Moje Kresy. Złoczów łanami zbóż malowany

Fot. Archiwum prywatne
Kaplica Złoczowskich Orląt.
Kaplica Złoczowskich Orląt. Fot. Archiwum prywatne
Złoczów leży w kotlinie otoczonej z dwóch stron pasmami wzgórz Gołogóry i Woroniaki, 70 km na wschód od Lwowa. Tradycja wywodzi jego nazwę od otaczających go złotych łanów zbóż, które tam, na żyznym czarnoziemiu, plonowały szczególnie dorodnym ziarnem.

Pierwsza wzmianka o tym mieście pochodzi z czasów, gdy Polską rządził młody król Władysław Warneńczyk, zabity przez Turków w bitwie pod Warną w 1444 r.

Złoczów miał wielu panów i władców. Nie sposób ich tu wymienić. Najbardziej znanym w historii Polski był Samuel Zborowski, mający opinię jednego z największych warchołów w Rzeczypospolitej: awanturnik podnoszący rokosze (bunty) przeciw królowi, skazany na banicję za zabójstwo kasztelana Andrzeja Wapowskiego i w końcu ścięty w 1584 r. w Krakowie. Trafił do literatury polskiej dzięki dramatowi Juliusza Słowackiego pt. "Samuel Zborowski", wystawianemu w polskich teatrach.

Był też Złoczów gniazdem Sobieskich do czasu, gdy król Jan III polubił Żółkiew i Wilanów i tam odpoczywał po znojach wojennych.

Okazały zamek obronny w Złoczowie, w którym dziś mieści się muzeum i galeria obrazów, wybudował Jakub Sobieski, ojciec króla. W XIX w. stał się własnością hrabiów Komarnickich, z którymi przyjaźnił się poeta Wincenty Pol. Bywając na zamku w gościnie u Komarnickich, poświęcił temu miejscu wiele strof swej poezji.

Wydawnictwo Zukerkandla

Michał Skarbek z żoną Pauliną i córką Danutą (po mężu Karpińską) na schodach domu w Złoczowie. Rok 1932. (Zdjęcie ze zbiorów Janusza Karpińskiego).
(fot. Fot. Archiwum prywatne)

Po rozbiorach Rzeczypospolitej Złoczów znalazł się w granicach Austrii jako stolica cyrkułu (1782), a później powiatu (1867). Jego nazwę rozsławiała w Polsce rodzina księgarzy i wydawców Zukerkandlów - Ozjasz (1821-1894) i jego syn Wilhelm (1851-1924), Wybudowali oni w 1880 r. w Złoczowie wielką drukarnię, a przy niej wydawnictwo, które zasłynęło wieloma seriami edytorskimi, m.in. Biblioteką Powszechną, w której ukazało się ponad 1200 pozycji książkowych. Zukerkandlowie wydawali całe cykle: Charakterystyki Literackie Pisarzy Polskich, Biblioteka Klasyków Rzymskich i Greckich, Biblioteka dla Dzieci i Młodzieży. Drukowali też widokówki swego miasta. Dzięki nim możemy dziś podziwiać uroki i budowle Złoczowa, które bezlitosny czas starł z powierzchni ziemi.

W czasie rozbiorów w każdym polskim domu inteligenckim obowiązkowo musiała być książka sygnowana przez tę złoczowską oficynę, która położyła ogromne zasługi na niwie literackiej. Adam Wierciński nazwał Zukerkandlów ambasadorami kultury polskiej. Ich wydawnictwo wyspecjalizowało się też w drukowaniu tzw. bryków szkolnych, doskonale - często przez profesorów uniwersyteckich - opracowanych skrótów powieści będących obowiązkową lekturą w gimnazjach oraz streszczeń czytanek łacińskich. To dawało im szczególną popularność wśród polskiej młodzieży szkolnej. Uczeń gimnazjum złoczowskiego, poeta Maksymilian Baranowski, którego miałem przyjemność poznać w Londynie w 1990 r., sypał barwnymi opowieściami z lat szkolnych.

- Pamiętam - wspominał - epizod w naszej klasie na lekcji łaciny. Prof. Kazimierz Leszczycki, łacinnik, kazał tłumaczyć Mekowi Gulinowi urywek z lekcji nr 15. Meko był jednym z najzdolniejszych uczniów w naszej szkole, ale też największym leniem i leserem. Niechętnie podniósł się z ostatniej ławki, wziął książkę łacińską, dyskretnie, bezszelestnie położył na niej bryka Zukerkandla i zaczął "tłumaczyć". Profesor, patrząc w okno, słuchał z uwagą, cierpliwie. I w końcu powiedział. Doskonale to tłumaczyłeś, ale zrobiłeś jedną fatalną pomyłkę, bo z bryka Zukerkandla przeczytałeś czytankę nr 16, a to, niestety, będziemy przerabiać dopiero jutro.

Bryki Zukerkandla były wykorzystywane jeszcze po II wojnie światowej na Śląsku. Świetny historyk i organizator opolskiego środowiska naukowego, prof. Michał Lis, urodzony w Opakach pod Złoczowem, wspomina, że w latach 60. na zajęciach łaciny w opolskiej WSP studenci korzystali z wzorcowych tłumaczeń Zukerkandla. Słynny, a nawet legendarny opolski filolog klasyczny, łacinnik Mieczysław Gąszczyński (1908-1977), przez studentów nazywany "Złotą Rybką" (bo zwracając się do odpytywanego, używał takiego powiedzonka), gdy złapał studenta na ściąganiu z bryka, mówił: "Ty mnie, złota rybko, Zukerkandlem nie próbuj oszukać. Znam te numery".

Złoczowskie Orlęta

Na przełomie marca i kwietnia 1919 r. doszło w Złoczowie do dramatu, który można uznać za zapowiedź przyszłych czystek etnicznych, jakich dopuszczali się w czasie II wojny światowej banderowcy. Wiosną 1919 r. toczyła się wojna polsko-ukraińska, zapoczątkowana ukraińskim zamachem stanu we Lwowie 1 listopada 1918 r. Ukraińcy stworzyli wówczas na krótko na przestrzeni od Mościsk po Stanisławów swoje państwo o nazwie Zachodnia Ukraińska Republika Ludowa ze stolicą we Lwowie. Ich ambicją było połączyć w przyszłości ziemie między Nowym Sączem a Bukowiną w Rumunii w jeden organizm państwowy. Po zwycięskich bojach Orląt Lwowskich i odsieczy Lwowa 22 listopada 1918 r. Polacy wypierali wojska ukraińskie z Galicji Wschodniej, odbijali poszczególne miasteczka i stopniowo likwidowali państwo ukraińskie, co nastąpiło w połowie 1919 r.

Wojna ta, mało znana w historii Polski, miała wiele tragicznych i krwawych epizodów. Ale to, co stało się w Złoczowie wczesną wiosną 1919 r., nabrało form monstrualnych. Objawiło się sadystycznym okrucieństwem, które dotychczas w stosunkach polsko-ukraińskich w takich drastycznych formach nie występowało.

Ukraińcy przejęli władzę w Złoczowie w nocy 31 października 1918 r. Nad miastem szalała wówczas gwałtowna burza z piorunami i ulewą. Polacy nie przypuszczali, że rano spotka ich groźniejsza burza, bo polityczne trzęsienie ziemi. Nowe porządki rozpoczęły się od zrzucenia z cokołu przy pomocy liny pomnika Adama Mickiewicza, który leżał później na głównym placu Złoczowa z odbitą głową wieszcza jako symbol "końca rządów Polaków".

Trzeciego dnia zaczęły się w mieście aresztowania. Na pierwszy ogień poszedł profesor Gimnazjum im. Króla Jana III Sobieskiego, szanowany i popularny Włodzimierz Stępień. Pikanterii dodawał fakt, że tym, który w mundurze oficera ukraińskiego przyszedł go aresztować, był jego uczeń Bezpalko. Profesora Stępnia oskarżono o "organizowanie oporu młodzieży przeciwko nowemu ukraińskiemu porządkowi".

Trzy tygodnie później aresztowano i uwięziono w zamku Sobieskich ponad 100 osób, wśród nich kilku nauczycieli, księży, właścicieli ziemskich, urzędników, kolejarzy, uczniów, studentów i starostę złoczowskiego. Wszystkim postawiono zarzut "spiskowania przeciwko młodemu państwu ukraińskiemu". W prasie poczęły pojawiać się artykuły nakręcające spiralę nienawiści, nawołujące do czystek etnicznych. Uwięzieni wychodzili jednak z aresztu po wpłaceniu wysokich kaucji, aż do 27 marca 1919 r., kiedy to nastąpiła kolejna fala aresztowań. Uwięziono tego dnia w zamku Sobieskich około 150 osób w różnym wieku i różnych zawodów, oskarżając ich o zamiar "wymordowania inteligencji ukraińskiej" w Złoczowie. Aresztowanych poddano ciężkim torturom, bito ich tzw. bykowcami ze skóry z drutami w środku. Ukraińcy stworzyli "doraźny sąd", jak na froncie, i zaczęli zabijać. Samozwańcza grupa sędziów w przyspieszonym tempie, w ciągu kilku minut ogłaszała wyrok przyprowadzanym do sali częstokroć zbitym i skrwawionym aresztantom. W sumie ogłoszono kilkadziesiąt wyroków śmierci, z których 22 wykonano niemal natychmiast. Sprawcy tego mordu sądowego posiadali dyplomy uniwersyteckie.

Toczyła się później w polskiej prasie długa dyskusja; próbowano dociec, co się stało, że w spokojnym dotąd Złoczowie, gdzie większość mieszkańców znała się nawzajem, nagle bliscy dotąd sąsiedzi działali "jak obłąkańcy w napadzie szaleństwa". Skazani na śmierć nie byli osobami prominentnymi w środowisku polskim: kolejarze, studenci, młodociani robotnicy, osoby przypadkowe. Szukano logiki i nie dopatrzono się jej.

27 maja 1919 r. wojska polskie zdobyły Złoczów. Wycofujący się Ukraińcy zdążyli jeszcze podpalić kilka budynków w mieście. Po przejęciu władzy w Złoczowie przez administrację polską w dniach 5-6 czerwca 1919 r., dokonano ekshumacji zwłok 22 ofiar zabójstwa. Ciała, w obecności misji alianckiej (dwóch Amerykanów i Anglika), wydobyto z dołów odkopanych za murem cmentarnym. Zabici pochowani byli tam bez trumien i z widocznymi śladami tortur: z rozbitymi czaszkami, połamanymi nogami i rękami. Były to dowody, że nad ofiarami przed śmiercią pastwiono się.

Mord złoczowski bardzo zaszkodził stronie ukraińskiej na arenie międzynarodowej w Wersalu, gdzie rozstrzygano sprawę przyszłych granic państwowych. Bardzo ich obciążył, gdy okazało się, że zabito w sumie ludzi niewinnych, przypadkowych, nie mających nic wspólnego z polityką. Wśród zabitych byli m.in.: Jan Herzog - niepełnoletni gimnazjalista, Kazimierz Iżykiewicz - 21-letni kolejarz, Ludwik Miller - 26-letni fotograf oraz dwaj 21-letni bracia Zdzisław i Leon Czepielewscy, student i pomocnik kancelaryjny.

Jak mocno tragedia złoczowska utkwiła w świadomości polskich złoczowian, świadczy fakt, że na tamtejszym cmentarzu wzniesiono okazałe mauzoleum poświęcone pamięci zabitych. Jest to stojący do dziś potężny grobowiec wykonany według projektu lwowskiego architekta Wiesława Grzymalskiego. Przedstawia rotundę przypominającą kształtem i wielkością słynną kaplicę Orląt z Cmentarza Łyczakowskiego we Lwowie - stąd też czasem w literaturze spotyka się określenie "Mauzoleum Orląt Złoczowskich". Rotunda, do której prowadzą kamienne schody, stoi na potężnej, betonowej podstawie w kształcie koła, gdzie wewnątrz umieszczono katakumby, w których złożono zwłoki 22 zabitych z informacją, kim byli.

Oficjalne otwarcie mauzoleum złoczowskiego nastąpiło 29 września 1921 r. połączono je z pogrzebem ofiar. Towarzyszyła temu potężna polityczna manifestacja z udziałem 40 tys. osób, w tym 22 posłów i senatorów RP. Przejście pochodu przez miasto trwało kilka godzin. Trumny składano do nisz mauzoleum przy salwach armatnich.

Pomimo burzliwych powojennych dziejów Złoczowa i utraty miasta przez Polskę mauzoleum złoczowskie zachowało się do dziś w dobrym stanie. Położone jest przy bramie wejściowej na cmentarz, na którym jest wiele interesujących polskich nagrobków, m.in. piękny pomnik z reliefem skauta grającego na trąbce apelowej. Spoczywa pod nim zmarły w 1932 r. syn prezesa Sądu Okręgowego w Złoczowie Zygmunta Osuchowskiego, 14-letni harcerz Adam Roch Gozdawa Osuchowski. Musiała to być jakaś wielka tragedia. Rodzice polecili wykuć na tym pomniku sentencję: "Podobał się Bogu ten kwiat młodzieńczy, przeniósł go z ziemskiego na niebiańskie ogrody".

Wybitni złoczowianie

W latach II Rzeczypospolitej Złoczów rozrósł się i wypiękniał, zwłaszcza w okresie, gdy jego burmistrzem był adwokat dr Kazimierz Moszyński - wielki miłośnik i znawca ogrodów oraz parków w Europie. Z każdego wyjazdu zagranicznego przywoził książki i foldery ogrodnicze. Z jego inicjatywy pozakładano na wielu skwerach i placykach wymuskane angielskie trawniki. Burmistrz Moszyński znany był w Złoczowie z tego, że osobiście pilnował, by nikt po nich nie chodził. I gdy złapał kogoś na gorącym uczynku deptania trawnika - walił w kark, po czym wyciągał z kieszeni 5 złotych i mówił: "To twoje odszkodowanie i nie ciągnij mnie do sądu. I nie depcz mi trawników na przyszłość, bo to samo cię spotka".

Ze Złoczowa pochodził wywodzący się z francuskiej spolonizowanej rodziny Fryderyk Papée (1856-1940), wybitny polski historyk i bibliotekarz, autor bardzo cennej, znajdującej się do dziś w obiegu naukowym pracy "Historia miasta Lwowa" oraz książki o epoce Jagiellońskiej. Przez dwadzieścia lat był dyrektorem Biblioteki Jagiellońskiej w Krakowie i wykładowcą historii na tamtejszym uniwersytecie.

Swoistą legendą otoczona jest postać ks. Jana Cieńskiego (1905-1992), złoczowskiego proboszcza wywodzącego się ze znanej galicyjskiej rodziny arystokratycznej, mającej okazały pałac w Pieniakach w bezpośrednim sąsiedztwie Złoczowa. Cieński został po wojnie w Złoczowie i w konspiracji, w krańcowo trudnych warunkach, spełniał swoje obowiązki duszpasterskie: chrzcił dzieci, dawał śluby. W 1976 r. kardynał Stefan Wyszyński potajemnie wyświęcił go na biskupa.

Złoczów, który miał liczną społeczność żydowską - do czasu, gdy hitlerowcy wspólnie z banderowcami doprowadzili do jej całkowitego unicestwienia, był miejscem urodzenia wybitnych artystów i intelektualistów żydowskich. W Złoczowie urodził się Naftali Herz Imber (1856-1909), poeta hebrajski, autor słów izraelskiego hymnu narodowego, który u schyłku życia osiadł w Nowym Jorku. Jego bratankiem był mieszkający w Złoczowie Samuel Jakub Imber (1898-1942), autor kilku tomów poezji w języku jidysz. Najbardziej znanym jego utworem był poemat "Esterka" o słynnej w średniowieczu Żydówce, kochance króla Kazimierza Wielkiego. Zginął w Złoczowie. Był ofiarą holocaustu, nie wiadomo, czy zgładzono go w złoczowskim getcie, czy zrobili to banderowcy.

Ma też Złoczów swego noblistę, amerykańskiego chemika Roalda Hoffmanna, który otrzymał Nagrodę Nobla w 1981 r. Urodzony w Złoczowie w 1937 r., cudem przeżył holocaust. W 1942 r. trafił wraz z rodzicami do obozu pracy przymusowej we wsi Lackie pod Złoczowem, a po ucieczce przez 16 miesięcy ukrywał się na strychu szkoły w Uniowie. Po wojnie wyjechał do Ameryki, gdzie zrobił karierę naukową na Uniwersytecie Harvarda.

Złoczowskie gimnazjum ukończył urodzony w Kosowie Marian Kratochwil (1906-1997) - wybitny malarz, uczeń Stanisława Batowskiego, pejzażysta (liczne krajobrazy Wołynia i Podola oraz klasztoru w Podkamieniu), który po wojnie na emigracji w Londynie święcił liczne sukcesy.

Opolscy złoczowianie

Po wojnie wielu złoczowian znalazło nową ojczyznę na Śląsku Opolskim. Osiedli głównie w Głubczycach, Grodkowie i Opolu. Należą do nich: wspomniany już wyżej historyk prof. Michał Lis; Eugenia Pazdrij (1890-1987) - długoletnia kierowniczka szkoły w Suchej Psinie (pow. Głubczyce); Longin Józef Trusz (1905-1972) - kierownik szkoły w Dzierżysławiu (pow. Głubczyce); Stanisław Kwiatkowski (1906-1988) - dyrygent orkiestry dętej, nauczyciel gry na skrzypcach i śpiewu w gimnazjum i liceum w Grodkowie oraz Helena Kałka (1930-2002) - nauczycielska w wielu szkołach powiatu grodkowskiego, bardzo aktywna działaczka ZNP.

W Opolu już w maju 1945 r. osiadła rodzina Adolfa Świdraka (rocznik 1931) - matematyka, długoletniego metodyka w opolskim kuratorium. Jego dwaj bracia, Marian (technik budowlany) i Józef (księgowy) oraz siostra Stanisława (księgowa) byli pionierami osadnictwa polskiego w Opolu. Na Śląsk Opolski przybyła też rodzina Michała Skarbka (1895-1941) - kierownika szkół na Podolu, obrońcy Lwowa, wywodzącego się ze znanej hrabiowskiej rodziny lwowskiej budowniczych Teatru Skarbkowskiego. Wielu Skarbków spoczywa na Łyczakowie, m.in. hr. Aleksander Skarbek - jeden z przywódców endecji.

Paulina Skarbek (1902-1986) - artystka, specjalizująca się w tkaniu kilimów, prowadziła przed wojną szkołę oraz wytwórnię kilimów w Złoczowie i Olesku. Po wojnie osiadła w Grodkowie i przez lata była kierowniczką szkoły w Przylesiu Dolnym. Jej syn, Ryszard Skarbek (zm. 2007), był lekarzem weterynarii w Opolu, a córka, Maria Danuta Skarbek (rocznik 1926) - pedagog, żona znanego opolskiego prawnika Mirosława Karpińskiego, do emerytury pracowała w opolskim kuratorium. Jej synem jest Janusz Karpiński, skrupulatny kronikarz swej rodziny, obecnie kierujący wydziałem współpracy z zagranicą w opolskim ratuszu, członek opolskiego Lions Club.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska