Moje Kresy - Rybno. Studnia z blaszanym kogucikiem

Archiwum
Romana Obrocka – strażniczka pamięci o swoich przodkach z Pokucia, zbieraczka wspomnień, obecnie mieszkanka Obornik Śląskich.
Romana Obrocka – strażniczka pamięci o swoich przodkach z Pokucia, zbieraczka wspomnień, obecnie mieszkanka Obornik Śląskich. Archiwum
Przy drodze z Kut do Śniatyna, na skrawku ziemi zamkniętym brzegami dwóch zbliżających się tam do siebie rzek - Prutu i Czeremoszu, leżała duża wieś Rybno. Liczyła 350 zagród. Mieszkali w niej obok siebie Ukraińcy, Polacy i Żydzi.

Żyli biednie, ale w sielankowym krajobrazie i klimacie. Konfliktów narodowościowych w Rybnie do roku 1939 właściwie nie było. Polacy chodzili do drewnianego kościółka, a Ukraińcy do cerkwi. Nierzadkie były małżeństwa mieszane.

Przy gościńcu, z którego w oddali widać było miasteczko Kuty, stał dom z werandą, kryty ocynkowaną blachą, ze studnią na podwórku, ozdobioną blaszanym kogucikiem na kalenicy jej daszku. Mieszkało tam polskie małżeństwo: Jan (1889-1944) i Ludwika (1901-1994) Tomaszewscy. Mieli dwójkę dzieci - syna Edwarda i córkę Helenę.

Jan Tomaszewski, nim się ożenił i zbudował w Rybnie dom, był w Kanadzie, gdzie zarobił sporo grosza. Lubił pracować w drewnie i wycinać ozdoby. Ten blaszany kogucik to było jego dzieło.

We wrześniu 1939 roku był już poważnie chory na nierozpoznaną przypadłość. Wobec braku lekarza leczył się ziołami - pił napary z dziurawca i kleisty len.

Gdy wybuchła wojna, umarła mu matka. Sąsiad Ukrainiec powiedział mu na cmentarzu: "No, Tomaszewski, w tych dniach umarły ci dwie matki - ta, która cię urodziła, i Polska". Sąsiad Ukrainiec nie utożsamiał się z Polską, marzył o wolnej Ukrainie.

Jan Tomaszewski był w Rybnie członkiem Obywatelskiej Straży Ochotniczej - namiastki polskiej państwowości. 17 września 1939 roku stał przy gościńcu naprzeciwko swego domu, gdy od strony Śniatyna i Załucza nadjechała kawalkada samochodów. Korzystając z przysługującego mu prawa legitymowania kierowcy, zatrzymał pierwszy pojazd.

Po krótkiej rozmowie z pasażerami samochodu podszedł do grupki młodzieży stojącej na poboczu drogi i łamiącym się głosem powiedział: "W jednym z tych samochodów zmierza w kierunku granicy z Rumunią prezydent Polski Ignacy Mościcki. To już po Polsce!".

Po zajęciu Pokucia Sowieci zaczęli wywozić Polaków na Sybir. Ale ich pierwsza okupacja Rybna była stosunkowo łagodna. Ostro rozprawiono się tylko z baronem Michałem Rosochackim - dziedzicem sąsiedniej wsi Rudniki, którego ojciec, Stefan, był swego czasu posłem do austriackiej Rady Państwa. Zabito go w niewyjaśnionych okolicznościach. Jego żonie, Kindze, udało się zbiec do Przemyśla na stronę niemiecką.

W pałacu Rosochackich Sowieci umieścili szpital. Apokalipsa zaczęła się, gdy Pokucie zajęli hitlerowcy, i trwała do końca 1944 roku, gdy na stałe wrócili tam Sowieci. Rybno, podobnie jak Kuty, spłynęło krwią.

Śpię w nocy przy zapalonej lampce

Córka Tomaszewskich, Helena (rocznik 1930), wychowana w domostwie z blaszanym kogucikiem na podwórkowej studni, po wojnie osiadła w Zajączkowie nieopodal Obornik Śląskich.

Tam wyszła za mąż, za Jana Łysiaka (1927-1964). W nowej, dolnośląskiej ojczyźnie nie potrafiła uwolnić się od traumy, której nabawiła się jako 14-letnia dziewczynka, uciekając z Rybna. Była wówczas świadkiem zabijania ludzi.

Widziała palące się domy i konających w płomieniach ich mieszkańców. W jednej chwili stałam się dorosłym człowiekiem - wspominała w wywiadzie prasowym. - Nie boję się piekła. Miałam je tam, w Rybnie. Śpię w nocy przy zapalonej lampce. Leczę się z depresji. Uporczywie wracała w jej myślach tragedia, która rozegrała się w Rybnie w listopadzie 1944 roku. Częstokroć opowiadała o tym w rodzinnym gronie. Te wspomnienia stały się dla jej syna, Edwarda Łysiaka (rocznik 1948), inspiracją do napisania reportażu historycznego "Blaszany kogucik", a później do dwutomowej powieści "Kresowa opowieść" (Gdynia 2013), która zyskała znakomite opinie recenzentów i jest uważana za jedno z wybitniejszych dzieł literackich o konflikcie polsko-ukraińskim na Pokuciu oraz o powojennych losach tamtejszych rodzin.

Fabuła powieści

Przedstawione w powieści Edwarda Łysiaka wątki fabularne oparte zostały na relacjach osób, które przeżyły czas wielkiej czystki etnicznej nie tylko w Rybnie, ale i w sąsiednich wioskach: Kobakach, Dżurowie, Słobódce i Rudnikach.

Zasadniczy jednak rdzeń powieści oparty był głównie na wspomnieniach jego matki, Heleny z Tomaszewskich, która przeżyła tamte dni grozy dzięki pomocy m.in. Ukraińca Dymitra Harasymiuka. Ukrywała się przez wiele dni w jego zabudowaniach gospodarczych - w chlewie między tucznikami.

W listopadzie 1944 roku banderowcy spalili polski kościół w Rybnie i wszystkie polskie zagrody. Niektórzy z Polaków doznali niespodziewanej opieki ze strony Rosjan, czerwonoarmistów.

Po pogromie Polaków odbył się pogrzeb - czytamy we wspomnieniach Heleny Łysiak. - Rosjanie przygotowali 23 trumny. Jednak tylko Krysię Kulbicką, wujka Władka i Sabinę Zielińską można było zidentyfikować. Inni zamordowani i spaleni Polacy mieli pogrzeb zupełnie symboliczny - imię i nazwisko na tabliczce, ale w trumnie szufla ludzkich szczątków z domów, w których zamęczyła i spaliła ich UPA! W ostatniej ziemskiej wędrówce towarzyszył im radziecki oficer polityczny, kilka starszych ukraińskich kobiet i oddział radzieckich pograniczników. Cóż winni byli ci spokojni ludzie?

Pytanie prowadzącego ceremonię pogrzebową pozostało bez odpowiedzi. Kikuty spalonego kościoła i unoszący się dym z dopalających się domostw dopełniały atmosferę rozpaczy, przerażenia i beznadziejności.

Po zajęciu Kut i Rybna Sowieci zaczęli tropić banderowców, sprawców masakry w tej wsi. Chodzili po domach i wypędzali wszystkich na ulice.

Później zwołali wiec pod kinem "Sokół" w Kutach, gdzie postawiono szubienicę. Było to - czytamy we wspomnieniach Heleny Łysiak - miejsce egzekucji dwóch członków UPA złapanych w Rybnie, w których rozpoznano zabójców polskich rodzin. Banderowcy stali na pace samochodu z opuszczonymi burtami, mieli związane z tyłu ręce i założone na szyje pętle. Odczytano im wyrok. Jeden z oprawców milczał, a drugi krzyczał: "Bracia Ukraińcy! Pomścijcie nas!". Zamilkł, gdy otrzymał cios w twarz rękojeścią pistoletu rosyjskiego oficera. Samochód ruszył i obaj banderowcy zawiśli na sznurach. Jeden z powieszonych miał buty mojego taty. Był w naszym domu i on pewnie byłby naszym katem, gdybyśmy trochę później wyszły z domu do Kulbickich. Wisielców zdjęto nocą po trzech dniach! Stało się jak w Starym Testamencie: oko za oko i ząb za ząb. Aż trudno uwierzyć, że na śmierć tych oprawców patrzyliśmy z przyjemnością.

W tym samym czasie w Rybnie Sowieci złapali jednego z przywódców UPA na Pokuciu - Mychajłę Kryczuna. Osaczony wpadł do huculskiej zagrody i zakopał się w stercie gnoju. Rosjanie przekopali cały obornik i go znaleźli.

W czasie przesłuchania nie wyjawił miejsca ukrycia swoich podkomendnych - skatowano go za to do nieprzytomności. Po kilku godzinach zawieziono go do Kosowa i powieszono obok pomnika Tarasa Szewczenki. Wisiał trzy dni. Gwałt się gwałtem odciskał.

W 2004 roku, po 60 latach od ucieczki z Rybna i Kosowa, Helena Łysiak dyktowała swemu synowi: Czas coraz szybciej zabiera tych, którym wtedy udało się przeżyć. Przygasają emocje. Zostaje pamięć. Sąsiedzie, Dymitrze Harasymiuku - miałeś żonę i małe dzieci. Byłeś najbogatszym Ukraińcem w Rybnie. Pozwoliłeś nam mieszkać w swojej oborze, ryzykując utratę majątku, rodziny i życia. Zastrzelili Cię Rosjanie. Leżysz od dziesiątków lat w tej polsko-ukraińskiej ziemi, a my zawsze, wymieniając nazwisko Harasymiuk, odczuwamy wdzięczność i sympatię! Nie pamiętam, Twego imienia i nazwiska, Ukrainko znad Czeremoszu, która w zimny wieczór 1944 roku dałaś tak bardzo potrzebny nam kożuszek. Już pewnie od wielu lat śpisz spokojnie naprzeciw swej cerkwi. Byłaś biedna. Wiedziałaś, że tego kożuszka nigdy nie odzyskasz!

Wtedy, gdy o Polakach w Rybnie Pan Bóg zapomniał, Ty swoim gestem pozwoliłaś nam uwierzyć, że dobro jednak istnieje, że ważniejsze od tego, czy ktoś jest Polakiem czy Ukraińcem, jest to, czy jest po prostu Człowiekiem. (...) Wasiuto, dziewczyno z ukraińskiej rodziny Narganów. Nie odmówiłaś prośbie mojej mamy i poszłaś do Kut, aby wyprowadzić mnie przebraną w ukraiński strój ludowy ze śmiertelnego pierścienia UPA otaczającego to miasto. Miałaś może 18 lat i pewnie świadomość tego, co spotyka tych, którzy pomagają Polakom. Nie ma takich słów, którymi mogłabym Ci podziękować! Czy Wy wszyscy pamiętacie rodzinę Tomaszewskich? Nigdy nie było między nami waśni i mogło tak być nadal, ale wojna ma swoje prawa! Młodzieńcze o delikatnych rysach twarzy tak sprawnie posługujący się nożem - gdzie teraz jesteś? Czy zawisłeś na kuckiej szubienicy dzień po? Jeśli tak, to nasz wspólny Pan okazał wtedy drobną kruszynę swego sprawiedliwego oblicza! Ja rozumiem, że chciałeś mieszkać w wolnej Ukrainie, ale czy do tej wolności szedłeś właściwą drogą? A może jeszcze żyjesz? Jeśli tak, to delikatność twarzy przeorał ci skibami zmarszczek czas. Może jesteś dumny, że należałeś do UPA? Ukraińska - tak, Powstańcza - może, ale Armia - to już nadużycie. Owszem, gdy walczyliście z wojskiem radzieckim czy polskim, mogliście tak siebie nazywać! Ale gdy mordowaliście bezbronną ludność cywilną, byliście bandą!

Wykorzystując opowiadania i relacje z Rybna (których niektóre fragmenty zacytowałem wyżej), syn Heleny Łysiak, Edward - urodzony już w Zajączkowie na Dolnym Śląsku (w 1948 roku), napisał wspomnianą wyżej dwutomową powieść pt. "Kresowa opowieść".

Jej bohaterami są szkolni koledzy - Fedor, Roman, Stiepan, Grzegorz, Michał i Izaak. Książka mówi o skutkach wybuchu wojny i zniszczeniu tych szkolnych przyjaźni. Więcej - pokazuje, jak między niedawnych kolegów wkradła się wrogość, a później nienawiść i żądza zemsty.

Oto krótkie streszczenie tej powieści: Ukraińcy Fedor, Roman i Stiepan wstępują do OUN. Ich celem jest - w myśl ideologii ukraińskiego filozofa Dmytro Doncewa - oczyścić Pokucie z "cużeńców" (czyli nie-Ukraińców) i włączyć tę dzielnicę do niepodległej Ukrainy, która - zdaniem banderowców - mogła powstać tylko po usunięciu stamtąd Polaków. Kolega szkolny Ukraińców, Fedora, Romana i Stiepana, Żyd Izaak, sympatyzujący z komunistami, w 1941 roku ucieka z Armią Czerwoną w głąb Związku Radzieckiego.

Wraca stamtąd w kwietniu 1944 roku jako oficer NKWD. Jego rówieśnicy, również koledzy szkolni, Polacy - Grzegorz i Michał - mieszkają w tym czasie w Rybnie (które w powieści nosi nazwę: Rybaki). Są świadkami, jak nasila się terror banderowców, w szeregach których działają Fedor i Roman. Giną ludzie, płoną domy. Terror się nakręca. Dochodzi do dantejskich scen o niewyobrażalnym okrucieństwie z różnych stron. Giną w męczarniach Stiepan, Grzegorz i Miriam - młodzieńcza miłość Izaaka.

Pod dowództwem Izaaka i osłoną NKWD powstaje istrebitielnyj batalion - oddział do zwalczania banderowców, do którego wstępuje Michał (pragnie pomścić śmierć brata, w sadystyczny sposób zabitego przez banderowców). W pewnym momencie decyduje się nawet, nie zważając na ogromne ryzyko, wniknąć - niczym Mickiewiczowski Wallenrod - w struktury banderowców i doprowadzić do rozbicia sotni morderców Grzegorza.

Ten wątek z powieści Edwarda Łysiaka jest podobny do wątku w opowiadaniu Romana Bratnego pt. "Płyną śniegi", na podstawie którego powstał scenariusz filmu fabularnego "Zerwany most", w reżyserii Jerzego Passendorfera (1962), z Tadeuszem Łomnickim w roli głównej.

Powieść Edwarda Łysiaka - jedna z najlepszych, jakie poświęcono tematyce konfliktu polsko-ukraińskiego, mocno osadzona w realiach Kut i Rybna, ma w sobie coś z klimatu znakomitego, nagradzanego na wielu festiwalach filmu ukraińskiego reżysera Jurija Iljenki pt. "Biały ptak z czarnym znamieniem" (1971), którego akcja dzieje się w 1940 roku nad Czeremoszem, na pograniczu polsko-ukraińsko-rumuńskim, między Pokuciem a
Bukowiną. Łysiak, podobnie jak Iljenko, ukazuje, jak polityka i ideologia podzieliła ludzi, czyniąc z nich okrutników, i jak dawni koledzy i przyjaciele w warunkach wojny i terroru zapomnieli o swoich sympatiach i wyniszczali się wzajemnie.

W filmie Jurija Iljenki skomplikowaną psychologicznie postać Hucuła - banderowca Oresta (który walcząc o niepodległość Ukrainy nie zawahał się być okrutnikiem) świetnie zagrał wybitny ukraiński aktor Bohdan Stupka, znany później z filmu "Ogniem i mieczem" Jerzego Hoffmana, gdzie wcielił się w postać Bohdana Chmielnickiego. Łysiak i Iljenko nie nurzają bohaterów swoich dzieł wyłącznie w mrocznej ideologii, ale ukazują również ich wrażliwość i subtelne uczucia oraz skutki ich politycznych wyborów.

Łysiak w swej powieści stroni od taniego dydaktyzmu, brania w obronę i usprawiedliwiania czynów którejś ze stron konfliktu. Zdobywa się na wielki obiektywizm i szuka przestrzeni pojednania polsko-ukraińskiego. Szczególnie widać to w II tomie, noszącym podtytuł "Julia", którego akcja rozgrywa się w latach 1956-2011 w Polsce i na Ukrainie.

Na drogach i bezdrożach pojednania

Edward Łysiak, z wykształcenia inżynier, długoletni pracownik w Instytucie Automatyki i Systemów Energetycznych we Wrocławiu, podjął też konkretne działania na rzecz zbliżenia polsko-ukraińskiego i rozliczenia się z dramatu, jaki rozegrał się na Pokuciu.

Wspólnie z Romaną Obrocką, której rodzina przeżyła podobną traumę, stworzyli projekt wsparty finansowo przez burmistrza Obornik - Pawła Misiorka. Głównym celem tych działań było usuwanie ze świadomości stereotypów: Ukraińca - zbrodniarza i Polaka - pana wyzyskującego biednych Rusinów, okupanta na Kresach.

Projekt nosił nazwę "Łączy nas wspólna historia". Miał doprowadzić do poznania się, a następnie zbliżenia polskiej młodzieży mieszkającej w Obornikach Śląskich i ukraińskiej zamieszkałej w Kutach.

Ta propozycja znalazła odzew u dyrektorów ukraińskich szkół i burmistrzów Obornik Śląskich i Kut. Po wielu trudnych rozmowach i wizytach udało się doprowadzić do wzniesienia wspólnym wysiłkiem Polaków i Ukraińców pomnika w barwach biało-czerwonych w miejscu spalonego polskiego kościoła w Rybnie.

Udało się na nim umieścić wspólnie zaakceptowany napis: "Z Wami do 1944 roku". Propozycja każdego innego napisu na pomniku w Rybnie była bezwzględnie odrzucana przez ukraińską bądź polską stronę. To pokazuje, jak głębokie są podziały między Polakami a Ukraińcami w ocenie tego, co stało się na Pokuciu, Podolu i Wołyniu w latach 1943-1944.

W czasie odsłonięcia tego pomnika w maju 2011 roku Edward Łysiak wygłosił głębokie i mądre przemówienie, które przyjęli z uznaniem i akceptacją miejscowi Ukraińcy. Oto jego fragment: Z prawdziwym wzruszeniem stoję w tym właśnie miejscu. Jeszcze jesienią 1944 roku był tu kościół, w którym modlili się Polacy. Z dzieciństwa pamiętam opowieści babci i mamy, które w Rybnie mieszkały. Mówiły o polskich i ukraińskich sąsiadach, o wspólnej pracy i zabawie, o pięknym i groźnym Czeremoszu. W tych opowiadaniach Rybno było spokojną wsią, w której mieszkali życzliwi ludzie. Drodzy mieszkańcy Rybna! Historia Waszego i mojego narodu jest skomplikowana i tragiczna. Kiedy próbujemy o tym rozmawiać, pojawia się mur uprzedzeń, który jest wynikiem obustronnie doznanych krzywd. Stoimy tutaj na Waszej ziemi, nie polskiej, ale Waszej. Bardzo dawno, w XIV wieku, osiedlili się na tych ziemiach Polacy. Tu rodziły się ich dzieci. Ci, którzy się tutaj urodzili, nie znali innej ojczyzny niż Wasza ziemia. Tak było z moją rodziną, tak było z tymi Polakami, którzy są pochowani na pobliskim cmentarzu.

Prawie 600 lat trwał taki stan, ale w końcu Wy zapragnęliście żyć w wolnej ojczyźnie. Mieliście do tego pełne prawo. Wolności nikt nie daje jednak za darmo - podjęliście więc walkę. Nas podzieliły metody tej walki. Ci Polacy, którzy przeżyli, noszą w sercach głębokie rany, których nie potrafi wymazać czas.

Dlatego w tym miejscu proszę, abyście ich zrozumieli, gdy czasem wypowiadają słowa gorzkie i pełne żalu. Chcę też powiedzieć, że w moim kraju często można usłyszeć słowa podziękowania dla wielu Waszych ojców i dziadków, którzy w tym dramatycznym momencie podali Polakom pomocną dłoń. Czy historia naszych narodów musi dzielić?

Uważam, że nie. Powinna jednak skłaniać do refleksji, że nic nie dzieje się bez przyczyny.
W 2014 roku Helenie Łysiak udało się przypadkiem ustalić nazwisko Ukrainki, która pożyczyła jej kożuszek, aby nie zamarzła, gdy w zimną noc uciekała przed banderowcami.

Ta Ukrainka nazywała się Jewdokia Horodijczuk. Zmarła w 1969 roku i spoczywa na cmentarzu w Rybnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska