Muszą zebrać fortunę, by mieć szansę na dziecko. Dramat pary spod Olesna. „Wstyd schowaliśmy do kieszeni”

Mirela Mazurkiewicz
Mirela Mazurkiewicz
Barbara i Bartłomiej wzięli ślub latem 2006 roku. Oboje kochają dzieci, więc marzyła im się rodzina, a w niej gromadka maluchów. Test ciążowy kilkukrotnie pokazywał upragnione dwie kreski, ale żadnej z ciąż nie udało się utrzymać. - In vitro jest naszą ostatnią szansą - mówią. Będą mogli z niej skorzystać tylko pod warunkiem, że zbiorą 50 tys. złotych.
Barbara i Bartłomiej wzięli ślub latem 2006 roku. Oboje kochają dzieci, więc marzyła im się rodzina, a w niej gromadka maluchów. Test ciążowy kilkukrotnie pokazywał upragnione dwie kreski, ale żadnej z ciąż nie udało się utrzymać. - In vitro jest naszą ostatnią szansą - mówią. Będą mogli z niej skorzystać tylko pod warunkiem, że zbiorą 50 tys. złotych. archiwum prywatne
Upragnione dwie kreski na teście pojawiały się kilkukrotnie, ale radość trwała maksymalnie 10 tygodni. Barbara Kustrzeba cierpi na niskorosłość. Ma 44 lata i ostatnią szansę na to, by kiedykolwiek zostać mamą. Aby opłacić procedurę in vitro zaciągnęli z mężem kredyt, zapożyczyli się u rodziny, a ostatnio wystawili na sprzedaż samochody. To jednak wciąż za mało.

- Szyję w wolnych chwilach maskotki dla dzieci w rodzinie, choć czasami łzy nad maszyną lecą mi ciurkiem. Zamykam oczy i marzę, że kiedyś uszyję misia dla mojej kruszynki – mówi 44-letnia Barbara Kustrzeba ze Stawków Cieciułowskich w powiecie oleskim.

Próba spełnienia tego marzenia ma konkretną cenę: 50 tys. złotych. Dla nich to fortuna.

- Kredytu nie dostaniemy, bo wciąż spłacamy poprzednie, zaciągnięte na walkę o dziecko. Wystawiliśmy na sprzedaż nasze samochody, ale to wciąż za mało. Czas nie jest naszym sprzymierzeńcem, ale musimy spróbować. Ten ostatni raz. Jeśli tego nie zrobimy, do końca życia będę sobie wrzucać, że straciliśmy szansę – mówi Opolanka.

Pani Barbara jestem osobą niepełnosprawną. Cierpi na achondroplazję, czyli genetyczną chorobę, której objawem jest m.in karłowatość.

– Osoby niskorosłe mogą zostać i często zostają rodzicami, ale w naszym przypadku coś poszło nie tak, bo żadnej z naturalnych ciąż nie udało się utrzymać. Trudno mi nawet zliczyć, ile ich było: cztery, a może pięć? Mam już 44 lata i lekarze stwierdzili, że w grę wchodzi tylko in vitro. Dla nas to ostatnia deska ratunku – przekonuje. – Na widok szczęśliwych mam z dziećmi serce rozdziera mi wręcz fizyczny ból. Wstydzę się tego, bo tak nie można, a jednocześnie tak bardzo chciałabym być na ich miejscu… W pewnym momencie odsunęłam się nawet od rodziny i znajomych, by nie widywać kobiet w ciąży. To nie jest tak, że źle im życzyłam. Ja po prostu nie mogłam znieść świadomości, że być może nigdy nie zawieszą mi się na szyi małe rączki, a do ucha nikt nie wyszepcze „mama”. Mija kolejny rok, przychodzą święta, a my ciągle jesteśmy tylko we dwoje… To tak bardzo boli.

Barbara i Bartłomiej wzięli ślub latem 2006 roku. Oboje kochają dzieci, więc marzyła im się rodzina, a w niej gromadka maluchów.

Test ciążowy kilkukrotnie pokazywał upragnione dwie kreski, ale żadnej z ciąż nie udało się utrzymać.

- Za pierwszym razem lekarz potwierdził, że jestem w ciąży. Byliśmy krótko po ślubie i dosłownie szaleliśmy ze szczęścia. Nasze radość trwała jednak tylko przez 10 tygodni. W środku nocy trafiłam do szpitala z krwawieniem i nasze szczęście pękło jak mydlana bańka. Badań prenatalnych nie doczekałam. W dniu, w którym miały się odbyć, wychodziłam ze szpitala. Sama – wspomina kobieta i dodaje, że o tym, co wtedy przeżyła w ciągu tych kilku godzin chciałaby zapomnieć. Na zawsze. – Lekarz spał na dyżurze. Położna obudziła go, a on potraktował mnie jak intruza. Świat walił mi się na głowę, a ja czułam się tak, jakbym zawracał mu głowę czymś nieistotnym. Podszedł do mnie rutynowo, bez empatii. W końcu wyjął ze mnie bezceremonialnie kulkę, a w niej moje dziecko. Fizycznego bólu nie pamiętam, choć wiem, że miałam mocne skurcze. Ten psychiczny był nie do opisania…

Przeżyła traumę, ale dla swojego upragnionego dziecka była gotowa wiele znieść. Opolanka chciała mieć pewność, że to nie jej choroba jest przyczyną niepowodzenia. Odwiedziła najlepszych lekarzy, w regionie i poza nim. Od każdego słyszała to samo: wszystko jest w porządku, trzeba tylko się starać. I być cierpliwym.

- Później przyszło załamanie. Obrazy z tamtej feralnej nocy w gabinecie zabiegowym zaczęły wracać. Tak bardzo bałam się, że sytuacja się powtórzy, że powiedzieliśmy sobie dość – wspomina kobieta. – Nie boję się bólu. W dzieciństwie miałam wydłużane kończyny dolne, sporo czasu spędziłam w szpitalu i wiele przeszłam. Ale tamtego doświadczenia nie da się z niczym porównać…

Strach mieszał się z nadzieją, dlatego po kilku latach para postanowiła dać sobie kolejną szansę na rodzicielstwo.

– Dwie kreski na teście pojawiały się kilkukrotnie. Poziom hormonów ciążowych rósł, a później gwałtownie spadał, nim jeszcze lekarz zdążył potwierdzić ciążę. Rozczarowanie goniło rozczarowanie – relacjonuje kobieta.

Pomysł z in vitro podsunęła im znajoma położna. Pani Barbara początkowo byłam sceptyczna. Myślała, że takie rozwiązanie jest dla ludzi bogatych i zdrowych, że z niepełnosprawną nikt nawet nie będzie chciał rozmawiać. Pomyliła się, ale tylko częściowo. Choroba nie była przeszkodą, by mogła poddać się procedurze. Ale pieniądze, a raczej ich brak - już tak.

– Miałam wtedy 40 lat, więc za wszystko musieliśmy płacić z własnej kieszeni. Nawet leki są refundowane, ale tylko do 40. roku życia - opowiada. - Gdy przychodziły chwile zwątpienia przypominały mi się historie, które usłyszałam w klinice. Mamami zostawały nawet panie po pięćdziesiątce. Myślałam sobie wtedy, że może i dla mnie nie jest za późno.

Postawili wszystko na jedną kartę. Zaciągnęli kredyt, zadłużyli się u rodziny, sprzedali cenne rzeczy. Wszystko po to, by móc spełnić swoje największe marzenie o byciu rodzicem. Ponad 50 tys. złotych wystarczyło na dwie próby. Obie zakończyły się niepowodzeniem.

- Czuję się jak w potrzasku. Nie jest łatwo opowiadać o tak intymnych sprawach, a z drugiej strony wiem, że bez pomocy ludzi nic nie zdziałamy. Dla nas taka kwota to fortuna, dlatego musieliśmy schować wstyd do kieszeni. In vitro wielu źle się kojarzy, ciągle mierzymy się z oceną, ale jeśli taka jest cena tego, by wziąć w objęcia naszą kruszynkę – zniosę wszystko – mówi z determinacją, choć głos jej się łamie. – Po tym, jak założyłam zbiórkę, ktoś „życzliwy” napisał, że powinnam sobie odpuścić, bo jeśli natura mówi nie, to trzeba przyjąć to do wiadomości. Płakałam, bo trudno przywyknąć do takich komentarzy. Przecież jeśli mamy zapalenie ucha, to idziemy do lekarza po antybiotyk i nie czekamy aż natura sama sobie poradzi. Dlaczego i my mielibyśmy jej nie pomóc?

Pani Barbara i jej mąż na terapię ostatniej szansy potrzebują ponad 50 tys. złotych. Tym razem procedura jest droższa, bo muszą skorzystać z komórki dawczyni. Kobieta żyje ze skromnej renty. Pomaga też mężowi, który prowadzi w ich wiosce niewielki warsztat samochodowy. – Mam wyższe wykształcenie w zakresie edukacji wczesnoszkolnej, ale studia skończyłam dla przyjemności, bo uwielbiam dzieci. W zawodzie nigdy nie pracowałam. W firmie męża wzięłam na siebie robotę papierkową, żeby jemu choć odrobinę było łatwiej – mówi. – Bartek pracuje po kilkanaście godzin na dobę, czasami nawet do późnej nocy, żeby zarobić na nasze utrzymanie. Warsztat na wsi to ciężki kawałek chleba, dlatego nie jesteśmy zamożni. Klienci chcą naprawić auto jak najtaniej. Trzeba schodzić z ceną, żeby nie poszli do konkurencji, a bywa i tak, że całymi miesiącami musimy czekać, aż zapłacą za usługę. Hurtownia na zapłatę faktur nie czeka i nie pyta, skąd weźmiemy pieniądze. Dom odziedziczyliśmy po dziadkach, ale wymagał sporego nakładu, żebyśmy mogli w nim zamieszkać. Wzięliśmy kredyt na remont. Spłacamy go do dziś. Gdy okazało się, że nie mogę zajść w ciążę zadłużyliśmy się w bankach i u rodziny, by opłacić terapię…

Teraz też starają się o kredyt, ale czas płynie nieubłaganie, a perspektyw na pieniądze nie ma. Dlatego postawili wszystko na jedną kartę i założyli zbiórkę.

In vitro. Par, które mierzą się z podobnym problemem jest mnóstwo.

Przyczyny niepłodności są różne, ale jedną z nich jest to, że na pierwsze dziecko decydują się coraz starsze kobiety.

- Późne macierzyństwo jest znakiem czasów. Pacjentki chcą się wykształcić, zrealizować swoje plany, więc decyzja o rozrodzie zostaje odłożona na później, co ma oczywiście swoje konsekwencje – mów dr n. med. Małgorzata Królik, specjalista ginekolog-położnik z Referencyjnego Ośrodka Diagnostyki i Leczenia Niepłodności w Opolu. – Płodność zmniejsza się od 25. roku życia, a około 45. roku życia praktycznie zanika. Ma to głównie związek ze spadkiem jakości komórek jajowych. Na to nakłada się też wzrost liczby poronień we wczesnym stadium rozwoju zarodka. Pary, które decydują się na późniejsze rodzicielstwo, powinny zdawać sobie z tego sprawę.

O niepłodności mówimy wtedy, gdy ciąża nie pojawia się po roku regularnego - a więc 2-3 razy w tygodniu - współżycia.

Wiek jest jednym z istotniejszych, ale nie jedynym czynnikiem, który wpływa na to, czy dana para doczeka się potomstwa.

– Na zaburzenie płodności może też mieć wpływ m.in. nadwaga, choroby współistniejące jak cukrzyca czy zaburzenia czynności tarczycy, ale również nawyki żywieniowe czy używki – wylicza dr Królik. – Powyżej 39. roku życia główną metodą dającą największe prawdopodobieństwo uzyskania upragnionego dziecka jest zapłodnienie pozaustrojowe. W tym wieku nie ma już czasu do stracenia, a inne metody poczęcia dają radykalnie mniejsze szanse na poczęcie. Dlatego in vitro w takim przypadku jest najskuteczniejszą metodą.

Późne macierzyństwo dziwi coraz mniej.

Prasa kolorowa donosi m.in. o celebrytkach, które pierwsze dziecko urodziły po 50-tce. Światowe rekordzistki zostawały mamami jeszcze później, bo nawet po 70. roku życia – To przypadki szczególne. Taka ciąża często jest możliwa tylko dzięki temu, że do zapłodnienia użyto komórki dawczyni – mówi dr Małgorzata Królik. - W wielu miastach Polski, m.in. w Opolu, pary mogą skorzystać z procedury in vitro bezpłatnie, ale jest to związane z pewnymi warunkami. Barierą jest 40. rok życia oraz odpowiednia wartość potencjału reprodukcyjnego jajników, tzw. rezerwa jajnikowa. Starsze pacjentki nie mogą uzyskać dofinansowania.

Pani Barbara wyrzuca sobie, że być może gdyby prędzej spróbowali metody in vitro, dziś byliby już szczęśliwymi rodzicami. Ona i jej mąż wierzą, że uda im się zebrać pieniądze na terapię ostatniej szansy i, że tym razem procedura się powiedzie.
– Mamy siebie i to dodaje nam sił w tej walce – mówi Opolanka. - Nie musimy mieć pięknego domu czy wakacji na rajskich wyspach. Jeśli spełni się nasze marzenie o dziecku, będziemy najbogatsi na świecie. Wciąż jeszcze tli się w nas nadzieja.

Walkę o marzenie Barbary i Bartłomieja można wesprzeć na portalu zrzutka.pl.

od 7 lat
Wideo

Wyniki II tury wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska