Monika Brodka: Mam wyrwę w życiorysie

Fot. Magda Wunsche
Fot. Magda Wunsche
Rozmowa z Moniką Brodką, wokalistką.

sylwetka

sylwetka

Monika Brodka ma 23 lata, pochodzi z Twardorzeczki, niewielkiej wsi koło Żywca. Miała 17 lat, kiedy wygrała trzecią edycję Idola, co otworzyło jej drzwi do kariery. Przez jakiś czas związana była z aktorem Janem Wieczorkowskim. "Granda" to jej trzeci studyjny album. Bywa uparta i kąśliwa.

- Miałaś kilka lat przerwy, teraz wpadasz na muzyczną scenę i od razu robisz "Grandę"…
- Faktycznie, jest szansa, żeby trochę pograndzić…

- O to chodziło?
- Na pewno chciałam nagrać płytę, która będzie wyrazista i mocna, niekoniecznie kontrowersyjna. Chciałam zamieszać, ale nie w sposób nieprzemyślany.

- To skąd tytuł krążka - "Granda"?
- Bo podoba mi się to niemal zapomniane i praktycznie nieużywane już słówko. No i niesie spory, energetyczny ładunek. Zresztą, dla mnie ma podwójne znaczenie. Powszechnie granda to jakaś afera, dla mnie pograndzić to znaczy pójść na imprezę, porządnie się zabawić, zrobić rozróbę - grunt, żeby było niepokornie. Moja ciocia ze Śląska kiedyś mocno się ucieszyła na informację, że przyjedzie do niej moja mama. Powiedziała wtedy: no, to sobie pograndzimy. Widać więcej ludzi myśli o grandzie w tym imprezowym znaczeniu.

- Na płycie faktycznie jest niepokornie. Piosenki są miejscami bardzo erotyczne. Ot, chociażby ta o "Kropkach i kreskach" w której jest sporo o wędrówce po mapie ciała...
- To jest piosenka, która najbardziej spędzała mi sen z powiek. Napisanie tekstu do niej zajęło mi najwięcej czasu ze wszystkich. Miała być zresztą pierwszą piosenką na płycie. Dopiero pod koniec tworzenia krążka spadła na dalsze pozycje. Symbolizuje zamknięcie pewnego etapu w moim życiu i początek nowe ery. Chciałam, żeby nie brzmiała infantylnie czy szablonowo. Te znaki na ciele, szyfr z kropek i kresek, o którym śpiewam, to zapis życiowych doświadczeń, blizn, szram. Dobrych i złych. Każdy ma za sobą jedne i drugie, i każdy nosi po nich znaki. Na ciele jest też miejsce niezapisane, które z czasem się zapełnia.

- A co ty zostawiasz za sobą?
- Pewien etap życia. W 2009 roku, podczas pracy nad tą płytą, towarzyszyło mi przekonanie, że to czas przełomowy. Jedne rzeczy zamykałam, kończyłam, a drugie startowały lub nabierały tempa. W szczegóły wdawać się nie będę, w każdym razie stąd ten tekst.

- Podobno przy nagrywaniu krążka towarzyszył ci szereg nieszczęśliwych zbiegów okoliczności…
- … które ostatecznie okazały się jednak bardzo szczęśliwymi. Na początku tylko wyglądały groźnie. Coś sobie wymyśliłam, założyłam, a tu -bach - okazuje się że to niemożliwe albo nie wychodzi. Najpierw na przykład myślałam, że ktoś zupełnie inny będzie producentem mojej płyty. Kiedy okazało się, że nie, to byłam lekko załamana. Teraz myślę: chwała Bogu. Ostatecznie producentem został Bartek Dziedzic i dzięki temu płyta od początku do końca jest taka, jak chciałam.

- Czemu tak bardzo się bronisz przed sformułowaniem, że to płyta folkowa?
- Nie bronię się, dla mnie ona po prostu nie jest folkowa. Jestem góralką i użyłam na tej płycie kilku instrumentów, które są typowe dla muzyki góralskiej. Stąd chyba ta filozofia, mocno dorabiana. Mnie zależało na tym, żeby zobaczyć, czy te instrumenty sprawdzą się w innym muzycznym gatunku i czy mogą brzmieć inaczej. Okazało się, że mogą.

- No właśnie - co to są dudy i trombita?
- Na dudach gra się bardzo ciężko. Dlatego właśnie z prośbą o ich obsługę zgłosiłam się do mojego taty, który świetnie sobie z nimi radzi. Stąd jego obecność na płycie. Z jednej strony się w nie dmucha, a z drugiej worek, z którego dudy są zbudowane i w którym gromadzi się powietrze, ściska się pod pachą. Dzięki temu wydobywa się z nich dźwięk. Na końcu jest jeszcze fujarko-piszczałka z dziurkami i to za jej pomocą wygrywa się dźwięk. Trzeba mieć mocno podzielną uwagę, żeby sobie poradzić z tym wszystkim. Nie wyobrażam sobie, by używać ich na koncercie.

Czyli nie będziesz koncertować z tatą?
- Raczej nie. To byłaby spora operacja logistyczna, nawet w trakcie samego występu. Jeśli na przykład chcielibyśmy użyć dud w utworze trzecim, to już od drugiego trzeba by je nadmuchiwać…

- A trombita?
- To długa, ponad dwumetrowa, drewniana rura, w którą się dmucha. Ma ustnik, taki jak trąbka, i od ust do samego końca się rozszerza. Do grania na niej potrzebne są dwie osoby. Zatem też nie ma mowy o użyciu trąbit podczas typowych występów na żywo. Zwłaszcza, że trasy często gramy w małych klubach. Trudno byłoby je było przewozić, a potem zaleźć dla nich miejsce na scenach.

- Płyta jest zmysłowa, erotyczna, a przez to kobieca. Skarżyłaś się, że jesteś ciągle postrzegana jak dziewczynka. To twój manifest, publiczne oświadczenie, że już nią nie jesteś?
- Nie, choć przy okazji niemal każdego wywiadu jestem pytana o to, czy już dojrzałam albo czy czuję się bardziej dziewczynką czy kobietą. To zapewne sprawka mojej mylącej twarzy, która faktycznie od lat się nie zmienia…

- Będziesz to kiedyś mocno chwalić…
- Pewnie tak. W każdym razie piosenka nie jest manifestem. Nagrałam utwory, z którymi się po prostu identyfikuję, i w których czuję się naprawdę dobrze. To płyta wyzwolona od wszelkich barier - takich, że nie można o czymś albo jakoś śpiewać czy grać. Tego typu podejście skazuje naszą polską muzykę na miałkość i nijakość.

- A propos dojrzewania - ty przerobiłaś je szybko. Jako zaledwie 16-latka z małej Twardorzeczki przeprowadziłaś się do wielkiej Warszawy i wskoczyłaś w kołowrotek twardego muzycznego biznesu. Nie masz poczucia, że coś ci umknęło?
- Na pewno mam jakąś wyrwę w życiorysie. Ten przeskok z nastolatki w bycie od razu dorosłą był rzeczywiście spory. Czasem to odczuwam, ale nie sądzę, żeby mi to jakoś zaszkodziło. Teraz za to czasem szaleję i bawię się.

- Jesteś bezkompromisowa - nie tylko w muzyce. Nie łatwiej by ci było słodko się uśmiechać i grać pod publiczkę?
- Pewnie by było, tylko nie widzę powodu, żeby tak robić. Faktycznie, łatwo ze mną nie jest. Żyję i postępuję zawsze po swojemu. Wydaje mi się, że właśnie w ten sposób można do czegoś dojść, pozostać wiernym sobie i robić coś niepowtarzalnego i niesztampowego. Tylko artyści, którzy nie idą z prądem i robią charakterystyczne, zapamiętywane obrazy, dźwięki czy filmy, zostawiają po sobie ślad.

- Był moment, w którym zachłysnęłaś się sukcesem i popularnością?
- Chyba nie. Mocno stąpam po ziemi, dlatego od wszystkiego tego, co w showbiznesie potrafi połknąć, przeżuć i wypluć starałam się trzymać z daleka. Poza tym nie za bardzo mi imponuje blichtr i tak zwany światek. Zawsze chodziłam swoimi ścieżkami, nikomu się nie kłaniałam, dlatego też nigdzie nie musiałam bywać i się uśmiechać. Dzięki temu dystansowi znalazłam sobie miejsce, jest mi wygodnie i czuję się dobrze. Poza tym mam w Warszawie swój dom, także daleki od warszawskiego blichtru. To moja przystań i ostoja.

- A miłość w tym domu masz?
- Mam w nim wszystko, co jest mi potrzebne do życia (śmiech).

- W 2008 r. niektóre media czy portale wróżyły ci koniec kariery, zapewne dlatego, że faktycznie na dłuższy czas zamilkłaś. Jak reagowałaś na doniesienia w stylu "Brodka się skończyła"?
- Było to dla mnie dziwne i dość nieprzyjemne zjawisko. To jakby uśmiercić kogoś za życia. Pomyślałam nawet, że to świetny temat na piosenkę, ale Jacek Lachowicz napisał już utwór "Przeczytałem dziś w gazecie, że mnie nie ma". Nie chciałam się powtarzać, więc po prostu mocno się z tym tekstem identyfikowałam. Poza tym robiłam swoje - gromadziłam materiał na płytę. Nie stałam w miejscu, rozwijałam się, działałam. I myślałam: już niedługo wam pokażę. Generalnie na takie głosy nie można reagować. To prowokacyjne zagrywki - tylko po to, by zdenerwować się, wyjść, coś powiedzieć i znów będzie pożywka. Przetrzymałam i nie dałam się sprowokować.

- W tym samym czasie pojawiały się też informacje o tym, że pochłonęła cię fotografia. To nowa pasja?
- Na pewno się tym mocno zainteresowałam i dalej się interesuję. No i na pewno było to coś, co pozwoliło mi na dalszy rozwój i naukę w tej dziedzinie. Ciągle się zresztą tego uczę.

- Co najchętniej fotografowałaś?
- Chyba dopiero ktoś, kto fotografuje kilka czy kilkanaście lat potrafi odpowiedzieć na to pytanie. Ktoś, kto zaczyna - tak jak ja - fotografuje wszystko, co się rusza. Wszystko jest ciekawe, fajnie wygląda w kadrze, jest w nim inne i nowe. Mnie chyba póki co najbardziej interesują ludzie. Nie bardzo kręci natomiast fotografia studyjna czy modowa.

- Na twojej płycie często pojawiają się wątki gastronomiczne - a to kaczka w pięciu smakach, a to brzoskwiniowy mus ust czy ryba, która ćwiczy skoki w piwie. Skąd to?
- Z kolejnej mojej pasji, jaką jest kuchnia, miłość do jedzenia i poznawania smaków. Gotowanie jest bardzo zbliżone do pisania piosenek i komponowania. Dania też składają się z wielu różnych składników - jak piosenki - a niepasujące z pozoru składniki mogą ostatecznie naprawdę pięknie zagrać na talerzu. Tak też było na "Grandzie". Pozornie nieprzystające do siebie dźwięki zestawialiśmy, miksowaliśmy i chyba wyszła nam całkiem niezła kulinarna wyprawa.

- Sama często gotujesz?
- Gotuję dużo różnych rzeczy. Jestem osobą z natury eksperymentującą i zazwyczaj robię to bez książki kucharskiej. Stawiam właśnie na miksy smaków.

- Zawsze wychodzi?
- Nie - raz jest lepiej, raz gorzej, ale lubię to mieszanie.

- Zjadasz to sama, czy zapraszasz na kulinarne przygody przyjaciół?
- Zapraszam ich dopiero wtedy, kiedy sprawdzi mi się jakiś przepis i wiem, że mogę zaserwować jakieś danie.

- Dziękuję za rozmowę.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska