Moje Kresy. Schodnica i Majdan

Stanisław S. Nicieja
Na konferencji w Majdanie w 1936 roku leśnicy zatrudnieni w firmie śląskiego potentata Karola Goduli. W dolnym rzędzie, od prawej: mgr inż. Kazimierz Wilimowski (nadleśniczy w Majdanie, inicjator budowy nowego kościoła) i Jerzy Slama (kontroler lasów w Majdanie, potem nadleśniczy w Jasionce Masiowej). W drugim rzędzie, z lewej (z wąsikiem): Andrzej „Berti” Szwab (leśniczy z Malmanstalu), a nad nim mgr inż. Jerzy Kazimierz Jossé (adiunkt w Nadleśnictwie Majdan). Zdjęcie opisane dzięki pani Irenie ze Slamów Dąbkowej.
Na konferencji w Majdanie w 1936 roku leśnicy zatrudnieni w firmie śląskiego potentata Karola Goduli. W dolnym rzędzie, od prawej: mgr inż. Kazimierz Wilimowski (nadleśniczy w Majdanie, inicjator budowy nowego kościoła) i Jerzy Slama (kontroler lasów w Majdanie, potem nadleśniczy w Jasionce Masiowej). W drugim rzędzie, z lewej (z wąsikiem): Andrzej „Berti” Szwab (leśniczy z Malmanstalu), a nad nim mgr inż. Jerzy Kazimierz Jossé (adiunkt w Nadleśnictwie Majdan). Zdjęcie opisane dzięki pani Irenie ze Slamów Dąbkowej. archiwum
Pisząc o Drohobyczu, nie sposób pominąć Schodnicy i Majdanu - dwóch miejscowości o charakterze wyraźnie przemysłowym, które powstały na fali wielkiego boomu naftowego u schyłku XIX wieku. Nafta przyniosła tym miejscowościom dostatek i bogactwo.

Król polskiej nafty

Właściwym odkrywcą schodnickich pól naftowych był Stanisław Szczepanowski (1846-1900) - jedna z najpiękniejszych postaci polskich idealistów i patriotów. Jego pełne ryzyka i czupurności politycznej życie, a także droga do wielkiej fortuny oraz niebywałej popularności (nazywano go „królem polskiej nafty”), zakończona spektakularnym bankructwem i tragiczną śmiercią, mogłyby stanowić kanwę na miarę sensacyjnego, bardzo znanego niegdyś filmu „Grek Zorba”.

O Stanisławie Szczepanowskim napisano kilka książek i powieści. Pochodził z Wielkopolski.Ukończył Politechnikę Wiedeńską. Po studiach na 10 lat osiadł w Anglii. Jego ideą fix było - jak napisał w liście do matki - zdobycie „najwyższego wykształcenia indywidualnego, jakie można nabyć w Europie”. Legenda rodzinna głosi, że po przybyciu do Londynu spalił wszystkie listy polecające od profesorów wiedeńskich i przyjaciół ojca, „aby móc własną jedynie siłą torować sobie drogę”. „O mej wartości niech świadczą moje umiejętności” - zapisał w podręcznym raptularzu.

Po odbyciu praktyki w najlepszych firmach angielskich postanowił wrócić do Polski, gdyż uważał, że obowiązek nakazuje Polakowi spożytkować zdobyte umiejętności w kraju. Miał 33 lata, gdy przyjechał do Lwowa. „Wysoki - pisał Stefan Kieniewicz - szczupły, lecz dobrze zbudowany, zahartowany fizycznie, przystojny blondyn o niebieskich oczach z pięknym wąsem i bujną fryzurą, zwracał na siebie uwagę każdego grona. Wiedzą, inteligencją, wymową, zdobytym doświadczeniem górował bezsprzecznie nad środowiskiem galicyjskim, w którym miał się osiedlić”. Był idealistą wizjonerem.

Uważał, że trzeba najpierw zdobyć duży majątek, żeby pokazać rodakom, jak można i powinno się pracować, a dopiero później z pozycji człowieka sukcesu zabrać głos w sprawach publicznych. Fortuny przy pewnych zdolnościach można się było dorobić, jak to widział w krajach zachodnich, na produkcji przemysłowej. Szansę dostrzegł w przemyśle naftowym.

Odkrywając wspólnie ze swymi przyjaciółmi - Kazimierzem Odrzywolskim (1860-1900) i Wacławem Wolskim - ropodajne schodnickie pola, spowodował powstanie kilkutysięcznej osady i podniesienie standardu życia tamtejszych mieszkańców. Schodnica, w której Szczepanowski wywiercił 38 szybów, osiągnęła w latach 1899-1901 maksimum wydobycia ropy naftowej. Rocznie pozyskiwano tam 150 tysięcy ton ropy. Schodnica wysunęła się na krótko na pierwsze miejsce w Galicji. Pod względem ilości wydobywanego surowca dopiero dwa lata później palmę pierwszeństwa przejmą Borysław i Tustanowice.

Od tego momentu, czyli od roku 1880, na całym Podkarpaciu począł rosnąć dosłownie las szybów wydobywczych. Samemu Szczepanowskiemu przyniosło to wielką fortunę. Jego kopalnie nafty stały się „szkołą, w której formowały się umiejętności fachowe”. Szczepanowski dawał zatrudnienie coraz to większym rzeszom bezrobotnych. Zabiedzeni i zacofani ludzie zmieniali się stopniowo w światłych obywateli.

Szczepanowski ze swymi wspólnikami wzniósł w Schodnicy pięknie położony na wzgórzu i górujący nad całą osadą naftową drewniany kościółek w stylu zakopiańskim, zaprojektowany przez Sławomira Odrzywolskiego - sławnego architekta, który odbudował katedrę wawelską w Krakowie. Szczepanowski miał też wielkie plany budowania w Schodnicy ważnych instytucji kultury: szkół i ochronek dla dzieci, aby podnosić poziom intelektualny miejscowej ludności oraz napływowych najemnych robotników.
Praca pochłaniała Szczepanowskiego całkowicie. Dnie i noce spędzał przy wyrobiskach. Chodził w roboczej bluzie. Gdy tylko miał czas, pracował na równi ze swymi wiertaczami, dając im przykład zręczności. Skupiał przy sobie grupę inteligentów pracujących fizycznie. Wierzył, że ta na ówczesne lata ekstrawagancja stanie się modelem współżycia przemysłowców z robotnikami i ugruntuje solidaryzm narodowy. Nie dążył do osiągnięcia zysku przede wszystkim dla siebie. Miał hojną rękę, lubił bezinteresownie pomóc. Dochody z działalności przemysłowej przeznaczał na ulepszenia techniczne i kształcenie swoich robotników.

Inaczej niż jego konkurent i krezus naftowy Mojżesz Gartenberg - właściciel kamienic w Drohobyczu i wielkiego pasażu handlowego w Stanisławowie. Gartenberg nie interesował się poziomem intelektualnym i moralnym swoich pracowników, a widząc zagrożenie bankructwem przy wydobywaniu ropy, szybko sprzedał swoje kopalnie w Schodnicy kapitałowi angielskiemu, wychodząc z opresji obronną ręką. Idealizm i kapitalizm rzadko chodzą w parze. Dlatego Szczepanowski i Odrzywolski, lekceważąc rachunek ekonomiczny, musieli zapłacić okrutną cenę

Dla Szczepanowskiego zdobycie kapitału miało być tylko narzędziem w służbie dla kraju. Gdy stał się sławnym, bogatym i powszechnie znanym w Galicji przemysłowcem, postanowił wejść na arenę polityczną. W 1886 roku uzyskał mandat w parlamencie wiedeńskim, a trzy lata później został dzięki dwóm miastom, Drohobyczowi i Kołomyi, posłem na Sejm Krajowy we Lwowie. W Wiedniu zaciekle bronił interesów polskich: reformował podatki, walczył o obniżki taryf celnych, zabiegał o meliorację rzek i rozbudowę sieci dróg na Podolu i Pokuciu. Najwięcej wysiłku wkładał w walkę o byt polskiego przemysłu naftowego, permanentnie zagrożonego przez interesy zaborców Polski. Zasłynął w parlamentach znakomitymi mowami, które wydawał później w formie książkowej. W czasie jednej z debat parlamentarnych mówił: „Żądamy nie wyjątkowej ochrony, ale równouprawnienia. Dajcie nam materiały, których potrzebujemy, po cenach targu światowego, a my wtedy oddamy nasz produkt po cenach światowych”.Jako człowiek czynu był zdania, że praktyka jest siłą napędową teorii.

W 1888 roku Szczepanowski wydał swą słynną, wznawianą później wielokrotnie książkę pt. „Nędza Galicji”. Kreślił w niej program uzdrowienia gospodarczego kraju. Opublikował też swe błyskotliwie napisane rozprawy: „Nafta i praca, błoto i złoto” oraz „Wódka i propinacja”. Bezkompromisowo walczył o swobodę wypowiedzi prasowej, twierdząc, iż tłumienie krytyki jest polityką samobójczą dla państwa. Gdzie tylko mógł, piętnował przykłady emigracji fachowców za granicę.
W swej publicystyce Szczepanowski często wyrażał nadzieję, że w Polsce pojawią się wreszcie autentyczni mężowie stanu, którzy poprowadzą kraj do wolności. A mężem stanu - według jego definicji - był ten, kto „widzi dziś to, co ogół będzie widział dopiero za lat pięćdziesiąt. Dajcie nam, panowie, mężów stanu, włóżcie władzę w ich ręce, a kraj będzie inaczej wyglądał, i to w krótkim czasie”.

Stanisław Szczepanowski szybko awansował na autentycznego przywódcę narodu polskiego. Miał niewątpliwie zdolności męża stanu. Niestety działalność gospodarcza, którą z takim rozmachem podjął, zakończyła się jego osobistą klęską.

Ikarowy lot w przepaść

Popularność i sukcesy, które odnosił Szczepanowski, budziły zawiść krajowej kołtunerii. Gdy piął się w górę w imponującym tempie, wokół jego osoby i Stronnictwa Demokratycznego, które we Lwowie stworzył, poczęła formować się nieprzejednana opozycja czyhająca na jego błędy. I stało się. Szczepanowski zaabsorbowany sprawami politycznymi i działalnością w parlamencie wiedeńskim, wydawaniem broszur, gazet, tworzeniem szkół ludowych i pracą publicystyczną, nie miał czasu na dostatecznie skrupulatne pilnowanie interesów gospodarczych swoich kopalń. Szafował też swym, jak się zdawało, stalowym zdrowiem. Aby pilnować spraw, niejednokrotnie musiał bywać w wielu miejscach. Całe noce spędzał w pociągach między Wiedniem, Lwowem, Borysławiem i Drohobyczem. Konkurencja ropy kaukaskiej i rumuńskiej poczęła w sposób dramatyczny płaszczyć jego dochody, a nowe wiercenia nie dawały szybkich odkryć. Szczepanowski wpadł więc w wielką spiralę zadłużenia i w końcu absolutnego bankructwa.

Oddanie dominacji przez Schodnicę innym galicyjskim polom naftowym wiąże się ze wspomnianym straszliwym bankructwem firmy Szczepanowskiego i Odrzywolskiego oraz ich śmiercią. Byli wówczas w sile wieku - jeden liczył 40 lat, a drugi 54 lata. Zmarli jednego dnia: Szczepanowski na zawał serca (i został pochowany na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie), a Odrzywolski na skutek infekcji bakteryjnej po skaleczeniu się w nogę (i spoczął w Schodnicy). Ich nagrobki są podobne - ułożone z potężnych brył kamiennych.

Szczepanowski i Odrzywolski byli ideowcami o mocnych przekonaniach narodowych. Niestety, w swych ryzykanckich pomysłach przeszarżowali i pozostawili po sobie żal niespełnionych nadziei.
Majdan Drohobycki

Pod koniec XIX wieku, podobnie jak Schodnica, karierę przemysłową zrobiła wieś Majdan. Słowo „majdan” często było wykorzystywane do nazywania miejscowości na wschodnich kresach Rzeczypospolitej. Jest ono pochodzenia tureckiego i oznaczało plac w obozie wojskowym, w warowni, na podgrodziu albo we wsi. Majdanem nazywano też wykarczowane miejsce w lesie służące do obróbki drewna lub wypalania węgla drzewnego. W ostatnich latach słowo to znów zrobiło karierę na Ukrainie i w Polsce ze względu na rewolucyjne wydarzenia pierwszej dekady XXI wieku, które rozegrały się na kijowskim Majdanie.

Majdan jako plac miał znaczenie gospodarcze, handlowe, a czasem spełniał rolę swoistej agory, gdzie toczono dyskusje polityczne. Stąd też w Rzeczypospolitej było wiele miejscowości o nazwie Majdan i często uzupełniano je przymiotnikami, np. Majdan Zbydniowski, Sieniawski czy Stanisławowski. Ten pod Drohobyczem nazywano Majdanem Żelaznym, ze względu na znajdujące się w pobliżu złoża rudy, bądź Drohobyckim. Powstał w 1801 roku dzięki wznoszonym w pobliżu piecom dymarskim do wytapiania z rud żelaza oraz warsztatom, w których wyrabiano przedmioty ze stali.

W drugiej połowie XIX wieku potentatami w Majdanie Drohobyckim były firmy barona Jana Liebiga i Karola Goduli ze Śląska. Zbudowano wówczas kilka okazałych budynków i linię kolejki wąskotorowej o długości 33 kilometrów - od tartaku w Synowódzku do Majdanu. Wożono nią drewno i wyroby hutnicze. Do dziś zachowały się w tej okolicy resztki dawnych dymarek.

Majdan, utopiony w soczystych lasach, podobnie jak Schodnica miał społeczność wielonarodowościową - tworzyli ją Polacy, Ukraińcy, Żydzi i Niemcy. Żyły tam wielopokoleniowe rodziny, m.in. Beneszowie, Błoniarzowie, Dutkowie, Eislerowie, Ilniccy, Jossowie, Pachlowie, Piziakowie, Rybotyccy, Ważni, Wojtowiczowie, Slamowie, Thielowie, Wilimowscy czy Załaszczukowie. Z majdańskich rodzin wywodzili się: prof. Jerzy Ważny (1927-2010) - wybitny specjalista z zakresu fitopatologii leśnej i ochrony drzew; Tadeusz Wojtowicz (1921-1991) - profesor literatury na Uniwersytecie Hobart w Tasmanii; Jerzy Slama (1881-1952) - wybitny leśnik, kontroler lasów w dobrach barona Liebiga i Goguli, zamiłowany fotograf, dzięki któremu zachowało się wiele zdjęć okolic dawnego Majdanu.

Zarówno Schodnica, jak i Majdan miały szczęście do dziejopisów, którzy dzięki swym pracom badawczym i licznie zebranym wspomnieniom uratowali przed niepamięcią burzliwe dzieje tych społeczności. Zwłaszcza w pierwszej połowie XX wieku, gdy w Schodnicy i Majdanie - podobnie jak w całej Galicji - doszło do hekatomby okrucieństwa: zniszczenia poszczególnych tamtejszych narodowości w wyniku masowych wywózek i mordów na Żydach i Polakach, a następnie wyrzucenia stamtąd pozostałych Polaków i osadzenia ich głównie na Dolnym Śląsku, na ziemi wałbrzyskiej.

W 2013 roku wydano we Wrocławiu książkę pod redakcją Jana Rybotyckiego pt. „Schodnica - Majdan - Urycz w zachowanych źródłach i okruchach wspomnień”. Zgromadzono tam kilkadziesiąt obszernych wspomnień byłych mieszkańców tych miejscowości i poprzedzono je artykułami monograficznymi.
Jedną z autorek tej książki jest Anna Korcz-Krzostek (rocznik 1955) - polonistka po Uniwersytecie Wrocławskim, długoletnia dyrektorka Zespołu Szkół Zawodowych w Nowej Rudzie. Jej wspomnienia, zamieszczone w tej książce, są frapującą opowieścią literacką o krainie jej przodków - licznej rodziny Ważnych. Jej dziadek, Jan Ważny, był wójtem Majdanu. Jedno z pierwszych słów - pisze Anna Korcz-Krzostek - których się nauczyłam, brzmiało „Majdan”, bo ciągle się w domu o Majdanie mówiło. Dla mnie ten Majdan, leżący gdzie daleko za górami, za rzekami, dosłownie i w przenośni, był czymś mitycznym, fascynującym, ale wtedy mało realnym w mojej Nowej Rudzie pod Wałbrzychem, w której się wychowywałam. Chociaż były w domu „namacalne” dowody jego istnienia: jakieś meble przywiezione z Majdanu, kilim na ścianie w stołowym pokoju, później zdegradowany do roli dywanu na podłodze czy długo nam służąca maszyna „Singer” (przedwojenny prezent od Dziadka dla Babci na którąś tam rocznicę ślubu), na której i ja się nauczyłam szyć, i jest dziś dla mnie bezcenną pamiątką. Były więc dowody, że ten Majdan gdzieś tam istniał, ale ciągle był obecny raczej tylko w sferze mentalnej: żyło się tak, jak gdyby funkcjonowały dwa światy: realny, noworudzki, z wszystkimi problemami i niedostatkami dnia codziennego, i ten majdański, metafizyczny, w którym wszystko było lepsze, większe, ładniejsze. Każda czynność czy to w domu, czy w polu, była porównywana z tym, jak to było „w domu”, czyli w Majdanie. Do dziś pamiętam to określenie: „w domu”. Wtedy nie rozumiałam tego, bo przecież dom był tu, w Nowej Rudzie. Zrozumiałam, kiedy zaczęłam jeździć do Majdanu.

Tak zaczyna się opowieść Anny Korcz-Krzostek o jej niesamowitej wyprawie do Majdanu - do mitycznej krainy jej przodków - do której doszło dopiero w październiku 1988 roku, gdy pierestrojka Gorbaczowa w Związku Radzieckim uchyliła przed Polakami szczelnie zamknięte drzwi do krainy ich młodości. Anna Korcz-Krzostek wyprawiła się tam ze swoją matką i opis tej podróży jest wstrząsający. Zaczyna się od przejścia granicznego, na którym dwie podróżujące małym fiatem kobiety stały w kolejce ponad 12 godzin (od drugiej po południu do trzeciej w nocy). W tle widać było ogrodzenie z drutu kolczastego ustawione wzdłuż granicy, a obok zasypane śmieciami rowy i apatyczni, wymęczeni długim oczekiwaniem, wystraszeni ludzie. Po godzinach udręki uzbrojony po zęby sowiecki żołnierz otworzył im potężną metalową bramę, za którą panowały zupełne ciemności. A później pokonywały drogę pełną dziur, bez drogowskazów.

Ta podróż w koszmarnej ciemności gdzieś przez Gródek Jagielloński, Sambor i Komarno, w lęku, bo matce Anny zaczęły przypominać się koszmary banderowskich zbrodni, które widziała w tych lasach, są niesamowitą literacką opowieścią, do której warto sięgnąć. Jest tam bardzo interesujący zapis rozmów i spotkań z Ukraińcami, którzy rozpoznali swoją dawną sąsiadkę sprzed pół wieku i czym mogli, jak najserdeczniej gościli ją u siebie. Jakiż to potężny kontrast między tym, co działo się między Polakami a Ukraińcami w latach 1943-1944, a co nastąpiło pół wieku później, kiedy czasy zaczęły normalnieć. Bardzo interesujące są biografie krewnych Anny Korcz-Krzostek: jej matki - Stanisławy Ważny-Korcz, Tadeusza Adama Ważnego i Bogumiła Ważnego - po wojnie absolwenta Studium Nauczycielskiego, długoletniego nauczyciela przedmiotów mechanicznych i dyrektora w Zasadniczej Szkole Górniczej Kopalni Węgla Kamiennego Nowa Ruda.

Największa grupa dawnych mieszkańców Majdanu Drohobyckiego osiadła w Nowej Rudzie. Po co jeździmy do Majdanu? - pytała w zakończeniu eseju Anna Korcz-Krzostek, obecnie mieszkanka Nowej Rudy. I odpowiadała: Ano dlatego, że tam był dom..., dom, o którym nam ciągle opowiadano, dom, który był wzorem, czymś niepowtarzalnym... Czymś, do czego majdaniacy tęsknili, a potem tę tęsknotę przekazali swoim dzieciom, temu powojennemu pokoleniu, które wyrosło bez Internetu, bez telefonów komórkowych, z początku nawet bez telewizji, ale za to w atmosferze ogromnego szacunku i miłości do miejsca swego pochodzenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska