Moje Kresy. Ślady polskości w Turce

Stanisław S. Nicieja
József Antall - zwany „Ojczulkiem Polaków” - z córką Edith.
József Antall - zwany „Ojczulkiem Polaków” - z córką Edith. Ze zb. Krystyny i Grzegorza Łubczyków.
Turka - miasteczko w ukraińskich Bieszczadach, do której dzisiaj z racji fatalnych dróg naprawdę trudno dojechać, zadziwia swym położeniem, ale każdego, kto tam dotrze, wynagradza pięknymi widokami. W wielu miejscach można tam natrafić na polskie ślady, zwłaszcza przy polskim kościele i na przedwojennym cmentarzu.

Wspaniałomyślność i szlachetność braci Węgrów

Warto dziś pamiętać, że w pierwszych dniach II wojny światowej przez Turkę i okoliczne lasy w kierunku pobliskiej granicy z Węgrami przetoczył się jeden z głównych nurtów uciekinierów po rozbiorze państwa polskiego przez Sowietów i Niemców we wrześniu 1939 roku. Wówczas na Węgry zbiegło około 120 tysięcy Polaków. Węgrzy otworzyli granicę, domy i serca. Przyjęli uciekinierów, nie bacząc, że węgierski rząd był wówczas w sojuszu politycznym z hitlerowskimi Niemcami.

Świadomość tak wielkiego i niezwykłego charytatywnego gestu narodu węgierskiego wobec ludności polskiej w naszym kraju jest znikoma. A przecież - jak czytamy w wydanym w 2009 roku w Warszawie niskonakładowym, monumentalnym polsko-węgierskim albumie „Pamięć - Emlékezés. Polscy uchodźcy na Węgrzech 1939-1946” autorstwa Krystyny i Grzegorza Łubczyków - prawdziwych przyjaciół poznaje się w godzinach próby. Nie podczas pokoju i w okresie dobrobytu, ale wtedy, gdy przyjaźń wymaga ofiary. Taką ofiarę naród węgierski złożył na ołtarzu honoru, prawdy i wolności podczas II wojny światowej, udzielając Polakom schronienia, a potem płacąc za to drogo w 1944 roku. Nigdy nie zapomnimy węgierskiego premiera Pála Telekiego, człowieka honoru, i jego słów wypowiedzianych w przededniu niemieckiego ataku na Polskę: „Ze strony Węgier jest sprawą honoru narodowego nie brać udziału w jakiejkolwiek akcji zbrojnej przeciw Polsce”.

Wielką rolę w dziele pomocy Polakom na Węgrzech odegrał József Antall (1896-1974), zwany „Ojczulkiem Polaków” - w czasie wojny kierownik sekcji polskiej w węgierskim biurze do spraw uchodźców. Zgromadził on setki fotografii dokumentujących losy i życie polskich uchodźców na Węgrzech w czasie II wojny światowej. A jego córka, Edith, przekazała ten imponujący zbiór ikonograficzny Grzegorzowi Łubczykowi - ambasadorowi Polski na Węgrzech w latach 1997-2001, dzięki czemu mogło powstać wspomniane wyżej monumentalne dzieło albumowe pt. „Pamięć - Emlékezés 1939-1946”. József Antall spoczywa na budapesztańskim cmentarzu Farkasréti.

Gdy Polska przegrała wojnę, główne strumienie uciekinierów poszły na Zaleszczyki, Kuty i Śniatyn - na mosty wiodące do Rumunii oraz na przełęcze: Jabłonicką, Werecką i Użocką koło Turki, prowadzące na stronę węgierską.

Im bliżej granicy, tym większy panował chaos. Drogi tarasowały porzucone pojazdy mechaniczne, zabite konie, furmanki chłopskie, bezładne gromady cywilów. Zamieszanie siali dywersanci, rozpuszczając plotki, że Węgrzy na granicy odbierają pieniądze, kosztowności, rzeczy osobiste i broń. Przestraszeni ludzie ulegali tym pogłoskom. Przed przejściem granicy w turczańskich lasach palili ogniska i niszczyli w nich dokumenty, akta, a częstokroć banknoty. Wyzbywano się wszystkiego, co miało jakąkolwiek wartość. Żołnierze pozbawieni dowódców w panice porzucali w lasach broń, skrzętnie zbieraną przez Ukraińców. Kilka tysięcy uciekinierów pod wpływem pogłosek zawróciło znad granicy i uciekło na Zachód przez Turkę. Największe rzesze uciekinierów przekroczyły przełęcz Jabłonicką przy strażnicy na szczycie Tatarka 18 września 1939 roku. 19 września przeszedł tędy płk Stanisław Maczek ze swoją okaleczoną bojami X Brygadą Kawalerii Zmotoryzowanej.

Jesienią 1939 roku granicę węgierską w okolicy Turki przekroczyło 13 polskich generałów, m.in. Kazimierz Sosnkowski, Stefan Dąb-Biernacki, Stefan Dembiński, Juliusz Kleeberg, dr Jan Kołłątaj-Srzednicki i Wacław Wieczorkiewicz.

Za granicą dziesiątki tysięcy uciekinierów trzeba było wyżywić i zakwaterować. I rząd węgierski wywiązał się z tego zadania. 29 września 1939 roku dawna granica polsko-węgierska stała się granicą sowiecko-węgierską. I od tego momentu przejście przez tę granicę w rozumieniu okupantów stało się przestępstwem. Będzie to w przyszłości szlak „Białych Kurierów”.
Rodzina Rowińskich

Jednym z tych kurierów, który przez lasy wokół Turki przeprowadzał polskich oficerów na stronę węgierską, był Tadeusz Rowiński (1899-1980) - z zawodu majster budowlany. W czasie wojny polsko-ukraińskiej w 1919 roku jako kapral WP, posługując się fortelem, uratował od śmierci z rąk ukraińskich rodzinę właścicieli Turki - hrabiego Kalinowskiego, w tym jego brzemienną córkę. Zaskarbił sobie za to dozgonną wdzięczność i pomoc wybawionych z opresji.

Aktywną rolę w akcji przerzucania polskich oficerów przez granicę węgierską w okolicach Turki odgrywała też siostrzenica Rowińskiego - Stefania Jabłońska. Na skutek donosu została aresztowana przez NKWD. Gdy wtłoczono ją do przeładowanego już pociągu transportowego na dworcu w Samborze, z peronu usłyszała głos swej matki wołającej ją po imieniu. Przedarła się do otwartych jeszcze drzwi wagonu, aby się jej pokazać. Wówczas żołnierz rosyjski zatrzasnął te drzwi, rozbijając Jabłońskiej głowę. Krwotok był tak potężny, że wyniesiono ranną z pociągu i zawieziono do samborskiego szpitala. Tam przebywała kilka dni, ale dzięki żołnierzom AK i przekupieniu personelu szpitalnego udało jej się zbiec. Dotrwała końca wojny, ukrywając się początkowo przed Sowietami, a później przed Niemcami.

Tadeusz Rowiński, żonaty z Bronisławą z Jaworskich (1904-1974), miał w Turce dom przy ulicy Kościuszki, gdzie urodziło się jego czworo dzieci: Czesława Włóka (1924-1995) - po wojnie pracownica fabryki cukierków w Brzegu, Jan Rowiński (1926-1984) - później proboszcz w Ciosańcu pod Zieloną Górą, Łucja Miłkowska (rocznik 1931) - analityczka jakości żywienia we Wrocławiu, autorka wspomnień o Turce - oraz Urszula Grzesiak (rocznik 1934) - ekonomistka w Brzegu.

W czasie wojny Tadeusz Rowiński był ofiarnym żołnierzem AK. Miał poważny udział w uratowaniu w Turce arkadowego wiaduktu i tunelu, który próbowali wysadzić w powietrze wycofujący się Niemcy. Tropiony przez Sowietów i Niemców, uniknął aresztowania. Po wojnie osiadł na Opolszczyźnie - w Zielęcicach pod Brzegiem, gdzie prowadził gospodarstwo rolne i gdzie zmarł. Jego siostrzeńcami byli inżynierowie Wiktor (1905-1993) i Zygmunt (1907-1990) Magierowie - kierownicy elektrowni wodnej w Turce, którzy po wojnie również osiedli na Śląsku - w Zielęcicach i w Bolesławcu. Wnuczką Tadeusza Rowińskiego jest Marta Grzesiak-Topeczko (rocznik 1965) - absolwentka Uniwersytetu Opolskiego, fizykoterapeutka i nauczycielka historii w brzeskich szkołach, strażniczka pamięci o swych przodkach.
Cmentarz w Turce

Chociaż minęło już 70 lat od czasu, gdy Polacy musieli porzucić Turkę i przenieść się na Śląsk, w tym dziś ukraińskim karpackim miasteczku zachował się w dobrym stanie stary, przedwojenny cmentarz katolicki, a na nim kilkadziesiąt polskich pomników i nagrobków.

Na nekropolii tej uwagę skupia przede wszystkim piękna, drewniana bojkowska cerkiew z trzema kopułami pokrytymi błyszczącymi blachami.

Rzeźba Chrystusa na grobie burmistrza Turki - Michała Grudzińskiego (1867-1936).
Rzeźba Chrystusa na grobie burmistrza Turki - Michała Grudzińskiego (1867-1936).
archiwum

Najbardziej okazały i najwartościowszy pod względem artystycznym nagrobek wznosi się na mogile Michała Grudzińskiego (1867-1936) - nauczyciela, dyrektora tamtejszej szkoły i burmistrza miasta. Przedstawia on ponadnaturalnych rozmiarów figurę Chrystusa. Obok znajdują się nagrobki m.in.: Seweryna Odrowąża-Brysiewicza (1839-1902) - poczmistrza i burmistrza Turki, zastępcy marszałka powiatu turczańskiego, a także Tymoteusza Czyżewskiego (1834-1890) - zastępcy komisarza Straży Skarbowej i Franciszka Sas-Bilińskiego (1869-1930) - urzędnika Starostwa w Turce. Ten ostatni jest prawdopodobnie nagrobkiem dziadka Józefa Bilińskiego - wybitnego po wojnie publicysty emigracyjnego, dziennikarza BBC i redaktora naczelnego wychodzącego w Londynie miesięcznika „Orzeł Biały”. Józef Sas-Biliński był „kolorowym ptakiem” polskiej emigracji politycznej w Anglii. Imponował optymizmem i życzliwością wobec ludzi, zwłaszcza młodych emigrantów z Polski. Sam przed laty doświadczyłem jego niezwykłej opieki, gdy trafiłem do Londynu z nikłymi funduszami i bez możliwości wynajęcia skromnego mieszkanka. Iluż takim jak ja pomógł wówczas Józef Sas-Biliński? Pewnego dnia zniknął z pejzażu Londynu i trudno nawet ustalić, kiedy to się stało i na którym londyńskim cmentarzu został pochowany, bo tak krótka jest ludzka pamięć i tak rzadko młode pokolenia potrafią wyrazić wdzięczność swoim dobroczyńcom.

Na cmentarzu w Turce zachował się też nagrobek rodziny Drobików, którzy spokrewnieni byli z rodzinami Skrabów i Jurkiewiczów mieszkającymi również w Samborze. Po wojnie rodziny te osiadły na Śląsku Opolskim, głównie w Kluczborku. To z tej rodziny pochodzą Zygmunt Jurkiewicz - aktywny działacz kluczborskiej „Solidarności” - i Mieczysław Jurkiewicz - dyrektor w opolskich przedsiębiorstwach budowlanych.

Zachowała się też w Turce kwatera nagrobna rodziny Armatysów, gdzie spoczywają: Zofia z Kamińskich Armatysowa i jej syn Grzegorz (1811-1902), Helena z Armatysów Rottowa (1843-1936) - uczestniczka powstania styczniowego, Józef Grzegorz Armatys (1846-1922) - powstaniec styczniowy i założyciel w Turce Kasy Zaliczkowej, Bolesława z Szatkowskich Armatysowa (1863-1938) oraz Roman Konstanty Armatys (1893-1897). Kwatera ta jest bardzo dobrze zadbana - widać, że potomkowie mieszkający dziś w Polsce pilnują pamięci o swych przodkach.

Na cmentarzu w Turce w roku 2014 natrafiłem jeszcze na nagrobki m.in. rodzin: Pędrackich (z zachowanym w znakomitym stanie medalionem z porcelanową fotografią z 1902 roku Adasia - syna Artura i Heleny Pędrackich), Bródków, Hengerów, Wojtowiczów, Ławrowskich i Łukasiewskich.
Wypędzenie Polaków z Turki

Historię Polaków w Turce zamyka przełom lat 1944/1945. Akcji wysiedlania stamtąd wszystkich, którzy czuli się Polakami, towarzyszyły morderstwa i akty zastraszania. Po domach w Turce i okolicznych wsiach rozlepiano zredagowany w języku ukraińskim tzw. nakaz, w którym znalazły się następujące zdania: Wzywa się was jako polską rodzinę do opuszczenia w ciągu 48 godzin miasta i okolicznych wsi, i w ogóle wyniesienia się z ukraińskiej ziemi na zachód, za San. W razie niewykonania nakazu wydajecie na siebie wyrok śmierci, a majątek wasz będzie spalony.

Ci, którzy ten „nakaz” zlekceważyli, rzeczywiście ponosili śmierć z rąk banderowców. W „Gazecie Lwowskiej” natrafiłem na nekrologi, w których podawano nazwiska zmarłych, tylko nie wolno było podać przyczyn śmierci. Są tam m.in. nekrologi zamordowanych: Bronisława, Bronisławy i Janiny Pachlów z Zubrzycy koło Turki oraz Marii Olejowskiej z tej samej wsi, Edmunda Abramika z Rypian koło Turki i Zofii Fechtel z podturczańskiej Boryni.

W atmosferze strachu i terroru poczęły więc ze stacji w Turce wyjeżdżać na Śląsk i Ziemię Lubuską rodziny Ilnickich, Sozańskich, Komarnickich, Wysoczańskich, Matkowskich, Boryńskich. Wymienione tu nazwiska były charakterystyczne dla tych okolic, bo pochodziły z miejscowości okalających Turkę. Wysoczańscy od wieków mieszkali w Wysocku Wyżnym, Komarniccy w Komarnikach, Boryńscy w Boryni, Matkowscy w Matkowie itd.

W Lewinie Brzeskim osiadł Mikołaj Matkowski (1896-1969) - pochodzący z Komarnik, były legionista Piłsudskiego, który jeszcze przed wojną wyjechał do Francji do pracy w kopalni i już nie udało mu się połączyć z żoną, Emilią z Ilnickich, która spoczywa na cmentarzu w Komarnikach. Dopiero po 1956 roku dołączył do niego syn - Miron Matkowski (1920-2006), z wykształcenia weterynarz, a po wojnie magazynier w różnych instytucjach (bo nie uznano jego dyplomu weterynaryjnego), żonaty z wywodzącą się z rodziny kolejarskiej w Kołomyi Wiktorią Korniak (1926-2012) - w Polsce pracownicą dworca kolejowego w Brzegu. Mieli dwóch synów: Bogusława (rocznik 1961) - pracownika opieki społecznej i Waldemara (rocznik 1962) - miłośnika kolejnictwa i zbieracza akcesoriów kolejarskich, pracownika brzeskiej filii wrocławskiego Pafawagu. Liczna grupa dawnych mieszkańców Matkowa (w tym noszący nazwisko Matkowscy) osiadła we wsi Włochy koło Namysłowa.

Potomkowie Kresowian z okolic Turki. Od lewej: Krzysztof Kuchczyński - burmistrz Namysłowa, Iwona z Kuchczyńskich Lechowicz - nauczycielka historii,
Potomkowie Kresowian z okolic Turki. Od lewej: Krzysztof Kuchczyński - burmistrz Namysłowa, Iwona z Kuchczyńskich Lechowicz - nauczycielka historii, Ryszard Kuchczyński - przedsiębiorca, radny Sejmiku Województwa Opolskiego. archiwum

W Głuszycy pod Namysłowem, gdzie dotarł jeden z transportów z przesiedleńcami z Turki, osiadły rodziny Wołczańskich, Ilnickich (z nich wywodzi się długoletni starosta namysłowski - Michał Ilnicki) i Komarnickich. Julia Komarnicka (1937-1991) - wnuczka Wiktora Nanowskiego, sołtysa Komarnik, przyjechała do Głuszycy z rodzicami (Emilem i Eugenią), z bratem Wiktorem oraz siostrami - Józefą i Czesławą. W Głuszycy przejęli poniemieckie gospodarstwo rolne. W 1957 roku Julia Komarnicka wyszła za mąż za Jerzego Kuchczyńskiego (rocznik 1938) z Byczyny. Są to rodzice trojga dzieci: Krzysztofa Kuchczyńskiego (rocznik 1957) - prawnika, przez 16 lat (1988-2014) burmistrza Namysłowa, który zapisał ważną kartę w dziejach tego miasta; Ryszarda Kuchczyńskiego (rocznik 1959) - przedsiębiorcy, radnego Sejmiku Województwa Opolskiego, oraz Iwony (rocznik 1964) - po mężu Lechowicz, absolwentki Uniwersytetu Opolskiego, długoletniej nauczycielki historii w namysłowskim liceum, wychowawczyni licznych laureatów olimpiad historycznych. Jej mąż, Piotr Lechowicz - nauczyciel historii w szkołach namysłowskich i animator kultury - także ma korzenie kresowe. Jego przodkowie przybyli na Śląsk z Rohatyna. Kuchczyńscy i Lechowiczowie kultywują pamięć o przodkach i kresowe tradycje.

Janusz Mentek ze swoją córką, Martą, przy grobie przodków w Wysocku Wyżnym - Julii i Jana Sozańskich. Rozpoznali grób po pniu ściętego świerka.
Janusz Mentek ze swoją córką, Martą, przy grobie przodków w Wysocku Wyżnym - Julii i Jana Sozańskich. Rozpoznali grób po pniu ściętego świerka. archiwum

Właścicielami dużego gospodarstwa rolnego w Wysocku Wyżnym (50 mórg ziemi i 20 mórg lasów) byli Jan Sozański (1873-1936) - ułan z czasów I wojny światowej i jego żona - Julia z Wysoczańskich (1880-1943). Mieli pięcioro dzieci. Handlowali drewnem, które było transportowane rzeką Stryj do Turki. Posiadali duże stado krów i koni. Krewny Julii, Wasyl Wysoczański, był fundatorem cerkwi w Wysocku Wyżnym (do dziś w tej świątyni znajduje się obraz z jego podobizną i herb jego rodziny).Na cmentarzu pod cerkwią zachowały się groby Julii i Jana Sozańskich. W 1945 roku przy tej mogile brat Julii z Wysoczańskich Sozańskiej posadził świerk, co miało w przyszłości pomóc w lokalizacji grobu. Po 50 latach dotarła tam ich prawnuczka Marta Mentek i natrafiła na duży pień po ściętym świerku, a w pobliżu na zarośniętej kwaterze na metalowy krzyż z nazwiskami Wysoczańskich i Sozańskich. Dom Sozańskich został rozebrany, a materiał budowlany wywieziony.

Jan i Julia Sozańscy mieli pięcioro dzieci: Jordan Sozański (1906-1967), żonaty z Marią Komarnicką, spoczywa w Namysłowie; Ludwina Sozańska (1908-1927) - zmarła w Wysocku Wyżnym w przeddzień swego ślubu; Aleksander Sozański (1911-1998) - żonaty z Sabiną Wysoczańską, spoczął w Mościskach koło Kostrzyna. W Namysłowie osiedli Rudolf i Władysław (jego syn, Jan, był długoletnim dyrektorem Liceum Ogólnokształcącego w Namysłowie) Sozańscy.

Z Turki pochodzi mieszkająca w Kłodzku rodzina Lubojemskich. Nestor rodu, Kazimierz Lubojemski (1911-1990), pracował w Turce w państwowej stolarni. Z żoną, Marią Mielnik (1906-1991), miał czworo dzieci: Józefa (1930-2012) - zaopatrzeniowca, Janinę Berezowską (1932-1986) - ciastkarkę, Stanisławę Kwiatkowską (rocznik 1938) - krawcową - i Marię (1940-2004) - sklepową. Kazimierz Lubojemski, który był bardzo religijny, został oskarżony przez władze sowieckie o „agitację religijną” i otrzymał wyrok 25 lat zsyłki do Workuty. Wywieziony na Sybir był zmuszony zostawić w Turce na dolę i niedolę swoją żonę i drobne dzieci. Z łagrów wyszedł dopiero po śmierci Stalina, ale bez prawa powrotu do Turki. Zmuszano go, aby sprowadził z Turki swoją rodzinę i osiedlił się z nią w głębi Rosji. Nie godząc się na to, podjął intensywne zabiegi, aby dostać pozwolenie na wyjazd do Polski. Po dwóch latach biurokratycznej mitręgi udało mu się wreszcie połączyć z rodziną i w 1957 roku wyjechać do Polski - do Kłodzka, gdzie pracował do śmierci jako stolarz, a jego córka Stanisława jako wzięta krawcowa. Jej syn, Aleksander Kwiatkowski, prowadzi w Kłodzku firmę budowlaną.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska