Moje Kresy. Ponad przepaścią pokoleń

Archiwum autora
Gabriela i Uwe Seltmannowie w Żabiem z tablicą przedwojennej polskiej szkoły w tej miejscowości.
Gabriela i Uwe Seltmannowie w Żabiem z tablicą przedwojennej polskiej szkoły w tej miejscowości. Archiwum autora
Z Żabiem związana jest dramatyczna historia trzech rodzin: polskiej - Pazdanowskich, niemieckiej - Seltmannów - i żydowskiej - Gertnerów.Na tym przykładzie widać, jak nieprzewidywalne są sploty ludzkich relacji. Jak niespodziewanie rodzą się namiętności i uczucia nawet między ludźmi o, wydawałoby się, wykluczających się rodowodach.

Wojna to największe zło, jakie wymyślili ludzie, a pierwsza połowa XX wieku to czas wyjątkowo okrutnych, krwawych wojen światowych, w czasie których zabito ponad 70 milionów ludzi, a około 20 milionów wygnano z własnych domów i ojczyzn.

Makabryczność tego czasu ilustruje fakt, że stworzono wówczas nawet swoiste fabryki śmierci, w których mordowano ludzi wręcz taśmowo.

12 października 2013 roku na łamach nto ukazał się interesujący artykuł Heleny Wysockiej "Jeżeli milczą sprawcy, głos zabierają wnuki". Opisano w nim historię polsko-niemieckiego małżeństwa Gabrieli i Uwe von Seltmannów. Gabriela, Polka z Krakowa, jest wnuczką nauczyciela, którego zamordowali i jego ciało spalili Niemcy w obozie koncentracyjnym w Auschwitz.

Uwe jest Niemcem, którego dziadek był esesmanem, gorliwym wyznawcą ideologii Hitlera i który współtworzył obozy zagłady w Bełżcu, Sobiborze i Treblince. Historia tego niezwykłego małżeństwa wiąże się z dziejami polskiej szkoły rolniczej w Żabiem na kresowej Huculszczyźnie.

Szkoła miała siedzibę w dwupiętrowym budynku w stylu huculskim, zaprojektowanym przez miejscowego architekta Eugeniusza Hilińskiego. Obok wzniesiono dom dla dyrektora i nauczycieli oraz budynki gospodarcze.

Uczono tam sadownictwa, warzywnictwa, pszczelarstwa, hodowli bydła wysokogórskiego oraz zagospodarowywania płajów i połonin. Zabudowania szkoły zachowały się do czasów dzisiejszych i jest tam obecnie szpital.

Historia Pazdanowskich

Organizatorem żabieńskiej szkoły rolniczej był inżynier Michał Pazdanowski (1903-1944) - syn dyrektora Liceum Żeńskiego w Krakowie, hokeista, aktywny zawodnik Cracovii (grał w pierwszej drużynie), absolwent Wydziału Rolnego Uniwersytetu Jagiellońskiego i szwajcarskiej Alpwirtschaftliche Schule w Brienz, gdzie studiował hodowlę bydła wysokogórskiego.

I ta właśnie specjalizacja spowodowała jego wyjazd do Żabiego w celu objęcia tam dyrekcji szkoły, która miała uczyć dzieci Hucułów, jak hodować racjonalnie owce i koniki górskie, jak tworzyć barcie i pasieki itp.

Zamieszkał w Żabiem w sąsiedztwie huculskiej rodziny Sołowczuków z żoną, Izabellą z Bieleckich (1902-1994), i trójką dzieci: Andrzejem, Jadwigą i Anną. Dzięki swej uczynności i serdeczności oraz całkowitemu poświęceniu działalności nauczycielskiej zaskarbił sobie wielką sympatię Hucułów i zyskał wśród nich duży autorytet.

Krótki w sumie czas kierowania przez Pazdanowskiego szkołą w Żabiem, bo trwało to niecałe trzy lata (1937-1940), był dla niego najszczęśliwszy w życiu. Był wówczas w najlepszym okresie twórczym, miał szczęśliwe małżeństwo i trójkę dzieci. Przyjaźnił się z Walerianem Słoniowskim (1912-1988) - pochodzącym z Kut świetnym lekarzem weterynarii.

Odwiedzali go brat, Jerzy - malarz, rysownik, który w Żabiem czerpał inspiracje do swej twórczości, oraz ojciec, Tadeusz - polonista, autor cenionych rozpraw, m.in. "Pieśni polskie protestanckie" i "Poezja rokoszu Zebrzydowskiego". Tę idyllę przeciął wybuch wojny.

Tragedia najpierw dotknęła jego zastępcę, wicedyrektora szkoły w Żabiem, Romana Mijaka, który został zastrzelony w swoim domu tuż po zmierzchu. Banderowiec strzelił do niego z ulicy przez oświetlone okno, w którym nie było firanki.

Mijak trzymał wtedy w ramionach kilkumiesięczną córkę i jedna kula przecięła życie obojga. Tylko że ojciec nie zginął od razu - umierał kilka godzin, wykrwawiając się, gdyż w pobliżu nie było lekarza. Starając się go ratować, jego żona, Maria z Nesterowskich, będąca w ciąży z drugim dzieckiem, w ciągu kilku godzin kompletnie osiwiała. O świcie jej włosy były już białe jak mleko.

Michał Pazdanowski początkowo miał trochę więcej szczęścia, bo dość spokojnie przeżył okupację sowiecką, uczył bowiem przedmiotów, zdaniem Sowietów, nie ideologicznych, lecz praktycznych, jak hodowla bydła i warzywnictwo. Ale po roku rządów hitlerowców w Żabiem został 13 listopada 1942 roku aresztowany przez gestapo.

Początkowo przetrzymywano go w więzieniu w Kołomyi, później wywieziono transportem przez Lwów i Rawę Ruską do obozu w Majdanku, a stamtąd do Auschwitz, gdzie został zgładzony. Zachowała się relacja nauczyciela z Ostrowi Mazowieckiej, Leona Kuleszy, który jako współwięzień jechał z dyrektorem żabieńskiej szkoły pociągiem transportowym do Auschwitz.

Podróż w nieludzkich warunkach, w ścisku, bez możliwości siedzenia, bez wody, wyczerpała siły Michała Pazdanowskiego. Zaduch w wagonie - czytamy w relacji Leona Kuleszy - był straszny.

Leżeliśmy pomieszani z trupami i odchodami ludzkimi. Bez najmniejszej przesady - kto żył, wyłaził na wierzch, a trup był mu posłaniem. Michaś ostatniej podróży nie przetrzymał. Po przybyciu do Oświęcimia konającego rzucono na stertę trupów do spalenia. Według odnalezionych ostatnio dokumentów, stało się to w kwietniu 1944 roku.

W tym czasie jego najbliżsi, żona z trójką dzieci, przez wiele miesięcy ukrywali się w Żabiem przed szalejącymi banderowcami. Następnie dzięki węgierskim krewnym trafili przez Lwów do rodziny mieszkającej w Krakowie. Szczęśliwie przeżyli wojnę.

Najmłodsza córka Michała Pazdanowskiego, Anna, urodzona w Żabiem w lutym 1942 roku, po wyjściu za mąż za Macieja Maciejowskiego związała się na trwałe z Grybowem koło Nowego Sącza, rodzinną miejscowością swego męża.

Z ich związku jest czworo dzieci: Gabriela, Izabella, Zbigniew - historyk i prawnik, który pierwszy zainteresował się historią swego dziadka Michała Pazdanowskiego, oraz Dominika. I tu w niezwykły sposób zamknęło się koło historii z Żabiem w epicentrum.

Wnuczka

W ciepłą lipcową noc 2006 roku na krakowskim Kazimierzu młoda artystka Gabriela Maciejowska, wnuczka inż. Michała Pazdanowskiego, poznała przypadkowo niemieckiego dziennikarza Uwe von Seltmanna, który jechał na Kresy - do Lwowa, Stanisławowa i Czerniowiec - w poszukiwaniu śladów żydowskich pisarzy z czasów monarchii austro-węgierskiej, m.in. urodzonego w Wyżnicy (pod Zaleszczykami), a zmarłego w Czerniowcach Josifa Burga (1912-2009) - autora tomu opowiadań "Okruchy".

Uwe von Seltmann był w tym czasie autorem głośnej w Niemczech książki "Schweigen die Täter, reden die Enkel" (Sprawcy milczą, wnukowie mówią) - o potomkach zbrodniarzy hitlerowskich, m.in. o synu Hansa Franka - generalnego gubernatora okupowanej Polski, odpowiedzialnego m.in. za śmierć profesorów UJ, sądzonego w Norymberdze.

Książka ta, będąca zbiorem wywiadów i reportaży, zawierająca próbę analizy stanu psychicznego pokolenia, które miało świadomość, jakich okrucieństw dopuścili się ich przodkowie - hitlerowscy dygnitarze, miała znakomite recenzje i była szeroko komentowana w prasie niemieckiej i austriackiej.

Gabriela Maciejowska i Uwe von Seltmann zakochali się w sobie. Wkrótce okazało się, że dziadek Uwego, urodzony w Grazu w 1917 roku Lothar von Seltmann, z wykształcenia historyk, w czasie wojny był nazistą, hitlerowcem, członkiem NSDAP i Waffen SS oraz należał do sztabu brigadeführera Odilo Globocnika - jednego z najbrutalniejszych działaczy III Rzeszy, który w dystrykcie lubelskim stworzył obozy koncentracyjne w Bełżcu, Sobiborze i Treblince.

Lothar von Seltmann był fanatycznym nazistą i antysemitą. Pisał książki, szukał śladów kultury niemieckiej na terenie okupowanej Polski i wydawał propagandową gazetę "Listy kolonistów" (niemieckich) w duchu rasistowskim.

Tak oto uczucie i związek małżeński połączyły wnuczkę ofiary z wnukiem kata. Bo gdy Michał Pazdanowski cierpiał w więzieniach hitlerowskich, a później umierał na stosie trupów w Auschwitz, Lothar von Seltmann w tym samym mniej więcej czasie wiódł dostatnie życie "syna narodu panów".

Jesienią 1942 roku w jednym z listów do domu pisał: po wybornym jedzeniu i po długich spacerach rozkoszuję się wspaniałym powietrzem i dobroczynnym spokojem. Przebywał w tym czasie w jednym z okupowanych miasteczek pod Krakowem z młodą żoną, na kwaterze u księdza, który miał duże gospodarstwo oferujące smakowitości, jakich już prawie nigdzie nie można uświadczyć.

Oto krańcowe oblicza tamtych czasów: "spokój" i "smakowitości" w domu parafialnym na galicyjskiej prowincji, w którym Lothar Seltmann spłodził ojca Uwego von Seltmanna w środku zbrodniczej, okrutnej wojny. A miał wtedy 25 lat.

Najmłodsza córka uwięzionego przez hitlerowców Michała Pazdanowskiego, Anna, miała wówczas niespełna roczek i z matką oraz rodzeństwem ukrywała się przed banderowcami w jakiejś zimnej, ciemnej huculskiej kolibie w jednym z przysiółków Żabiego.

Co z taką świadomością przeszłości dziadków i rodziców mieli zrobić Gabriela i Uwe? Aby ułożyć między sobą właściwe relacje, poczuli potrzebę głębszego poznania biografii swych dziadków i wyjaśnienia, jak to się stało, że losy rzuciły ich do przeciwstawnych obozów ideologicznych i politycznych.

Gabriela i Uwe von Seltmannowie poświęcili tym badaniom kilka lat swego życia. Czynili to z imponującą determinacją, bo w poszukiwaniu źródeł i dokumentów przemierzyli niemal całą Europę - od San Sebastian w Hiszpanii po Werchowynę (czyli Żabie) na Ukrainie.

Owocem tej penetracji dziennikarskiej stała się książka Uwego von Seltmanna pt. "Gabi i Uwe. Mój dziadek zginął w Auschwitz. A mój był esesmanem", wydana w serii "Potomkowie sprawców - potomkowie ofiar". Książka stała się wydarzeniem literackim komentowanym w najważniejszych polskich mediach. Była też pretekstem do licznych dyskusji i spotkań autorskich w całej Polsce.

Wyprawa do Żabiego

W czasie zbierania materiałów do tej książki Seltmannowie w 2010 roku pojechali do Żabiego szukać śladów swoich przodków. Gabriela z wielkim lękiem i oporami, które wyniosła z domu, z opowieści babki Izabelli i matki.

Pamiętała ich słowa: "Nie jeździ się tam, gdzie wydarzyła się tragedia. Zakatują was, poderżną gardło. Przecież tam krążą cienie banderowców, rezunów i ich ofiar". Ale Uwe nalegał i Gabriela z miłości do niego zgodziła się.

Pierwsza noc w Żabiem była dla niej straszna. Wieczorem odebrała telefon od ojca: "Patrz, co się dzieje, miej oczy dookoła głowy". O trzeciej - wspomina Gabriela - obudziłam się w panice, że przyjdą i zabiorą mnie. Obsesyjny strach, bo o trzeciej w nocy aresztowano właśnie mego dziadka. Ciemno, bo tam na ulicach nie ma świateł. Rano zmęczenie, jakbym rów przekopała, ale nagle strach ustąpił i więcej się nie bałam.

Dziś Gabriela von Seltmann zmieniła swe myślenie o ludziach stamtąd. Spotkała w Werchowynie wielu, którzy pamiętali o jej dziadku. Rozmowy z nimi sprawiły, że pomimo tragicznej przeszłości szuka porozumienia i dialogu.

Uwe w notatniku pod nagłówkiem "Werchowyna 2010", wykorzystując cytat ze wspomnień zmarłego w sierpniu 2009 roku Josifa Burga, napisał: To te same góry, "które przed laty patrzyły na najstraszliwszą katastrofę - śmierć wielu tysięcy (…); te same góry, które jak wierni strażnicy kryły w pieczarach bohaterskich bojowników ruchu oporu.

Jeszcze ciemnieją tam, w górach, resztki okopów, jak rany, których czas nie chce zagoić". Tu ginęli ludzie tysiącami, bo pojawili się władcy mordujący lub wywożący wszystkich, którzy nie przystawali do ich ideologii: Żydów i Hucułów, Rumunów i Rusinów, Bojków i Łemków, Ukraińców i Polaków. (…) Zostały tylko drogi, które nawet za czasów c.k. monarchii nie mogły być gorsze. Nim Gabi i Uwe przystąpili do pisania książki "Gabi i Uwe. Mój dziadek zginął w Auschwitz. A mój był esesmanem", zgromadzili znakomity materiał i dokonali wielu odkryć biograficznych związanych z Żabiem, które czytelnik znajdzie w ich książce.

Dramat Gertnerów

W Żabiem mieszkała liczna społeczność żydowska, szacowana na około 800 osób. Jedną z najbardziej prominentnych tamtejszych rodzin byli Gertnerowie - właściciele dużej firmy zajmującej się handlem materiałami budowlanymi oraz restauracji i schludnego zajazdu w Żabiem-Słupejce tuż nad brzegiem Czeremoszu, w którym zatrzymywało się wielu polskich turystów, w tym artystów, m.in. Stanisław Vincenz, Fryderyk Pautsch i Kazimierz Sichulski. Irena Vincenz, żona Stanisława, zachwycała się czystością tego miejsca: U Pani Gertnerowej - mówiła - można by z podłogi jeść.

Dziejom rodu Gertnerów poświęcił swój niezwykle interesujący artykuł w półroczniku "Płaj" Leszek Rymarowicz, czerpiąc faktografię ze wspomnień potomków tej rodziny i z różnych relacji świadków tamtej epoki.

Seniorem rodu był Eliezer Gertner - założyciel i prezes gminy żydowskiej w Żabiem, kolekcjoner i ekspert w zakresie sztuki huculskiej, biznesmen, który m.in. w latach trzydziestych organizował cały proces budowy obserwatorium na Popie Iwanie, Muzeum Huculskiego i szkoły rolniczej w Żabiem.

Gdy do Żabiego weszli Niemcy, zaczęły się masowe mordy Żydów. Najtragiczniejszy okazał się 18 grudnia 1941 roku, kiedy to prawie wszystkich żyjących w tej górskiej okolicy, około 800 osób, zamordowano nad krawędzią wykopanego przez nich dołu.

Ofiary wchodziły na deskę nad wykopem i wtedy dostawały strzał. Zachowała się relacja, że cztery żydowskie dziewczynki weszły na deskę i trzymając się za ręce, nie czekając na strzał, skoczyły na stos trupów.

Małe dzieci z reguły nie były rozstrzeliwane, a wrzucane żywcem do dołu. Niemcy spędzili ludność miejscową, aby przyglądała się tej masakrze. Dziś w pobliżu tego miejsca, przy rozwidleniu drogi na ŻabieIlcię, stoi stacja benzynowa, a na tym miejscu niewielki obelisk z napisem na tablicy: "Wieczna pamięć Żydom z Żabia i okolicznych miejscowości, którzy zginęli z rąk nazistowskich katów i ich pomocników 1941-1942".

Eliezer Gertner zbiegł z rodziną do Kosowa. Nie mógł jednak znieść życia w ciągłym strachu i ukryciu. Popadł w depresję, a po otrzymaniu wieści, że zamordowano jednego z synów, Ariego - lekarza w Kosowie, zmarł ze zgryzoty latem 1942 roku.

7 września 1942 roku część kosowskich Żydów zamordowano nieopodal miasta, część popędzono do getta w Kołomyi, później niektórzy z nich zostali straceni w lesie w Szeparowicach, a inni wywiezieni do Bełżca, gdzie trafili bezpośrednio do komór gazowych, przy budowie których miał swój udział Lothar von Seltmann. Tam właśnie zginął najmłodszy z braci Gertnerów - Szymon.

Losy ostatnich dwóch synów Gertnera, Mirka i Daniela (Danka), potoczyły się wręcz nieprawdopodobnie. Mirkowi udało się uciec z bydlęcego wagonu, do którego Niemcy zapa- kowali go wraz z babką. Ale w czasie podróży do miejsca stracenia uciekł przez dziurę, którą wystrugał scyzorykiem w podłodze wagonu.

Daniel, schwytany przez Niemców i prowadzony w kolumnie 40 Żydów eskortowanej przez dwóch esesmanów, przed Kosowem, znając tę okolicę, zdecydował się na ucieczkę. Zaproponował idącym w kolumnie współwięźniom, że gdy zbliżą się do lasu, a on gwizdnie, powinni wszyscy zacząć uciekać: jedni w lewo, drudzy w prawo.

"Esesmani będą do nas strzelać, ale wszystkich przecież nie zabiją. Mamy więc szansę przeżyć" - mówił szeptem. Gwizdnął i skoczył do lasu. Niestety, nikt inny nie poszedł w jego ślady. Esesmani strzelali, ale niecelnie. Ukrywając się w lasach między Kosowem a Żabiem, niespodziewanie bracia Gertnerowie spotkali się. Trudno sobie było wyobrazić ich radość.

Po latach Daniel wspominał, że pewnego dnia z bratem wpadli w ręce miejscowych opryszków. "Wy jesteście Gertnerucy, więc was nie zabijemy" - usłyszeli. Był to dowód szacunku, jakim cieszył się stary Gertner - karczmarz - wśród żabieńskich Hucułów. Przy ich pomocy przedostali się na Węgry i tam szczęśliwie spotkali Stanisława Vincenza.

Pisarz postanowił załatwić im pewne, dające bezpieczeństwo dokumenty. Prof. Andrzej Vincenz, syn pisarza, pracujący na Uniwersytecie w Heidelbergu, wspominał, że wyrabiający fałszywe dokumenty Węgier zapytał ojca: "Jak chcesz, żeby oni się nazywali?" I usłyszał w odpowiedzi: "Pochodzą z Żabiego więc niech noszą nazwisko: Żaba". Daniel i Mirek Żabowie szczęśliwie przeżyli wojnę, a nawet zarobili pieniądze na handlu z Rosjanami.

Po wojnie, mieszkając w Wiedniu, regularnie w okolicach Bożego Narodzenia wysyłali do Heidelbergu białe wino jako dowód pamięci i wdzięczności dla rodziny Vincenzów. Potomkowie Gertnerów mieszkają obecnie w Stanach Zjednoczonych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska