Moje Kresy. Słynni kałuszanie

Archiwum autora
Ojcowie polskiego bluesa: Bogdan Loebl - poeta (z prawej) - i Tadeusz Nalepa - kompozytor, lider zespołu Breakout.
Ojcowie polskiego bluesa: Bogdan Loebl - poeta (z prawej) - i Tadeusz Nalepa - kompozytor, lider zespołu Breakout. Archiwum autora
Z Kałusza i jego okolic, gdzie przed wojną znajdowało się centrum produkcji nawozów sztucznych zaopatrujące polskie rolnictwo oraz słynna fabryka dzwonów Felczyńskich, wywodzi się wielu wybitnych Polaków, m.in. Bogdan Loebl, Tadeusz Krwawicz i Henryk Ratajczak.

Bogdan Loebl - bard epoki big-beatu

W leśniczówce Jasień pod Kałuszem przeżył lata chłopięce poeta, prozaik, publicysta, autor protest songów i bluesów oraz słuchowisk radiowych Bogdan Loebl (rocznik 1932), syn leśniczego, polskiego legionisty, i Ukrainki - córki popa, a jednocześnie prawnuk Hermanna von Loebla, austriackiego ministra do spraw Galicji i namiestnika Moraw.

Loeblowie to znakomita austriacko-polska rodzina. Według ustaleń wrocławskiego heraldyka Ludomira Domańskiego Josef Loebl (1772-1816) był poborcą myta w Kałuszu, a jego syn, Antoni, prapradziadek Bogdana Loebla - szefem policji w Drohobyczu. Loeblowie mają we Lwowie na Łyczakowie duży grobowiec, w którym spoczywa, oprócz Hermanna, jego brat, Otto von Loebl - cesarski minister leśnictwa.

Bogdan Loebl zasłynął przede wszystkim jako autor tekstów do piosenek śpiewanych przez Mirę Kubasińską, Tadeusza Nalepę i Stana Borysa oraz arcypopularne w latach 60. i 70. XX wieku zespoły big-beatowe Blackout i Breakout. Piosenki "Anna", "Poszłabym za tobą" i "Po drugiej stronie tęczy" od półwiecza nie tracą popularności i sądzę, że zawsze będą już evergreenami.

Loebl był niewątpliwie bardem epoki big-beatowej, pisząc również tak popularne wówczas protest songi jak choćby "Te bomby lecą na nasz dom" o wojnie wietnamskiej, nawiązujące do amerykańskich utworów, które śpiewał wówczas choćby Bob Dylan. Po wiersze Bogdana Loebla sięgali też wykonawcy takich zespołów jak Niebiesko Czarni, Perfekt (Grzegorz Markowski), Stare Dobre Małżeństwo i Nocna Zmiana Bluesa.

Bogdan Loebl wyrastał w środowisku dwujęzycznym. Nad płynącą przez Kałusz rzeką Łomnicą. To jest właśnie ta jego "rzeka dzieciństwa", o której śpiewa Tadeusz Nalepa w słynnym - jak się ostatnio mówi - kultowym polskim bluesie.

Bogdan Loebl "przyjaźnił się - jak wspomina - z ukraińskimi rówieśnikami. Łaził z nimi po drzewach. Łapał kiełbie, brzany i karasie w Łomnicy. A ulubionym miejscem zabaw była cerkiewna dzwonnica ze stromymi schodkami, z której można było podziwiać panoramę Jasienia i wstęgę płynącej od strony Kałusza Łomnicy oraz niedalekie, potężne szczyty Gorganów".

Swoją młodość, przeżytą częściowo w Kałuszu, zmitologizował w autobiograficznej powieści pt. "Piekło weszło do raju" (Warszawa 2010). To piekło przyszło 17 września 1939 roku. I oto - czytamy w jego powieści - w jednej chwili wszystkie ptaki w Jasieniu przestały śpiewać, firanka w oknie leśniczówki zastygła w bezruchu. Tłumione odległością dźwięki przedarły się do Józia [alter ego autora - S.S.N.]. I zaraz potem uderzył w leśniczówkę głośny, chóralny śpiew. Józio patrzył na tę sunącą ku niemu drogą chmurkę, z której wystawały głowy koni i mężczyzn w papachach i zdumiewających Józia czapkach, bodących niebo szpicami. A potem ujrzał na tych papachach i czapkach czerwone gwiazdy, które lśniły, jakby wykąpane w świeżej krwi. Do Jasienia wjechała bolszewicka konnica.

Po zajęciu Jasienia przez Sowietów pogorszyły się stosunki między Polakami i Ukraińcami. Ale jeszcze dało się żyć obok siebie. Wybuch wojny niemiecko-sowieckiej w czerwcu 1941 roku stworzył już sytuację nie do zniesienia. Z dnia na dzień głowę podnosili banderowcy i zaczęły się mordy na Polakach. Gdy w sąsiedniej leśniczówce wymordowano całą rodzinę leśniczego Mianowskiego, Loeblowie postanowili uciekać. I przez Perehińsk dotarli do ciotki w Kałuszu, by po kilku dniach wsiąść do pociągu i udać się na zachód, na Przemyśl.

Tak zamknęła się epopeja kresowa i dzieciństwo Bogdana Loebla. Nigdy już tam nie wrócił. Tylko w jego książkach wciąż nie milkną echa jego chłopięcych lat. O jednej z nich, noszącej tytuł "Złota trąbka", recenzent Jarosław Klejnocki na łamach "Polityki" pisał: Ta książka - głęboko prawdziwa, nie ma nic wspólnego z publicystyką. Pozostaje świetną literaturą. Loebl pokazuje także, jak rozwiać uprzedzenia funkcjonujące w konkretnym człowieczym wymiarze.

Po opuszczeniu rodzinnych stron Loebl od czasów maturalnych, które spędził w Niepołomicach, przemierzył całą Polskę południową, studiując w Krakowie, a później pracując w Opolu, Wrocławiu, Rzeszowie. Bardzo ciekawy w jego biografii jest okres opolski. Były to lata 1959-1961 i czas przyjaźni z Jerzym Grotowskim, który właśnie wówczas stworzył w Opolu swój zadziwiający w formie i bulwersujący otoczenie Teatr 13 Rzędów. To był ciekawy czas, kiedy tworzyła się opolska bohema artystyczna współdziałająca z Grotowskim. Wtedy też Loebl nawiązuje swą trwającą do dziś przyjaźń z Mają Komorowską, Maciejem Prusem i Ludwikiem Flaszenem.

W jego wspomnieniach Opole tamtych lat jawi mu się jako piękne, miłe miasto, z młodą, rodzącą się uczelnią pedagogiczną (WSP) i wieloma entuzjastami, którzy przychodzili na spektakle teatru Grotowskiego. Loebl wynajmował wówczas mieszkanko przy ulicy Kraszewskiego i tam schodzili się jego koledzy, przyszli twórcy: prozaik Stanisław Srokowski i poeta Jan Goczoł - wówczas studenci WSP, dziennikarz radiowy Antoni Lach, satyryk Stefan Chmielnicki i młodzi publicyści "Trybuny Opolskiej": Edward Pochroń - świeży absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego - oraz Stanisław Chodyniecki. Wiele by na ten temat mógł powiedzieć zmarły niedawno pisarz i radiowiec Kazimierz Kowalski.

Jonasz Stern i Tadeusz Krwawicz

Jednym z bardziej znanych kałuszan był też Jonasz Stern (1904-1988). Pochodził z biednej rodziny żydowskiej, jakich wiele było w Kałuszu. Po studiach w krakowskiej ASP stał się czołowym twórcą krakowskiej awangardy. Głosił potrzebę radykalnych reform społecznych i ostro komunizował, za co trafił do ciężkiego więzienia w Berezie Kartuskiej.

Prawdziwe piekło dane mu było przeżyć w czasie okupacji niemieckiej. Zamknięty w lwowskim getcie, zbiegł z transportu wiozącego go do obozu zagłady w Bełżcu. Kilka dni krążył po okolicy, nie mogąc znaleźć schronienia. Wrócił do Lwowa i tam trafił w ręce gestapowców. W czerwcu 1943 roku, rozebrany do naga, stanął przed plutonem egzekucyjnym. Po salwie wpadł do dołu pełnego trupów. Zmierzchało i Niemcom nie chciało się tego dnia zasypać ziemią mogiły. W czasie ciemnej nocy zalany krwią wydostał się spod zwałów trupów i jakimś cudem przedarł się na Węgry.

Przeżył wojnę i związał się na trwałe z Krakowem. Współtworzył tamtejszą bohemę. Był częstym bywalcem "Piwnicy pod Baranami". Traumatyczne doświadczenie, które przeżył, odcisnęło piętno na jego twórczości. Tworzył kolaże formowane z kości ryb - słynne obrazy, m.in. "Los węgorzy", "Ryby, które chciały pływać".

W Kałuszu spędził młodość i skończył tam gimnazjum prof. Tadeusz Krwawicz (1910-1988) - światowej sławy polski okulista, wywodzący się z lwowskiej szkoły lekarskiej, kontynuator badań pochodzącego z Sambora prof. Emanuela Macheka. Obaj ci znakomici okuliści uważani są za pionierów i ojców nowoczesnych rozwiązań w tej tak ważnej dziedzinie polskiej medycyny. Przez dziesięciolecia uratowali tysiące pacjentów przed utratą wzroku. Na ich nagrobkach, a spoczywają na cmentarzach: Machek we Lwowie, a Krwawicz w Kazimierzu nad Wisłą, wdzięczni rodacy wykuli im w kamieniu tę samą sentencję: "Przywracałeś wzrok żywym, niech ci światłość wiekuista świeci po śmierci".

Kałuszanin w Paryżu

Z Kałuszem związana jest też biografia innego polskiego uczonego - prof. Henryka Ratajczaka, urodzonego w tym mieście w roku 1932, później wybitnego chemika, byłego rektora Uniwersytetu Wrocławskiego i dyrektora Stacji Naukowej PAN w Paryżu, członka Europejskiej Akademii Nauki i Sztuki w Paryżu. W czasie pełnienia misji we Francji związał się z Jerzym Giedroyciem i często gościł w Maisons-Laffitte - siedzibie redakcji paryskiej "Kultury", gdzie toczył dyskusje na temat miejsca Kresów w historii Polski, stosunku do młodego państwa ukraińskiego, a zwłaszcza na temat spraw rewindykacji poloników z zasobów lwowskiego Ossolineum i przewiezienia ich do Wrocławia.

Miałem okazję być tego świadkiem. Ten temat długo był żywotny w stolicy Dolnego Śląska, gdzie po wojnie osiadło wielu Kresowian, a głównie lwowian, i gdzie przeniesiono instytucje naukowe, jak choćby Ossolineum. Giedroyć był zwolennikiem daleko idących ustępstw na rzecz Ukraińców (zwłaszcza odnośnie do lwowskiego Ossolineum i rzezi wołyńskiej). Uważał, że to droga do pojednania, podobnie jak z Litwinami i Białorusinami odnośnie do Wilna i Grodna.

Te poglądy były źle przyjmowane przez Kresowian na Śląsku.
Prof. Henryk Ratajczak organizował też w Paryżu uroczystości nadawania redaktorowi Jerzemu Giedroyciowi doktoratów honoris causa, przyznanych mu przez uniwersytety Wrocławski, Warszawski i Białostocki. Zapraszał także, wspomagany w tym przez Piotra Korczalę, do kierowanej przez siebie placówki PAN w Paryżu wielu polskich uczonych, którzy w Sali Lustrzanej przy ulicy Lauriston wygłaszali odczyty dla licznie uczestniczącej w nich Polonii francuskiej.

Aleksander Dietzius - projektant sterowców i gazociągów

W dzieje Kałusza wpisana jest biografia Aleksandra Dietziusa, który przez dziesięć lat był dyrektorem technicznym tamtejszego potężnego koncernu produkującego nawozy sztuczne. Była to postać wyjątkowa w dziejach polskiego przemysłu, a dziś niemal kompletnie zapomniana. Gdyby nie udostępnione mi wspomnienia jego syna Sykstusa (rocznik 1926), biografia Aleksandra Dietziusa byłaby dzisiaj nie do odtworzenia. Pochłonęłyby ją wody, które niegdyś zatopiły Atlantydę.

Aleksander Dietzius (1879-1942) urodził się w Bielsku jako syn Roberta von Dietziusa - poczmistrza - i Emilii z domu Dittel - córki profesora medycyny na Uniwersytecie Wiedeńskim. Po uzyskaniu świadectwa dojrzałości w Bielsku studiował na Wydziale Budowy Okrętów w Królewskiej Wyższej Szkole Technicznej w Berlinie, którą ukończył z wyróżnieniem. W 1906 r. podjął pracę w zakładach Siemensa. Tam zaprojektował dużych rozmiarów sterowiec o konstrukcji balonowej, a następnie wspólnie z bratem, Hansem, skonstruował imponujący okręt latający o długości 120 metrów - Luftschif, który znamy w literaturze historycznej pod nazwą L-58.

Później zaprojektował kilka oblatanych prototypów niewielkich samolotów (np. Taube), które jednak nie weszły do produkcji seryjnej. Aby pogłębić swą wiedzę, podjął dodatkowe studia chemiczne na uniwersytecie w Szwajcarii. Gdy wybuchła I wojna światowa, musiał przerwać naukę, bo jako obywatel austriacki został zmobilizowany i w randze porucznika trafił do twierdzy Przemyśl. Wówczas też rozstał się na zawsze ze swoją pierwszą miłością i narzeczoną, pisarką niemiecką Kurtzmahler, która w późniejszym czasie upamiętniła go w jednej ze swych powieści.

Rosjanie zdobyli Przemyśl i Dietzius jako jeniec został wywieziony nad jezioro Bajkał. Tam wraz ze swymi współtowarzyszami niedoli zimą układał w poprzek tego największego jeziora na świecie tory kolejowe, które skracały o kilkaset kilometrów trasę kolei transsyberyjskiej. Gdy przychodził czas wiosennych roztopów i jezioro rozmarzało, tory te rozbierano i składano na brzegu Bajkału.

Po wybuchu rewolucji październikowej Aleksander Dietzius odzyskał wolność i wtedy odbył gigantyczną wędrówkę przez całą Rosję objętą chaosem wojennym do rodzinnego Bielska. Miał w czasie tej wędrówki dramatyczny epizod - został zatrzymany w Moskwie przez Czeka - policję polityczną - i na osobistą interwencję Lenina (nie wiemy, z jakiego powodu) wyszedł z aresztu.

Po powrocie do Polski osiedlił się w Niegłowicach koło Jasła i podjął pracę w firmie Gartenberga, projektując gazociągi. Następnie został dyrektorem rafinerii nafty w Niegłowicach, którą w krótkim czasie unowocześnił, projektując unikalną w skali europejskiej instalację destylacji ropy naftowej. Miał w dorobku 18 patentów. Wtedy też poznał jednego z najwybitniejszych polskich matematyków Hugona Steinhausa. Ta znajomość zaowocowała współpracą i bliskimi koleżeńskimi relacjami. Steinhaus w swoich wspomnieniach po latach napisał: Kierujący rafinerią w Niegłowicach inż. Aleksander Dietzius był najlepszym inżynierem, jakiego widziałem w życiu.

Sądzę, że nie przesadził w tej opinii, bo w księdze pt. "Dziesięciolecie Polski Odrodzonej 1918-1928", wydanej w 1928 roku, tej swoistej biblii rejestrującej polskie dokonania przemysłowe, na stronie 625 czytamy: Aleksander Dietzius - konstruktor urządzeń mechanicznych w rafineriach naftowych, jeden z najwybitniejszych techników rafinacji - obecnie dyrektor techniczny rafinerii "Jasło".

W 1920 roku Aleksander Dietzius ożenił się z wadowiczanką, Matyldą z domu Zając i tuż po ślubie wybudował nieopodal rafinerii, tuż przy moście na rzece Ropa, drewniany dom w stylu zakopiańskim. Tutaj kolejno urodziło się troje jego dzieci. Gdy dziewięć lat później, na osobistą prośbę prezydenta Mościckiego, objął dyrekcję techniczną TESP-u, ten własny dom podarował swemu przyjacielowi, byłemu staroście jasielskiemu, drowi Antoniemu Zollowi - niezwykłemu oryginałowi tamtych lat. Zoll zapisał się w historii Jasła jako organizator letnich turniejów tenisowych oraz tym, że o każdej porze budził mieszkańców ariami operowymi śpiewanymi przez niego przy otwartym oknie lub granymi fortissimo na gramofonie - a miał cały pokój zawalony płytami gramofonowymi.

Hugo Steinhaus, wspominający z niezwykłą sympatią dyrektora Dietziusa i starostę Zolla, o tym ostatnim pisał: Imponował ludziom nie tyle austriackim tytułem "radcy dworu", ile obyciem w świecie, lekceważeniem formalności i wszechstronnym uzdolnieniem. Później, kiedy przeszedł na emeryturę i zamieszkał w willi inż. Dietziusa koło Niegłowic, zbierał na drodze gwoździe, żeby nie przebijały opon. Miał też kolekcję płaskich kamyków do "rzucania kaczek", a także odbywał polowania nocne na ćmy, których miał piękny zbiór.
W domu Dietziusa, gdy stał się własnością Zolla, często gościły znane postacie II RP: śpiewacy Adam Didur i Jan Kiepura, książę Roman Sanguszko, pisarz Kornel Makuszyński, Wiktoria Leśniak-Kalma, a nawet prezydent Mościcki. Dom ten istnieje w Jaśle do dziś i mieszka w nim najmłodszy syn Dietziusa, Sykstus, ze swoją żoną Ireną z Winnickich.

Aleksander Dietzius w ciągu dziesięciu lat kierowania kałuskimi kopalniami eksploatacji soli potasowych doprowadził do ich unowocześnienia. Zainstalował w nich wysoko wydajne urządzenia z Niemiec i Francji. Był w Polsce ekspertem w sprawach rafineryjnych. Wykładał na Politechnice Lwowskiej i tworzył coraz to nowe patenty, m.in. na otrzymywaną z węgla gumę syntetyczną. Prowadził odwierty gazu w okolicach Kałusza i opracował metodę wykorzystywania tych narażonych na eksplozję gazów do produkcji przemysłowej i grzewczej.

Gdy do Kałusza weszli Sowieci, pozbawili go funkcji dyrektorskiej, ale zatrzymali na stanowisku inżyniera zakładów. W 1940 roku firma Siemens zaproponowała mu poufną drogą stanowisko dyrektora naczelnego w Niemczech z informacją, że potrafi go wydobyć ze Związku Radzieckiego. Dietzius propozycję odrzucił, stwierdzając, że nie będzie "pracował dla potrzeb przemysłu zbrodniczej III Rzeszy". Ta decyzja odbiła się w sposób fatalny na jego życiu.

Po zajęciu Kałusza przez hitlerowców został natychmiast aresztowany przez komando SS "Nachtigal" i osadzony w więzieniu w Stanisławowie. Według rodzinnych zapisków w styczniu 1942 roku interweniująca w sprawie ojca córka Aleksandra została także aresztowana i - jak zeznawali świadkowie - na jego oczach rozstrzelana. On sam został w lutym 1942 r. w celi więziennej zamorzony głodem. Taką relację o śmierci Dietziusa złożył po wojnie współwięzień Adolf Wilhelm.

Inny opis śmierci Dietziusa znajduje się w książce Hugona Steinhausa "Wspomnienia i zapiski". Od Lidki [córka Steinhausa - S.S.N] dowiedziałem się, że córka Dietziusa została złapana na skutek "wsypy" organizacji. Niemcy rozstrzelali ją, a jego aresztowali - w więzieniu dostał szału i umarł. Synowie Dietziusa nigdy nie ustalili miejsca wiecznego spoczynku ojca. Uważają, że jest to zbiorowa mogiła w Czarnym Lesie pod Stanisławowem. Natomiast symboliczny grób i tablica pamiątkowa poświęcona Aleksandrowi Dietziusowi umieszczona jest w kościele oo. Franciszkanów w Jaśle.

Fragmenty najnowszej książki prof. Stanisława Sławomira Niciei "Kresowa Atlantyda - tom III" w radiowej interpretacji autora od poniedziałku do piątku po 18.30 w programie "Rewiry kultury" w Radiu Opole.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska