Na dechach z Madonną

fot. Mariusz Przygoda
W soboty włoscy didżeje organizują pod górskimi schroniskami dyskoteki. Oni już wiedzą, jak rozpalić narciarki.
W soboty włoscy didżeje organizują pod górskimi schroniskami dyskoteki. Oni już wiedzą, jak rozpalić narciarki. fot. Mariusz Przygoda
Młoda Rosjanka lśni jak foka. Lecz jej futro nie jest z tych po carsku przebogatych, długich i ciężkich. Ciężka była na nim tylko metka: jakieś 6-7 tysięcy euro.

Foczy kurtałek ma kaptur i sięga za pupę. Zgrabną pupę, bo czy kto widział, aby nowy Ruski przywoził sobie w Dolomity paszteta? Jedyny pasztet, jaki uznają "bizniesmieny" to foie gras, kosztowny francuski delikates, gorszy w smaku do naszej gminnej wątrobianki, ale otoczony taką legendą, że kuca przy nim nabożnie każdy snob.

Wołżańska rusałka podziwia ciuchy w ekskluzywnym butiku "Siting Bull" - Siedzący Byk. Kowbojskie płaszcze z łaciatej końskiej skóry, buty z kobry, te sprawy. Można usiąść z wrażenia, zwłaszcza gdy - jak ja - nie jest się finansowym bykiem.

Od Sisi do Iwana

Tak, włoska Madonna di Campiglio od zawsze była kurortem elitarnym. Dawniej bywała tu księżna Sisi i cała chmara Franzów Josefów z zacnego rodu Habsburgów. Dziś bywają tu kagiebowskie Iwany, z których wyrosły kapitalistyczne pany. To dla nich wystawia się za szybami butików zegarki za 30 tysięcy euro lub kożuszki za 10 tysięcy euro, to dla nich w alpejskiej mieścinie otworzyli butiki Prada, Versace oraz Dolce z Gabaną.

To są oczywiście Włochy, a nie Tuszyn, więc nie ma tu ostentacji i nachalstwa, nic tu nie krzyczy, nie łoi po oczach, nie gwałci poczucia smaku. Prawdą jest jednak bezsporną, że "nowi Rosjanie", jak w owym słynnym kawale, nie kierują się przy zakupach estetyką, lecz ceną - im wyższa, tym lepiej. Złote gogle wysadzane kryształkami Svarowskiego, szwajcarski zegarek na narty nafaszerowany funkcjami niczym stacja kosmiczna Mir, tyle że dużo bardziej niezawodny, brylantowy wisior wyrzucony pod polar - to jest to, co cieszy się tu wzięciem. Choć trzeba przyznać, że narciarski kask obciągnięty prawdziwą skórą krokodyla prezentuje się naprawdę efektownie.

Czytaj e-wydanie NTO - > Kup online

Urlop na fototapecie

Czasem "nowi Ruscy" lubią też sobie wynająć stok na kilka godzin. Dla dwóch, trzech osób plus ochrona, rzecz jasna. Na jednej z czerwonych tras w masywie Madonny natknąłem się na baner z napisem "reserved". Poczekałem u wylotu kilka minut i się doczekałem: pokraka z twarzą Kałmuka, blondyna z twarzą anioła i dwóch bez twarzy, bo w kominiarkach. Zdaje się, że nie mieli też szyj. Potem słyszałem, jak grupa Polaków nazywała ten szlak "Ruskim Stokiem".

Ale przecież Madonna di Campiglio to nie tylko rewir Rosjan. Tradycyjnie zjeżdżają tu Włosi, Niemcy, Austriacy, a w ostatnich latach coraz więcej tu Czechów i Polaków.

Położony w malowniczym - jak z fototapety - dorzeczu pomiędzy grupą Dolomitów Brenta's i lodowców Adamello i Presanelli, jest miasteczko jednym z najważniejszych ośrodków alpejskich w tej części Europy. Odbywają się tu słynne puchary świata w slalomie gigancie i mieścina, która na co dzień liczy zaledwie 700 mieszkańców, w sezonie pęka w szwach. No, ale te szwy są pociągnięte solidnym cywilizacyjnym ściegiem. Przez wieki ścierały się tu, a raczej uzupełniały i wzbogacały, kulturowe wpływy Włoch, Austro-Węgier, Tyrolu, co dało w rezultacie mieszankę włoskiego luzu i fantazji z niemiecką solidnością maczaną w uroczym alpejskim stylu. Jeśli dodać do tego słoneczne dni, które są tu liczne nawet w zimie, oraz księżycowe krajobrazy Dolomitów, to można śmiało powiedzieć, że jest to jeden z najbardziej uroczych zakątków Europy. Niech się chowają nasi zakopiańscy kaszaniarze w swych zażółconych parzenicach i z chciwością wypisaną na rumianych gębach.

Nasi rodacy wiedzą, po co tu przyjeżdżają. Na mapce, którą wręczono mi przy gondoli na najwyższy w okolicy szlak narciarski z przełęczy Passo Groste (2444 m. n.p.m.), naliczyłem aż 27 rozmaitych wyciągów i 33 trasy, które zsumowane dały 42 kilometry czystej przyjemności.
Ale jak można przeczytać w przewodniku, w całym kompleksie Madonny di Campiglio (obejmującym także masywy Marillevy i Folgaridy) hula 57 wyciągów i czeka aż 150 kilometrów stoków i 40 kilometrów tras narciarstwa biegowego.

To jest naprawdę gigantyczny pieniądz, bo wszystkie wyciągi dają - jak to się brzydko pisze w technicznych opracowaniach - pojemność osobową rzędu 31 tys. osób na godzinę. Kolejki chodzą przez 8 godzin dziennie. Tygodniowy ski pass, czyli elektroniczny karnet obejmujący wszystkie wyciągi, kosztuje ponad 200 euro.

Straszne "3 Tre"

Ceny

Za tygodniowy pobyt trzeba zapłacić od 1 do 1,5 tys.
Dojazd własny, wyżywienie własne. Na szczęście w wielu apartamentach znajdują się aneksy kuchenne z kuchenką, lodówką i zlewem.
Koszt ski passa to 197 euro za tydzień na masyw Madonny di Campiglio (w tym 5 euro kaucji; ski pass oddajemy w automacie przy głównym wyciągu). Można tez wykupić ski pass obejmujący dodatkowo malownicze i narciarsko atrakcyjne masywy Marillevy i Folgaridy. Kosztuje to dodatkowe 40 euro. Uwaga: w mieście nie ma bezpłatnych parkingów. Koszt tygodniowego parkowania na strzeżonym parkingu to 100 euro. Włosi lubią też zaskoczyć dodatkowymi opłatami, które naliczają nieoczekiwanie przy wyjeździe, np. 30 euro za sprzątanie pokoju. Nie warto więc spłukiwać się "do spodu". W wielu barach na stokach nie honoruje się kart kredytowych - cash only.

Dobrzy ludzie powiedzieli mi, że jak raz spróbuję na włoskich stokach, to już mi się odechce Ramzovej, Czarnej Góry i Zieleńca. Coś w tym jest, bo choć jako narciarski neofita kaleczący wszelkie style zjazdu, nadal mam apetyt na zatłoczone czeskie i polskie górki, to już nie taki jednak wielki. Bo jest jak?
Oto przechodzisz przez bramkę, do której nie ma kolejki, po czym wskakujesz do gondoli lub na kanapę i zostajesz wywieziony hen w górę, gdzie stajesz na szerokim, wyprasowanym stoku - jakby ktoś nocą przejechał gigantycznym żelazkiem. A potem - na lewo niebieski, na prawo czerwony - mkniesz kilka kilometrów w dół, aby przesiąść się do innej kolejki, która wyciągnie cię w inne, jeszcze bardziej urocze miejsce. Ludzi niewiele, miejsca sporo, widoki takie, że aż się nie chce patrzeć pod nogi, a do tego ostre słońce, które o każdej godzinie dnia wydobywa ze skał inny kolor: od zielonkawego rano po purpurowy przed zachodem.

Najstraszniejsza trasa - czarna - to oczywiście słynna mordercza "3 Tre". To na niej w 1984 roku nasza slalomistka Dorota Tlałka zdobyła laur dla Polski. "3 Tre" jest na ogół przygotowany jak na zawody i jak dla zawodowców. Twardy, ubity nieomal na lód stok ma spadek nawet 65 procent. Nawet się do niego nie zbliżałem, choć rozmawiałem z ludźmi, którzy nim zjeżdżali; niektórzy żałowali, że nie założyli wcześniej pampersa.

Polacy w Madonnie naprawdę nie mają się już czego wstydzić. Tu naprawdę widać, że 20 lat wolności posłużyło nam. W Alpy rodacy przyjeżdżają przyzwoitymi samochodami, w knajpach na stoku wcale nie są najbardziej pijani (prawdę mówiąc wcale), ich ciuchy, sprzęt i maniery wcale nie odbiegają od otoczenia. Tym bardziej, że wieczorami i tak najbardziej biesiadni i najgłośniejsi bywają Włosi.

To bardzo fajny naród. Ubierają się jak nikt w Europie i mało kto przejmuje się tu kontynentalną obsesją antynikotynową. Widziałem sunącą po stoku modną czarnulę z papierosem w zębach. Palą też na krzesełkach wyciągów. I nikt nie wzywa policji. A z rytualnego cappuccino przy stoliku na wolnym powietrzu nie rezygnują nawet przy minus pięciu. Ba, oni nawet organizują dyskoteki pod gołym niebem i na dwóch tysiącach metrów, tyle że do godz. 16.30.

Szusy po sztruksie

Rozpusta rozpustą (śnieżna!), ale komuś za to wszystko wypada podziękować. Za splendor gór, za biel dziewiczą, za zdrowie w płucach i w nogach. Komu innemu, jak nie Madonnie?

Stoi tu kościółek z kamienia w alpejskim stylu Habsburgów. Belkowanie takie, że próżno by dziś szukać takiego cieśli. A na każdej ławce wyrzeźbione nazwisko fundatora, na ogół były to całe rodziny. Duże, grube, wyraźne litery. Zastanawiam się, co by było, gdyby taka forma wdzięczności kultywowana była na kościelnych ławkach w Polsce. Pewnie by się jakiś oświecony mądrala wyzłośliwiał na temat "katolicyzmu na pokaz". Jak to jest, że to, co za granicą traktujemy jako interesującą ciekawostkę, u nas odbieramy jako narodową katonapinkę?

W nocy warto pójść pooglądać ratraki. Są jak wielkie gady wspinające się pod górę w tumanach śniegu, który same podnoszą. I omiatają zbocze tymi swoimi mocarnymi reflektorami, niczym majster świecący lampą po gładzi gipsowej w poszukiwaniu nierówności. I już warkoczą, już się mozolą, aby zasypać, wyrównać, wygładzić.
A rano na stoku - sztruksik. No to szus!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska