Moje Kresy. Tajemnice Truskawca

Archiwum
Od lewej: Zenon Kosidowski, Stanisława Wysocka, Emil Zegadłowicz. Poznań, około 1930 roku.
Od lewej: Zenon Kosidowski, Stanisława Wysocka, Emil Zegadłowicz. Poznań, około 1930 roku. Archiwum
Każdy kurort odwiedzany przez sławnych ludzi miał swe osobliwości i tajemnice, które dopiero po latach wnikliwi badacze bądź piszący pamiętniki ujawniali opinii publicznej i przez to ubarwiali historię uzdrowiska.

Muzy Emila Zegadłowicza

Jedną z takich truskawieckich tajemnic był romans poety i pisarza Emila Zegadłowicza (1888-1941) ze sławną polską aktorką Stanisławą Wysocką (1877-1941). Jej to zawdzięczamy jeden z najciekawszych opisów dnia codziennego w Truskawcu w latach świetności tego kurortu.

Wysocka jeździła tam w latach 1927-1928 ratować swoje nadwątlone stresami zdrowie i pisała do swego kochanka namiętne listy, okraszając je opowieściami o tym, co widziała w kurorcie.
Wysocka, córka warszawskiego litografa Juliana Dzięgielewskiego, była zamężna dwukrotnie, ale dość nieszczęśliwie.

Pierwszy raz z przystojnym, grającym zwykle role amantów aktorem Kazimierzem Wysockim, ale małżeństwo szybko się rozpadło. Drugi raz z lekarzem Grzegorzem Stanisławskim, bratem wybitnego malarza Jana Stanisławskiego.

W 1924 roku uległa fascynacji młodszym od niej o 11 lat pisarzem - Emilem Zegadłowiczem (1888-1941) - twórcą grupy poetyckiej "Czartak" i autorem m.in. głośnej swego czasu, skandalizującej powieści "Dreszcze", przez którą stracił on honorowe obywatelstwo Wadowic - swego miasta rodzinnego.

Zegadłowicz był w tym czasie żonaty z ziemianką Marią Kurowską, kobietą energiczną, z którą miał dwie córki - Atessę i Halszkę, i mieszkał w swoim podwadowickim dworku, w Gorzeniu Wielkim.

Stanisława Wysocka była wówczas aktorką wyjątkowo w Polsce popularną. Nadano jej nawet przydomek "nowa Modrzejewska", gdyż z powodzeniem grała role dramatyczne i komediowe w najlepszych polskich teatrach, reżyserowała sztuki, wykładała w szkole aktorskiej i występowała w głośnych filmach, m.in. "Jaśnie pan szofer" oraz "Włóczęgi", partnerując arcypopularnej dwójce komików z Lwowskiej Wesołej Fali - Szczepkowi i Tońkowi.

Wysocka i Zegadłowicz ukrywali swój związek uczuciowy, a jego niezwykła namiętność, zwłaszcza ze strony aktorki, znalazła odbicie w obfitej korespondencji między kochankami.

Zachowało się ponad 250 pisanych maczkiem, czasem kilkustronicowych listów Wysockiej do Zegadłowicza. Niestety, nie znamy na nie odpowiedzi, bo listy Zegadłowicza przepadły.

W listach Wysockiej, wydanych przez znawcę biografii Emila Zegadłowicza prof. Mirosława Wójcika z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, jest wszystko: miłość, polityka, plotki, relacje z dnia codziennego itp.

Jest tam też bardzo interesująca kronika wydarzeń w dwudziestoleciu międzywojennym postrzeganych przez pryzmat artystycznej wrażliwości aktorki, ukazująca stan jej ducha i mentalność. Nie mogło więc w tych listach zabraknąć i opisu życia w Truskawcu.

Wysocka przybyła do Truskawca 20 lipca 1927 r. i zamieszkała w willi "Hanusia", której właścicielką była K. Madejska. Kilka dni później wysłała do Zegadłowicza list, pisząc w nim:

Drogi - od czterech dni jestem w Truskawcu - sprawiłam na sobie wrażenie owcy - która, idąc za owczym pędem - dostała się w tłum niepoczytalnych. Zjazd tu taki - że po kilkanaście osób dziennie wraca z powrotem - nie mogąc znaleźć pomieszczenia - chciałam i ja zrobić to samo - ale dokąd miałam wracać?

Więc zgodziłam się wziąć pokój z jakąś panią, aby sobie czegoś poszukać - cztery dni trwało szukanie - cztery noce nieprzespane - bo ta pani (z Lublina, w dodatku) okazała się chrapiącą trąbą jerychońską - już byłam w popielatej rozpaczy, aż oto dziś znalazłam się w maleńkiej klitce - ale własnej - och, takie dnie dają w całej pełni odczuć słodycz samotności. Drogi - nie pisałam dawno - gdyż - (przedziwne dwa miesiące) przeszłam zatrucie - czym - doprawdy, nie mogę się domyśleć - gorączka - całe ciało pokryte wysypką.

Lekarz wmawiał we mnie raki - a ja raków na oczy nie widziałam - przypuszczam raczej, że to ziołowa kuracja Bogusławskiego zrobiła - to zdecydowało Truskawiec - już wszystko było zrobione z paszportem - dwa dni trzeba było zostać jeszcze w Warszawie - ale już nie miałam sił - tak ciągnęło do zieleni. Tutaj moc znajomych i aktorów, i potentatów rozmaitych - nawet Jowisz prowadza sam siebie (chodzi o Jana Lorentowicza - krytyka literackiego i prezesa PEN-Clubu).

Wszyscy twierdzą, że Truskawiec jest lepszy od Karlsbadu - ano, zobaczymy. Od siódmej rano piję Zosię - Marysię - Naftusię na ciepło - na zimno - z solą, bez soli - kąpię się - spaceruję - zjadam obiad i znów piję Naftusię - do Naftusi chodzą procesje - Żydów i księży aż czarno - dowód, że Naftusia jest skuteczna - myślę sobie - że Tobie by też to dobrze zrobiło - gdybyś mógł się wybrać bodaj na dwa tygodnie - zrób to - wyszukałoby się dla Ciebie pomieszczenie - teraz od pierwszego sierpnia będzie łatwiej - ładnie tu jest - panorama gór - lasy - powietrze dobre - chodzę dużo, bo trzeba mi stracić aż 6 kilo - daruj - że tak obszernie piszę o tych truskawieckich sprawach - ale to dla pijących Naftusię są one alfą i omegą życia - tu o niczym się nie mówi i nie myśli - tylko o kilach wagi - o żołądku - o wątrobie i tym podobnych akcesoriach. Chcę siedzieć w Truskawcu do 15 sierpnia.

Warto zacytować jeszcze fragment listu Stanisławy Wysockiej pisanego z Truskawca rok później, 18 lipca 1928 roku, kiedy zamieszkała w willi "Wanda":

Dojechałam w sobotę o ósmej wieczór na poły żywa z upału i zmęczenia - wszystko mi się przeto wydało okropne - pokój - willa - po przespaniu przy dniu - wszystko się przeinaczyło - pokój bardzo miły - willa wysoko położona, przez co nie ma wilgoci i bardzo miła gospodyni - ta sama pani - u której mieszkał Staś Miłaszewski (...) Ze znajomych widziałam krytyka Adama Grzymałę-Siedleckiego i Franciszka [trudno ustalić, o kogo chodzi: mógł to być Franciszek Mączyński (1874-1947) - architekt, szwagier Wysockiej; Franciszek Siedlecki (1867-1934) - malarz, krytyk teatralny; bądź Franciszek Łukasiewicz (1890-1950) - muzyk, kierownik działu muzycznego Radia Poznań - S.S.N.], ma przyjechać Lorentowicz - zresztą, ja sobie chodzę swoimi drogami - nie chcę widzieć nikogo. Dobrze jest tak z dala od wszystkiego - dobra jest przyroda - koi - takim malutkim człowieczkiem się czuję, że pod trawką schować się mogę - nie zazdroszczę tym krzykliwym Guliwerom.

Trzy tygodnie później w liście do Zegadłowicza Wysocka pisała z tej samej willi "Wanda": Pierwsze tygodnie leczenia były dość denerwujące i osłabiające - obecnie czuję się lepiej. Drugiego sierpnia przyjechali Tadeuszowie - Nula mieszka ze mną, Tadeusz oddzielnie, i wszyscy pijemy Naftusię. Najgorsze zmartwienie miałam któregoś dnia, gdy mi mój lekarz opowiadał o Wojciechu Brydzińskim [znany aktor teatralny i filmowy - S.S.N.], który był tu przed nami - że wyleczył go zupełnie tu w Truskawcu z nadkwasoty żołądka - a Ty nie możesz przyjechać poleczyć się?

Zegadłowicz był fizycznie niskim, niepozornym mężczyzną, ale nad wyraz namiętnym i kochliwym w swych relacjach z kobietami.

Był więc nie tylko niewiernym mężem, ale też zdradliwym kochankiem. Zdarzało mu się, że miał równolegle dwa pozamałżeńskie romanse, o czym jego wybranki nie wiedziały. I tak dla przykładu: w Truskawcu leczyła się też jego "lwowska przyjaciółka", uwieczniona jako pierwowzór jednej z dziewięciu muz w mającej znamiona autobiograficzne skandalizującej powieści "Motory".

Była nią Kama (Kamila) Ardelowa (1908-?), pochodząca z Brodów dziennikarka i autorka świetnych listów intymnych do Zegadłowicza (zachowało się ich 54), którą w czasie wojny zamordowali Niemcy w nie znanych nam okolicznościach.

To w Truskawcu Ardelowa zaczęła przepisywać na maszynie pierwsze rozdziały "Motorów". Musiała uważać, bo w jej lwowskim mieszkaniu policja mogła w każdej chwili przeprowadzić rewizję.

Zegadłowicz, po głośnym wystąpieniu na Kongresie Pracowników Kultury we Lwowie w 1936 r., gdzie swe przemówienie zakończył okrzykiem: "Do zobaczenia w czerwonej Warszawie!", podejrzewany przez władzę o sprzyjanie komunizmowi mógł w każdej chwili trafić do więzienia.

Oficjalnie na łamach prasy domagali się tego prawicowi pisarze i publicyści. Klaudiusz Hrabyk napisał wówczas, że miejsce autora "Zmór" jest albo w Berezie Kartuskiej (obóz koncentracyjny) albo w Kulparkowie (dom wariatów pod Lwowem). Podobnego zdania był wybitny pisarz Adolf Nowaczyński. W Polsce ostre podziały polityczne były i są nie tylko między politykami, ale również pomiędzy artystami.

Hojny prezydent Estonii

Z politycznych wydarzeń w Truskawcu legendą obrósł pobyt w tym kurorcie w maju i czerwcu 1935 r. prezydenta Estonii Konstantina Pätsa (1874-1956). Był to polityk o ciekawej osobowości: kochał artystów, kolekcjonował motyle, z wykształcenia przyrodnik, był mistrzem w kształtowaniu ogrodów i parkowych ścieżek zdrowia.

W Truskawcu był osobistym gościem właściciela kurortu - Rajmunda Jarosza. Nie krył zachwytów nad urodą uzdrowiska i zaletami "Naftusi", która świetnie wpływała na jego układ trawienny.

Na odjezdnym prezydent Päts udekorował orderem estońskiego Czerwonego Krzyża dra Mariana Winnickiego - pełniącego obowiązki naczelnego lekarza uzdrowiska, kilku pielęgniarzy przywracających mu zdrowie, Marka Sagana - dyrektora Muzeum Truskawieckiego, a także ogrodnika zdrojowego, którego kwalifikacje wysoko ocenił jako znawca sztuki ogrodniczej.

Tym ogrodnikiem był Piotr Molenda, który codziennie na głównym skwerze uzdrowiska na dużym kwietnym kalendarzu układał z bratków napis, podający aktualną datę dzienną, np. "wtorek, 7 sierpnia 1935 r.".

Bracia Saganowie

Prezydent Estonii Konstantin Päts nieprzypadkowo zwrócił uwagę na postać Marka Sagana, którego odznaczył wysokim orderem swego kraju, gdyż zachwycił się wyjątkową kolekcją motyli zgromadzoną w przyrodniczym Muzeum Truskawieckim.

Fundatorami muzeum byli bracia Jaroszowie - Rajmund (właściciel uzdrowiska) i Jan (1877-1944), profesor Akademii Górniczej w Krakowie. W 1929 roku na Pomiarkach, dzielnicy Truskawca, otworzono to unikatowe muzeum, nadając mu imię Emmy Jaroszowej (matki fundatorów).

Zgromadzono w nim rzadkie okazy flory i fauny. Zachowany wykaz eksponatów informuje, że było tam 15,5 tysiąca motyli i żuków, ponad 1000 sztuk minerałów, kilkaset słoików z rzadkimi egzemplarzami grzybów, mchów i porostów oraz kilkaset tomów literatury europejskiej o florze i faunie.

Dyrektorem i głównym kustoszem tego muzeum był Marek Sagan (1905-1949), wyjątkowa postać w dziejach Truskawca, a później Wałbrzycha. Był synem powiatowego lekarza weterynarii. Miał siedmiu braci, ale tylko on był ułomny: z powodu uszkodzenia przysadki mózgowej w wieku chłopięcym przestał rosnąć.

Jego wzrost zatrzymał się na wysokości 90 centymetrów, a mimo to ukończył studia we Lwowie. Był dobrze wykształconym, utalentowanym entomologiem. Swój zawód uprawiał z pasją i entuzjazmem. To on właściwie, wspomagany przez dwóch braci: starszego - Jarosława (1903-1979) i młodszego - Eufrozyna (1916-1995), był głównym organizatorem przyrodniczego Muzeum Truskawieckiego, na które pieniądze wyłożyli Jaroszowie.

Zachowała się fotografia z 1929 roku, na której stoją przed wejściem do Muzeum Truskawieckiego trzej bracia Saganowie; dwaj rośli młodzieńcy, a między nimi, sięgający im do pasa - Marek, ale jak czytamy we wspomnieniach, niezwykle aktywny, ruchliwy i pracowity.

Na innej fotografii, z 1935 roku, niziuteńki kustosz muzeum stoi na schodach przed szkołą podczas uroczystości zorganizowanej w związku ze śmiercią Józefa Piłsudskiego w towarzystwie elity Truskawca: burmistrza, starosty, szefa policji, licznych wojskowych. Jest to dowód, że Marek Sagan cieszył się w swym mieście estymą i szacunkiem.

Wojenną zawieruchę przetrwał wycinek z niezidentyfikowanej gazety, w której nie znany nam z nazwiska reporter napisał: W odległości około 3 kilometrów od Zdroju w czystym niemal polu stoi biały domek parterowy, otoczony drzewami i kwietnikami.

Jest tam przebogaty zbiór motyli, ciem i owadów - tysiące odmian tych delikatnych, o barwnych skrzydłach, pięknych stworzeń, stanowiących ozdobę naszych barwnych łąk i kwietników. W następnej sali: zbiór ptaków w inscenizowanym naturalnym środowisku. Jak pięknie np. wygląda owo gniazdo orła z rodziną - albo czapla wśród wysokich traw i szuwarów.

W innej sali znajduje się szereg naszych zwierząt leśnych w realnym otoczeniu - a więc chomik przy pracy nad zaopatrzeniem swojej spiżarni na zimę, lis w swojej norze itp. Toteż nie dziw, że pod fachowym kierownictwem kustosza Sagana muzeum z każdym dniem zyskuje sławę i ściąga tłumy kuracjuszy.

Marek Sagan umiał pozyskiwać unikatowe eksponaty i miał wyobraźnię, jak je w sposób nowoczesny eksponować i opisywać. Nic więc dziwnego, że muzeum w Truskawcu pod jego kierownictwem tuż przed wojną awansowało do grona najważniejszych placówek muzealnych w województwie lwowskim. W czasie wojny zniszczono kolekcje motyli i minerałów.

Niewielki wzrostem kustosz ratował, co mógł. Do lutego 1945 r. muzeum egzystowało w szczątkowej formie.

W jednym z magazynów Marek Sagan ukrył trzy zbiegłe z drohobyckiego getta dziewczyny żydowskie. Były to: osiemnastoletnia Stella Hoffman, dwudziestoletnia Lusia Tajcher i dwudziestojednoletnia Róża Lantner. Wszystkie przeżyły wojnę i razem ze swym opiekunem-wybawcą "repatriowały się" w 1946 r. do Wałbrzycha. Marek Sagan stał się organizatorem i pierwszym kierownikiem polskiego muzeum w Wałbrzychu. Gdy zmarł przedwcześnie, jego pracę kontynuował najmłodszy z braci Saganów - Eufrozyn.

Marek Sagan zmarł 2 stycznia 1949 r. Uratowane przezeń Żydówki wyemigrowały - jedna do Izraela, druga do Kolumbii, trzecia do Stanów Zjednoczonych - ale pamiętały o swoim wybawcy z czasów holocaustu.

Doprowadziły do przyznania mu medalu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata i posadzenia drzewka z jego nazwiskiem w Izraelu. A gdy zmarł, postawiły mu granitowy pomnik na cmentarzu katolickim w Wałbrzychu.

Stella Hoffman, która odwiedziła w 2001 r. Wałbrzych, aby złożyć wspólnie z mężem, Arnoldem Kawe, kwiaty na grobie Marka Sagana, powiedziała reporterowi "Gazety Wałbrzyskiej" Markowi Malinowskiemu, że zawsze nosi w portfelu zdjęcie swego wybawcy i wiersz autorstwa awangardowego poety rodem z Borysławia Mariana Jachimowicza (1906-1999) pt. "Wspomnienie o kustoszu Marku Saganie", napisany w Wałbrzychu 26 lutego 1949 r., w którym jest poetycki zapis pogrzebu truskawieckiego entomologa.

Trumienka taka mała
Jak pudło od skrzypiec
(...)
Tam na Pomiarkach zostało
Trzydzieści tysięcy owadów
Przebitych przez pierś szpilką
Jak drwina.
I tam izdebka
Jak łuska z chityny
Gdzieś ukrył
Judajskiego motyla
Dziewczynę przed ludźmi w hełmach.

Niezwykły też był wojenny i powojenny los starszego brata Marka Sagana - Jarosława. Jako żołnierz Armii Andersa nie zaniechał swych pasji kolekcjonerskich.

Gromadził napotkane na pustyni ciekawe okazy flory i fauny oraz wykopane w piaskach bądź wyrzucone z morza na brzeg fragmenty antycznych rzeźb, amfor, różnych starożytnych skorup. I wszystko to później przywiózł do powojennej Polski, tworząc w krakowskim Muzeum Archeologicznym jedną z najciekawszych kolekcji.

Pisały o tym gazety, powstał reportaż telewizyjny "Skarby Jarosława Sagana" oraz reportaż literacki Ryszarda Wójcika pt. "Mówili »wariat«", wydany później w wysokonakładowym tomie "Odmieńcy".

Obecnie kilku opolan ma bliskie związki rodzinne z Truskawcem. Tak dla przykładu rodzice dr Marty Hatalskiej-Rygorowicz - wychowawczyni kilku pokoleń opolskich historyków, wyjątkowo ofiarnej długoletniej wicedyrektor Instytutu Historii UO, brali ślub w kościele truskawieckim.

W Truskawcu urodził się inż. Zbigniew Rajter - syn truskawieckiego oficera WP i pracownicy tamtejszych łazienek, długoletni pracownik opolskiej OFAM-y. Z Truskawca pochodzi również rodzina Adama Jawińskiego z Opola.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska