Muzyka dodaje mu skrzydeł

fot. Klaudia Bochenek
Dzisiaj Marcin pełną  parą angażuje się w życie niepełnosprawnych i udziela podczas imprez integracyjnych. Zżył się z tym środowiskiem, bo kiedy jeszcze mógł chodzić, był terapeutą na Warsztatach Terapii Zajęciowej, odnajdując się tam niejako w podwójnej roli.
Dzisiaj Marcin pełną parą angażuje się w życie niepełnosprawnych i udziela podczas imprez integracyjnych. Zżył się z tym środowiskiem, bo kiedy jeszcze mógł chodzić, był terapeutą na Warsztatach Terapii Zajęciowej, odnajdując się tam niejako w podwójnej roli. fot. Klaudia Bochenek
Otworzył własne studio nagrań, śpiewa i uczy śpiewu młodych wokalistów, gra, pisze wzruszające teksty. Śmieje się, czasem płacze. Od 11 lat choruje na stwardnienie rozsiane, ale wciąż wszędzie go pełno. To cały Marcin.

Czy ta choroba jest śmiertelna? Sęk w tym, że z nią trzeba żyć, a śmiertelne jest tylko życie - uśmiecha się 34-letni mężczyzna. Długie ciemne włosy, kowbojski kapelusz, skórzane spodnie. Na pierwszy rzut oka widać, że artysta. A co dopiero po kilkunastu minutach rozmowy!

Marcin jeździ na wózku. A jeszcze kilka lat temu można było spotkać go na mieście, jak człapał powoli, chwiejącym się z lekka krokiem. Na początku spotykały go gniewne spojrzenia przechodniów: o, pijany, to i się zatacza. Później było już więcej zrozumienia, zwłaszcza jak podpierał się laską. A kiedy usiadł na wózku, ludzie już nie gadali.

Bo i o czym, skoro przestał chodzić...- Mimo wszystko najgorsze były początki - wspomina Marcin Gdowski z Jasienicy Dolnej, niewielkiej wioski pod Nysą. Choroba zaatakowała 11 lat temu. Był wówczas w górach, wybierał się na Kasprowy Wierch. Po kilkuset metrach nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Zaczęło się bieganie po szpitalach, konsultacje, punkcje, wizyty u kręcących z niedowierzaniem głową specjalistów.

Zanim lekarze zorientowali się, że Marcin ma stwardnienie rozsiane, on sam już o tym wiedział. Przestudiował wszelkie dostępne źródła, porównał objawy i o swoim odkryciu poinformował doktorów. Po rezonansie okazało się, że miał rację. - Kiedy potwierdziła się moja diagnoza, miałem 23 lata i ogromny apetyt na życie, plany, studia, zespół rockowy - wspomina. - Tymczasem dostałem wyrok.

Poszedł na długie godziny w pole, gdzie nikt go nie widział i płakał. Płakał jak dziecko, długo i przeraźliwie.- Ale nie mogłem przecież tak w nieskończoność. Musiałem podnieść się i zacząć walczyć - mówi Marcin.Nie zrezygnował z planów i marzeń, musiał je tylko nieco zmodyfikować, przystosować do fanaberii swojej choroby.

No i zacząć się leczyć. Studia muzyczne udało mu się skończyć z całkiem niezłym wynikiem, a i z grania na ulubionych klawiszach, rzadziej saksofonie, nie zrezygnował. - Trochę jeszcze trzymałem się ze swoim zespołem, czasem grywałem do kotleta na imprezach, weselach - opowiada. - A w przerwach robiłem sobie zastrzyki. Oczywiście, niektórzy brali mnie za ćpuna, który żeby przetrwać musi zafundować sobie dopalacza. Najpierw mnie to irytowało, później zacząłem się z tego śmiać.

Chałturzenie po weselach i koncerty zaczęły go jednak męczyć. Fizycznie. Bo coraz gorzej chodził, nie dawał rady, a przeniesienie kilkunastokilogramowego sprzętu graniczyło z cudem. Wtedy wymyślił sobie studio nagrań. Skorzystał z dotacji PFRON-u i niemożliwe stało się możliwe.

- Studio musiało być w domu, czy to się pozostałym domownikom podobało, czy nie śmieje się Marcin. - Ale żeby całkiem mnie nie przegonili, porządnie wygłuszyłem ściany. Zresztą według własnego pomysłu. No... prawie. Marcin naoglądał się najpierw czeskiej bajki “Sąsiedzi", po czym wziął trochę piasku, płyt gipsowych i wytłumił ściany.

- No i zacząłem współpracować z młodymi ludźmi, nagrywać im profesjonalne płyty. Podszkalać w śpiewie - mówi. - Skoro sam nie mogłem tworzyć muzyki, grać, to przynajmniej w ten sposób czerpałem z niej siłę. Bo ona przecież daje mi skrzydła!

Jest dumny, że przez jego studio przewinęły się setki młodych artystów. Któryś zdobył nagrodę na festiwalu piosenki turystycznej, ktoś inny na przeglądzie młodych talentów. Marcin cieszy się ich sukcesami i traktuje je jak swoje. Nosi nawet przy sobie niektóre nagrania. Ma je w telefonie komórkowym i jak trzeba wyciąga, demonstruje. No bo w końcu jest się czym chwalić.

Miewa jednak chwile, gdy jego ciemne oczy smutnieją. Kiedy dociera do niego, że nie zagra na koncercie, nie wejdzie o własnych siłach na Kasprowego...- Ale zawsze pozostają marzenia - natychmiast się reflektuje. - I wiara, że można wszystko, wystarczy tylko chcieć!

Czego zatem życzyłby sobie Marcin. Cóż, chciałby oczywiście nagle cudownie ozdrowieć. A tak bardziej realnie? - Żeby kondycję utrzymać jak najdłużej, jakiś instrument lepszy sobie kupić - zastanawia się. - No i jeszcze chciałbym... zatańczyć. Z tą, która powiedziała już “tak", w jakimś fajnym miejscu, najlepiej w górach, między drzewami. Tańczyć i słuchać muzyki...

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska