Moje Kresy. Sławne gimnazjum w Stryju z szewcem Kilińskim

Ze zbiorów Stanisława Wiktora z Poznania
Uczennice V klasy stryjskiego gimnazjum. W dolnym rzędzie siedzą od prawej: Zofia Wiktorówna - córka architekta miasta Stryja, Helenka Szostaczyńska i Zofia Słukówna. Fotografia z 1934 r.
Uczennice V klasy stryjskiego gimnazjum. W dolnym rzędzie siedzą od prawej: Zofia Wiktorówna - córka architekta miasta Stryja, Helenka Szostaczyńska i Zofia Słukówna. Fotografia z 1934 r. Ze zbiorów Stanisława Wiktora z Poznania
Stryj przy wielu walorach, którymi się szczycił, miał szczególnie ważny wyróżnik - gimnazja. Uczęszczała do nich cała plejada wybitnych uczniów, z których wyrośli artyści, uczeni, politycy i dowódcy wojskowi tej miary co Kornel Makuszyński, Kazimierz Wierzyński, Wilam Horzyca czy prof. Kazimierz Bartel - premier RP.

Pomnik Jana Kilińskiego

W czasach galicyjskich i II Rzeczypospolitej w Stryju było kilka szkół powszechnych kształcących na dobrym poziomie.

Najstarsze i najbardziej renomowane było gimnazjum, któremu patronował początkowo Adam Mickiewicz, a później Józef Piłsudski. Każdy uczeń, nim jednak przekroczył furtę tej szkoły, musiał przejść koło pomnika Jana Kilińskiego - przywódcy insurekcji (rewolucji) w Warszawie w 1794 roku.

Pomnik stał na placu przed głównym gmachem gimnazjum. Na jego cokole wyryto napis: "Szewc warszawski" - bo takiej profesji był ten rewolucjonista.

Dlaczego właśnie w Stryju postawiono pomnik Janowi Kilińskiemu? - były różne domysły. Kornel Makuszyński, świetny, obdarzony wyjątkowym dowcipem pisarz, uczeń tego gimnazjum, wyjaśnił to z właściwym mu poczuciem humoru: Pomnik Kilińskiego postawiono przy szkole, aby łatwiej było nauczycielom wydawać tępym uczniom takie polecenie: Daj sobie spokój z nauką i lepiej idź do szewca!

Teraz odsyłają młodzieńca albo do diabła, albo do innych zawodów, dawniej z niewiadomych powodów odsyłano zawsze do szewca, nie bacząc na to, że gdyby połowa młodzieży posłuchała tej dobrej rady, mielibyśmy miliony dobrych szewców, co byłoby może z większym pożytkiem dla społeczności.

Stał więc przed sławnym stryjskim gimnazjum pułkownik Kiliński, wyrzeźbiony przez Stanisława Wójcika (1864-1930) - artystę, który zasłynął w Nowym Sączu, gdzie swoimi dziełami ozdobił wcześniej tamtejszy piękny ratusz. Stryjski pomnik Kilińskiego, odsłonięty - jak podała "Gazeta Lwowska" - 6 września 1900 r., otaczany był wyjątkową społeczną estymą. Organizowano przy nim różne patriotyczne uroczystości, zbiórki i capstrzyki.

Kiliński na pomniku miał twarz młodzieńczą, z figlarnym wąsikiem i trzymając w ręku wyciągniętą w zamaszystym ruchu szablę, zdawał się krzyczeć: "Naprzód, Polacy!".

Rzeźbiarz miał problemy, aby bryłę pomnika utrzymać stabilnie na cokole, więc aby Kiliński nie spadł z postumentu, podparł mu jedną nogę piaskowcową przybudówką. Stryjanie, nie zważając na zachwiane proporcje monumentu, byli z niego dumni.

A dowcipny Kornel Makuszyński uczynił zeń dowód koronny wyższości Stryja nad innymi miastami. Kiedyś - wspominał Makuszyński - profesor Jan Stanisław Bystroń, wybitny polonista, socjolog, etnolog urągał memu miasteczku, twierdząc hardo, że jego miasteczko na Śląsku jest znaczniejsze i piękniejsze. A ja mu na to: "A pomnik Kilińskiego masz?!". Otwarł usta ze zdumienia i do tej pory nie może ich zamknąć.

Dlaczego pomnik Kilińskiego postawiono w Stryju? Bo walczył z Moskalami. A wzniesiono go w czasach, gdy Austriacy, czując zagrożenie ze strony Rosji, pozwalali Polakom na stawianie takich antymoskiewskich pomników.

Stąd we Lwowie święciła niebywałe triumfy "Panorama Racławicka" - ogromne malowidło Wojciecha Kossaka i Jana Styki, na którym żołnierze Kościuszki z nim na czele rozprawiają się z moskiewskimi interwentami gen. Aleksandra Tarmasowa.

Na Łyczakowie wzniesiono pomnik Bartoszowi Głowackiemu - bohaterowi spod Racławic, a w pięknym lwowskim parku, nazwanym Stryjskim, również pomnik Jana Kilińskiego. Ciekawe, że te pomniki o akcentach antyrosyjskich stoją do dnia dzisiejszego we Lwowie. Przetrwały długi okres rosyjskiej okupacji. A czym to tłumaczyć? Rosyjską tolerancją czy niewiedzą, co symbolizowały w czasach zaborów?

Gdy Ukraina odzyskała niepodległość, w 1992 roku w miejscu, gdzie stał pomnik Kilińskiego, wzniesiono monument Stefanowi Banderze, którego prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko, ku oburzeniu nie tylko Polaków, ogłosił bohaterem narodowym.

Stryjskie gimnazja męskie i żeńskie, których było kilka, zapisały się wyjątkowo dobrze w dziejach polskiej edukacji, a to głównie ze względu na zadziwiającą - jak wyżej wspomniałem - liczbę wybitnych indywidualności, które przewinęły się przez sale i korytarze tych szkół.

"Austeria" Juliana Stryjkowskiego

U schyłku XX wieku na pierwszy plan wysunął się Julian Stryjkowski (1905-1996), który dzięki swym trzem znakomitym powieściom: "Głosy w ciemności" (1956), "Austeria" (1966) i "Sen Azrila" (1975) zmitologizował Stryj.

Zwłaszcza "Austeria", zekranizowana przez Jerzego Kawalerowicza, stała się filmem światowym. Odniosła wielki sukces w Izraelu i jest jednym z najwybitniejszych osiągnięć polskiej kinematografii. A Stryjkowskiego krytyka zaczęła porównywać do Izaaka Bashewisa Singera, noblisty, też urodzonego w Polsce - w Radzyminie pod Warszawą.

Talent Stryjkowskiego odkrył Ozjasz Tilleman, nauczyciel o encyklopedycznej erudycji: łacinnik, hellenista, matematyk z gimnazjum w Stryju, który zwykł zwracać się do swego ucznia: "Ty, Julek, nic nie mów, ty pisz".

To zalecenie "mądrego belfra" nieźle się przysłużyło polskiej literaturze. Największą sławę przyniosła Stryjkowskiemu powieść "Austeria", "pełna strachu ballada... filozoficzno-moralna parabola" - jak nazwał ją Julian Przyboś. Austeria to austriacki odpowiednik francuskiej oberży, niemieckiej karczmy, polskiego zajazdu.

Tytuł powieści Stryjkowski zaczerpnął od nazwy stojącej na odludziu, na rozdrożach, przy wjeździe do Stryja od strony Skolego karczmy, której właścicielami od trzech pokoleń była żydowska rodzina Tagów. I oto przyszło tragiczne lato 1914 r.

Po zamachu na arcyksięcia Ferdynanda, następcy tronu w Austrii, historia gwałtownie przyśpieszyła i niespodziewanie unicestwiła stary świat. To jest wielka tajemnica dziejów, że zdarzają się okresy, w których czas wyleguje się jak leniwy kot. Nic się nie dzieje. Wieje nudą.

Ludzie nie cenią takich chwil i marzą o jakiejś, choćby najdrobniejszej zmianie. I nagle przychodzi, nie wiedzieć czemu, pora, kiedy historia zaczyna szaleć. Nabiera piekielnego, zawrotnego przyśpieszenia, jakby chciała ludziom podciąć nogi, upokorzyć ich, uświadomić, że ich życie to tylko krótki lot barwnego motyla bądź pędzonego wiatrem nasionka dmuchawca.

Tak stało się w połowie tego 1914 roku. Piękna belle époque, mieniąca się wszystkimi barwami wiedeńskiej secesji (Jugenstile), wirująca w rytm walców Straussów, gdy czas, zwłaszcza na prowincji płynął leniwie w cieniu dobrotliwego uśmiechu cesarza Franciszka Józefa, niespodziewanie dla wszystkich nagle się skończyła.

W ciągu kilku lat zabito miliony ludzi. Ginęły stare, a rodziły się nowe państwa. W Galicji padło miasto za miastem, jakby to były kręgle albo kostki domina. Nawałnica rosyjska z sotniami kozackimi na czele podeszła pod Stryj. Ludność w panice uciekała na zachód.

Najbogatsi aż do Wiednia. Z dnia na dzień Austeria, karczma na rozdrożu stryjskim, wypełniała się uciekinierami, którzy nie wiedzieli, co czynić: iść dalej czy zostać? W panice i rozpaczy patrzyli z dala na płonący, podpalony przez Kozaków Stryj, wsłuchiwali się w bijące na trwogę dzwony.

Wśród zbiegów, którzy zatrzymali się w Austerii, był przekrój społeczności stryjskiej, ale dominowali pejsaci chasydzi w swych czarnych kapeluszach i chałatach. Toczące się tam dialogi i odprawiane religijne misteria pulsowały wszystkimi barwami tęczy, mistyką i humorem. Był to swoisty taniec na Titanicu.

Przeznaczenie powoli się spełniało. Ten świat miał zatonąć - dosłownie, jak liczna grupa chasydów zastrzelonych w czasie kąpieli w nurtach rzeki Stryj. Ich ciała w zabarwionej od krwi na czerwono wodzie popłynęły gdzieś hen i nie znalazł się nikt, kto by je pochował. Była to zapowiedź holocaustu.

Wielka literatura zderzona z genialną reżyserią i inscenizacją Jerzego Kawalerowicza oraz znakomitymi rolami Franciszka Pieczki (karczmarz Tag), Wojciecha Pszoniaka (Rudy Josełe, opiekun cadyka), Liliany Głąbczyńskiej (Ukrainka Jewdocha) mają walory nieprzemijające. Film trafia bezbłędnie do kolejnego już pokolenia.

Jan Pieszczachowicz napisał: Rozdygotana namiętnościami, dyskusjami, zatruta widmem nieustannego zagrożenia śmiercią duszna karczma, pełna chasydów, usiłujących zapomnieć o strachu i rzeczywistości w magiczno-hipnotycznym tańcu... W trakcie lektury przychodzi na myśl teatr okrucieństwa Artauda. A Zbigniew Bieńkowski dodał, iż: w tej opowieści o pierwszym dniu potopu dosłyszeć można, dosłyszeć trzeba ostatnie śmiertelne tchnienie świata, który zginął.

Julian Stryjkowski właściwie nazywał się Pesach Stark. Przybrał nazwisko-pseudonim, którym na trwałe związał się ze swym rodzinnym miasteczkiem. Jego ojciec Benjamin Stark stworzył bibliotekę hebrajską w Stryju i przewodził stryjskiemu Towarzystwu Irwija, które zajmowało się podtrzymywaniem języka i kultury hebrajskiej.

Julian Stryjkowski wyrósł w świecie chasydów, ale wcześnie uległ fascynacji językiem polskim. Kiedy usłyszałem polskie słowo jako dziecko mówiące tylko po żydowsku, byłem olśniony - powiedział 12 czerwca 1990 r. w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej".

Po ukończeniu szkoły w Stryju poszedł na studia polonistyczne na Uniwersytet Lwowski. Poznał gruntownie polską literaturę. Do Stryja, do tej swej krainy dzieciństwa, często wracał, "by czerpać tam artystyczne inspiracje".

Osiągając wiek sędziwy - 90 lat - Koło Stryjan działające przy Towarzystwie Miłośników Lwowa skierowało do niego adres hołdowniczy, w którym stwierdzano: że jest on "pierwszym pośród największych synów miasta Stryja" i że są "dumni, mogąc chwalić się przed światem pisarzem tej rangi". Z miłością będzie pisał zwłaszcza o rzece, w której letnią porą nie tylko kapało się, ale prało bieliznę, poiło krowy i konie całe stryjskie pospólstwo.

Miasto Kornela Makuszyńskiego

O tej rzece pisał też Kornel Makuszyński (1884-1953) - autor "Szatana z siódmej klasy", "Bezgrzesznych lat", "Panny z mokrą głową" i arcyzabawnego "Koziołka Matołka".

Posługiwał się jednak zupełnie inną stylistyką niż Stryjkowski. Tryskał humorem i pogodą ducha. W jego wspomnieniach czytamy: Stryj to miasto siedzące nadrwistą rzeką, zgoła niepoczytalną, wściekającą się przy lada okazji i grożącą ludzkim osiedlom.

Mam do tej rzeki zadawnioną nienawiść, gdyż nie raz jeden, ucapiwszy kąpiącego się smyka, usiłowała zrobić ze mnie topielca. Tak, Stryj nieuregulowany, nieposkromiony ręką człowieka wylewał często, niszcząc niżej położone domostwa i każdego roku zbierał swe topielcze żniwo wśród niefrasobliwych wyrostków.

Kornel Makuszyński był synem źle sytuowanej wdowy po urzędniku wojskowym Edwardzie Makuszyńskim. Ojca stracił w dwunastym roku życia. Miał sześć sióstr i mieszkał na przedmieściu Łany. Świadectwo maturalne dostał we Lwowie, gdzie przeniósł, zyskując jako utalentowany młodzieniec wspaniałą opiekę Jana Kasprowicza, który utorował mu później drogę do wielkiej sławy literackiej.

Makuszyński wracał często później do Stryja i lubił wspominać swoje lata chłopięce. Pisał: Pierwszy raz w życiu wiersz napisałem mając lat równo jedenaście. Byłem uczniem pierwszej klasy gimnazjum w słynnym mieście, w Stryju.

Dlatego słynnym, że była tam fabryka zapałek, która paliła się od fundamentów co pół roku; co było zajmujące i szczerą budziło we mnie radość. Z właściwym sobie poczuciem humoru i nostalgią opisywał zmiany zachodzące w Stryju podczas kolejnych wizyt u matki i sióstr. Ulice jakoś się wydłużyły i są jasno oświetlone, bo gazu mają tam w obfitości.

Za moich czasów było dwóch policjantów, którzy mieli drewniane szable, bo stal była zbędna. Z kim mieli walczyć? Teraz u zbiegu ulic widziałem eleganckiego posterunkowego, co tęsknym okiem wyglądał nadjeżdżającej dorożki, aby móc regulować ruch. Konie doczepione do dorożek pamiętają jednak moje czasy i nie korzystają ze wskazówek, gdyż wóz popycha je we właściwym kierunku.

Kornel Makuszyński zapamiętał z dzieciństwa wielką inscenizację na rzece Stryj, która była czymś na owe czasy rzeczywiście wyjątkowym, niespotykanym w ówczesnej Galicji, i opisał to z błyskotliwym poczuciem humoru: Raz w roku, przez kilka tygodni w cichej, rozlewnej zatoczce rzeki Stryj, pod miastem, budowano pokaźną nawę z desek i blach, prawdziwy polski okręt, jaki widziałem pierwszy raz w życiu, i wobec całej ludności miasteczka, z księdzem kanonikiem i burmistrzem na czele urządzano przedstawienie pt. "Kościuszko odpływa do Ameryki, aby walczyć o wolność". O rany!

Tytuł przedstawienia oświetlano bengalskimi ogniami, a na pokładzie okrętu ukazywał się żywy obraz. Wśród dwudziestu tysięcy mieszkańców miasta szukano troskliwego męża, co by z postawy, z powagi na obliczu i przedziwnego kształtu nosa przypominał Pana Naczelnika Tadeusza Kościuszkę.

Musiał to oczywiście być Polak i katolik. Stawał on w otoczeniu wiernych towarzyszy na dziobie okrętu i w nieruchomej pozie i zadumany patrzył w dal na fale "oceanu". Rzeka pęczniała z dumy, ocean udając, muzyka kolejowa grzmiała: "Patrz, Kościuszko, na nas z nieba" - Pan Naczelnik tężał w spiż, a widzowie płakali z rzewnego rozczulenia.

Ja wyłem w serdecznym wzruszeniu, gdyż byłem zawsze miękkiego serca. Byli i tacy, którzy wołali: "Niech żyje Kościuszko!" - co było życzeniem wprawdzie spóźnionym, lecz ze szczerej pochodziło duszy. A on nic... Stoi i patrzy... Musiał niebożątko "płynąć" tak przez całą godzinę, bo na krótkie przedstawienie nie warto było budować okrętu. Śliczne to było! Żadne miasto nie wpadło na taki pomysł, tylko to moje - dobre i poczciwe.

Tuż przed wybuchem II wojny światowej ukazał się w "Kurierze Warszawskim" artykuł Kornela Makuszyńskiego pt. "Ciche ustronie". Pisał tam o swych ostatnich świętach spędzonych w Stryju: o zegarze na kościele, o alei kasztanowej prowadzącej z dworca na Rynek - zwanej Kolejówką, o parku, zwanym Olszanką - chlubie miasta. Paryski Lasek Buloński - podkreślał z dumą - ani się umywał do tego nadobnego gaju, który przed laty przedziwnymi pysznił się urokami.

I kończył swój artykuł: O, drogie miasteczko! Niech ci zła rzeka nigdy nie uczyni krzywdy, a pożar niech nigdy biednych nie niszczy domków.

Gdy w 1953 r. Kornel Makuszyński zmarł w Zakopanem, przebywający wówczas na emigracji w Nowym Jorku jego kolega ze stryjskich lat gimnazjalnych Kazimierz Wierzyński, nie mogąc pojechać na pogrzeb, napisał: Są ludzie, którzy nie powinni umierać, którzy nie pasują do śmierci, o których trudno myśleć jako o zmarłych.

Do takich należał Kornel Makuszyński. Pogodny epikurejczyk, uśmiechnięty przyjaciel, miłośnik wygody i przyjemności, cały w doczesnym szczęściu - takiego znałem go szmat czasu i z takim nie mogę się rozstać. (...) Jako pisarz Makuszyński cieszył się dużą popularnością, wszystkie jego książki miały powodzenie i ukazywały się w coraz nowych wydaniach.

Miał wielką łatwość pisania i zapewne nigdy nie zaznał mozołu związanego z zawodem literackim. Mógłby się pieczętować "słońcem w herbie", jak brzmiał tytuł jednej z jego powieści, siał pogodę, szerzył śmiech, pragnął być dobrym człowiekiem i w tym widział użyteczność swego pisarstwa.

Najwyższym walorem literackim Makuszyńskiego był język. Pisał piękną polszczyzną, znał jej tradycje i kultywował je umiejętnie. Gdyby wszystko było inaczej niż jest - pisał Kazimierz Wierzyński z goryczą daleko za oceanem na emigracji - znaleźlibyśmy się dzisiaj w Stryju, nad rzeką Stryjem i stanęlibyśmy na jakimś placu, przed kolumną, na której odsłonilibyśmy napis: "Kornelowi Makuszyńskiemu - za serdeczność i ciepło jego pióra.

Minęło pół wieku od tej wypowiedzi Kazimierza Wierzyńskiego i dość niespodziewanie pamięć o Kornelu Makuszyńskim wróciła dziś do już ukraińskiego Stryja. W 1997 r. w tamtejszym kościele farnym odsłonięto poświęconą mu tablicę pamiątkową.

Kilka lat później w Domu Polskim otwarto izbę z pamiątkami po nim oraz wydano dwujęzyczną (polską i ukraińską) wersję jego "Koziołka Matołka" i - podobnie jak w Polsce - młodzież ukraińska zaczęła się zaczytywać w tej niespotykanie pogodnej opowieści o polskim koziołku, co szedł się podkuć do Pacanowa, w której jest tyle humoru i mądrości życiowej tak potrzebnej człowiekowi.

Obecnie miejscowe władze ukraińskie myślą o wzniesieniu pomnika Kornela Makuszyńskiego w Stryju. Jest to wyraz powrotu do normalności w tak skomplikowanych relacjach polsko-ukraińskich. Może jeszcze uda się odszukać miejsce spoczynku ojca Makuszyńskiego na niestety zaniedbanym stryjskim cmentarzu, na którym zachowało się jednak do dziś kilkaset polskich nagrobków.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska