Na Opolszczyźnie trwa łapanka do komisji obwodowych

fot. Sławomir Mielnik
fot. Sławomir Mielnik
Większość z 813 obwodowych komisji wyborczych w naszym regionie będzie pracować w minimalnych, siedmioosobowych składach. I wciąż rezygnują kolejni członkowie.

To jest zjawisko niepokojące i nowe -przyznaje Joanna Maksymowicz, zastępca dyrektora opolskiej delegatury Krajowego Biura Wyborczego. - W poprzednich latach mieliśmy raczej odwrotny kłopot: w delegaturze urywały się telefony ludzi, którzy pytali, co trzeba zrobić, żeby pracować w komisji wyborczej. Chętnych było tylu, że trzeba było robić losowanie. Przed tegorocznymi wyborami samorządowymi takiego zainteresowania nie było, a większość komisji będzie pracować w najmniejszych możliwych, tj. 7-osobowych składach (maksymalnie mogą one liczyć 9 osób).

Prawdopodobnie do samych wyborów skład komisji będzie się zmieniał. Ciągle bowiem ktoś rezygnuje z tej pracy. W całym województwie było w ostatnich dniach kilkadziesiąt takich przypadków. Najwięcej w miastach - Opolu, Nysie, Oleśnie, Lewinie Brzeskim, ale także w Tarnowie Opolskim, Pokoju i wielu innych, także małych gminach.

- To jest trochę nieodpowiedzialne - uważa Joanna Maksymowicz - część osób zgadza się zasiąść w niedzielę w lokalu wyborczym, ale kiedy przychodzą na pierwsze spotkanie komisji i dowiadują się, że pracy przy wyborach samorządowych jest dużo więcej niż np. przy wyborach prezydenckich, to odechciewa im się takiej roboty i odchodzą.

Pracy rzeczywiście będzie w niedzielę sporo jak na siedem par rąk. Wyborcy do lokalu przyjdą raz, ale głosować będą aż czterokrotnie, wybierając radnych w gminie, w powiecie i w Sejmiku Wojewódzkim, a ponadto wójta, burmistrza lub prezydenta miasta. Przyjmijmy, że w obwodzie jest 1300 uprawnionych i 600 spośród nich przyjdzie na wybory. Oznacza to, że komisja musi zliczyć głosy z 2400 kart do głosowania i sporządzić protokoły.

Jeśli komisja liczy dziewięć osób, to nawet rezygnacja dwóch spośród nich nie powoduje mianowania następców i trzeba całą robotę wykonać w siódemkę. Ponieważ mniej niż siedmiorga członków komisja liczyć nie może, prawo stanowi, że wtedy należy uzupełnić jej skład, dobierając kolejne osoby spośród wyborców.

- Wójt czy burmistrz poszukuje wówczas zazwyczaj osób solidnych, do których ma zaufanie, że przyjdą w niedzielę do pracy - dodaje Joanna Maksymowicz - ale raczej spoza pracowników urzędu gminy. W praktyce jeśli z komisji odchodzi reprezentant jakiegoś komitetu wyborczego, to najpierw szuka się kogoś w obrębie tego samego komitetu.

Prawdopodobnie - podobnie jak to się zdarzało latach ubiegłych - część członków komisji decyzję o rezygnacji podejmie dopiero w niedzielny poranek. Kiedy składy były maksymalne - był to mniejszy kłopot. Teraz, przy komisjach siedmioosobowych nieprzyjście choćby jednej z nich będzie sporym problemem. Trzeba będzie niemal natychmiast znaleźć i przeszkolić kogoś, kto w ostatniej chwili uzupełni skład. Za to ten, kto zrezygnuje w ostatniej chwili, na pewno w niedzielę wyborczą nie pośpi. Obudzi go telefon przewodniczącego komisji z przypomnieniem, że powinien złożyć jak najszybciej pisemną rezygnację.

Za pracę w komisji szeregowy członek otrzyma netto 135 zł, a przewodniczący o 30 zł więcej.
Nie tak mało jak na mniej więcej dziesięć godzin pracy (w ciągu dnia nie wszyscy członkowie przez cały czas dyżurują w lokalu obwodowej komisji). Najwyraźniej społeczeństwo jest coraz bardziej zamożne, skoro tak wiele osób najpierw zgadza się przepracować dzień za 135 zł, ale w końcu dochodzi do wniosku: Mam pracować za stówę i jeszcze do północy liczyć głosy? Obejdę się bez tych pieniędzy.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska