Moje kresy. Nadwórna - brama Gorganów

Fot. Archiwum prywatne
Ratusz w Nadwórnej.
Ratusz w Nadwórnej. Fot. Archiwum prywatne
Czy jest coś, co łączy Nowy Jork z... Prudnikiem? Tak! Nadwórna - miejscowość pod Stanisławowem, nazywana przez przewodników bramą otwierającą drogę w malownicze góry Gorgany.

Miasteczko to było na poły żydowskie, na poły ukraińsko-polskie. W 1939 r. w Nadwórnej mieszkało 4800 Żydów, 3400 Rusinów (Ukraińców) i 2200 Polaków. Żydów w 90% wymordowali Niemcy. Polaków w większości zniszczyli bądź wygnali stamtąd banderowcy i Rosjanie.

Niedobitki nadwórnian rozpierzchły się niemal po całym świecie. Wielu wybitnych Żydów nadwórniańskich trafiło do Nowego Jorku. Natomiast wielu Polaków osiadło po wojnie na Śląsku Opolskim, głównie w Prudniku i jego okolicach oraz w Opolu, gdzie od lat prężnie działa Klub Nadwórnian, któremu prezesuje niezmordowanie Adam Karcher. W Opolu mieszka też syn ostatniego burmistrza Nadwórnej, dziś 90-letni Wiesław Żelisko - z wykształcenia ekonomista, historyk amator, który o swym miasteczku zgromadził dziesiątki dokumentów i fotografii oraz napisał wiele artykułów.

Żydzi z Nadwórnej w Nowym Jorku
Nadwórna, podobnie jak kilka innych miasteczek galicyjskich, zapisała się wyraziście w historii judaizmu. Z Nadwórnej wywodzi się bowiem jedna z ważnych ortodoksyjnych dynastii rabinów chasydzkich. Pierwszym z nich był Aaron Lejb Leifer (1819-1897).

Ale najsłynniejszym był Mordechaj Leifer. Żydzi uważali go za genialnego jasnowidza i świętego człowieka. Ściągali do niego, do Nadwórnej, nie tylko chasydzi z całej Galicji, ale i z Węgier, Bukowiny, Mołdawii, a nawet spod Odessy, aby wysłuchać jego rad i uzyskać błogosławieństwo. Uchodził za wielkiego cudotwórcę, uzdrowiciela i diagnostę we wszelkich chorobach. Wielu badaczy judaizmu jego właśnie uważa za założyciela ortodoksyjnej grupy chasydzkich rabinów. Jego potomkowie są dziś rabinami w Nowym Jorku.

Adam Karcher i Wiesław Żelisko prześledzili losy Żydów z Nadwórnej w Nowym Jorku i doszli do ustaleń, że już w 1897 r. powstało tam pierwsze Towarzystwo Dobroczynności Żydów Nadwórniańskich, które wybudowało przy jednej z centralnych ulic tej metropolii synagogę. W 1910 r. powstało w Nowym Jorku drugie Stowarzyszenie Dobroczynne Młodych Żydów z Nadwórnej, a dwa lata później Nadwórniańska Szkoła Żydowska. W 1934 r. powołano w Nowym Jorku Pomocniczą Organizację Kobiet Żydówek z Nadwórnej, której głównym celem było utrzymanie nadwórniańskiej synagogi w centrum miasta. Korzystano obficie z fundacji barona Hirscha związanego z Nadwórną. W Nowym Jorku osiadł też wybitny uczony urodzony w Nadwórnej Manfred Joshua Sakel (1900-1957) - światowej sławy neurofizjolog i psychiatra, odkrywca szokowej terapii insuliną. Do dziś jego metoda nosi nazwę "Terapia Sakela".

Warownia obronna w Pniowie należała do najpotężniejszych twierdz na Pokuciu.
(fot. Fot. Archiwum prywatne)

Zagłada Żydów
Niemcy po zajęciu Nadwórnej w 1941 r. wymordowali niemal wszystkich nadwórniańskich Żydów. Największej egzekucji dokonali 6 października 1941 r. wspólnie z Ukraińcami z SS- Galizien (Hałyczyna) na polanie w Bukowince, 3 km od miasta. W specjalnie wykopanych przez ofiary egzekucji dołach pogrzebano wówczas około 2,5 tysiąca istnień ludzkich. Przez kilka godzin ruszała się w tym miejscu ziemia, bo niektórych "niedostrzelono" i zakopano żywcem.

Dziś w Bukowince stoi skromny obelisk informujący przechodniów o tej straszliwej zbrodni. Leży tam połowa ludności żydowskiej z Nadwórnej. Innych zabito w Bełżcu. Pojedynczym ofiarom udało się w czasie egzekucji zbiec do pobliskich lasów i przeżyć wojnę.

"Szczęście" Emila Brigga
Takie szczęście miał Emil Brigg, który w 1963 r. w Izraelu przed Komisją do Badania Zbrodni Hitlerowskich złożył wstrząsającą relację. Był mieszkańcem Delatyna. Aresztowano go w Nadwórnej u kolegi Joska Wundermana, u którego nocował przed owym fatalnym dniem. Gestapo wtargnęło do domu przed świtem. O 6 rano zagoniono aresztowanych na rynek i załadowano na ciężarówkę, która ruszyła w kierunku Bukowinki. Po dotarciu na miejsce Brigg z kolegą Joskiem Wundermanem ujrzeli apokalipsę.

"Przed nami - zeznawał po latach - były dwa doły. Jeden pełen już trupów. Nad drugim stali jeszcze ludzie - mężczyźni i kobiety zupełnie nadzy. Zrozumieliśmy, co się święci, że to nasza kolej na rozstrzelanie. Staliśmy w grupie 30 mężczyzn. Kazano nam się rozebrać. Osobno marynarki, spodnie, dokumenty. W odległości 10 metrów od miejsca, gdzie rozbieraliśmy się, stał stolik, a przy nim dwóch gestapowców. Jeden z nich coś notował, drugi krzyknął w naszym kierunku: "Kto ma złoto, brylanty, pieniądze, niech położy na stoliku i może uciekać". Podszedł pierwszy, rzucił paczkę pieniędzy i pobiegł w kierunku zagajnika. Nie strzelano za nim. Podszedł drugi, zrobił to samo. Znów nie strzelano za nim, ale dostał kolbą karabinową przez plecy, zdołał jednak zbiec do zagajnika. Ja byłem trzecim. Rzuciłem na stolik zegarek i kilka marek, które miałem przy sobie. Na to usłyszałem szydercze: "Za tak marny fant chcesz się wykupić? Ale próbuj". I dostałem kolbą po głowie. Rzuciłem się w panice do ucieczki. Cały czas z przeświadczeniem, że zaraz dostanę kulę, uciekałem w stronę lasu. Biegłem na oślep, potykając się. W końcu straciłem przytomność pod zagajnikiem i padłem.

Było już zupełnie ciemno, gdy odzyskałem przytomność. Gdy się podniosłem, zobaczyłem obydwa doły pełne trupów. W przerażeniu doczołgałem się do lasu. Na szczęście byłem ubrany, gdyż w czasie rozbierania zrzuciłem z siebie tylko marynarkę. Co się stało z moim kolegą Joskiem, nie wiem. Całą noc przesiedziałem w lesie, daleko od dołów z trupami.

O świcie udałem się przez Łojową i Lubiźnię do Delatyna, do którego, klucząc po jarach i rowach, dotarłem już po zmroku, stając na progu domu przerażonej mym widokiem mojej babki".
Wspomniany w relacji Brigga Josek Wunderman był w Nadwórnej sąsiadem rodziny burmistrza Józefa Żeliski (1895-1964), który po wojnie osiadł w Opolu i tu zmarł. Mieszkający obecnie w Opolu jego syn, Wiesław Żelisko, pamięta Joska i jego spolonizowaną rodzinę. Wundermanowie byli polskimi patriotami, właścicielami oberży w Rafałowej (przy granicy z Węgrami). W czasie I wojny światowej w swej oberży udzielali schronienia i pomocy medycznej żołnierzom polskim z II Brygady Legionów gen. Józefa Hallera, która tam, pod Nadwórną (w Mołotkowie), toczyła krwawe boje z Rosjanami. W czasie II wojny światowej, w okresie pierwszej sowieckiej okupacji Nadwórnej, w latach 1939-1941, pomagali Polakom zmierzającym do armii Sikorskiego we Francji w przekraczaniu granicy z Węgrami. Josek Wunderman, kolega Wiesława Żeliski, najprawdopodobniej został zabity w Bukowince.

Rys dziejów miasta
Nadwórna dość późno pojawiła się na mapie Galicji, bo dopiero w XVI w. Jej dzieje nierozerwalnie związane są z potężnym zamkiem i pałacem w Pniowie, który został wzniesiony przez Kuropatwów, szlachecki ród pochodzenia węgierskiego.

Zamek-twierdza w Pniowie, którego ruiny do dziś mocno oddziałują na wyobraźnię turystów zwiedzających to miejsce, nie mieścił w swych murach licznej obsługi i załogi. Powstała więc na podgrodziu początkowo "wioska nadworna", która rozrosła się z czasem do rozmiarów "miasta nadwornego". Stąd po uproszczeniu nazwa miejscowości - Nadwórna.

Warownia obronna w Pniowie, o potężnych basztach kątowych z dwoma rzędami strzelnic, do czasów wybudowania zamku w Stanisławowie należała do najpotężniejszych twierdz na Pokuciu. Kres jej wielkości położyła wataha opryszków z Hryniem Kajdaszem i szlachetką Leszkiem Berezowskim, która podstępnie opanowała zamek i podpaliła go. Później przyszły lata buntów chłopskich i powstania Chmielnickiego (1648-1654). Łupiony zamek, nie poddawany renowacjom po wygaśnięciu rodu Kuropatwów w 1746 r., zaczął popadać w trwałą ruinę i tak dzieje się do dziś.

Ostatnie czerwcowe ulewy i powodzie 2010 r. spowodowały zawalenie się kolejnej baszty kątowej. Obecnie ruina zamku znajduje się zaledwie 3 kilometry od centrum Nadwórnej - dziś miasta powiatowego.

Szczególne zasługi w rozbudowie Nadwórnej miał hrabia Ignacy Cetner (1728-1800). Nazywano go arcymarszałkiem Galicji. Był żonaty z hrabianką Potocką. On to założył pod Nadwórną plantację tytoniu, eksploatował złoża solne, sprowadził gospodarnych kolonistów niemieckich, którzy przywieźli ze sobą nowe odmiany ziemniaków. Przybyszem z Niemiec był m.in. F. Buchmüller - późniejszy właściciel słynnego browaru w Nadwórnej.

Na rozwój miasta ogromny wpływ miało powstanie linii kolejowych Worochta - Delatyn - Kołomyja oraz Lwów - Stanisławów - Czerwniowce. Pojawił się wówczas masowy ruch turystyczny w górzyste rejony Gorganów i Czarnohory. Zaczęto eksploatować lasy pod Nadwórną, gdzie powstało wiele tartaków, a na dodatek pod koniec XIX w. odkryto w powiecie nadwórniańskim złoża ropy naftowej i w okolicznych wioskach - Pasieczna, Bitków, Dźwinacz, Kosmacz - pojawiło się setki szybów naftowych.

Mamut i nosorożec - sensacyjne wykopalisko
Ziemia na głębokości kilku metrów była tam oleista i stąd w Staruni, wsi między Nadwórną a Bohorodczanami, doszło do wielkiej, na skalę światową, sensacji archeologicznej. W 1907 r. wykopano tam doskonale zachowane korpusy dwóch - jak się wówczas mówiło - przedpotopowych zwierząt: mamuta i młodej samicy nosorożca włochatego.

Sensacją było to, że zachowały się miękkie narządy zwierząt, zakonserwowane dzięki przesiąknięciu ropą naftową i solą. Przypuszcza się, że zwierzęta te utonęły podczas powodzi i woda zniosła je na to miejsce, gdzie zostały nasycone ropą i solanką albo że istniało w tym miejscu bagno solankowe, w którym się utopiły. O ile szkielety nosorożców kopalnych nie należały do rzadkości, zwłaszcza w wodach syberyjskich, o tyle części miękkie pokryte skórą stanowiły rzeczywiście unikat w skali światowej.

Wybitny zoolog i paleontolog Marian Alojzy Łomnicki (1845-1915), który to odkrycie opisał naukowo, wprowadził podnadwórniańską Starunię do encyklopedii światowych, a zakonserwowany mamut do dziś jest głównym eksponatem w muzeum lwowskim - dawnym polskim Muzeum im. Dzieduszyckich we Lwowie.

W 1879 r. rozpoczęto w Pasiecznej pod Nadwórną eksploatację złóż lekkiej, benzynowej ropy naftowej, a kilka lat później w sąsiednim Bitkowie. Z tej ropy produkowano najlepszą w Polsce benzynę. Bitków dawał aż do II wojny światowej dzienną produkcję około 10 wagonów. Na dworcu w Nadwórnej zbudowano wielkie zbiorniki, a w sąsiedztwie rafinerię. Okolice Nadwórnej były bogate również w wysokokaloryczny gaz ziemny. Eksploatując zasoby leśne, powstawały tam liczne tartaki i kolej wąskotorowa, służąca do transportu drewna na Słowację i Węgry.

Nadwórna leżała na dobrym szlaku handlowym. Krzyżowały się tam drogi wiodące ze Stanisławowa i Kołomyi na Słowację, Węgry, do Austrii, Rumunii i na Ruś Karpacką. Na początku XX w. stała się też ośrodkiem ruchu turystycznego. Była bramą wiodącą w góry Gorgany i dalej na Delatyn, Worochtę, Jaremcze, Żabie-Werchowynę, Kosów do serca Huculszczyzny - uzdrowisk, gdzie wznoszono coraz liczniejsze piękne wille.

Miasto miało kilka bardzo interesujących budowli zabytkowych. Przede wszystkim kościół rzymskokatolicki z portretami jego fundatorów z rodziny Kuropatwów. Świątynię tę w okresie II RP do świetności doprowadził ks. Józef Smaczniak (1895-1942) - znakomity kaznodzieja i filantrop, którego za działalność konspiracyjną (organizowanie przerzutu poczty kurierskiej na Węgry i wysyłanie paczek z pomocą polskim rodzinom deportowanym w głąb Związku Radzieckiego) w okrutny sposób zamordowali hitlerowcy najprawdopodobniej w Czarnym Lesie pod Stanisławowem.

Miała też Nadwórna bardzo efektowną cerkiew greckokatolicką. Centrum miasta wypełniał przysadzisty ratusz. Bardzo okazały był budynek ukraińskiej "Proswity", utrzymany w manierze francuskiej, a także klasycystyczny gmach starostwa, przed którym umieszczono bardzo oryginalną i dużej klasy artystycznej rzeźbę potężnego sfinksa. Do dziś przewodnicy i turyści zachodzą w głowę, kto wpadł na pomysł i dlaczego w Nadwórnej wyrzeźbiono przed gmachem siedziby władz powiatu właśnie sfinksa - tak rzadko spotykanego na ziemiach polskich, gdzie wśród rzeźb przy urzędach państwowych królują zazwyczaj lwy i orły.

Było w Nadwórnej wiele urokliwych willi, spośród których do dziś wyróżnia się willa Waleriana Banacha - adwokata, ukraińskiego działacza narodowego. Tuż przy rynku, w kamienicy narożnej była księgarnia Hellera. W Mołotkowie pod Nadwórną w bardzo piękny sposób (ciekawym pomnikiem) uczczono pamięć poległych tam w 1914 roku w krwawych bojach z Rosjanami 120 legionistów z II (Żelaznej) Brygady Legionów gen. Józefa Hallera. Dziś w Polsce dominuje pamięć o legionach Piłsudskiego, a rzadko przypomina się czyny legionistów Hallera. W Nadwórnej o nich pamiętano, a ostatnio - za sprawą m.in. Adama Karchera - pomnik w Mołotkowie odbudowano.

Bardzo interesujący jest polski cmentarz w Nadwórnej, na którym zachowało się kilkadziesiąt wartościowych nagrobków, m.in. słynnego nadwórniańskiego aptekarza Józefa Korczaka Skórewicza (1861-1936).

Ograniczoność miejsca nie pozwala mi opisać wielu aspektów życia w Nadwórnej, z której wyszło w świat wielu znakomitych Polaków, m.in. wybitny historyk Ludwik Kolankowski - po wojnie rektor Uniwersytetu w Toruniu - i Fryderyk Pautsch - malarz, prof. i rektor Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, urodzony w pobliskim Delatynie.

Opolscy nadwórnianie
Na Śląsku Opolskim znalazło schronienie przynajmniej kilkuset nadwórnian. Największy transport wygnańców z Nadwórnej dotarł do Prudnika. Tam osiedli m.in. wybitni nadwórniańscy fotografowie - Witold Czerkawski, Leon Rąpała i Fryderyk Steć, którzy po wojnie zdokumentowali fotograficznie powojenny Prudnik. Dziś już nie żyją, ale ich tradycje kontynuuje syn Fryderyka Stecia - Walenty, urodzony już w Prudniku w 1947 r. On to z nadwórnianką Wandą Jakimko, emerytowaną nauczycielką, prowadzi klub "Kresowiak", który ma ogromne zasługi w utrzymywaniu kontaktów ze współczesną Nadwórną.

Co roku 6 grudnia, na Mikołaja, wyprawiają się tam dzięki wsparciu burmistrza Prudnika z pomocą charytatywną dla kilkudziesięciu rodzin polskich w Nadwórnej. Wiozą tam paczki z olejem, ryżem, konserwami dla najbardziej potrzebujących. Wspomaga ich w tym Kresowiak po mieczu i kądzieli redaktor Jan Poniatyszyn z Radia Opole.

W Głubczycach osiadła po wojnie Janina Zabierowska (rocznik 1923) - córka nadwórniańskiego księgarza i restauratora Jana Pawłusiewicza, poetka, autorka kilku tomików wierszy (m.in. "Uliczka zamknięta", "Pory roku" i "Epitafium dla kukułki"), w których jest ogromny ładunek nostalgii za Nadwórną, Gorganami i Czarnohorą, matka historyka Marka Zabierowskiego - mego kolegi z roku w czasie studiów w Opolu.

W Opolu mieszka świetny ambasador pamięci o Nadwórnej - Adam Karcher, fundator naturalnych
rozmiarów pomnika Jana Pawła II (z brązu), który stanął przy tamtejszym kościele. Z Nadwórnej pochodzą też Zbigniew Bania - były zawodnik opolskiej Odry - i Jerzy Firek - syn kapitana Bronisława Firka (1896-1940), który zapisał piękną kartę w wojnie polsko-bolszewickiej i w nagrodę od marszałka Piłsudskiego otrzymał majątek w Zielonej pod Nadwórną, a przed wojną był tam komendantem straży granicznej. Aresztowany w 1940 r. przez Sowietów, nigdy już do domu nie wrócił. Z Nadwórnej pochodziło wielu pedagogów, m.in. Alfred Sygnatowicz - dyrektor I i III LO - i dwie siostry - Elżbieta i Jadwiga Oktawiec.

Nie sposób wymienić wszystkich zasłużonych opolskich nadwórnian. Ciągle zbieram o nich informacje, odkrywam nowe, zadziwiające biografie i proszę o pomoc. Wiadomości o innych nadwórnianach wykorzystam w kolejnych odcinkach tego cyklu.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska