Moje Kresy. Łucki krąg Barbary Krafftówny

Stanisław S. Nicieja
Barbara Krafftówna ze swoją matką Józefą, rok 1929.
Barbara Krafftówna ze swoją matką Józefą, rok 1929. Fot. ze zbiorów Barbary Krafftówny i jej siostrzenicy Elżbiety Łukaszewicz z Warszawy
Z Łuckiem związane jest dzieciństwo Barbary Krafftówny (rocznik 1928), która weszła do historii europejskiej kultury znakomitymi rolami filmowymi i mistrzowskim wykonaniem piosenek należących do klasyki polskiej estrady.

Swe lata młodzieńcze spędzone w Łucku opisała dowcipnie i zajmująco w książce pt. „Krafftówna w krainie czarów” (Warszawa 2016), utrzymanej w formie rozmowy z poetą i dramaturgiem Remigiuszem Grzelą. Mój artykuł na temat pobytu Krafftówny w Łucku poszerza faktografię zawartą w tej książce dzięki licznym rozmowom, które przeprowadziłem z krewnymi i znajomymi tej wybitnej aktorki z czasów jej pobytu w stolicy Wołynia.

Według tych relacji matką Barbary Krafftówny była Józefa Saryszewska (1888-1959), która tuż przed wybuchem I wojny światowej poślubiła młodego porucznika Świętosława Januszewskiego. Gdy urodziła się im córka, Maria, akurat wybuchła wojna i młody oficer poszedł na front, z którego już nie wrócił. Zrozpaczona wdowa została z dzieckiem przy piersi. Jej poległy mąż miał siostrę, która była żoną Tadeusza Kraffta i miała z nim dwóch synów - Marka i Konrada. Chora na płuca, zmarła w 1927 roku, zostawiając męża z dwoma małymi chłopcami. W tej sytuacji wdowa Józefa Januszewska i wdowiec Tadeusz Krafft pobrali się. Owocem tego związku jest właśnie Barbara Krafftówna. Była czwartą z rodzeństwa, ale jedyną, która miała tych samych rodziców. Gdy się urodziła, jej matka liczyła już 40 lat, a ojciec 50.

Rodzice i rodzeństwo Barbary Krafftówny

Tadeusz Krafft (1878-1942) był z wykształcenia inżynierem architektem. Według wołyńskich dzienników urzędowych w 1922 roku objął stanowisko architekta rejonowego w Starostwie w Kowlu i pełnił je nieprzerwanie do 31 stycznia 1932 roku. Po wypełnieniu tej misji zamieszkał w Łucku, w Kolonii Urzędniczej przy ulicy Orzeszkowej, gdzie jako architekt miejski działał w Stowarzyszeniu Architektów Rzeczypospolitej Oddziału Wołyńskiego. Był członkiem Zarządu razem z Tadeuszem Sadkowskim, Władysławem Stachoniem i Sergiuszem Timoszenko. Prezesem tego Stowarzyszenia był wówczas inż. arch. Franciszek Kokesz.

Tadeusz Krafft był także aktywnym członkiem działającego w Łucku Wołyńskiego Stowarzyszenia Techników i współpracownikiem wychodzącego w latach 1925-1939 pisma „Wołyńskie Wiadomości Techniczne”. Opublikował tam m.in. obszerny artykuł pt. „Uwagi na temat budownictwa na Wołyniu”, w którym zawarł konkluzję: dla wołyńskiego społeczeństwa architekci i architektura są pojęciami mało zrozumiałymi, natomiast sławę szeroko rozpowszechnioną mają kreślarze i drogomistrze uchodzący za wielkich inżynierów i decydujący w sprawach projektów, co odbija się na jakości wołyńskiego budownictwa. Krafft przyjaźnił się z przewodniczącym Wołyńskiego Stowarzyszenia Techników - Wacławem Gordziałkowskim.

Matka Barbary Krafftówny prowadziła dom. Była utalentowana muzycznie, grała na skrzypcach i pianinie. Dbała o wykształcenie swoich dzieci, które po niej odziedziczyły muzyczną wrażliwość. Jej córka z pierwszego małżeństwa, Maria (1914-1993), starsza od Barbary o 14 lat, ukończyła szkołę muzyczną i wyróżniała się jako śpiewaczka. W 1935 roku wyszła za mąż za Borysa Bolesława Zakrzewskiego (1903-1981), który pracował jako technik meliorant u jej ojca - Kraffta. Zakrzewscy do wybuchu wojny mieszkali w Łucku.

Borys Zakrzewski wyróżniał się temperamentem i urodą. Miał opinię „wołyńskiego playboya”. Ze względu na poczucie humoru i zdolności opowiadania był powszechnie lubiany. Mówiono o nim „brat łata”, „do tańca i do różańca”. Pasjonował się sportem. Był utalentowanym bokserem i judoką. Posiadał motocykl i brał udział w motokrosach i zawodach żużlowych. We wrześniu 1939 roku zmobilizowany do armii, przedarł się ze swoim oddziałem na Zachód. Ale nie dotrwał w wojsku polskim do końca wojny. Usunięty za niesubordynację z szeregów armii gen. Andersa został komandosem w randze majora w armii brytyjskiej. Jego żonie, Marii z Krafftów Zakrzewskiej, po wejściu Sowietów do Łucka udało się przejść granicę na Bugu i dotrzeć do krewnych w Warszawie. Tam uczęszczała do konspiracyjnego studium aktorskiego Iwo Galla.

Po wojnie Borys i Maria Zakrzewscy, gdy Warszawa leżała w gruzach, osiedli we Wrocławiu. Tam urodziła się ich jedyna córka Elżbieta z Zakrzewskich Łukaszewicz - kuzynka Barbary Krafftówny, romanistka, fotograficzka, właścicielka warszawskiej Galerii Borka, menedżerka i impresario swej sławnej kuzynki.

Moja mama - wspomina Barbara Krafftówna - miała hiszpański temperament jak Carmencita z kastanietami. Nauczyła mnie, że jak są kłopoty, zmartwienia, to trzeba je zostawiać w domu i wyglądać zawsze, jakby się wychodziło na bal. (...) Ojciec mój był biały, prawie albinos, jasny blond. Bardzo wcześnie osiwiał. Mama wściekła brunetka. Siostra Maria i przyrodni bracia dużo starsi ode mnie. Wokół sami dorośli. Więc byłam taka stara maleńka. Kiedy miałam 10 lat, moja siostra Maria była już mężatką. Ojciec zabierał mnie do Klubu Inteligencji Pracującej w Łucku. Mieścił się w drewnianej willi z werandami i ogrodem, w malowniczym otoczeniu, czułam się jak dama, bo tak mnie zawsze ojciec traktował. Ale też miałam nieuświadomiony żal do losu, że idąc z ojcem na spacer, do sklepu, do cukierni, słyszałam: „Poproś, dziewczynko, dziadka”. Okropnie mnie to bolało, czerwieniałam z wrażenia.
Rodzina Czerwińskich

Irena Czerwińska-Oborska (rocznik 1931) - wybitna architektka, zasłużona przy odbudowie Zamku Królewskiego w Warszawie, za co otrzymała prestiżową nagrodę im. Jana Zachwatowicza, koleżanka Barbary Krafftówny w czasach łuckich, wspominała: Poznałam Basię na Wołyniu. Mieszkaliśmy w Gdyni, ojciec był marynarzem. Jeździliśmy z mamą na wakacje do Łucka. Dziadek Michał Łysak był tam geodetą. Poznałam wówczas rodziców Basi. Jej ojciec robił wrażenie starszego, schorowanego pana. Był szczupły, drobny. Mama bardzo przystojna. (...) Dorośli zabierali nas nad rzekę, nad Styr, niedaleko zamku Lubarta. To była elegancka przystań, jak na amerykańskich filmach. Z kawiarniami, restauracjami. Panie nosiły wtedy wełniane kostiumy kąpielowe, bo nawet mokre nie przylegały do ciała. Gdyby kostiumy przylegały, czułyby się gołe.

Irena Czerwińska-Oborska jest córką Aleksego Czerwińskiego (1908-1988) - kapitana Żeglugi Wielkiej i dowódcy niszczyciela ORP „Czajka” oraz Lidii z Łysaków Czerwińskiej (1908-1965). Wszystkie wakacje spędzała w Łucku w domu dziadka Michała Łysaka, pełniącego w tamtejszym magistracie obowiązki mierniczego. Tuż przed wybuchem wojny była z matką w Sławsku w pensjonacie „Opór”. Napad Niemców na Polskę uniemożliwił im powrót do Gdyni, gdzie mieszkały. Zatrzymały się w Łucku u Michała Łysiaka.

W tym czasie Aleksy Czerwiński, wspólnie z przyjaciółmi - również wysokimi oficerami Polskiej Marynarki Wojennej: Mamertem i Romanem Stankiewiczami oraz kontradmirałem Adamem Mohuczym, bronili przed Niemcami polskiego wybrzeża. Legendarny komandor podporucznik Mamert Stankiewicz (1889-1939) - bohater słynnej powieści Karola Olgierda Borchardta „Znaczy Kapitan” zmarł na początku wojny na skutek hipotermii i ataku serca po wejściu jego statku na minę. Jego brat, Roman Stankiewicz (1898-1940) - również komandor, utonął rok później w kanale La Manche, a kontradmirał Adam Mohuczy (1891-1953) walczył razem z Aleksym Czerwińskim w obronie Helu i 2 października 1939 roku dostali się obaj do niemieckiej niewoli (trafili do oflagu w Woldenbergu). Mohuczy, po wojnie niesłusznie oskarżony o sabotaż, zmarł w stalinowskim więzieniu w Sztumie.

Inny był los Aleksego Czerwińskiego. Po wyjściu z oflagu wrócił do Warszawy i dzięki kolegom architektom, z którymi był więziony w Woldenbergu, został pracownikiem Biura Odbudowy Stolicy. Położył tam duże zasługi. Był m.in. komisarzem słynnej wystawy „Warszawa oskarża”, która trafiła do wielu krajów europejskich oraz do Stanów Zjednoczonych. Wystawa przedstawiała straszliwe zniszczenie miasta, którego dopuścili się hitlerowcy na stolicy Polski.

Nim to się jednak stało, rodziny wymienionych wyżej dowódców ratowały się jak mogły z pożogi wojennej. Wiele z nich próbowało szukać schronienia na Kresach, możliwie jak najbliżej granicy z sojuszniczymi Węgrami i Rumunią. Drogi tych z Pomorza (m.in. z Gdyni) wiodły przez Polesie i Wołyń. W połowie września 1939 roku będące w Łucku Irena Czerwińska-Oborska i Barbara Krafftówna widziały przejeżdżające przez miasto limuzyny dygnitarzy państwowych i innych uciekinierów zmierzających w kierunku granicy rumuńskiej. W jednym z samochodów jechały żony komandora Romana Stankiewicza i kontradmirała Adama Mohuczego. Przypadek zrządził, że na ulicy Jagiellońskiej spotkały dobrą znajomą z Gdyni - Lidię Czerwińską z córką Ireną. Mając dwa miejsca w samochodzie, zaproponowały wspólną jazdę w kierunku granicy rumuńskiej. Decyzja musiała zapaść natychmiast. Lidia Czerwińska, targana wątpliwościami, nie zdecydowała się wsiąść do samochodu. Postanowiła z córką zostać. Kilka dni później Łuck zajęli Rosjanie. Jakże inne mogły być ich losy, gdyby wówczas wsiadły do tego samochodu. Oto rola przypadku w dziejach.
Okupacja sowiecka w Łucku

Kiedy zaczęły się straszne czasy sowieckie - wspomina Irena Czerwińska-Oborska - wszyscy chcieli się wydostać do Warszawy. Były ciężkie mrozy. Przewodnicy brali ogromne pieniądze. Pamiętam jak przyszła do nas zanocować, bo moi dziadkowie Łysakowie mieszkali blisko dworca, skąd odchodziły pociągi w kierunku granicy, Maria, starsza przyrodnia siostra Barbary Krafftówny, w tym czasie żona Zakrzewskiego - łuckiego melioranta. Udało jej się przedostać na niemiecką stronę. Basia z rodzicami została w Łucku.

Był to czas - uzupełnia tę relację Barbara Krafftówna - kiedy w Łucku w mieszkaniach kwaterowano masowo radzieckich oficerów z żonami i dziećmi. Najpierw nas zepchnięto do pokoju stołowego, a pozostałe zarekwirowano. A w końcu wyrzucono do baraku. Nie pozwolono mi zabrać nawet ukochanej lalki, twierdząc, że należy do „kwartiry”.

Na początku 1940 roku - wspomina Irena Czerwińska-Oborska - krótko działała niemiecka komisja rejestrująca we Włodzimierzu Wołyńskim dla osób, które chciały przejść na stronę niemiecką. Pojechałam tam z mamą i spotkaliśmy tam Basię z jej rodzicami. Dzięki temu, że mieliśmy z sobą listy ojca, który był w tym czasie w oflagu, udało nam się przejść granicę z Niemcami. Rodziców Krafftówny nie przepuszczono. Wtedy ostatni raz widziałam bardzo chorego ojca Basi.

Pamiętam - wspomina Barbara Krafftówna - ten plac we Włodzimierzu usłany siennikami, tobołkami. Była chyba wiosna i myśmy tam koczowali. Na ścianie kamienicy, w której mieściła się komisja, wywieszano listy, ile osób danego dnia może wyjechać. Sprawdzało się, czekało. Wyjechała pierwsza partia, to zwaliły się tłumy do następnego transportu. Trzeba było sobie znaleźć jakieś miejsce. I pamiętam, że poszliśmy do wielkiego domu nad rzeką, z dużym ogrodem. Był tam gigantyczny salon, w którym się rozlokowaliśmy. Mam wbiła jakieś gwoździki i przewiesiła prześcieradło. Za tym parawanem było łóżko ciężko chorego ojca. My z mamą na łóżku polowym. Pod wielkim biurkiem legowisko miał starszy, wytworny pan. Będę go nazywała arystokratą. W histerii, jaka panowała wokół, on miał niebywałą godność. Czuło się to. Był z dwiema dorosłymi córkami. Któregoś dnia nagle komisję wydającą wizy wyjazdowe zamknięto. Zablokowano całe miasto. Pod każdym domem ciężarówka, z której wyskakują uzbrojeni żołnierze i zgarniają uchodźców z wszystkich domów. Dwóch z nich wpadło do naszego pokoju. Zbliżając się do łóżka, na którym leżał ojciec, matka, znając język rosyjski, krzyknęła: „Nie ruszaj tego, bo tam jest tyfus”. Ojciec był blady jak ściana. Wyglądał jak trup. Oni panicznie bali się chorób zakaźnych, więc czym prędzej zasłonili kotarę. „A ty kto” - pytają matkę. „Ja żena” i jeszcze raz powtórzyła, że tu jest tyfus. Żołnierz machnął ręką i wyszedł. W ten sposób uniknęliśmy wywózki na Sybir. Tymczasem na naszych oczach arystokrata oszalał. Do dziś to widzę. Nagle zaczął skakać, tańczyć jakieś kozackie tańce i śpiewać: „Nie ma mojej córeczki, bo poszła po bułeczki, ha, ha ha!”. I już nie było z nim normalnego kontaktu. To by było nawet trudno do filmu wymyślić.
Jeszcze bardziej dramatycznie opisał to, co się wówczas działo w pobliżu granicy niemiecko-sowieckiej na Bugu, Gustaw Herling-Grudziński w swej słynnej książce „Inny świat”. Czytamy tam: W miesiącach zimowych 1919-1940 Bug był na całej swej długości widownią niesamowitych scen, dających dopiero przedsmak tego, co się już nieuchronnie zbliżało, aby pogrążyć miliony mieszkańców Polski w pięcioletniej agonii powolnego konania. (...) Na dwukilometrowym pasie neutralnym wzdłuż Bugu obozowały w ciągu grudnia, stycznia, lutego i marca - pod gołym niebem, na mrozie, wietrze i śniegu - tłumy nędzarzy okrytych pierzynami i czerwonymi kołdrami, paląc w nocy ogniska lub dobijając się do pobliskich chat chłopskich z prośbą o pomoc i schronienie. Na podwórzach tworzyły się małe targi wymienne - za jedzenie i pomoc w przeprawie przez Bug płacono ubraniem, kosztownościami i dolarami. W każdej chałupie nadgranicznej mieściła się melina przemytnicza; ludność osiadła bogaciła się błyskawicznie i święciła swój nieoczekiwany triumf.

Nie mogąc przejść przez granicę ze strefy okupacyjnej sowieckiej do niemieckiej Generalnej Guberni, matka Barbary Krafftówny wynajęła dorożkę i wróciła z chorym mężem i córką do Łucka. Zamieszkali ponownie w baraku, w którym w 1942 roku zmarł Tadeusz Krafft. Pochowano go na łuckim cmentarzu. Po jego śmierci Barbara Krafftówna z matką przeprowadziły się na krótko do willi znajomych na przedwojennym osiedlu oficerskim. Łuck był już w tym czasie pod okupacją niemiecką, mogły więc bez specjalnych przepustek wyjechać do okupowanej przez Niemców Warszawy, aby zamieszkać wspólnie z przyrodnią siostrą Barbary - Marią.
Nie miejsce tu, aby pisać szczegółowo o zadziwiającej później karierze aktorskiej Barbary Krafftówny. Jest na ten temat obszerna literatura. Warto jednak przypomnieć, że po ukończeniu konspiracyjnego Studia Dramatycznego Iwo Galla w Krakowie Barbara Krafftówna w listopadzie 1946 roku zadebiutowała w Gdyni w sztuce „Homer i orchidea” Tadeusza Gajcego. Iwo Gall - wspominała po latach - był moim wielkim nauczycielem i mistrzem. On ukształtował mój sposób patrzenia na teatr. W 1956 roku wyszła za mąż za aktora Michała Gazdę, z którym miała jedynego syna - Piotra. Trzynaście lat później Michał Gazda zginął w wypadku samochodowym. Było to w okresie jej największych sukcesów artystycznych, zwłaszcza w kinie. Film Wojciecha Hasa „Jak być kochaną” przyniósł jej światową sławę. Za rolę Felicji otrzymała główną nagrodę na festiwalu w San Francisco. Znakomite role stworzyła również w innych dwóch filmach Hasa „Rękopis znaleziony w Saragossie” i „Złoto” oraz w „Upale” Kazimierza Kutza.

W kraju zyskała ogromną popularność dzięki piosenkom w Kabarecie Starszych Panów („Przeklnę cię”, „Zakochałam się w czwartek niechcący”, „Szarp pan bas” czy „W czasie deszczu dzieci się nudzą”) oraz dzięki rolom w serialach „Czterej pancerni i pies” i „Przygody pana Michała”.

W 1982 roku wyjechała na stałe do Stanów Zjednoczonych. Tam poznała drugiego swego męża - Arnolda Seidnera, dyrektora międzynarodowego instytutu do spraw emigrantów w San Francisco. Małżeństwo trwało pół roku. Seidner zmarł nagle na atak serca. Dla artystki był to szok, z którego długo nie mogła się podnieść. Zamieszkała na dziesięć lat w Los Angeles w domu seniora. Otrzymała amerykańskie obywatelstwo. W 1998 roku postanowiła wrócić do Polski. W 2006 roku z okazji jubileuszu 60-lecia pracy artystycznej wystąpiła w napisanym specjalnie dla niej monodramie Remigiusza Grzeli „Błękitny diabeł”, o ostatnich dniach życia Marleny Dietrich, a w 80. rocznicę urodzin wystąpiła na scenie Teatru Na Woli w Warszawie w drugiej sztuce napisanej specjalnie dla niej przez Remigiusza Grzelę pt. „Oczy Brigitte Bardot”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska