Moje Kresy. Mord na Wzgórzach Wuleckich

Stanisław S. Nicieja
3 lipca 2011. Prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz razem z merem Lwowa Andriejem Sadowym odsłaniają pomnik pamięci pomordowanych. Przedstawia on bramę z sześciennych bloków symbolizujących 10 przykazań. Piąte – "Nie zabijaj!” – jest wysunięte. Nie ma jednak na tym pomniku żadnej tablicy informującej, o kogo i o co chodzi.
3 lipca 2011. Prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz razem z merem Lwowa Andriejem Sadowym odsłaniają pomnik pamięci pomordowanych. Przedstawia on bramę z sześciennych bloków symbolizujących 10 przykazań. Piąte – "Nie zabijaj!” – jest wysunięte. Nie ma jednak na tym pomniku żadnej tablicy informującej, o kogo i o co chodzi. Stanisław S. Nicieja
3 lipca 2011 r. uczestniczyłem w odsłonięciu na Wzgórzach Wuleckich we Lwowie pomnika w miejscu, gdzie zadano potężny cios polskiej nauce, mordując wybitnych polskich uczonych. Pomnik odsłaniali mer Lwowa Andrij Sadowy i prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz w otoczeniu posłów, senatorów i licznej polskiej profesury.

Na uroczystość przybyło kilkuset Polaków, głównie z Wrocławia, gdzie kultywowana jest pamięć o uczonych lwowskich, których potomkowie po wojnie tworzyli polską naukę na Śląsku. Nie brakowało Opolan, wśród których było 24 biegaczy i maratończyków sztafety przyjaźni z Arkadiuszem Oleksiakiem z Namysłowa na czele.

Był to ważny akt w nie najlepiej układających się historycznych relacjach polsko-ukraińskich. Wiele mówiący jest fakt, że pomnik w tym miejscu odsłonięto oficjalnie dopiero po 70 latach od tamtej wstrząsającej zbrodni.

Kto jej dokonał? Dlaczego tak długo przykrywała ją zmowa milczenia w powojennym Lwowie? We Wrocławiu taki pomnik stoi przed politechniką już 30 lat.

Topografia miejsca zbrodni

Jesienią 1982 r. przez trzy miesiące mieszkałem w pobliżu tego miejsca. Pogoda jak na tę porę roku była wyjątkowa. Bezdeszczowe noce i dnie niezwyczajnie ciepłe. Liście drzew na Wzgórzach Woleckich żółkły powoli i strącane przez wiatr, jakby ociągając się, opadały na piaszczyste prześwity między kępami zrudziałej trawy.

Chodziłem tamtędy często na skróty do miasteczka akademickiego, gdzie mieszkali moi przyjaciele. Ten wąski, nieckowato wklęsły, lesisty przesmyk w centrum miasta nazywano za czasów polskich wertepami wuleckimi od nazwy ulicy Wulecka idącej po dnie wąwozu. Jego wschodnie zbocze, dość strome, zwano Kadeckim od czasów austriackich, gdy odbywały się tam ćwiczenia wojskowe kandydatów na oficerów.

W tym miejscu w nocy z 3 na 4 lipca 1941 r. dokonano jednej z najbardziej wstrząsających egzekucji. Tamtej nocy zakopano w wilgotną glinę wąwozu zbroczone jeszcze nie zakrzepłą krwią dwadzieścia trzy ciała wybitnych polskich uczonych, głównie z Politechniki i Uniwersytetu Lwowskiego, oraz kilkunastu członków ich rodzin. Przechodząc tamtędy, wbijając podeszwy w gliniaste zbocze, miałem w pamięci wiersz lwowskiego poety Tadeusza Śliwiaka:

W wuleckim wąwozie nienawiść podnosi broń do oka
czeka na sygnał - na słowo komendy
i słowo to pada, a pod nim pada człowiek
Dlaczego zabito tam uczonych, wśród których było wielu już w wieku sędziwym, jak choćby znakomity ginekolog prof. Adam Sołowij, liczący wówczas 82 lata?

Wytępić polskich inteligentów

Po zajęciu Polski, w październiku 1939 r. na odprawie w Berlinie generalny gubernator Hans Frank usłyszał od Hitlera: "Polacy mogą mieć tylko jednego pana nad sobą, Niemca. Nie może być dwóch panów obok siebie. Należy wytępić wszystkich przedstawicieli polskiej inteligencji.

Brzmi to okrutnie, ale takie jest prawo życia". Realizując tę dyrektywę, 6 listopada 1939 r. z polecenia Franka wezwano do gmachu uniwersyteckiego w Krakowie, rzekomo dla wysłuchania odczytu, pracowników naukowych Uniwersytetu Jagiellońskiego i Akademii Górniczo-Hutniczej.

Przybyło 183 uczonych, których bez jakichkolwiek wyjaśnień aresztowano i wywieziono do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen. Wiadomość ta wzburzyła opinię światową. Profesorowie mieli bowiem na całym świecie na uniwersytetach przyjaciół. Zmusiło to hitlerowców do zwolnienia około 100 uczonych w wieku powyżej 40 lat, z których po powrocie do kraju wielu zmarło wskutek więziennych przeżyć.

Akcja wymierzona przeciwko profesorom krakowskim odsłoniła całemu światu prawdziwe oblicze hitleryzmu - jego ludobójstwo przykrywane do tej pory pozą "nosicielstwa kultury".

Uznano to w Berlinie za porażkę i zdecydowano się na zmianę taktyki. 30 maja 1940 r. generalny gubernator Frank na spotkaniu z przedstawicielami SS i policji w Krakowie stwierdził: "Nie da się opisać, ileśmy mieli kłopotów z krakowskimi profesorami. Gdybyśmy sprawę tę załatwili na miejscu, miałaby ona całkiem inny przebieg. Proszę więc panów usilnie, by nie kierowali już panowie nikogo więcej do obozów koncentracyjnych w Rzeszy, lecz podejmowali likwidację na miejscu".

Befehl ist Befehl. Gdy w czerwcu 1941 r. hitlerowcy weszli do Lwowa, nie mieli już, jak kiedyś w Krakowie, wątpliwości, co zrobić z polskimi uczonymi. Dyrektywa była jednoznaczna - zlikwidować na miejscu. Nie bawiono się już teraz w zawiadamianie, by profesorowie przyszli do auli uniwersyteckiej na odczyt. Wzięto ich z domów pod osłoną nocy.

Pierwszym z aresztowanych był Kazimierz Bartel, 59-letni w tym czasie prof. geometrii wykreślnej Politechniki Lwowskiej, były pięciokrotny premier rządu polskiego w II RP. Bartla aresztowano 2 lipca 1941 r.

Siedzący z nim w jednej celi Antoni Stefanowicz złożył po wojnie relację: "Pamiętam, jak pewnego razu gestapowiec z ukraińskim policjantem kazał profesorowi czyścić buty temu policjantowi, mówiąc ironicznie: »Ładny to widok, gdy polski profesor i eks-premier czyści buty ukraińskiemu parobkowi«. (...) Pewnego ranka o świcie wyprowadzono profesora, nie pozwalając mu nawet włożyć butów i marynarki, co było dla nas wtedy wiele mówiące. Więcej profesor nie wrócił".

Żona Kazimierza Bartla uzupełnia tę informację następująco: "26 lipca (...) poszłam do kierownika więzienia, a on mi pokazał depeszę i powiedział, że mąż został rozstrzelany. Na moje pytanie »za co?« - odpowiedział »Das war doch der grösste polnische Kommunist« [przecież to był największy polski komunista]". Można rzec, iż Bartel został w swoisty sposób wyróżniony, gdyż rozstrzelano go indywidualnie. Inny los spotkał jego kolegów.

Noc lipcowa

W nocy z 3 na 4 lipca 1941 roku, tuż po zapadnięciu zmroku, pod wille profesorów podjechały samochody wojskowe. Aresztowania rozpoczęto według z góry ustalonej listy, którą przygotowali Ukraińcy, byli studenci uczelni lwowskich. Interesy hitlerowców i nacjonalistów ukraińskich były zgodne. Niemcom chodziło o likwidację polskiej inteligencji, a Ukraińcom - o depolonizację Lwowa. Co działo się tej nocy w domach lwowskich profesorów, możemy odtworzyć na podstawie relacji członków ich rodzin.

Przywołajmy kilka fragmentów:
Mieszkanie kierownika kliniki chirurgicznej, prof. Tadeusza Ostrowskiego: "Gestapowcy po wtargnięciu do domu zachowywali się od pierwszego momentu brutalnie i ordynarnie, plądrowali mieszkanie tak, że moja matka powiedziała po polsku »bandyci«, na co jeden z gestapowców odwrócił się do niej i krzyknął: »Stul pysk!«. Zabrali ojca i wszystkich pozostałych mężczyzn. Po ich wyjściu matka zemdlała".

Mieszkanie pochodzącego z Oleśnicy na Śląsku światowej sławy stomatologa Antoniego Cieszyńskiego: "Po wtargnięciu do domu nie pozwolono ojcu pójść ani do ubikacji, ani wziąć flaszeczki z lekarstwem, które zażywał z powodu choroby serca. Oficer przeszukujący szafę znalazł kasetkę zawierającą złoto dentystyczne i złote monety, którymi wraz z drugim oficerem wypełnili sobie kieszenie.

Jeden z oficerów zapytał, czy mamy w domu radio, na co ojciec odpowiedział, że zgodnie z zarządzeniem zostało oddane. »Na pewno?« - zapytał. »Daję słowo honoru« - zapewnił ojciec. »Pan nie jest Niemcem, żeby dawać słowo honoru«. Ojciec zmienił się na twarzy, ręka mu drgnęła, ale w tej chwili matka ją chwyciła i zawołała: »Antku, on cię nie jest w stanie obrazić!«. Po chwili zaprowadzono ojca do auta, gdzie siedział już przed chwilą aresztowany prof. Stanisław Pilat, mieszkający w tym samym domu".

Mieszkanie rektora Uniwersytetu Lwowskiego, wybitnego prawnika, prof. Romana Longchampsa de Berriera: "Wszyscy byli w mundurach niemieckich z odznakami SS. Obstawili dom. Rozmawiali po niemiecku. Mieli gotową listę nazwisk z datami urodzenia męża i trzech synów. Zachowywali się brutalnie, krzyczeli. Mężowi wytrącili papierośnicę z ręki, nie pozwolili wziąć płaszczy, krzycząc, że nie będą im potrzebne".

A oto okoliczności aresztowania profesora Tadeusza Boya-Żeleńskiego, wybitnego pisarza, krytyka, tłumacza, w relacji pokojowej zatrudnionej w domu profesora patologii, Jana Greka - szwagra Boya: "Odezwał się dzwonek. Weszli Niemcy, byli to oficerowie, zapytali o prof. Greka, a kiedy do nich wyszedł, pytali, kto jeszcze tu mieszka. Odpowiedział, że żona, zażądali, żeby także wyszła do przedpokoju, kazali obojgu usiąść obok siebie na ławce przy ścianie. Następnie pytali, kto jest jeszcze w mieszkaniu.

Prof. Grek odpowiedział, że szwagier, nie podając nazwiska. Kazali go zawołać. Wtedy Boy wyszedł z biblioteki; musiał również usiąść na ławce. Niemcy nie wiedzieli więc wcale, kim jest, i o nazwisko nie pytali. Wszyscy milczeli. Boy był blady, drżał, podobnie jak prof. Grek. Po chwili Niemcy kazali wszystkim wyjść, także służbie. Na dole czekały samochody".

Oprócz wymienionych już aresztowano tej samej nocy jeszcze profesorów chirurgii Władysława Dobrzanieckiego i Henryka Hilarowicza, docenta okulistyki Jerzego Grzędzielskiego, prof. weterynarii Edmunda Hamerskiego, rektora politechniki Włodzimierza Krukowskiego, wybitnych matematyków Antoniego Łomnickiego i Włodzimierza Stożka, docenta ginekologii Stanisława Mączewskiego, profesorów anatomii patologicznej Witolda Nowickiego i Romana Renckiego, docenta pediatrii Stanisława Progulskiego, prof. pomiaru maszyn Romana Witkiewicza, prof. ginekologii Adama Sołowija, prof. medycyny sądowej Włodzimierza Sierackiego, prof. mechaniki ogólnej Kazimierza Vetulaniego, prof. geodezji Kaspra Weigla, prof. pediatrii Franciszka Groera oraz ordynatora szpitala żydowskiego Stanisława Ruffa. Ponadto z mieszkań wyżej wymienionych uczonych wzięto 20 członków ich rodzin.

Egzekucja

Wszystkich aresztowanych zwożono do bursy Abrahamowiczów znajdującej się nad wąwozem wuleckim. Ustawiano ich na korytarzach twarzą do ściany. Były to godziny grozy. Z piwnicy budynku słychać było krzyki i odgłosy strzałów, a pilnujący profesorów Niemiec po każdym wystrzale mówił tubalnym głosem: "Einer weniger" (o jednego mniej).

Około drugiej w nocy rozpoczęły się krótkie przesłuchania. Podczas jednego z nich syn ordynatora Stanisława Ruffa dostał ataku padaczki. Przesłuchujący go oficer zastrzelił więc na miejscu targanego wstrząsami nieszczęśnika, a jego matce kazał wytrzeć kałużę krwi.

Jedyny ocalały z aresztowanych tej nocy profesorów, pediatra Franciszek Groer - miał bowiem żonę Irlandkę, a Niemcy nie byli w tym czasie w stanie wojny z tym państwem - tak opisuje moment swego przesłuchania: "Wprowadzono mnie do pokoju. Przy stole siedział ten sam oficer, który mnie aresztował, obok niego stał wysoki, silnie zbudowany oficer SS z opuchniętą twarzą, niezupełnie trzeźwy. Podskoczył do mnie i wygrażając pięściami zaryczał chrapliwym głosem: »Psie przeklęty. Ty, Niemiec, zdradziłeś swoją ojczyznę i służyłeś bolszewikom! Ja ciebie zabiję za to tutaj na miejscu!«.

Odpowiadałem, że nie jestem Niemcem, ale Polakiem, bez względu na to, że ukończyłem niemiecki uniwersytet we Wrocławiu, że byłem docentem w Wiedniu i że mówię po niemiecku". Gdy jednak przesłuchujący dowiedzieli się, że Groer ma żonę Irlandkę, postanowili zmienić w stosunku do niego zamiary. Kazano mu iść na dziedziniec i dołączyć do służby, którą zwolniono o 6 rano.

Profesor Groer mógł więc częściowo obserwować, co się działo dalej z aresztowanymi uczonymi. Jego relacje stanowią w tej sprawie główne źródło historyczne. Po przesłuchaniu profesorów nastąpiło ich wyprowadzenie w dwóch kolumnach do wąwozu. Profesorowie Nowicki, Krukowski, Pilat i Stożek nieśli na ramionach skrwawione zwłoki młodego Ruffa. Gdy przechodzili na dziedzińcu koło grupy, w której stał prof. Groer, jeden z gestapowców spytał: "Czy to wszyscy służba?". "Nie, ja jestem nauczycielką" - powiedziała jedna z kobiet i zrobiła krok naprzód. "Nauczycielka - zdziwił się - wobec tego dołącz do kolumny". Egzekucja nastąpiła około 4 nad ranem, gdy już szarzało.

Zatrzeć ślady zbrodni

Gdy w roku 1943 zachwiał się hitlerowcom grunt pod nogami, gdy po klęskach na wschodzie zaczęli wątpić, iż zbudują w Europie tysiącletnią, od Pirenejów po Ural, Rzeszę, postanowili zamazywać ślady swych zbrodni.

Utworzono wówczas specjalne oddziały (sonderkomanda) do odkopywania masowych mogił ludzi rozstrzelanych w egzekucjach i palenia ich zwłok. W nocy z 7 na 8 października 1943 r. oddział taki udał się do wąwozu wuleckiego i odkopał zwłoki lwowskich uczonych, by następnego dnia spalić je w pobliskim lesie i rozsiać popiół po okolicznych polach.

W wyniku decyzji w Jałcie w lutym 1945 r. Polska straciła Lwów. Przez 40 lat nikt w tym mieście nie mówił o tej zbrodni. Tylko czasem ktoś z Polaków, idąc przez wąwóz wulecki, rzucił tam czerwoną różę bądź wiązkę biało-czerwonych goździków. Niekiedy pojawiał się tam mały drewniany krzyżyk wbity pod drzewem w glinianą ziemię, który służby miejskie usuwały.

Pomnik niezgody

U schyłku rządów Breżniewa, wskutek nacisków płynących głównie z Wrocławia, pojawiła się idea zaakceptowania przez radzieckie władze Lwowa, aby w wąwozie postawić pomnik polskim profesorom.

Rozpisano nawet konkurs, w wyniku którego wyłoniono bardzo udany artystycznie projekt autorstwa wybitnych rzeźbiarzy ukraińskich - Teodozji Briż i Emanuela Miśki. Pomnik realistyczny w formie przedstawiał grupę mężczyzn stłoczonych głowa przy głowie, jakby czekających na egzekucję, wyłaniających się z dużej bryły betonowej. Znaleziono pieniądze na realizację projektu i przystąpiono do budowy. Wszystko szło bardzo sprawnie.

Pomnik stanął w wąwozie. Do prac wykończeniowych obudowano go rusztowaniami. Próbowano nawet ustalić datę jego odsłonięcia, gdy nagle, nie wiedzieć dlaczego, wczesnym rankiem podjechała brygada robotników z młotami pneumatycznymi i rozbiła pomnik, a betonowe fundamenty zrównano z ziemią.
Byłem akurat wtedy we Lwowie i prof. Mieczysław Gębarowicz, ostatni polski dyrektor Ossolineum, przeczuwając, że coś się stanie, namówił mnie, abym zrobił zdjęcie tego pomnika, stojącego jeszcze w rusztowaniach. Przeczucie go nie myliło, a ja uzyskałem unikatowe zdjęcie.

Gdy w kwietniu 1983 r. dla miesięcznika "Opole" napisałem artykuł o profesorach lwowskich, zakończony akapitem o rozbiciu pomnika tuż przed jego odsłonięciem, cenzor usunął ten kłopotliwy fragment artykułu, "aby nie zadrażniać stosunków polsko-radzieckich", ale przegapił zdjęcie, które było na innej szpalcie. Powstała afera.

Trzeba było pruć i wymieniać już w drukarni szóstą stronę kwietniowego "Opola" i zmieniać fotografię. Jako ciekawostkę mam w swoim archiwum ocenzurowany egzemplarz "Opola", sprzedawany w kioskach, i nie ocenzurowany, który udało mi się wynieść z drukarni.

Gdy powstała niepodległa Ukraina na początku lat 90. XX wieku, Polacy we Lwowie w wąwozie wuleckim postawili duży żelazny krzyż z tablicą poświęconą pamięci pomordowanych profesorów. Musiało upłynąć prawie 20 lat, aby władze Lwowa zdecydowały się postawić w tym miejscu nowy pomnik, zaprojektowany przez prof. Aleksandra Śliwę. Przedstawia on bramę zbudowaną z dziesięciu sześciennych bloków, symbolizujących 10 przykazań. Jeden z tych bloków, z rzymską cyfrą V, a więc odpowiadający przykazaniu "Nie zabijaj!", jest przesunięty, jak gdyby zapowiadał zawalenie się bramy.

Mimo że pomnik ten odsłonili oficjalnie mer Lwowa i prezydent Wrocławia, nie ma na nim napisu, komu jest poświęcony. Pytany o to na konferencji prasowej prezydent Dutkiewicz powiedział "dyplomatycznie", że nie ustalono jeszcze wspólnego napisu. Wiele to mówi o relacjach polsko-ukraińskich odnośnie do historii XX wieku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska