filmów o Wołyniu, renowator katedry w Łucku, ze swoją córką Anną i synem Piotrem w miejscowości, z której pochodzili jego rodzice, rok 1990.
Dr Mieczysław Malinowski, autor książek i filmów o Wołyniu, renowator katedry w Łucku, ze swoją córką Anną i synem Piotrem w miejscowości, z której pochodzili jego rodzice, rok 1990. archiwum [O]
Kiwerce - miasteczko na Wołyniu, duży węzeł kolejowy pod Łuckiem - było miejscem urodzenia dwojga wybitnych pisarzy: Gabrieli Zapolskiej, autorki powieści i dramatów, oraz Zbigniewa Załuskiego - znakomitego publicysty.

Historia miasteczka

W XVI wieku szlachecka rodzina Kiwereckich kilka kilometrów od Łucka założyła osadę, będącą przez trzy wieki gniazdem tego rodu. W 1873 roku nazwę Kiwerce otrzymała również oddalona o 6 kilometrów stacja kolejowa leżąca na szlaku z Kowla do Równego, z której korzystali także mieszkańcy stolicy Wołynia.

Stację kolejową regularnie rozbudowywano, tworząc z niej węzeł komunikacyjny. Jego znaczenie wzrosło gwałtownie, gdy podczas I wojny światowej wybudowano odgałęzienie do Łucka, a w II Rzeczypospolitej przedłużono je do Stojanowa, tworząc bezpośrednie połączenie Łucka ze Lwowem.

Dworzec w Kiwercach otaczało ciągle rozbudowujące się osiedle, zamieszkiwane głównie przez kolejarzy. W latach 30. XX wieku wybudowano tam kościół katolicki i zaczęto wznosić pensjonaty i wille, tworząc letnisko z racji wykrytych tam wód mineralnych. Letnicy mogli żywić się w istniejących tam m.in. gospodach Klary i Moszka Jankelsohnów oraz Arona Kirchmana i Hersza Bidy.

W okresie II Rzeczypospolitej w Kiwercach uruchomiono kilka tartaków, gdyż w mocno zadrzewionej okolicy prężnie działało miejscowe nadleśnictwo.

W czasie niemieckiej okupacji w Kiwercach stacjonował duży oddział ochrony węzła kolejowego. Dzięki temu mieszkający tam Polacy czuli się względnie bezpiecznie, gdyż banderowcy nie atakowali miejscowości, gdzie znajdowały się niemieckie posterunki. W lipcu 1943 roku doszło jednak do szturmu oddziałów UPA na polskie osiedle w Kiwercach. Atak odparli żołnierze węgierscy i Holendrzy będący wówczas na niemieckiej służbie. W czasie napadu ujęto 30 upowców, których rozstrzelano. Od lipca 1944 roku okolice Kiwerców stały się jednym z głównych ośrodków formowania się 1 Armii Wojska Polskiego. Wielu Polaków z okolic Kiwerc poszło później z tą armią na Berlin.

Poeta Stefan Szajdak

Cenionymi przed wojną w Kiwercach nauczycielami byli małżonkowie Janina i Edward Sikorscy oraz zaprzyjaźniony z nimi Stefan Szajdak (1910-2003) - poeta związany z grupą poetycką „Wołyń”. Szajdak pochodził z Wielkopolski i jako absolwent Studium Nauczycielskiego w Ostrzeszowie w 1934 roku pojechał na Wołyń, aby - jak twierdził - „wesprzeć polonizację tego regionu Rzeczypospolitej”. Można rzec, że był jednym z żołnierzy wojewody wołyńskiego Henryka Józewskiego wzmacniającym polskość na wschodniej rubieży państwa. Początkowo pracował w Łucku, następnie w Równem, aby ostatecznie w 1935 roku osiąść na stałe w Kiwercach. Tam w 1939 roku przeżył tragedię upadku Polski. Trafił do sowieckiego więzienia, a następnie na Sybir, skąd wyszedł dopiero z armią Andersa.

Nim się to jednak stało, Stefan Szajdak wpisał się w dzieje Kiwerc jako pracowity i oddany młodzieży nauczyciel i wychowawca. Zaprzyjaźnił się wówczas z Wacławem Iwaniukiem (1912-2001), poetą, eseistą, tłumaczem, i Czesławem Janczarskim (1911-1971), autorem wierszy dla dzieci i młodzieży, twórcą literackiej postaci Misia Uszatka i redaktorem naczelnym pisma „Miś”. Oni to wciągnęli Szajdaka do grupy poetyckiej „Wołyń”. Byli pod wpływem twórczości Józefa Czechowicza - jednego z najbardziej oryginalnych poetów awangardowych II RP. W twórczości poetyckiej Szajdaka te wpływy są bardzo wyraziste, jak choćby w wierszu poświęconym Kiwercom:

Kiwerce, Kiwerce, kłujący życia wir

O skrzypce poezji wołające serce.

Cieszą jak piękny list lub widok ojca w bramie,

Gdy wcześnie rano powraca ze stacji.

Stefan Szajdak służył w czasie wojny w kancelarii gen. Bronisława Ducha. Walczył pod Monte Cassino i Ankoną. Po wojnie, długo się wahając, czy aby nie wyjechać do Kanady bądź Nowej Zelandii, wrócił w 1947 roku okrętem do Gdyni. Osiadł na stałe w Środzie Wielkopolskiej. Ożenił się z tamtejszą nauczycielką Zofią Bednarek i przez lata pracował jako nauczyciel oraz dyrektor biblioteki pedagogicznej. Był bibliofilem (jeszcze w Kiwercach posiadał duży zbiór rzadkich książek, zniszczony przez najeźdźców). Napisał wiele wierszy, zgromadzonych w tomie pt. „Poeta autentyzmu” (Środa Wielkopolska 2012),wydanym przez jego dzieci - Marię Szajdak-Szadkowską (rocznik 1949) i Lecha Wojciecha Szajdaka (rocznik 1953) - profesora farmacji i agronomii, doktora honoris causa Uniwersytetu w Tartu (Estonii), przewodniczącego Polskiego Komitetu Międzynarodowego Stowarzyszenia Torfowego.
Ślepy los braci Dąbrowskich

Wśród wywiezionych na Sybir z Kiwerc leśników polskich znaleźli się dwaj bracia Dąbrowscy - Jan (1909-1992) i Władysław (1913-2003?). Obaj byli leśniczymi w Kiwercach i Janowej Dolinie. Jan, nim trafił do pracy w lesie, odbył służbę wojskową w 27. Pułku Artylerii Lekkiej we Włodzimierzu Wołyńskim i do leśniczówki w Kiwercach przyszedł w randze kaprala. Jego brat Władysław był absolwentem szkoły zawodowej w Łucku. Gdy weszli Sowieci, odebrano mu służbową dubeltówkę i postawiono warunek, że jeśli będzie donosił do NKWD, utrzyma status leśniczego. Gdy odmówił, 10 lutego 1940 roku powieziono go w jednym wagonie ze Zbigniewem Załuskim na wschód. Ostatecznie po kilku miesiącach trafił do łagru Tiesowaja, gdzie musiał pracować przy wyrębie lasu. Jego brata, Jana, wywieziono w drugim rzucie we wrześniu 1940 roku. Trafił na półwysep Kola i też zmuszono go do pracy przy wyrębie lasu.

Gdy doszło do porozumienia Stalina z Sikorskim, Władysław Dąbrowski został zwolniony z łagru i dotarł do formującej się w ZSRR armii gen. Andersa. Później walczył na Bliskim Wschodzie, pod Monte Cassino, zdobywał Ankonę i Lorento. Tam poznał włoszkę Urię Calcobrini, z którą się ożenił. Do kraju nie wrócił. Wyemigrował z żoną do Argentyny. Pracował w fabryce tekstylnej. I tam, gdzieś w okolicach Buenos Aires, zakończył żywot najprawdopodobniej w roku 2003, bo w tym roku urwała się jego korespondencja z rodziną w Polsce.

Jego brat, Jan Dąbrowski, nie zdążył do armii Andersa, bo jego łagier był o wiele dalej. Dopiero w grudniu 1943 roku, po wielu zabiegach udało mu się przedrzeć do armii gen. Berlinga. Z kompanią moździerzy w III Dywizji Piechoty im. Romualda Traugutta przeszedł krwawy szlak bojowy. Walczył na Wale Pomorskim, pod Kołobrzegiem, forsował Odrę i zdobywał Berlin . Czy spotkał się wtedy ze Zbigniewem Załuskim walczącym w tej samej dywizji? Nie mamy dowodu. Po wojnie osiadł na Śląsku Opolskim, we wsi Królowe pod Głubczycami, gdzie odnalazł swoją żonę, Bronisławę z domu Boguc (1906-1993), i syna Henryka. Tam prowadził gospodarstwo rolne. Zmarł w 1992 roku.

Przytoczyłem dwa biogramy braci Dąbrowskich, leśników z Kiwerc i Janowej Doliny, ukazujące, jak przypadek decydował o losach ludzi. Ślepy los rzucał żołnierza albo do armii Andersa, albo do armii Berlinga. A to determinowało ich dalszą biografię i częstokroć polityczne wybory, tak jak w słynnym filmie Krzysztofa Kieślowskiego „Przypadek”. Dziś niektórzy historycy oraz politycy próbują z historii Polski usunąć pamięć o żołnierzach gen. Berlinga, twierdząc, że byli na służbie sowieckiej. Próbują zatrzeć pamięć o tym, że ci żołnierze, głównie Kresowianie, zdobywali m.in. Kołobrzeg, forsowali Odrę i Nysę, zatknęli polski sztandar na Bramie Brandenburskiej w Berlinie. Tysiące ich poległo, walcząc o kształt terytorialny obecnej Polski: z Wrocławiem, Szczecinem i Kołobrzegiem. Próba wyrzucenia tych żołnierzy i ofiary ich życia z patriotycznego nurtu historii Polski jest - nie waham się powiedzieć ostro - niegodziwa i jest nową formą fałszowania historii Polski.
Bracia Malinowscy

Z Kiwercami - dużym węzłem kolejowym - związana była kolejarska rodzina Malinowskich, wywodząca się z pobliskiej Żabki. Nestor tego rodu, Ludwik Malinowski (1863-1920), pochodził ze szlachty, która straciła majątek po powstaniu styczniowym. Pracując na kolei w Kiwercach, był kierownikiem odcinka drogowego Kiwerce-Kowel. Z Heleną z Dąbrowskich (1870-1932), urodzoną w pobliskim Jeziórku, miał pięcioro dzieci: czterech synów: Edmunda (1898-1980), Stanisława (1900-1942), Piotra (1906-1981) i Mariana (1908-1971) oraz córkę Wacławę (1910-1988). Wszyscy urodzili się w Kiwercach i mieszkali w dzielnicy Żeleźnica, która była osiedlem kolejarskim. Kolejarze byli zawodem elitarnym i dobrze zarabiali, stąd też Ludwik wybudował w Kiwercach własny dom, a jego synowie, po ukończeniu szkoły powszechnej w Kiwercach, kształcili się w Łucku i Humaniu.

Najciekawszą biografię miał najstarszy z braci - Edmund Malinowski, absolwent gimnazjum w Humaniu, który po wybuchu wojny zaciągnął się do dywizji strzelców polskich. Walczył z bolszewikami. Gdy w czasie potyczki pod Hołobami zdobyto samochód pancerny Garford-Putilov „Dziadek”, został dowódcą tego samochodu, a jego brat Stanisław Malinowski kierowcą. Był to prawdopodobnie pierwszy samochód pancerny zdobyty na froncie wschodnim. W plutonie pancerno-motorowym Malinowscy toczyli z bolszewikami walki o Żytomierz. W czerwcu 1920 roku aresztowano w Kiwercach ich ojca Ludwika i skierowano do naprawy sygnalizacji na stacji w Kowlu. W czasie odwrotu bolszewików spod Warszawy w połowie września 1920 roku został z dużą grupą polskich kolejarzy rozstrzelany nieopodal kowelskiego dworca.

Edmund Malinowski po zakończeniu wojny wziął udział w III powstaniu śląskim. Nie walczył na froncie, ale był łącznikiem, jeżdżąc m.in. na motocyklu Harley-Davidson. Po krótkim pobycie w Warszawie wrócił na Wołyń. Ukończył kurs nauczycielski i przez 10 lat (1921-1931) pracował w szkołach powszechnych w okolicach Łucka: Hubinie, Rudni i Sokolu. W 1931 roku przeniósł się z Kiwerc do Warszawy i związał się na trwałe z Instytutem Głuchoniemych i Ociemniałych na placu Trzech Krzyży. Nauczył się języka migowego. Stał się jednym z najbardziej oddanych wychowawców uczniów głuchoniemych. Mieszkał w „Domku Ogrodnika” na terenie Instytutu. Podczas powstania warszawskiego zorganizował liczący około 30 osób oddział głuchoniemych i uczestniczył w zdobyciu Soldatenheim. Ciekawostką jest, że wstępując do AK, głuchoniemi składali przysięgę w języku migowym (warto wspomnieć, że w walkach o Lwów w listopadzie 1918 roku w szeregach Orląt Lwowskich brał udział również oddział głuchoniemych, którzy odczytywali rozkazy swoich dowódców po ruchach ich warg). Pluton ppor. „Mundka” (pseudonim powstańczy Edmunda Malinowskiego) był jedynym w strukturze AK składającym się z głuchoniemych żołnierzy. Po upadku powstania Malinowski razem ze swymi podopiecznymi trafił do niewoli i do końca wojny przebywał w oflagu X C w Lubece. Po wojnie osiadł na Wybrzeżu - prowadził gospodarstwo ogrodnicze w Gdańsku Oliwie i zarządzał tamtejszym cmentarzem. Wspólnie z żoną, Marią z Gądzyńskich, zajmował się uprawą kwiatów i warzyw. Zmarł w 1980 roku i spoczywa na cmentarzu w Gdyni Witomino. Patronat nad grobem sprawują szkoły dla dzieci niedosłyszących z Gdyni.

Jego młodszy brat Stanisław, również absolwent gimnazjum w Humaniu, tuż po maturze uzyskał prawo jazdy. Był wyjątkowym na owe czasy pasjonatem motoryzacji. W czasie wojny polsko-bolszewickiej był kierowcą samochodu pancernego „Dziadek”, a po wojnie - po uzyskaniu odszkodowania za zabitego przez bolszewików ojca, Ludwika - rodzina kupiła mu samochód osobowy Ford (tzw. „pedałowiec”, ponieważ biegi zmieniało się w nim pedałami). Mieszkając w Łucku Stanisław Malinowski kupił drugi, większy samochód i był taksówkarzem w tym mieście Po wyjeździe do Warszawy pracował jako kierowca w różnych firmach, m.in. w fabryce platerów, w warsztacie futrzarskim i w końcu w Zakładach Cukierniczych Wedla. Właściciel Jan Wedel lubił ostrą jazdę. Do legendy przeszło jego powiedzenie: „Pan jest od szybkiej jazdy, ja od płacenia mandatów”.

We wrześniu 1939 roku Stanisław Malinowski został kierowcą w kolumnie wodza naczelnego Edwarda Rydza-Śmigłego. Jechał w samochodzie w pobliżu marszałka od Warszawy przez Wołyń i Podole do Kut nad granicą rumuńską. 17 września 1939 roku nie zdecydował się wjechać na most na Czeremoszy, aby przekroczyć granicę z Rumunią - sumienie mu nie pozwoliło. Odłączył od uciekinierów. Wrócił do rodzinnych Kiwerc i tam podjął pracę jako robotnik. Po wkroczeniu Niemców w czerwcu 1941 roku wyjechał z Wołynia samochodem jako kierowca nieznanego z nazwiska hrabiego. Jadąc przez Wołyń, zostali napadnięci przez ukraińskich nacjonalistów. Hrabia z rodziną zostali zabici, a Stanisław ciężko ranny, z odbitymi płucami, utraciwszy przytomność, został odnaleziony w rowie przez okolicznych mieszkańców. Po kilkutygodniowej kuracji udało mu się przejść zieloną granicę i dotrzeć do Warszawy. Nigdy nie wrócił już do zdrowia. Ciężko chorując, w zimie 1942 roku dostał krwotoku i zmarł. Został pochowany na cmentarzu Bródnowskim.
Trzeci z braci Malinowskich, Piotr, ze względu na walory fizyczne został przez matkę, wdowę, oddany na praktykę do kowala. W osiemnastym roku życia poszedł do marynarki wojennej. Po odbyciu służby wrócił do Kiwerc, ale - nie znajdując tam odpowiedniej pracy - wyjechał ponownie do Gdyni i zaciągnął się do marynarki handlowej. Pracował początkowo jako palacz na parowcach, a później został mechanikiem silników spalinowych. Pływał w przedsiębiorstwie Gdynia-America-Line. W sierpniu 1939 roku został w Gdańsku straszliwie pobity przez niemiecką bojówkę. Ciężko rannemu udzieliła pomocy Kaszubka - Rozalia, z którą po rekonwalescencji wziął ślub.

W czasie wojny udało mu się przedostać na zachód. Od 1942 roku pływał na statku s/s Narwik jako trzeci oficer mechanik, najczęściej w konwojach z Ameryki do Anglii oraz do Murmańska i Archangielska. Uczestniczył w akcjach ratowania rozbitków angielskiego statku s/s Orcades zatopionego 10 października 1942 roku przez niemieckiego U-Boota - uratowano wówczas 1022 rozbitków. Brał udział w desancie na Sycylii. Przewoził uratowane przez Andersa polskie dzieci z Iranu do Nowej Zelandii. Pływając na statku handlowym, przeważnie nieuzbrojonym, w trudnych rejsach szczególnie do Murmańska, miał wiele szczęścia. Tego typu statki były łatwymi obiektami ataków, szczególnie dla U-Bootów i samolotów Luftwaffe. Piotr Malinowski wrócił do Polski w 1948 roku i do emerytury pływał na statkach Polskich Linii Oceanicznych. Jego biografia mogłaby służyć za scenariusz filmu sensacyjnego. Zmarł w roku 1981 i pochowany jest na cmentarzu Gdynia-Witomino.

Najmłodszy z braci Malinowskich, Marian, po uzyskaniu w Łucku tzw. małej matury i odbyciu służby wojskowej w brygadzie kawalerii w Równem, wrócił do Kiwerc i opiekował się chorą na cukrzycę matką, która zmarła w styczniu 1932 roku. Po jej śmierci opuścił Kiwerce i przeniósł się na stałe do Warszawy, gdzie wspólnie z żoną, Zofią, zakupili sklep papierniczy, który przynosił im duże dochody.

7 września 1939 roku na apel płk. Romana Umiastowskiego Marian Malinowski udał się z Warszawy na wschód, do mającej się tam tworzyć armii polskiej, ale po wkroczeniu do Polski 17 września bolszewików schronił się w Kiwercach. W październiku 1939 roku uciekł stamtąd przed Sowietami i wrócił do Warszawy.

Kiedy w 1943 roku rozpoczęła się rzeź Polaków na Wołyniu, jednej z krewnych Mariana Malinowskiego, Halinie Jaworskiej, udało się przekupić Ukraińca służącego u Niemców w kolumnie transportowej, aby zawiózł ją do Warszawy, do rodziny. Przez prawie rok mieszkała u Mariana i opiekowała się jego 8-letnim synem - Mieczysławem. Jakież było ich zdziwienie, gdy na początku 1944 roku ten sam Ukrainiec przyjechał do Malinowskiego i ofiarował mu pistolet parabellum - z dużym zapasem amunicji! Powiedział wówczas: „W najbliższym czasie na pewno wam się przyda i dobrze go wykorzystacie”. Tacy Ukraińcy też byli.

Jego syn, dr nauk chemicznych Mieczysław Malinowski (rocznik 1936), przyczynił się do odzyskania przez wiernych katedry w Łucku w 1990 roku (w czasach sowieckich było tam muzeum ateizmu) i jest strażnikiem pamięci o ziemi rodzinnej jako autor książek i filmów dokumentalnych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska