Moje Kresy. Ludzie Kałusza

fot. archiwum prywatne
Kościół polski w Kałuszu, stan obecny.
Kościół polski w Kałuszu, stan obecny. fot. archiwum prywatne
Z Kałusza, o którym pisałem przed tygodniem, pochodzi kilka wybitnych postaci zapisanych w historii Polski. Są wśród nich politycy, artyści, wysocy rangą wojskowi i samorządowcy. Wielu kałuszan trafiło na Śląsk Opolski: do Prudnika, Białej Prudnickiej i Opola.

Piękną kartę w dziejach Polski zapisał urodzony w Kałuszu Franciszek Smolka (1810-1899). Był jednym z najwybitniejszych polskich polityków doby rozbiorów, niestety dziś zapomnianym. Przed wojną miał we Lwowie w centrum miasta plac swego imienia, a na nim interesujący od strony artystycznej pomnik dłuta Tadeusza Błotnickiego. Czym sobie na to zasłużył? Bo we Lwowie nie miał takiego pomnika nawet Piłsudski. Biografia Smolki jest przykładem zadziwiającej kariery politycznej o wymiarze europejskim. Jest to historia więźnia politycznego, skazanego na karę śmierci, który po ułaskawieniu doszedł do stanowiska prezydenta parlamentu austriackiego i pełnił tę funkcję aż 12 lat. Podobnego precedensu w historii Polski nie było.

Smolkowie
Franciszek Smolka był z pochodzenia Ślązakiem. Jego ojciec, Wincenty, urodził się w Nysie. W literaturze, zwłaszcza austriackiej, uważa się go czasem za Niemca. To uproszczenie. Smolkowie są znaną rodziną śląską o bardzo szerokich rozgałęzieniach. Część z nich uległa germanizacji, a część uważała się zawsze za Polaków. Byli też w tym rodzie tacy, dla których problem: Niemiec czy Polak był zupełnie obojętny. Zjawisko to do dziś jest aktualne.

W powojennym Opolu powszechnie znanym był Alojzy Smolka (tak popularny jak dziś Krystian Kobyłka) - dyrektor Teatru Lalek, a Anna Smolkowa, szwagierka pisarza i polityka Ryszarda Hajduka, była bardzo aktywną działaczką społeczną.

Wincenty Smolka uciekł z rodzinnej Nysy, bo nie odpowiadały mu pruskie rządy i wstąpił do armii austriackiej. Był przez jakiś czas nawet adiutantem marszałka Hohenlohe. Służył w Gródku Jagiellońskim. Ożenił się z Węgierką Anną Nemethy. Jako oficer znany był z ułańskiej fantazji i ekstrawagancji. Lubił się popisywać brawurą. Pewnego dnia, próbując w pełnym pędzie osadzić konia przed frontonem swojej kompanii, nie utrzymał rumaka i runął na bruk, łamiąc wszystkie żebra. Cudem przeżył, ale został już do końca życia kaleką. Opuścił wojsko i wówczas osiadł na stałe w Kałuszu jako kontroler w kopalniach soli.

Jego syn, Franciszek Smolka, urodził się w Kałuszu i tam chodził do szkoły niemieckiej. Później skończył prawo na Uniwersytecie Lwowskim i został adwokatem. Według Franciszka Jaworskiego, do 20. roku życia nie używał języka polskiego. Wybuch powstania listopadowego spowodował przełom w jego życiu. Z dnia na dzień stał się zdeklarowanym Polakiem, choć ożeniony był z Niemką z Czerniowiec, Leokadią Bäcker von Salzheim. Zaczął wówczas działalność konspiracyjną, która miała na celu odzyskanie przez Polskę niepodległości. Stanął na czele tajnego Stowarzyszenia Ludu Polskiego. W Galicji znany był jako wzięty lwowski adwokat. Katastrofa nastąpiła 29 sierpnia 1841 r. Miał wówczas 31 lat. O szóstej rano (skąd my to znamy!) wtargnęła do jego domu austriacka policja. Zaczęły się miesiące uciążliwych przesłuchań. Trzymano go w celi długości czterech kroków, w kompletnym mroku. Śledztwo toczyło się ospale, powoli, na wymęczenie psychiczne. W końcu po trzech i pół latach śledztwa zapadł wyrok skazujący Smolkę i jego 12 towarzyszy na karę śmierci przez powieszenie. Wyroku jednak nie wykonano. Było to zasługą Austriaka Franza Kriega - prezydenta Lwowa, który przyjaźnił się ze Smolką w czasach studenckich. Krieg spowodował, że Smolkę zwolniono z więzienia, zakazując mu jednak prowadzenia kancelarii adwokackiej.

Od tego momentu Franciszek Smolka stał się pragmatycznym, zimno kalkulującym politykiem. Głosił zasadę: "Żadnych emocji w polityce. Zwalczać irracjonalne mrzonki. Polityka to sztuka wyrachowania". Odmówił udziału w powstaniu krakowskim w 1846 r., mimo że jego przywódca Edward Dembowski zagroził mu szubienicą. Gdy powstanie krakowskie upadło, Dembowski zginął, a przez Galicję przeszła fala mordów chłopskich na polskiej szlachcie, które podsycał austriacki agent Jakub Szela, Smolka utwierdził się w przekonaniu, że droga do niepodległości Polski nie może wieść przez "powstańczą amatorszczyznę", a przez pracę organiczną, mądre kształcenie młodzieży i rozumne kompromisy polityczne.
Gdy wybuchła Wiosna Ludów w 1848 r. we Lwowie i rozemocjonowane tłumy na ulicach radykalizowały swe żądania, a demagodzy wygłaszali szaleńcze przemówienia, Smolka, posiadając ogromny autorytet, okazał się stabilizatorem politycznym. Zbudował sobie pozycję, która uczyniła zeń wielkiego reformatora. On to właśnie z Florianem Ziemiałkowskim, a później Agenorem Gołuchowskim, by wymienić tylko tych najważniejszych, doprowadził do autonomii Galicji: zrównania praw wszystkich stanów i wyznań, uwolnienia więźniów politycznych i zniesienia pańszczyzny, ograniczenia cenzury, a z czasem do wprowadzenia w urzędach języka polskiego. To dzięki tym pomysłom i mądrze przeprowadzonym reformom na uniwersytetach lwowskim i krakowskim można było wykładać po polsku. Rektorami uczelni, prezydentami miast, namiestnikami Galicji mogli być Polacy. Smolka osiągnął w zaborze austriackim pozycję wyjątkową. Marzył mu się kraj o nazwie Austro-Węgro-Czecho-Polska. Był więc swoistym protoplastą stworzenia zjednoczonej Europy.

Gdzie pocałowała go muza?
W latach 1881-1893 pełnił zaszczytną i prestiżową funkcję prezydenta austriackiego parlamentu. Cieszył się w całej monarchii habsburskiej wielkim autorytetem. Z tego czasu znany jest dowcip błyskotliwego hrabiego Włodzimierza Dzieduszyckiego, który podczas rautu zorganizowanego z okazji 10. rocznicy pełnienia przez Smolkę funkcji szefa parlamentu wiedeńskiego, wzniósł następujący toast: Starożytni Grecy wierzyli, że tuż po urodzeniu dziecka pojawia się muza, aby je przywitać pocałunkiem. Jeśli muza pocałuje w czoło, nowo narodzony będzie w przyszłości myślicielem, mędrcem; jeśli w usta lub w oczy - będzie poetą lub znakomitym malarzem; jeśli w lica - będzie to przystojny młodzieniec bądź piękna dziewczyna. "Gdzież ciebie, o zacny, dostojny jubilacie - zapytał Dzieduszycki - musiała pocałować muza, skoro już tyle lat siedzisz na fotelu prezydenta parlamentu austriackiego".

U schyłku życia Smolka chodził w paradnym stroju polskim - w szerokich szarawarach i dużej rogatywce z barankiem. We Lwowie był postacią powszechnie szanowaną, a szczególnie popularną, gdy postanowił usypać na Górze Zamkowej Kopiec Unii Lubelskiej, który tam stoi do dziś. Mówił wówczas, że będzie to pomnik prastarej tradycji słowiańskiej i jak piramidy faraona przetrwa wszystkie czasy. Tak też się stało.

W budowę Kopca Unii Lubelskiej Smolka wtopił cały swój okazały majątek. Do legendy miasta przeszedł fakt, iż sam latami w chwilach wolnych, w pocie czoła woził taczkami ziemię na istniejące do dziś usypisko. Po śmierci w wieku 90 lat spoczął na Cmentarzu Łyczakowskim.

Obrońca Lwowa i Warszawy
Z Babina pod Kałuszem pochodzi jeden z najwybitniejszych polskich generałów Tadeusz Rozwadowski (1866-1928). Jego rodzina miała tam duży majątek ziemski. Rozwadowski zasłynął w czasie I wojny światowej jako austriacki generał w bitwie pod Gorlicami w 1915 r. Obmyślił wówczas i skutecznie zastosował nową metodę użycia artylerii, tzw. ruchomą zasłonę ogniową - Feuerwalze. Wykorzystywali ją później również Francuzi na froncie zachodnim jako "baragge rouland". Był też dowódcą obrony Lwowa i okolic w czasie wojny polsko-ukraińskiej w 1919 r. Miał też poważny udział w rozbudowie kałuskich kopalń soli potasowych. Ale na trwałe do historii Polski wpisał się dzięki wygranej bitwie warszawskiej w sierpniu 1920 r. To przez niego rozrysowany w sztabie plan spowodował odrzucenie Armii Czerwonej spod Warszawy i polskie zwycięstwo. W jednej z najważniejszych bitew XX wieku w Europie. Kto był autorem tego zwycięstwa - jak to bywa w Polsce - kłótnia trwa do dziś. Jedni twierdzą, że to Piłsudski, drudzy, że Rozwadowski.

Jonasz Stern
Jednym z najbardziej znanych kałuszan jest też Jonasz Stern (1904-1988). Pochodził z biednej rodziny żydowskiej, jakich wiele było w Kałuszu. Po studiach w krakowskiej ASP stał się jednym z najwybitniejszych twórców krakowskiej awangardy. Za radykalizm polityczny i komunizowanie trafił nawet do więzienia w Berezie Kartuskiej. Prawdziwe piekło dane mu było przeżyć w czasie okupacji niemieckiej. Zamknięty w lwowskim getcie, zbiegł z transportu wiozącego do obozu zagłady w Bełżcu. Kilka dni krążył po okolicy, nie mogąc znaleźć schronienia. Wrócił do Lwowa i tam trafił w ręce gestapowców. W czerwcu 1943 r., rozebrany do naga, stanął przed plutonem egzekucyjnym. Po salwie wpadł do dlołu pełnego trupów. Zmierzchało i Niemcom nie chciało się tego dnia zasypać ziemią mogiły. W czasie ciemnej nocy zalany krwią wydostał się spod zwałów trupów i jakimś cudem przedarł się na Węgry. Przeżył wojnę. Wrócił do Krakowa i tam związał się z Marią Jaremianką, równie wybitną malarką oraz z pisarzem Kornelem Filipowiczem - partnerem Wisławy Szymborskiej. Przyjaźnili się. Traumatyczne doświadczenie, które przeżył, a do literatury wprowadził Filipowicz w opowiadaniu "Krajobraz", odcisnęło piętno na jego twórczości. Tworzył kolaże formowane z kości ryb - słynne obrazy, m.in. "Los węgorzy", "Ryby, które chciały pływać".

"Posługuję się - mówił w jednym z wywiadów - formami natury. Kości to miliony lat ewolucji. W nich zawarty jest wymiar czasu". Do końca życia z sentymentem wspominał rodzinny Kałusz, a zwłaszcza ślizganie się na łyżwach po zamarzniętej rzece Łomnicy, a latem skoki do wody z potężnego młyńskiego koła, które na czerpakach wynosiło śmiałka, aby mógł powtórzyć skok.
Ostatni burmistrz
Bardzo ciekawą postacią był ostatni polski burmistrz Kałusza Wacław Fiedler. Lubiany, szanowany w mieście, z zawodu notariusz, wykazał się dużą sprawnością organizacyjną, modernizując Kałusz, a w czasie wojny zadziwił patriotyzmem. Gdy bombardowany Kałusz opuściło już wojsko polskie, wycofując się na wschód w kierunku granicy rumuńskiej, a uzbrojone grupy Ukraińców próbowały przejmować przedmieścia i dopuszczały się rabunków, stworzył straż obywatelską i polecił włączać w TESP-ie syreny alarmowe, aby ostrzegały ludność i płoszyły rabusiów. Gdy miasto zajęli Sowieci, trafił ze swym personelem do więzienia w Nadwórnej, a później w Stanisławowie. Tam przesłuchujący go enkawudzista, widząc, że burmistrz Fiedler ma niemieckie nazwisko, zapytał, czy jest synem niemieckich kolonistów, których w Kałuszu było wielu. Jeśli tak, to (w myśl niemiecko-sowieckiego porozumienia Ribbentrop-Mołotow) odzyska wolność i zostanie odesłany do niemieckiej strefy okupacyjnej. Wówczas Fiedler odpowiedział: "Tak, mam niemieckie pochodzenie, ale czuję się Polakiem i przez 10 lat byłem polskim burmistrzem polskiego miasta". "Czyli nie chce pan skorzystać z klauzuli, która daje mi podstawy, aby pana zwolnić? - zapytał enkawudzista. "Nie chcę" - odpowiedział Wacław Fiedler. "Zdaje pan sobie sprawę, że tym samym, jako polski burżuj, wydaje pan wyrok na siebie? W najlepszym wypadku będzie to zsyłka na Sybir". "Tak - odpowiedział Fiedler. Już kiedyś wybrałem. Moją ojczyzną jest Polska". Już się chyba nie dowiemy, jak zginął burmistrz Fiedler. Według materiałów archiwalnych, stało się to w więzieniu w Stanisławowie.
Podobnie zachował się znakomity uczony Rudolf Weigl - wynalazca i producent we Lwowie szczepionki przeciw tyfusowi. Niemcy zaproponowali mu podpisanie volkslisty w zamian za poparcie jego kandydatury do Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny. Weigl omówił. Przeżył jednak wojnę, bo dla hitlerowców był zbyt cenny jako lekarz.

Opolscy kałuszanie
Kolegą szkolnym syna burmistrza Fiedlera, również Wacława, był Edward Głowacki (ur. 1923), którego losy po wojnie związane są z Opolem. Był synem Piotra Głowackiego - właściciela dużego majątku ziemskiego liczącego około 70 hektarów, trudniącego się handlem produktami rolnymi. Na posesji Głowackich znajdowała się m.in. słynna kałuska restauracja i kawiarnia Roberta Pollaka, gdzie spotykała się elita miasta i gdzie znajdowała się jedna z pierwszych w Polsce kręgielni. Po zajęciu Kałusza przez Armię Czerwoną Głowaccy zostali wywiezieni na Sybir jako kułacy i burżuje. Senior rodu Piotr, liczący wówczas 67 lat, zmarł już w drodze w wagonach kolei transsyberyjskiej, gdzieś w okolicach Wiatki. Edward pracował przy wyrębie lasu do momentu powstania w ZSRR armii Andersa. Udało mu się dotrzeć do Buzułuku i tam spotkał się z Wacławem Fiedlerem. Po ukończeniu szkoły podchorążych w Iraku został żołnierzem 4. pułku pancernego, któremu nadał z kolegami nazwę "Skorpion". Bo, jak wspomina, "oswoiliśmy się z tymi zwierzętami na pustyni. One nigdy nie atakują, tylko się bronią".
Z początkiem kwietnia 1944 r. dotarł do Włoch, a w połowie maja wziął udział w bitwie pod Monte Cassino, za co odznaczono go Krzyżem Walecznych. Stracił wtedy jednak wielu swoich kolegów. Po tym, co tam widział, był bezwzględnym krytykiem polskiego dowództwa. Twierdzi, że pod Monte Cassino szafowało ono bezmyślnie polską krwią. Bez odpowiedniego rozpoznania wysłano żołnierzy na pewną śmierć. Cały pluton jego kolegi wyleciał w powietrze na niemieckich minach.

Po wojnie nie wrócił do Polski. Podjął studia w zakresie ekonomii i handlu zagranicznego w Rzymie. W 1947 r. osiadł w Londynie i zaczął pracę w brytyjskich firmach handlowych. Specjalizował się w handlu opakowaniami metalowymi do wszystkich gałęzi przemysłu. Osiągnął dostatek materialny. Prowadził swe interesy również w Polsce, w której w latach 1964-1982 był ponad 350 razy. Gdy w Polsce doszło do zmiany systemu politycznego, przyjechał do Opola. Tu kupił mieszkanie i bardzo mocno, jako były pancerniak, związał się z opolską brygadą pancerną "Skorpion". Uniwersytetowi Opolskiemu przekazał po powodzi księgozbiór i wydawnictwa organizacji londyńskiej "Niepodległość i Demokracja" (NiD). Sponsoruje opolskie szkoły, jest doradcą firm gospodarczych.

Niezwykła przygoda spotkała babkę Edwarda Głowackiego, Bronisławę Nogacką, która również z całą rodziną została wywieziona do Kazachstanu. Przez cały ten czas skrzętnie zbierała każdy grosz i suszyła suchary. I pod koniec wojny, w październiku 1944 r., kiedy w samej Rosji było już rozprężenie, bo Armia Czerwona z całą mocą parła na zachód, Bronisława Nogacka, mająca wówczas ponad 80 lat, z kosturem w ręku postanowiła na nogach gdzieś z głębi Kazachstanu pójść do rodzinnego Kałusza. Szła przez wsie i bezdroża. W sumie 8 miesięcy. Gdy dotarła do Kałusza, nie było już tam Polaków. Poszła więc dalej, na zachód, bo powiedziano jej, że Polacy pojechali na Śląsk, do Prudnika. Szła ciągle piechotą. Czasem ktoś ją podwiózł kawałek drogi. W lipcu 1945 r. dotarła do Prudnika i tam na rynku zapytała spotkanego mężczyznę, czy nie zna Michała Nogackiego. Zdziwiony mężczyzna zapytał: "A dlaczego pani go szuka? Bo to mój syn. I wówczas usłyszała odpowiedź: Mamo, nie poznajesz? To ja!". Tę niezwykłą historię po wojnie opisała prasa londyńska na podstawie relacji Edwarda Głowackiego. Bronisława Nogacka zmarła w Prudniku w wieku 98 lat.

Franciszek Smolka był we Lwowie postacią powszechnie szanowaną, a szczególnie popularną, gdy postanowił usypać na Górze Zamkowej kopiec Unii Lubelskiej, który tam stoi do dziś

W Kałuszu miał aptekę Rudolf Kuhl, zamordowany na jej progu przez banderowców. Jego wnukiem jest opolski architekt Zdzisław Kuhl. Z Kałusza pochodził też Zbigniew Komarnicki (1930-2001), nauczyciel, działacz społeczny, harcmistrz Rzeczypospolitej. Po wojnie związał się z Białą Prudnicką, gdzie był dyrektorem szkoły zbiorczej, a w latach 1976-2001 prezesem Bialskiego Towarzystwa Kulturalno-Społecznego. Prowadził tam też Koło Kresowiaków i publikował wiele artykułów o historii ziemi prudnickiej.

Z okolic Kałusza wywodzi się też rodzina Dworzaków. Franciszek Dworzak był leśniczym i z żoną Zofią, nauczycielką, osiadł na Śląsku Opolskim w okolicach Niwek, gdzie znalazł pracę w swoim zawodzie. Mieli dwóch synów: Stanisława, który jest dziś proboszczem parafii Błogosławionego Czesława w Opolu i Janusza, który jest proboszczem parafii w Kędzierzynie-Koźlu, oraz dwie córki: Wandę i Elżbietę - absolwentkę opolskiej WSP, dziś znaną historyczkę w Muzeum Śląska Opolskiego. Z okolic Kałusza pochodzi również opolanin Marcin Duszyński (ur. 1929), długoletni kierownik działu upowszechniania wydawnictw w opolskim "Ruchu".

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska