Moje Kresy. Zaleszczyki - miasto słońca cz. 1

Stanisław Nicieja
Plaża Słoneczna w Zaleszczykach i słynny most kolejowy. Rok 1938.
Plaża Słoneczna w Zaleszczykach i słynny most kolejowy. Rok 1938. Archiwum prywatne autora
Topografia Zaleszczyk zadziwiała od wieków każdego, kto trafił w te okolice. Gdy udoskonalono aparaty fotograficzne, kto dotarł tam z szerokokątnym obiektywem, szukał miejsca, aby ten dziw natury zamknąć w kadrze.

Zaleszczyki leżą bowiem w zakolu leniwie płynącego w tym miejscu potężnego Dniestru. Mają kształt ogromnego koła, kresowiacy mówili - rondla, z trzech stron oblanego wodą. Do miasta drogą lądową można było wjechać tylko od strony północnej, od Tarnopola i Czortkowa, a wyjechać na południe jedynie przez wielki most na wysokich przęsłach prowadzący do Rumunii, na Bukowinę.

Przed wojną koryto Dniestru wyznaczało w tym miejscu granicę polsko-rumuńską. Brzeg rumuński, zwany bukowińskim, wysoki, wznoszący się do 300 metrów, skalisty, zalesiony, doskonale osłaniał miasto od wschodnich, zimnych wiatrów.

Następstwem tego niespotykanego układu geologicznego był klimat Zaleszczyk, który obrósł legendą. Mówiono, że jest tam "błogosławiona kraina ciepła i słońca". "Lato - jak pisała poetka Maria Jasnorzewska-Pawlikowska - odchodziło stamtąd leniwie, przeciągając się jak kot, a wracało szybko pikującym lotem jaskółki".

Podolska Riwiera

W miesiącach letnich temperatura w tym najbardziej wysuniętym na południe zakątku II Rzeczypospolitej była wyjątkowo stabilna i zamykała się w skali 25-30 stopni C. Wczasowicze nie odczuwali tam męczących upałów, bo od szerokiego Dniestru szła nieustannie subtelna bryza.

Początek wiosny był tam o 2-3 tygodnie wcześniejszy niż w dalszej części Podola. Stąd też Zaleszczyki posiadały najwięcej dni pogodnych w Polsce, a dzięki nachyleniu terenu ku południowi - spotęgowany napływ słońca.

Nazywano Zaleszczyki "Polską Riwierą", a ze względu na położenie - "Polskim Meranem", gdyż doszukiwano się podobieństwa do tego słynnego uzdrowiska włoskiego w Alpach.

Zaleszczyki objawiły się jako mekka dla turystów z centralnej Polski w latach 20. XX wieku. Stały się wówczas "orientalną sensacją". Jechało się tam nie tylko wygrzewać w słońcu, leczyć reumatyzm na kamienistym brzegu i masować ciało w bystrej, spienionej wodzie Dniestru, ale również, aby zajadać wyjątkowo smakowite owoce.

Zaleszczyki bowiem już z nastaniem wiosny zamieniały się w wielki sad. Było to miasto ogrodników i sławnej szkoły sadowniczej. Wille i budowane w latach 30. z fantazyjnymi werandami pensjonaty tonęły w ogrodach, a każdy dom we wrześniu obwieszony był kiściami winogron. Łagodny, ciepły klimat powodował obfitość owoców: moreli, brzoskwiń, miodowych gruszek, złotych renklod, melonów, baniastych, soczystych arbuzów i papryki.

Osłonięty od strony rumuńskiej południowy brzeg na zakolu Dniestru wykorzystywali plantatorzy morwy do hodowli jedwabników. Szczególnie upodobali sobie sąsiadującą z Zaleszczykami wieś Dobrowlany, gdzie do dziś zachowała się pamięć o producentach polskiego jedwabiu.

Turystów, którzy przybywali do Zaleszczyk z Warszawy, Poznania, Wilna czy Lwowa słynnym pociągiem ekspresowym zwanym "Lux-Torpeda", zapach owoców przyprawiał o zawrót głowy. "Na placu targowym w Zaleszczykach - pisał Mieczysław Limanowski, który przyjechał tam na winobranie we wrześniu 1937 r. - nie ma jeszcze palm. Któż mógłby wątpić, że będą kiedyś, jak na wielu skwerach miast południowych? Tymczasem w ogrodach są morwowe drzewa i orzechy włoskie dające cień i chłód.

Spacer wystarczy, abyś odkrył winnice, które kąpią się w słońcu, i sady morelowe, których najmłodsze liście buchają czerwono jak ognie. Idziesz na plaże. Masz Dniestr, w górze tropiki i słońce. (...) Miasteczko masz ruchliwe, hotele, jazzbandy. Goście są na ulicach, megafony na plażach".

W połowie września zaczynał się zbiór winogron i wtedy Zaleszczyki wypełniały się wyjątkowym gwarem. Winobraniu towarzyszyły z reguły targi i wystawy owoców oraz kwiatów. Bawiono się szumnie na potańcówkach i dancingach na ogrodowych letnich parkietach przy słynnych zaleszczykowskich restauracjach Menzlowej i Szpunarskiego, podnoszono sobie apetyt, fantazję i temperament młodym owocowym winem przy dźwiękach jazzujących big-bandów. Aby ściągnąć turystów, władze Zaleszczyk organizowały zawody kajakowe na Dniestrze, obozy dla młodzieży i wyścigi konne na małym hipodromie pod miastem.

Modny kurort

W II RP Zaleszczyki były modnym uzdrowiskiem, szczególnie zalecanym rodzicom dzieci chorujących na gruźlicę kostno-stawową o zapalnych stanach grasiczno-limfatycznych oraz na krzywicę, a także osobom starszym cierpiącym na przewlekłe choroby nerek, nieżyt krtani i oskrzeli, a także dla potrzebujących słońca, kąpieli rzecznych, wypoczynku i kuracji winogronowej.

Hitem była w Zaleszczykach specjalna dieta owocowo-jarzynowa, którą zalecał popularny tamtejszy lekarz dr Serafin Blutreich. Uznaniem cieszyli się też inni zaleszczyccy lekarze: Marian Doliński, Franciszek Parymończyk, Michał Rosenbaum i Adolf Rosen. Sezon kuracyjny trwał od 1 kwietnia do końca października. Przebywało tam w tym czasie 4 tysiące kuracjuszy.

Dobrą renomą cieszyły się w Zaleszczykach dwa hotele: "Warszawa" i "Adria". W 1936 r. było tam też 17 pensjonatów, m.in. "Ariadna", "Bajka", "Ballada", "Helenówka", "Neapol", "Meran", "Naddniestrzanka", "Vita", "Kresowianka". Wojsko posiadało oficerskie domy wypoczynkowe na 300 osób. Tanio można było też wynająć domek wiejski w Starych Zaleszczykach i podmiejskich Dobrowlanach.

W sezonie letnim zjeżdżały tu teatry z lekkimi inscenizacjami, głównie fars i wodewilów. Zachowane fotografie świadczą, iż jako konferansjer przyjeżdżał tam arcypopularny wówczas aktor Kazimierz Wajda - komik, znany pod pseudonimem Szczepko ze słynnej "Lwowskiej Wesołej Fali" i bohater znanej przedwojennej komedii muzycznej "Będzie lepiej". Urządzano wycieczki do Czerwonogrodu nad zadziwiający wodospad, do Okopów Św. Trójcy, Jazłowca i na stronę rumuńską do Czerniowiec i Chocimia. Na przystani rzecznej wynajmowano kajaki i motorówki.

Złoty okres dla Zaleszczyk jako letniska i kurortu nastąpił w latach 30. XX wieku. Na brzegach Dniestru wybudowano wówczas dwie eleganckie plaże i nazwano je Słoneczną i Cienistą. Reporter "Asa" pisał o nich: "Słoneczna, rzucona wysoko na rozpalonych skałach, nie bardzo nadaje się do kąpieli. Dno tu kamieniste, brzeg wysoki, nie ma piasku i uciążliwe zejście do wody.

Natomiast urządzona jest pięknie, posiada liczne kosze, leżaki, elegancką restaurację i żywą orkiestrę plażową. Tu przychodzą głównie ci, co chcą się opalać, ewentualnie schodzą do rzeki, biorą kajak i płyną w złocistą dal. Po drugiej stronie Zaleszczyk leży plaża Cienista. Ta posiada wspaniałe, gęsto zadrzewione aleje i zalaną słońcem plażę z białym piaskiem nad samym brzegiem Dniestru. Ta plaża to raj pływaków i dzieci. Gwarno tutaj od samego rana. Woda Dniestru ciepła, o ósmej rano ma 22-21 stopni, a w południe ponad 35".

Plaża Cienista z promenadą, obsadzona dwoma szeregami strzyżonych drzew, oświetlona nocą lampionami, biegnąca pod imponująco wysokim mostem nad Dniestrem, była rzeczywiście chlubą miasta. Kompletne zniszczenie jej w czasach sowieckich to wyraz wyjątkowego prymitywu i barbarzyństwa.

Miasto królewskie

Mieszkańcy Zaleszczyk z dumą mówili, że są miastem królewskim. I mieli rację. Bo choć początki tej miejscowości sięgały XV wieku i pierwszymi gospodarzami tamtejszych dóbr byli Buczaccy, później Lubomirscy, złoty okres Zaleszczyk zaczął się, gdy stały się własnością Stanisława Poniatowskiego (1675-1762), ojca króla Stanisława Augusta, który założył tam fabrykę sukna, sprowadzając rzemieślników ze Śląska, z okolic Nysy i Grodkowa, wybudował osiedle, wzniósł kościół, cerkiew i luterański zbór dla Niemców. Gdy po śmierci ojca Zaleszczyki odziedziczył król Polski, wykorzystał swoje polityczne wpływy, aby wzmocnić miasto gospodarczo.

Po Stanisławie Auguście Zaleszczyki odziedziczył na krótko książę Józef Poniatowski, marszałek Francji, który osłaniając odwrót Napoleona, zginął w Niemczech w nurtach Elstery w 1812 r. Ale nim to się stało, zdążył jeszcze polecić, aby w Zaleszczykach wybudować Teatr Letni. Jako pięknoduch i smakosz sztuk przypuszczalnie chciał w Zaleszczykach wygrzewać na starość kości, a Teatr Letni miał mu umilać czas. Niestety, książę Józef klęski Napoleona nie przeżył i Zaleszczyki na wiele dziesięcioleci straciły szansę, aby stać się "ogrodem sztuk".

Fortuna i upadek Brunickich

Około roku 1820 Zaleszczyki kupił Ignacy Brunicki (1752-1824). Była to indywidualność o zadziwiających zdolnościach organizacyjnych. Pochodził z rodziny żydowskiej Brunsteinów, która przeszła na katolicyzm i przyjęła polską transkrypcję nazwiska, stając się równocześnie gorliwymi Polakami.

Bruniccy byli świetnymi gospodarzami i z czasem doszli do dużej fortuny. W 1829 r. uzyskali od cesarza Austrii tytuł barona. Szczególnie wybitny w tym rodzie był baron Leon Antoni Brunicki (1811-1866), który wybudował w Zaleszczykach pałac.

O jego pozycji społecznej świadczy fakt, że w 1852 r. gościł w nim cesarz Austrii Franciszek Józef. W 1849 r. Bruniccy kupili uzdrowisko Lubień Wielki pod Lwowem i wznieśli tam równie okazały pałac, rozbudowując kurort, do którego też przyjeżdżał cesarz.

Bruniccy byli właścicielami rozległych dóbr w kluczu zaleszczyckim. W sumie posiadali kilka wsi i setki hektarów lasów. Byli również właścicielami willi w Abbazji - najsłynniejszym kurorcie w Austro-Węgrach (dzisiejsza Opatija w Chorwacji). W Abbazji odpoczywała i budowała swe wille arystokracja austriacka blisko związana z dworem cesarskim w Wiedniu. Willa Brunickich trafiła nawet na kartki pocztowe wysyłane z Abbazji przez kuracjuszy.

Pałac Brunickich w Zaleszczykach, w którym mieści się obecnie straszliwie zaniedbany szpital, otoczony był przed wojną wypielęgnowanym parkiem w stylu angielskim, schodzącym w kierunku plaży nad Dniestrem. Jeszcze dziś można tam spotkać, mimo wielkiego zaniedbania, wiele rzadkich gatunków drzew, m.in. miłorząb japoński, tulipanowiec amerykański i bunduk kanadyjski.

Tę ogromną fortunę Bruniccy stracili we wrześniu 1939 r. Jedna z ostatnich Brunickich, Maria (1884-1972), jak ustalił Roman Aftanazy, zmarła na emigracji w Londynie.

8 sierpnia 2011 r. dotarłem do wsi Bedrykowce, oddalonej o 5 km od Zaleszczyk, tuż za przedmieściem Dobrowlany, gdzie na cmentarzu w trudnych do przebycia zaroślach (kłujące tarki) odszukałem walącą się kaplicę Brunickich. Wzniesiono ją w 1827 r. i złożono w niej prochy twórcy świetności rodu, Ignacego Brunickiego.

W II RP w kaplicy tej odbywały się nabożeństwa w obrządku łacińskim. Dziś nie ma tam już marmurowych epitafiów Brunickich z rzeźbami aniołów. Zachowały się tylko fotografie w Muzeum Miejskim w Zaleszczykach. Kaplica natomiast straszy wybitymi oknami, pozbawionymi kapiteli i kolumnami przed wejściem, rozsypującym się dachem z przekrzywionym krzyżem na frontonie. I tylko na tympanonie nie wykruszona jeszcze rzeźba przedstawiająca herb rodu Brunickich świadczy, czyje to jest miejsce ostatniego spoczynku. Tak oto odchodzi tam i umiera pamięć o wielkim zaleszczyckim rodzie.

"Żelazna dama"

Warto przypomnieć wnuczkę Jakuba Brunickiego, ostatnią polską właścicielkę pałacu w Zaleszczykach, baronową Stellę Turnau (1867-1938). Wyszła ona za mąż za Augusta Turnaua (1865-1924), syna austriackiego feldmarszałka i córki premiera Węgier - Klotyldy Fejervary de Keresztes.

Była to znakomita partia małżeńska, bo August Turnau, mając tak świetne koligacje polityczne, był jeszcze na dodatek głównym spadkobiercą wspaniałego pałacu w Urzejowie na Rzeszowszczyźnie. Małżeństwo Stelli i Augusta Turnauów łączyło więc dwie wielkie fortuny. Stella wyróżniała się - jak piszą pamiętnikarze - "zjawiskową urodą".

Wyjątkowo zgrabna, nosiła wysmakowane stroje i kapelusze najlepszych firm i stylistów. W pałacu zaleszczyckim zgromadziła luksusowe zabytkowe meble, kolekcję porcelany, fajansów, sztychów i rzadkie zegary. Cechował ją władczy charakter i duża odwaga osobista.

Do dziś krąży po Zaleszczykach legenda, która świadczy o jej charakterze. Otóż gdy w 1914 r. pałac w Zaleszczykach zajęły wojska carskiej Rosji, podobno jeden ze stacjonujących tam generałów miał ograbić pałac, wywożąc meble oraz zbiory do swego domu w Mohylewie. Potraktował zbiory baronowej jako "zdobycz wojenną" i kazał na nich wybić swoje monogramy. Stało się to podczas nieobecności baronowej w Zaleszczykach.

Gdy wojska carskie zostały przez Austriaków wyparte za Dniestr i baronowa wróciła z Wiednia, przeżyła szok, widząc splądrowany, ograbiony pałac. Ustaliła, który z generałów był sprawcą tej kradzieży, i nie zważając na ryzyko - toczyła się wszak wojna - zorganizowała grupę młodych ochotników ze swej służby i udała się do Mohylewa, aby tam, na miejscu, u żony generała upomnieć się o skradzione przedmioty.

Podobno powiedziała w twarz generałowej: "Pani mąż, pochodzący z dobrej rodziny arystokratycznej, okradł mój pałac". I o dziwo, udało się jej wówczas odzyskać kilkanaście wartościowych obrazów i stylowych mebli. Zostały one ponownie rozgrabione dwadzieścia kilka lat później przez bolszewików.
Dziś niedobitki tych mebli spotkać jeszcze można w muzeum w Zaleszczykach. Widziałem je dzięki dyrektorowi tego muzeum, Wasylowi Olijnikowi. Gdy baronowa Turnau zmarła, wiedeńskie gazety w pożegnalnych nekrologach nazwały ją "Zaleszczycką Joanną d'Arc". Prawdopodobnie spoczęła w kaplicy Brunickich w Bedrykowcach pod Zaleszczykami, ale nie mam na to dostatecznie mocnego dowodu.

Wysokie progi dla socjalisty

Do dziś po Zaleszczykach krąży jeszcze jedna legenda o baronowej Stelli Turnau, nazywanej przez miejscową ludność również "Majorową", od stopnia wojskowego jej męża.

Otóż w czasie pobytu na wypoczynku w Zaleszczykach w 1933 r. miał ją podobno zamiar odwiedzić marszałek Józef Piłsudski, który mieszkał w willi nad Dniestrem. Aby uzgodnić termin jego wizyty u baronowej, udał się do pałacu adiutant Piłsudskiego, kpt. Mieczysław Lepecki, i na zapytanie, kiedy marszałek mógłby to uczynić, usłyszał w odpowiedzi: "Nigdy, bo to za wysokie progi dla tego socjalisty".

Adiutant Piłsudskiego w swoich pamiętnikach nie wspomina o tym ani słowem. Ale czy można mu wierzyć, skoro w tych samych pamiętnikach, pisząc o pobycie Piłsudskiego na wypoczynku na portugalskiej wyspie Maderze, ani słowem nie wspomniał, że razem z marszałkiem przebywała tam kilka miesięcy młoda lekarka Lewicka, którą podejrzewano o romans z Piłsudskim.

Ponieważ informacja ta była niewygodna dla najbliższego kręgu marszałka, ukrywano ten fakt przed opinią publiczną. To samo mogło się zdarzyć odnośnie do afrontu, jaki miał spotkać Piłsudskiego ze strony baronowej Turnau. Dziś trudno już prawdy dociec, a z legendą - jak wiadomo - jeszcze trudniej walczyć. Baronowa zdolna była do takiego zachowania. Tym bardziej że w tym czasie sympatyzowała z Narodową Demokracją i nie mogła pogodzić się z faktem zamachu stanu, którego dokonał Józef Piłsudski w maju 1926 r.

Według relacji otrzymanej od Zofii Korczyńskiej-Szrubki ze Słupska, której mama pracowała przed wojną w pałacu w Zaleszczykach, u schyłku życia schorowana baronowa (artretyzm) potrafiła podnieść się z fotela i przyłożyć laską, gdy ktoś ze służby niedokładnie wykonywał swą pracę w parku bądź w pokojach pałacu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska