Moje Kresy. Kolorowe ptaki Dobromila - część 2

Archiwum autora
Dwaj wybitni astronomowie: dr hab. Józef Sałabun (1902-1973) – pierwszy dyrektor Planetarium Śląskiego w Katowicach – oraz Eugeniusz Rybka – profesor uniwersytetów: Lwowskiego, Wrocławskiego i Jagiellońskiego i dyrektor obserwatoriów astronomicznych w tych miastach.
Dwaj wybitni astronomowie: dr hab. Józef Sałabun (1902-1973) – pierwszy dyrektor Planetarium Śląskiego w Katowicach – oraz Eugeniusz Rybka – profesor uniwersytetów: Lwowskiego, Wrocławskiego i Jagiellońskiego i dyrektor obserwatoriów astronomicznych w tych miastach. Archiwum autora
Sławę miasta niosą w świat urodzeni w nim utalentowani ludzie. Pisząc historię Dobromila przed tygodniem, przywołałem biografie kilku sławnych jego mieszkańców. Warto jeszcze uzupełnić ten wykaz o postacie, które zapisały się wyraziście w historii powojennego Śląska i Podkarpacia.

Dyrektor Planetarium Śląskiego

W Nowym Mieście tuż pod Dobromilem urodził się Józef Sałabun (1902-1973) - astronom, pierwszy dyrektor jednego z największych polskich planetariów - Planetarium Śląskiego w Chorzowie. Lata chłopięce spędził nad brzegami niesfornej rzeki Wyrwy.

Zapamiętał też zabawy w ruinach dobromilskiego zamku Herburtów. Na studia poszedł do Lwowa i na tamtejszym uniwersytecie trafił pod opiekę wybitnego fizyka astronoma prof. Marcina Ernsta, który wywarł na jego osobowość trudny do przecenienia wpływ.

Powołany do służby wojskowej, odbywał ją w Szkole Podchorążych Rezerwy Artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim. W tej samej kompanii służył Józef Cyrankiewicz - późniejszy długoletni premier PRL. Zaprzyjaźnili się, co miało przemożny wpływ na powojenne losy Sałabuna.

Po odbyciu służby wojskowej i uzyskaniu dyplomu fizyka astronoma pracował w szkołach średnich Jarosławia, Stanisławowa i Lwowa. Zmobilizowany do armii polskiej we wrześniu 1939 roku w randze kapitana dowodził baterią 6. pułku artylerii ciężkiej, broniąc Lwowa.

Cudem uniknął śmierci z rąk Sowietów, gdyż postawiony przed plutonem egzekucyjnym, po salwie udał martwego i nie został dostrzelony przez niezbyt bystrego egzekutora, a później zbiegł do niemieckiej strefy okupacyjnej i zamieszkał w Jarosławiu.

Prowadził tam tajne nauczanie. Używał pseudonimu "Wyrwa" - od nazwy rzeki płynącej przez Dobromil.

Jesienią 1945 roku osiadł w Bytomiu i zaczął uczyć w tamtejszym technikum. Był racjonalizatorem, konstruktorem przyrządów astronomicznych i urządzeń do nauki fizyki. Jesienią 1955 roku do technikum, w którym pracował, przyjechał z wizytą Józef Cyrankiewicz i wtedy doszło między nimi do zmieniającej codzienność Sałabuna rozmowy.

Cyrankiewicz niespodziewanie zaproponował mu objęcie dyrekcji budowanego właśnie potężnego planetarium w centrum Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku w Chorzowie. Propozycja Cyrankiewicza nie spodobała się śląskim władzom wojewódzkim, tym bardziej że Józef Sałabun miał w życiorysie działalność w Narodowej Organizacji Wojskowej w czasie wojny, ale wniosku premiera Józefa Cyrankiewicza nikt nie odważył się zakwestionować.

Józef Sałabun okazał się świetnym dyrektorem, bo dzięki swej twórczej osobowości i inwencji przekształcił chorzowskie planetarium z placówki, która miała być jedynie ośrodkiem popularyzacji astronomii, w placówkę naukowo-dydaktyczną. Stworzył wokół tego planetarium radę naukową, w skład której weszli znakomici polscy astronomowie, m.in. Eugeniusz Rybka z Krakowa i Antoni Opolski z Wrocławia - dyrektor tamtejszego Uniwersyteckiego Obserwatorium Astronomicznego.

Sałabun sprowadzał sprzęt z niemieckich zakładów Zeissa w Jenie, ale też na miejscu, w Chorzowie, konstruował różne instrumenty badawcze.

Częstokroć sam oprowadzał wycieczki szkolne i robił to z wielką pasją. W czasie jego dyrektorowania przez Planetarium Śląskie przewinęło się kilka milionów zwiedzających. Systematycznie się dokształcał, dochodząc do stanowiska docenta w katowickiej WSP, przekształconej w 1968 roku w Uniwersytet Śląski.

Stworzył przy planetarium Zakład Astronomii Obserwacyjnej Uniwersytetu Śląskiego, w którym wykształcił kilkudziesięciu astrofizyków. Pełnił przez kilka kadencji funkcję prezesa Polskiego Towarzystwa Miłośników Astronomii. Był jednym z głównych organizatorów 500. rocznicy urodzin Mikołaja Kopernika w 1973 roku. Przeciążony tymi obowiązkami zmarł nagle w 71. roku życia.

Niezwykłym dobromilaninem był Eustachy Harwanko, który wywieziony do Kazachstanu przez Sowietów, wydostał się na Zachód z armią gen. Andersa i tam po wojnie, skończywszy Uniwersytet w Oxfordzie, zrobił wielką karierę finansową, dochodząc do pozycji eksperta nadzoru w wielkich bankach amerykańskich. Z Dobromila pochodził również Józef Ptaczek - dziennikarz Radia Wolna Europa, syn policjanta zamordowanego przez NKWD.

Z Dobromilem związana jest biografia Tadeusza Załuskiego (1919-2011) - projektanta i konstruktora mostów. Był absolwentem dobromilskiego Gimnazjum im. Herburtów, z czasów, gdy dyrektorem w tej szkole był Adam Zagajewski. Po wojnie osiadł we Wrocławiu i ukończył tamtejszą politechnikę. Zrealizował kilka efektownych projektów mostów, m.in. most nad Kanałem Ulgi w Opolu.

Zmarł w wieku 92 lat. Do końca jeździł na łyżwach.
Z Dobromila pochodził również prof. Czesław Kania (1927-1993) - entomolog, badacz szkodliwej entomofauny kukurydzy oraz znawca ekologicznych podstaw ochrony roślin przed entomofagami, całe życie zawodowe związany z Akademią Rolniczą we Wrocławiu.

Wartościową książkę wspomnieniową o czasach dobromilskich, "W dolinie Wyrwy", napisał Stanisław Klimpel (1914-2004) - syn naczelnika poczty w pobliskim Krościenku i wychowanek konwiktu jezuickiego w Chyrowie.

Klimpel, związany po studiach prawniczych ze Lwowem, po wojnie zajmował kierownicze stanowiska w przedsiębiorstwach budowlanych w Katowicach i w Warszawie. Gdy przeszedł na emeryturę, stał się niezwykle płodnym autorem wspomnień. A miał co wspominać: od barwnych lwowskich lat akademickich, poprzez konspirację akowską i lata życia tułaczego w okresie sowieckiej i hitlerowskiej okupacji, do czasów powojennych.

Stał się też aktywnym działaczem Towarzystwa Miłośników Lwowa. Obok tomu wspomnień z czasów okupacji Dobromila wydał jeszcze dwa tomy, noszące tytuły: "W dolinie Pełtwi" i "W dolinie Strwiąża", które były wyróżniane w różnych konkursach na książki wspomnieniowe. Stanisław Klimpel zajął znaczące miejsce wśród strażników pamięci o swej utraconej "małej ojczyźnie".

"Dobromilski słowik"

W najnowszą historię Dobromila wpisuje się biografia dr Anny Szałygi (rocznik 1944) - utalentowanej śpiewaczki (sopran koloraturowy), przez swoich krajanów nazwanej "dobromilskim słowikiem", córki ogrodnika Karola Szałygi (1904-1983), który opiekował się m.in. sadem starosty Jakuba Pawłowskiego.

Szałygowie opuścili Dobromil w ramach tzw. drugiej repatriacji - po 1956 roku, którą wymógł na Nikicie Chruszczowie Władysław Gomułka. Po wyjeździe z sowieckiego Dobromila Anna związała się z Przemyślem. Po maturze uczęszczała do średniej szkoły muzycznej w Rzeszowie. Studia wokalne podjęła w Akademii Muzycznej w Poznaniu, w klasie prof. Antoniny Kaweckiej.

Po uzyskaniu dyplomu w 1975 roku jako stypendystka Ministerstwa Kultury i Sztuki ukończyła studium podyplomowe z wokalistyki w Accademia Musicale Chigiana di Siena we Włoszech i zaczęła swą karierę na scenach polskich i europejskich. Była m.in. półfinalistką Międzynarodowego Konkursu Wokalnego w Tuluzie we Francji i finalistką Międzynarodowego Konkursu Operowego w Treviso we Włoszech.

W Polsce była solistką teatrów operowych w Szczecinie, Warszawie i Bydgoszczy. Przez kilka sezonów koncertowała w Niemczech i w Austrii. Jej największymi sukcesami były role: Hanny w operze "Straszny dwór" Stanisława Moniuszki, Zuzanny w "Weselu Figara" i Królowej Nocy w "Czarodziejskim flecie" Wolfganga Amadeusza Mozarta, Adeli w "Zemście Nietoperza" Johanna Straussa i Rozyny w "Cyruliku sewilskim" Gioacchino Rossiniego.

W 1992 roku Anna Szałyga zajęła się pracą pedagogiczną. Uzyskała tytuł doktora sztuki wokalnej na Akademii Muzycznej w Katowicach i jako adiunkt podjęła pracę w Instytucie Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, prowadząc jednocześnie klasę śpiewu solowego w Średniej Szkole Muzycznej w Rzeszowie.

Była entuzjastką gromadzenia pamiątek o rodzinnym Dobromilu i podjęła działalność na rzecz Towarzystwa Miłośników Dobromila. Z czasem stała się niewyzyskaną skarbnicą wiedzy o swoim miasteczku, utrzymując kontakty w skali międzynarodowej ze wszystkimi osobami mającymi dobromilskie korzenie.

Jej wielką zasługą było odnalezienie w archiwach wrocławskiego Ossolineum rękopisu libretta (autorstwa Adama Kłodzińskiego) do zapomnianej, a powstałej w 1819 roku w Sieniawie śpiewogry Wincentego Lessela, opartego na głośnej swego czasu, napisanej w 1810 roku w Puławach, książce księżnej Izabeli Czartoryskiej "Pielgrzym w Dobromilu".

Dr Anna Szałyga poświęciła wiele miesięcy, aby zrekonstruować zagubiony materiał muzyczny, i gdy się jej to udało, doprowadziła do wystawienia tej śpiewogry na scenach pałacu w Łańcucie, Rzeszowie, Krakowie i (trzykrotnie) w Zamku Królewskim w Warszawie, odnosząc tym wielki sukces. Zrekonstruowana przez Annę Szałygę śpiewogra, ze zmienionym tytułem "Pielgrzym z Dobromila", stała się wydarzeniem artystycznym i mocno spopularyzowała zapomniane i znajdujące się w swoistym letargu miasteczko.

W sierpniu 2004 roku Anna Szałyga była sprawczynią wydarzenia artystycznego o wydźwięku sentymentalnym. Niemal pół wieku po swej "ekspatriacji" z Dobromila dała tam koncert, w czasie którego - jak podały "Nowiny Rzeszowskie" - do łez wzruszyła swych polskich ziomków, którzy szczelnie wypełnili salę domu kultury "Narodowy Dom" (przedwojenny "Sokół").

Zaśpiewała m.in. "Prząśniczkę" Moniuszki i "Słowika" rosyjskiego kompozytora Aleksandra Alabiewa - utwór, który pierwszy raz wykonała w tej samej sali pół wieku temu na szkolnym koncercie. Publiczność, wśród której byli też Ukraińcy, nagrodziła artystkę - swoją rodaczkę - brawami, kwiatami i… czekoladkami.

W Dobromilu urodziła się również starsza siostra Anny Szałygi, Jadwiga - obecnie zakonnica w Zgromadzeniu Sióstr Karmelitanek Dzieciątka Jezus w Balicach pod Krakowem, oraz młodszy brat, Czesław - poligraf, absolwent Studium Poligraficznego w Warszawie, redaktor techniczny wielu publikacji książkowych.

Anna Szałyga jest żoną Mariana Kuźmy - fizyka, pracownika naukowego Uniwersytetu Rzeszowskiego. Ich syn, dobromilanin po kądzieli, Przemysław Kuźma (rocznik 1976) - architekt, prowadzi samodzielne biuro projektów w Krakowie i jest autorem wielu oryginalnych projektów, m.in. kolejki linowej i hali sportowej w Myślenicach, oraz współprojektantem nowoczesnego Aqua Parku na Antałówce w Zakopanem, ze źródłami termalnymi i bardzo oryginalnym wystrojem basenów.

Podobną jak Anna Szałyga piewczynią dziejów Dobromila jest Leokadia Kurek-Grad (rocznik 1939), która również opuściła wspólnie z rodzicami swoje miasto rodzinne w ramach tzw. drugiej repatriacji w 1956 roku. Po ukończeniu studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim przez 25 lat uczyła w Technikum Mechaniczno-Elektrycznym w Przemyślu, zyskując opinię znakomitego pedagoga.

W 1972 roku uzyskała tytuł profesora szkół średnich, a później była laureatką wielu nagród ministerialnych. Swe przywiązanie i miłość do Dobromila zamanifestowała książką dokumentacyjną pt. "Dobromil - miasto naszych przodków" (Przemyśl 2007), która stanowi jedno z podstawowych kompendiów wiedzy o przeszłości i ludziach Dobromila. Leokadia Kurek-Grad to autentyczna strażniczka pamięci o dawnym Dobromilu.

Do najmłodszej generacji dobromilan należy Robert Kuśnierz (rocznik 1977), urodzony w radzieckim Dobromilu. Tam ukończył ukraińską szkołę średnią, a studia podjął w Polsce, na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. W krótkim, jak na historyka, czasie zrobił błyskawiczną karierę.

W 2004 roku obronił doktorat i wydał dwie książki, z których jedna - "Pomór w »raju bolszewickim«", przedstawiająca dzieje Ukrainy w latach kolektywizacji i Wielkiego Głodu 1919-1933, stała się wydarzeniem. Uzyskała wysokie oceny krytyków i zdobyła kilka prestiżowych wyróżnień.

Ta wstrząsająca publikacja o największej zbrodni stalinowskiej w Europie w warunkach pokojowych, jaką było zamorzenie głodem milionów Ukraińców, była pierwszą w polskiej historiografii pracą na ten temat. Robert Kuśnierz został wyróżniony przez tygodnik "Polityka", dwukrotnie otrzymał stypendium Fundacji Lanckorońskich i stał się stażystą Uniwersytetu Harvarda. Osiadł w Słupsku, ale jego rodzice nadal mieszkają w Dobromilu i należą do tamtejszej, liczącej około 50 osób, Polonii - małej wysepki polskości, która jest jeszcze w tym miasteczku.

Zbrodnia w dobromilskiej salinie

Pisząc o Dobromilu, nie sposób pominąć wielkiej tragedii, jaka spotkała to miasto w czasie II wojny światowej, której sprawcami byli dwaj okupanci - Sowieci i hitlerowcy. Zbrodnię tę ujawniono dopiero przed kilku laty i wiąże się ona z szybami salinarnymi, które do dziś znajdują się w okolicach tego miasta.

Bogactwem Dobromila były złoża soli, występujące obficie w pobliskiej wsi Lacko. Przy jej wydobywaniu (z szybów o głębokości 35-65 metrów) pracowało przed wojną ponad 200 osób, a około 20 obsługiwało solanki lecznicze.

Salina w Lacku posiadała niewielkie łazienki (baseny, wanny, wziewalnię), z których w okresie letnim korzystało wielu pacjentów. I właśnie ta spokojna, malownicza miejscowość uzdrowiskowa, leżąca tuż pod Dobromilem, zapisała się w pamięci jej mieszkańców jako miejsce okrutnej zbrodni.

22 czerwca 1941 roku Niemcy uderzyli na ZSRR. Zaskoczeni Sowieci zaczęli uciekać w panice na całej przestrzeni swej ówczesnej zachodniej granicy (a więc z ziem polskich wcielonych po 17 września do ZSRR). Wówczas to w więzieniu w Dobromilu oraz w podmiejskim Lacku-Salinie, w nieczynnej kopalni soli, doszło do upiornej zbrodni.

Uciekający z miasta enkawudziści w pośpiechu rozstrzelali na dziedzińcu więzienia około 270 osób, w tym wielu nauczycieli (prawdopodobnie również dyrektora Gimnazjum im. Herburtów Adama Zagajewskiego), lekarzy, notariuszy i adwokatów, a 700 osób zastrzelono i wrzucono do nieczynnych szybów warzelni soli w Lacku-Salinie. Tych ostatnich zabijano tępym narzędziem, najczęściej młotkiem, ustawiając przed egzekucją nad przepastnymi szybami saliny.

27 czerwca 1941 roku do Dobromila weszli Niemcy. Natychmiast sformowali oddział złożony z około 100 miejscowych Żydów i polecili im wydobyć z szybów saliny zwłoki zabitych, obmyć je i przygotować do identyfikacji. Podobna scena rozegrała się na dziedzińcu więzienia dobromilskiego.

Uczestnikami tych wstrząsających, przekraczających wyobraźnię zdrowego człowieka wydarzeń byli członkowie rodzin pomordowanych, którzy przyszli szukać bliskich. Na dziedzińcu więzienia i w Lacku-Salinie rozgrywały się dantejskie sceny. Był przecież gorący czerwiec. Fetor z rozkładających się ciał i widok zniekształconych opuchlizną twarzy zamordowanych potęgował grozę sytuacji, której nie sposób opisać.

Nadzorujący akcję ekshumacyjną hitlerowcy mówili przez megafon do zrozpaczonych rodzin pomordowanych: "Patrzcie, do czego zdolni są bolszewicy". Gdy ofiary zbrodni sowieckiej pogrzebano w ogromnej zbiorowej mogile za miastem, Niemcy polecili rozstrzelać wszystkich Żydów, którzy tworzyli "ekshumacyjne komando", a ich zwłoki kazali wrzucić do opróżnionych wcześniej (z poprzednich ofiar) szybów salinarnych. Megafony tym razem milczały.

Wszystko to zdarzyło się daleko od frontu i głównych zmagań militarnych tamtej okrutnej wojny. Na uboczu. W malowniczej, cichej, zdawałoby się, okolicy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska