Mózg to jest przereklamowany organ

Redakcja
Hanna Krall
Hanna Krall
Z Hanną Krall, pisarką, reporterką, rozmawia Krzysztof Ogiolda

Hanna Krall jest pisarką i reporterką. Ukończyła wydział dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. W latach 1955-1966 pracowała jako reporterka w "Życiu Warszawy". W roku 1966 rozpoczęła pracę w "Polityce". Przez trzy lata była korespondentką tego pisma w Moskwie. Zaowocowało to powstaniem jej pierwszych książek reportażowych: "Na Wschód od Arbatu", "Syberia. Kraj ogromnych możliwości", "Dojrzałość dostępna dla wszystkich". W stanie wojennym odeszła z redakcji "Polityki". Publikowała swe utwory w "Tygodniku Powszechnym", "Odrze", "Res Publice" i "Gazecie Wyborczej". W latach 1982-1987 pełniła funkcję zastępcy kierownika literackiego Zespołu Filmowego "Tor".
Największy rozgłos przyniosła jej książka "Zdążyć przed Panem Bogiem" (1977). Opublikowała tomy prozy reportażowej: "Trudności ze wstawaniem" (1988), "Hipnoza" (1989), "Taniec na cudzym weselu" (1993), "Dowody na istnienie" (1995), "Tam już nie ma żadnej rzeki" (1998), "To ty jesteś Daniel" (2001). Powieści: "Sublokatorka" (1985), "Okna" (1989).
Na podstawie jej utworów powstała sztuka "Druga matka" w reżyserii Izabeli Cywińskiej i film Jana J. Kolskiego "Daleko od okna".
Otrzymała m.in. Nagrodę Polskiego PEN Clubu im. Ksawerego Pruszyńskiego (1990), nagrodę miesięcznika "Odra" (1990), niemiecką nagrodą literacką im. J. Schocken (1993), nagrodę kulturalną "Solidarności" (1995), Nagrodę Wielkiej Fundacji Kultury (1998), Nagrodę Porozumienia Europejskiego (1999), Nagrodę Literacką im. Samuela B. Lindego (2001).

- W Opolu uczestniczyła pani w promocji najnowszego tomu swych reportaży pt. "To ty jesteś Daniel". Jak z jego perspektywy określiłaby pani sens swojej twórczości?
- Sensem jest zapisywanie świata. Bardzo lubię to określenie. Zapisywać świat można na wiele sposobów - dźwiękami, pędzlem, a także słowami. Wielki Scenarzysta, czy Wielki Reżyser, tak się natrudził, układając świat i stwarzając go codziennie na nowo, że moim obowiązkiem jest zauważyć te Jego wysiłki.

- Co warto ocalać od straty niezapisania?
- Zauważyłam od jakiegoś czasu, co najmniej od książki "Dowody na istnienie", że żadna rzecz nie dzieje się przypadkowo. Ten Wielki Scenarzysta podsuwa mi drobne, czasem trudne do zauważenia elementy rozbitego obrazu czy lustra, które składają się w całość. W książce "Tam już nie ma żadnej rzeki" jest opowieść Dorki Koplowicz, mieszkanki Toronto, o elegantkach, które przed laty w kapeluszach z woalkami haftowanymi w piękne nieistniejące w przyrodzie kwiaty i w białych rękawiczkach siedziały nad stawem w ogrodzie Krasińskich i czytały książki. Dwa lata później w stanie Iowa staruszek z Brooklynu opowiadał mi o swoim ojcu, który w Otwocku haftował woalki w piękne, nieistniejące kwiaty. Na rowerze woził je do hurtownika do Warszawy na ulicę Świętojerską, nieopodal Wałowej, gdzie mieszkała Dorka Koplowicz. Wtedy połączyły mi się te dwie drobiny - bez żadnego znaczenia przecież, których jednak nie można przegapić.

- W pani reportażach wiele jest niezwykłych historii, których nikt nie odważyłby się wymyślić, ale one zdarzyły się naprawdę.
- Takie zdarzenia i szczegóły nie powinny mnie już dziwić, ale za każdym razem dziwią i zachwycają. Wciąż mam poczucie, że jeszcze nie otwierają się przede mną jakieś drzwi, ale klucz w zamku odrobinę się obrócił. Historie, które opowiadam, są fascynujące. To są zazwyczaj historie polsko-niemiecko-żydowskie. Bo takie są trzy osoby dramatu, który się rozegrał. Kiedy ich losy splatają się w całość, historia się zagęszcza, zwielokrotnia, staje się metaforą całego ludzkiego losu.
- W jaki sposób dociera pani do bohaterów swoich reportaży?
- Dostaję dużo listów, telefonów, ludzie podchodzą do mnie na spotkaniach. Często jestem tym zmęczona, zniecierpliwiona. Nawet opowiedziałam to w ostatniej książce. Ale co jakiś czas decyduję się na opisanie którejś z tych historii, gdy sama jestem jej ciekawa. Gdy spodziewam się, że uda mi się raz jeszcze opowiedzieć o tym odwiecznym, czym zawsze zajmowała się literatura - o miłości, strachu, odwadze, honorze i wierności sobie. Chcę wiedzieć, jak tym razem ułoży się ten scenariusz, czego się jeszcze dowiem i co zrozumiem.
- A wraz z panią także czytelnicy.
- Kiedy uda mi się wzbudzić w sobie ciekawość, mam nadzieję, że i czytelnik będzie zainteresowany. Bardzo bym chciała, by ludzie czytali moje opowieści. Skoro jedni wszystko przeżyli, inni mają obowiązek o tym wiedzieć.

- Na ile ludzkie losy, które zostały pani opowiedziane, są ciężarem? Jak go pani dźwiga?
- Dźwigam nie tylko smutki. Dźwigam także radości - świadomość tego, że ludzie potrafią być wspaniali i bezgranicznie odważni. W ostatniej mojej książce jest krótki monolog starej kobiety, która opowiada o innej kobiecie. Robi jej wyrzuty, że wzięła na przechowanie meble od rodziny żydowskiej, ale nie zabrała na przechowanie żydowskiego dziecka. Ta narratorka jest wspaniałą osobą, jedną z najpiękniejszych, jakie w ogóle żyją. Uratowała wielu ludzi. Ma medal "Sprawiedliwych wśród Narodów Świata". Mam więc świadomość, jak wspaniali, odważni, dobrzy potrafią być ludzie chodzący po tej ziemi. Ta świadomość równoważy smutek i ciężar tego, co wiem o okrucieństwie świata.

- W jaki sposób pani pracuje nad swoimi tekstami?
- Notuję normalnym długopisem, w normalnym szkolnym zeszycie. Potem spisuję na dużej stronie wszystko, co wiem, i przyglądam się temu. Próbuję ułożyć całość tak, by to miało wewnętrzną energię i sprężystość. Piszę zawsze ręką i przepisuję na maszynie. Rysiek Kapuściński też pisze na maszynie, też nie używa komputera, co mnie bardzo cieszy. Oboje odnosimy nasze teksty do tego samego pokoju w pewnej redakcji, gdzie panie przepisują jak trzeba, na komputerach, z dyskietkami i wydrukami.

- W trakcie naszej rozmowy zadzwonił do pani Ryszard Kapuściński, jakby na potwierdzenie waszej przyjaźni.
- Mam dwa długopisy. Jeden służy do pisania, a drugi do poprawiania. Ten do poprawiania dostałam właśnie od Kapuścińskiego. Dał mi kiedyś w prezencie srebrny, bardzo elegancki długopis Tiffany?ego. Przechowuję go w niebieskim woreczku, a woreczek leży w niebieskim pudełeczku, na którym Rysiu mi coś napisał. Jestem bardzo przesądna i wierzę, że jak tym długopisem coś poprawiam, to talent Ryśka spływa do mojego tekstu.
- Ta pieczołowitość, ale także precyzja pani tekstów pozwalają przypuszczać, że jest pani osoba pedantyczną.
- To moja córka jest potworną pedantką, nie ja. Czasem jeszcze nie zdążę nabrudzić, a ona już sprząta i wyciera krople wody, zanim nachlapię. Ale to prawda, że nie mogę pisać, kiedy widzę na podłodze strzęp papieru albo kłębek kurzu. To chyba nie jest pedanteria, raczej jakiś rodzaj nerwicy. Mam jednak stosy listów, na które nie zdążyłam odpisać, spraw, których nie załatwiłam. Natomiast jeśli już coś piszę, to staram się zbliżyć do tonu, który usłyszałam. Najpierw bowiem słyszy się intonację, rytm, dopiero potem wypełnia się go słowami. Niedawno Tomasz Łubieński spytał mnie: Dlaczego "Daniel" jest taki zwięzły? Odpowiedziałam: Bo tak to usłyszałam, tak słyszał mój organizm. Nie można się wzbraniać przed znaczeniem rozumu, powiedział Łubieński. Naturalnie, że nie, odparłam, ale mózg jest według mnie bardzo przereklamowanym organem.

- Udało się pani zachować równowagę między nowoczesnością literatury a jasnością, klarownością pani opowieści. Co pani myśli o współczesnych eksperymentach literackich?
- Słucham własnego wewnętrznego rytmu, ale docierają do mnie także, przez to, co czytam, różne sygnały świata. W ostatnich latach czytałam mało prozy, a dużo poezji, głównie amerykańskiej - Ginsberga, O?Harę, a najczęściej Charlesa Roznikoffa. Jest bardzo bliski drobnym codziennym faktom, które podnosi do rangi sztuki. Proza Johna Bartha na przykład karmi się niekiedy sobą i książkę pisze się nie w stosunku do życia, lecz w stosunku do tego, co inni już napisali.

- Jaki wpływ na twórczość mają pani osobiste przeżycia?
- Mojego własnego doświadczenia nigdy nie opisałam wprost, ale to doświadczenie pozwala mi zrozumieć moich bohaterów. Podczas II wojny światowej byłam małym dzieckiem, ale zdążyłam się o nią świadomie otrzeć, zostałam w nią wyposażona. Przyjaźniłam się przez lata z Krzysztofem Kieślowskim, który był ode mnie młodszy zaledwie o pięć lat, ale dzięki tej różnicy ja pamiętałam wojnę, a on jej nie pamiętał. Czułam się dzięki temu starsza o dziesięciolecia, o doświadczenie pokoleń. Coraz częściej myślę jednak, że istotne jest nie to, jakie mamy doświadczenia, tylko z jaką siłą je przeżyliśmy. Z jaką siłą weszło w nas to cierpienie.

- Żydzi - obok Polaków i Niemców - są zbiorowym bohaterem pani reportaży. Jak odnosi się pani do tzw. sprawy Jedwabnego?
- Myślę, że Jedwabne wzbogaciło nas wszystkich o tę wiedzę, którą ja czerpię z historii moich bohaterów. Raz jeszcze dowiedzieliśmy się, jak zły może być człowiek. Podczas dyskusji o Jedwabnem w Instytucie Historii Marek Edelman powiedział: "Człowiek, proszę państwa, to nie jest dobra rzecz. Człowiek to jest taka rzecz, która lubi mordować". Amerykanie nauczyli się mówić: My zabijaliśmy w Wietnamie, Anglicy: My zabijaliśmy w Indiach. Polacy zawsze mówili: Oni zabijali. Teraz musieli powiedzieć: My. Co oznacza także my ludzie".

- Mówi się często, że po terrorystycznym ataku 11 września świat stał się inny niż dotąd. Czy dla pani to jest temat?
- Ja rozmawiam z tymi, z którymi nikt nie rozmawia, i opisuję to, czego nikt inny nie opisze. W Nowym Jorku są już tysiące dziennikarzy i ja czuję się z tego obowiązku zwolniona. Nie, nie myślę, że świat jest inny. Ktoś powiedział, że trudno sobie wyobrazić sześć tysięcy ludzi, którzy tam zginęli. Trzeba sobie wyobrazić, że jeden człowiek ginął sześć tysięcy razy. To prawda: śmierć jest zawsze pojedyncza, w nowojorskiej wieży i w chłopskiej stodole. Ale to się nie zdarzyło po raz pierwszy. Zdarzyło się coś, co działo się już wielokrotnie, tylko w innej scenerii, przy użyciu innych środków technicznych. Istota zła pozostała ta sama. "Człowiek, proszę państwa, to jest taka rzecz...".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska