Przysłowie powiada, że pierwszy dom buduje się dla wroga, drugi dla przyjaciela, a trzeci dopiero dla siebie. Ponieważ sądziłem, że należę do tego rzadkiego gatunku, który nie ma naturalnych wrogów, miałem nadzieję, iż przynajmniej pierwszy etap przysłowia uda mi się przeskoczyć bez bólu. Akurat...
Wystarczyło wbić pierwszą łopatę pod fundament mojej przyszłej parterówki, w którą włożyłem wszystko, co miałem, co zostawili mi rodzice i co pożyczył mi bank, aby skoczyła mi do gardła cała horda mych osobistych wrogów. Na dodatek stawiam swój dom ich, tych wrogów, rękami, słono im za to jeszcze płacąc. Bo każdy mój nieprzyjaciel jest z branży budowlanej.
Kiedyś, gdy majster był o coś zły na właściciela domu, który stawiał, zamurowywał mu głęboko w ścianie zbuka. I ten zbuk nie dawał potem mieszkańcom żyć - śmierdział i śmierdział. Trzeba było kupić psa jakiejś wyjątkowo rzadkiej rasy, długo go tresować pod kątem wyszukiwania śmierdzących jaj, a potem rozkuwać fundament lub mur w miejscu wskazanym przez zwierzę. I miało się spokój.
Łatwo powiedzieć... Moje zbuki są z tak wielu dziedzin - od dekarstwa po kanalizację - że aby je wykryć, potrzeba by całej sfory psów oraz lat tresury, nie zdążyłbym wtedy postawić domu dla przyjaciela, nie mówiąc już o sobie. Bo dla wroga stawiam teraz...
Co powiecie państwo o instalatorze z Niemodlina, który za jednym zamachem zapomina o zbudowaniu odpowietrzenia kanalizacji oraz zabezpieczenia kotła grzewczego zaworem bezpieczeństwa? To tak, jakby sprzedać komuś samochód bez hamulców i z rurą wydechową doprowadzoną do kabiny pasażerskiej. Gdyby TVN-owski cykl "Usterka" mógł być przerobiony na film fabularny, mój instalator powinien zagrać w nim główną rolę. Zaś reżyseria... No cóż, takie brakoróbstwo mogłoby być wyzwaniem dla samego tylko Romana Polańskiego.
A co powiecie o facecie, który montuje kominki, ale tak, że się one zapalają? Albo o innym gościu, który sprzedaje bramy rolowane, i gdy je reklamuje, aż się zająkuje nad ich bezpieczeństwem, lecz gdy brama jest już osadzona w murze i zapłacona, okazuje się, że może ją podnieść jedną rączką najbardziej cherlawe nawet dziecko. I teraz - UWAGA! UWAGA! - aby ją dodatkowo zabezpieczyć, trzeba facetowi raz jeszcze zapłacić. Z równym skutkiem można by sobie powiesić na garażu zasłonkę prysznicową.
Oczywiście, do każdego z tych fachowców dodzwonić się z interwencją jest trudniej niż do papieża - zapadają na telefoniczną śpiączkę. Na marginesie, "Śpiączka" to chyba niezła nazwa dla takiej firmy; ciekawe, jak brzmi to po angielsku.
A felieton zakończę apelem. Otóż mam zamiar napisać duży reportaż o drodze przez mękę tych szaleńców, którzy w dzisiejszych czasach porywają się na budowę domu. Piszcie do mnie o bublach, jakie wam wsadzono, o tym, jak kroili was wykonawcy, podwykonawcy i jak leniwych lub kretyńskich mieliście kierowników swych budów. My, frajerzy, razem udowodnimy, że polskie budownictwo ma się źle, bo robią w nim bumelanci i oszuści. Czekam na listy.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?