Targi nto - nowe

Na boisku jestem niegrzeczna

Katarzyna Skowrońska w ataku.
Katarzyna Skowrońska w ataku.
Z Katarzyną Skowrońską, która wraz z reprezentacją polskich siatkarek wywalczyła złoty medal mistrzostw Europy, rozmawia Roman Stęporowski

- Na początku roku trudno było oczekiwać, że w Turcji wywalczycie złote medale mistrzostw Europy. Co zmienił w sposobie treningu, gry i podejścia do meczów trener Andrzej Niemczyk?
- Faktycznie, zaskoczyłyśmy nie tylko kibiców, ale same siebie. Co do pracy trenera, to starał się zmienić głównie naszą mentalność. Zawsze był kompleks, że gdzie nam do Włoszek, Rosjanek, czy innych wyżej notowanych reprezentacji. Przecież one są lepsze.
- Jak trener trafił do waszej psychiki?
- Powtarzał, że to my jesteśmy dobre, musimy w to wierzyć i musimy grać, i walczyć z każdym.
- Kiedy uwierzyłyście, że można wygrać z każdym?
- Bardzo ważny był wygrany mecz z Rosjankami w Pile podczas sierpniowego turnieju o Grand Prix. Wprawdzie wiele osób zarzucało, że Rosja miała już pewny awans, że ich trener wystawił drugi skład, ale to był naprawdę bardzo ważny mecz.
- I wtedy "zaskoczyło"?
- Ciężko mi odpowiadać za koleżanki z zespołu, bo każda z nas ma taki mecz, gdzie zaczyna wierzyć w siłę zespołu. U mnie tamten mecz był przełomowym.
- Co chciała pani osiągnąć w Turcji?
- Chyba wszyscy jechali z podobnym nastawieniem: powalczyć o brązowy medal. Przełomowym meczem turnieju była półfinałowa wygrana nad Niemkami. Wtedy wiedziałyśmy, że medal będzie na pewno i to przynajmniej srebrny. To był najcięższy i najważniejszy mecz tych mistrzostw.
- Wychodząc na półfinałowy mecz z Niemkami, miała pani w pamięci sierpniową porażkę 0:3 z tym zespołem w Pile?
- O takich porażkach szybko się nie zapomina. Na odprawie trener mam mówił: "Dziewczyny, przegraliśmy z nimi w Pile w taki, a nie inny sposób. One może się psychicznie czują mocniejsze od nas, ale wyrzućmy to z pamięci. Tego nie ma i nie było, dzisiaj gramy nowy mecz i nie można patrzeć wstecz".
- Co powiedział trener, kiedy przegrywałyście z Niemkami 1:2 w setach i 14:17 w czwartym secie?
- Dokładnie nie pamiętam. Podczas przerw trener daje nam dużo wskazówek, tak całemu zespołowi, jak i poszczególnym zawodniczkom. Na pewno mobilizował nas do gry, mówił, żebyśmy się otrząsnęły i dobrze zagrały następną akcję: "Nie myślcie, że przegrywacie, tylko grajcie o kolejny punkt".
- To prawda, że trener Niemczyk podczas przerw opowiada kawały?
- Często opowiada śmieszne historie. Jak widzi, że jesteśmy strasznie spięte, to rzuci dowcip, żeby nas trochę rozluźnić.
- Finał z Turczynkami był już formalnością...
- Turczynki wcale nie grają takiej supersiatkówki, one są solidnym zespołem, któremu bardzo pomogła publiczność. Wydaje mi się, że gdyby przenieść mistrzostwa w inne miejsce, to Turcja nie zaszłaby do finału.
- Trener Niemczyk wiele lat pracował w Niemczech i Turcji. To pewnie pomogło w rozpoznaniu możliwości rywalek.
- Tak. Nie wiem, czy jest obecnie jakaś drużyna w Europie czy na świecie, która nie robi analizy gry przeciwnika przed meczem. Spotykamy się w sali odpraw, oglądamy kasety wideo i analizujemy, jak gra każda z zawodniczek drużyny przeciwnej. Jaki ma procent skuteczności, jakie kierunki ataku stosuje. Na kogo należy zagrywać.
- Podczas meczu pamięta pani, kto atakuje częściej po skosie niż po prostej?
- Nigdy nie można być pewnym, jak zagra przeciwnik. Natomiast jeśli zawodniczka przez kilka ostatnich meczów ma 80 procent ataków po skosie, ja o tym wiem i widzę, że może właśnie w ten sposób uderzyć, to w bloku tak układam ręce, żeby zamknąć jej ten kierunek.
- Jesteście mistrzyniami Europy, ale wejście do półfinału, czyli grona walczącego o medale, po trosze zawdzięczacie Bułgarkom.
- Na własne życzenie doprowadziłyśmy do sytuacji, że po jednej porażce w grupie z Włoszkami mogłyśmy odpaść z gry o medale. Niestety, tak się stało, że przed ostatnią kolejką meczów grupowych, aby znaleźć się w czołowej czwórce musiałyśmy nie tylko pokonać Czeszki, ale też liczyć na porażkę Włoszek z Bułgarkami.
- To prawda, że przed meczem z Czeszkami, zamiast się rozgrzewać, oglądałyście pojedynek Włochy - Bułgaria?
- Rozgrzewając się w małej salce, oglądałyśmy ten pojedynek w telewizorku. Na końcowych fragmentach prawie wszystkie stałyśmy przed ekranem. Niektóre nie mogły na to patrzeć, tylko leżały na podłodze z zamkniętymi oczami, jedna biegała, inna wyszła z salki na zewnątrz, żeby odetchnąć. To był ogromny stres. Po każdej akcji albo łapałyśmy się za głowę, albo skakałyśmy z radości. Był moment bardzo stresowy, kiedy w tie-breaku Włoszki wygrywały 15:14 i Bułgarka uderzyła piłkę w aut. Sędzia zakończył mecz, po czym zmienił decyzję, bo ocenił, że atak był po bloku. W ten sposób Bułgarki wyrównały, a potem zdobyły dwie decydujące piłki. W ciągu kilku minut raz zdawało się, że jesteśmy poza strefą medalową i nastąpiła chwila załamania, a nagle trudna do opisania radość.
- By jednak być w czwórce, musiałyście jeszcze pokonać Czeszki. Po takiej huśtawce nastrojów chyba trudno się było skoncentrować?
- Przed wyjściem na główną salę stanęłyśmy w kółku i powiedziałyśmy sobie: "Dobra laski, Bułgarki nam pomogły, są wspaniałe, gdyby nie one mogłybyśmy nie grać. Ale jeszcze nie jesteśmy w półfinałach. Dziewczyny, trzeba wyjść na parkiet i wygrać ten mecz".
- Po finale Małgorzata Niemczyk-Wolska powiedziała, że z medalem nie zamierza się rozstawać, poszła z nim pod prysznic i do łóżka. Pani medal odłożyła na noc?
- Kładąc się do łóżka, obok na poduszce położyłam medal. Nie mogłam uwierzyć, że trzymam w ręku złoty medal mistrzostw Europy.
- Wiele zawodniczek po powrocie do kraju mówiło, że jeszcze nie dociera nich fakt, że jesteście najlepsze w Europie.
- Powoli dociera to do mojej świadomości. To, co zrobiłyśmy w Turcji, jest naprawdę niespodzianką i ogromnym szczęściem. Kiedy mi założyli medal na szyję, nie wierzyłam w to, co się dzieje. Myślałam sobie: "Boże, mam medal, mam złoto".
- Co najczęściej wraca we wspomnieniach z Ankary: ostatnia piłka, dekoracja, świętowanie czy może mecz Włochy - Bułgaria?
- Jest mnóstwo chwil, które przewijają się przez głowę. Często to wspominam i chyba będę wspominać do końca życia. Bardzo utkwiło mi w pamięci zdarzenie przed pierwszym meczem, kiedy na rozgrzewce moja koleżanka Asia Mirek upadła i doznała poważnej kontuzji. Musiała wrócić do kraju. Wspomnienia to kalejdoskop: jest mecz Bułgarek, awans do czwórki, mecz z Niemkami, po którym skakałyśmy w euforii, krzycząc do siebie, że już mamy medal. No i sam finał, wręczenie medali.
- Podobno świętowałyście tak długo, że o mały włos nie spóźniłyście się na poranny odlot do Warszawy?
- Takiej obawy nie było, bo zerwałyśmy się o 7 rano i poszłyśmy na śniadanie.
- Prosto z zabawy...
- Nie. Skończyłyśmy o takiej porze, żeby godzinkę czy dwie można było się przespać.
- Czy wygrana w Ankarze zaowocowała ofertami z zagranicznych klubów?
- Tak, ale sprawa mojej gry w następnym sezonie była już wcześniej zamknięta, bo podpisałam kontrakt z Naftą Piła.
- Żeńska reprezentacja - w przeciwieństwie do męskiej - nie ma możnego sponsora. Gdyby poszła pani do dużej firmy, to jak by zareklamowała drużynę?
- Jeżeli potencjalny sponsor oglądał mistrzostwa Europy, to chyba widział, że walczyłyśmy o każdą piłkę, że mamy ogromne serce do tego sportu i warto w nas zainwestować.
- A koledzy siatkarze kontaktowali się z wami i gratulowali sukcesu?
- Gratulowali, nawet wypowiadali się publicznie, że są szczęśliwi z tego powodu.
- Kibice okrzyknęli panią miss mistrzostw, a na różnych portalach powstają fankluby Katarzyny Skowrońskiej. Widziała pani, co się dzieje na internecie?
- Teraz mam mało czasu, by siedzieć przed komputerem i śledzić te sprawy. Ostatnio byłam w trzech gazetach na czatowaniu z internautami i dziennikarze pokazywali mi te strony. To naprawdę bardzo przyjemna sprawa.
- Przebojem wdarłyście się na szczyt i teraz oczekiwania wobec was wzrosły.
- Jeszcze nie wiem, czy będzie na nas ciążyła presja, że jesteśmy mistrzyniami Europy i nie możemy przegrać ze słabszym zespołem. Poprzeczkę sobie znacznie podniosłyśmy i każda z nas ma to na uwadze. Jednak to wcale nie świadczy o tym, że będziemy chodzić z głowami podniesionymi do góry i wygramy z każdym.
- W jednym z wywiadów wyczytałem, że powiedziała pani o sobie: "jestem niegrzeczną dziewczynką". Proszę rozwinąć temat.
- O życiu prywatnym nie chcę mówić, ale w tej wypowiedzi chodziło mi o postawę na boisku. Czasami po dobrej akcji szaleję i wtedy jestem niegrzeczna.
- I przez to jako jedyna zawodniczka mistrzostw ujrzała pani od sędziów żółtą kartkę. To było w meczu z Włochami.
- Wszyscy się śmieją, że zrobiłam w kierunku rywalek gest Kozakiewicza. To nie jest ten gest, ale niestety, dostałam za to zachowanie kartkę. Szkoda, że sędzia najpierw mnie nie upomniał, zgodnie z przepisami, tylko od razu wyciągnął tabliczkę z karą.
- Ma pani czas na zajęcia pozasportowe?
- Trening, zgrupowania, mecze pochłaniają sporo czasu i wymagają wielu wyrzeczeń. Ale czytam książki, słucham muzyki, w wolnej chwili chętnie chodzę do kina, spotykam się ze znajomymi.
- Kiedy ostatnio była pani w kinie?
- W środę na "Rekrucie". Polecam, bardzo fajny film.

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska