Na pożegnanie pomachał rodzicom ręką

Fot. Paweł Stauffer
W Zdzieszowicach bratanek pani Małgorzaty zginął we wtorek po południu przygnieciony tym trzepakiem. Sześciolatek bawił się na nim, gdy nagle konstrukcja runęła, miażdżąc mu głowę.
W Zdzieszowicach bratanek pani Małgorzaty zginął we wtorek po południu przygnieciony tym trzepakiem. Sześciolatek bawił się na nim, gdy nagle konstrukcja runęła, miażdżąc mu głowę. Fot. Paweł Stauffer
We wtorek około godziny 16 Alan bawił się na stalowym trzepaku. Nagle konstrukcja złamała się tuż przy ziemi, a chłopiec runął na betonowy chodnik. Poprzeczka trzepaka zmiażdżyła mu głowę.

Karmiłam swoje małe dziecko, a inne dzieciaki, w tym Alanek, siedziały w pokoju, oglądały bajkę w telewizji i jadły obiad - mówi pani Małgorzata, ciocia Alana, w której domu chłopiec bawił się we wtorek, gdy jego rodzice byli w pracy. - Prosiłam nawet Alanka, żeby został dłużej na tej bajce. Ale jego jakby coś ciągnęło do tego trzepaka. Wyskoczył jak oparzony, prosto na podwórko i na trzepak...
Jej zdaniem, Alan prawdopodobnie wszedł na trzepak i trochę nim poruszał. W mieszkaniu nie było słychać ani trzasku łamiącej się konstrukcji, ani jej upadku na chodnik.
- Za chwilę pobiegła za Alanem wnuczka sąsiadów, która szybko wróciła przerażona i mówiła: "On tam leży!" - opowiada pani Małgorzata. - Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam Alana pod trzepakiem, ale nie wychodziłam, bo mi się słabo zrobiło. Wybiegła mama z mężem. Mąż podniósł trzepak, a z głowy, nosa i ust Alanka płynęła krew. Ja zadzwoniłam po pogotowie. Lekarz przyjechał natychmiast, ale nic już nie dało się zrobić...

Paweł Romanowicz, lekarz, który jako pierwszy dotarł do rannego chłopca, przyznaje, że to, co się stało, jest straszną tragedią i fatalnym zbiegiem okoliczności.
- Chłopiec uderzył głową w betonowy chodnik, a jedna ze stalowych poprzeczek przygniotła mu głowę na wysokości skroni - mówi lekarz. - Doszło do zmiażdżenia czaszki. Obrażenia zewnętrzne były olbrzymie, główka zdeformowana. Sekcja wykaże, jak wielkie były urazy mózgu, ale już deformacja zewnętrznych obrysów czaszki, krwotok z podstawy czaszki i z jamy ustnej wskazywały na bardzo potężne uszkodzenia. Po wstępnych oględzinach stwierdziłem, że dziecko nie żyje od kilku minut.
Mimo że dr Romanowicz nie stwierdził u chłopca jakichkolwiek oznak życia, podjął akcję reanimacyjną. Po około 20 minutach dołączył do niej zespół pogotowia z Krapkowic.
- Akcję reanimacyjną polegającą na masażu serca, sztucznym oddychaniu, elektrowstrząsach i podawaniu leków prowadziliśmy przez godzinę. Niestety, ani ze strony mózgu, ani ze strony układu krążenia nie było żadnej reakcji - opowiada dr Romanowicz. Lekarz podejrzewa, że nawet gdyby był tuż obok dziecka bezpośrednio po upadku, nie zdołałby chłopca uratować.
- Człowiek widział już różne rzeczy, ale śmierć takiego młodego człowieka jest dla mnie i całego zespołu strasznym szokiem i wielkim przeżyciem emocjonalnym - przyznaje doktor Romanowicz. - Czułem żal i bezradność. Wiedza naukowa mówiła coś innego, ale serce się we mnie wyrywało, więc podjęliśmy próbę reanimacji, choć wstępny stan pokazywał, że to właściwie nie ma szans powodzenia.

Komisarz Waldemar Wiszyński, zastępca komendanta Komisariatu Policji w Zdzieszowicach, mówi, iż złożyło się wyjątkowo nieszczęśliwie, że trzepak upadł na betonowy chodnik. Gdyby przewrócił się w drugą stronę, gdzie rosła trawa i gdzie jest ustawiona piaskownica, która mogła zatrzymać trzepak w pewnej odległości od ziemi, skutki mogły być mniej tragiczne.
Komisarz Wiszyński przyznaje, że trzepak był na posesji od dawna, prawdopodobnie został zamontowany przed wielu laty, jeszcze przez poprzednich właścicieli budynku. Więc prawdopodobnie był skorodowany...
- W tej chwili jesteśmy w toku dochodzenia, które nadzoruje prokuratura w Kędzierzynie-Koźlu. Ma ono ustalić, czy można było tej tragedii uniknąć, a jeżeli tak, to czy i kto był winny - mówi komisarz Wiszyński. - Może się też okazać, że był to zbieg nieszczęśliwych okoliczności. Obecnie jest jeszcze za wcześnie na wnioski.

Żywe wspomnienia o Alanie zachowała Hanna Major, sąsiadka rodziców chłopca. Pamięta, że był bardzo żywy, dosłownie żywe srebro, jak wszystkie sześciolatki. A przy tym miły, wesoły, sympatyczny i bardzo inteligentny.
- Był czasem trochę niegrzeczny i wtedy dokuczał dzieciom, ale mamy też o Alanie bardzo wiele miłych wspomnień. Często biegaliśmy razem po parku i lesie, jeździliśmy na hulajnodze. We wrześniu miał iść do pierwszej klasy. Mógł już niedługo dostać tyle słodyczy do tyty - mówią Żaneta, Oliwia, Sandra i Ania, koleżanki Alana z podwórka.
- Nie powinno być tak, żeby rodzice chowali swoje dzieci, tylko odwrotnie, ale widocznie tak musiało się stać - ubolewa Hanna Major. - To jest tragedia dla nas wszystkich. Przeżywamy to jako sąsiedzi. Jesteśmy pełni współczucia dla rodziców i rodzeństwa Alana. Tym bardziej, że taki wypadek mógł się zdarzyć wszędzie, na każdym trzepaku. Na tym osiedlu czy na jakimkolwiek innym. Dzieci wszędzie bawią się na trzepakach.
Ojciec Alana, pan Kazimierz, jest przekonany, że śmierci syna nikt nie jest winien: - Sam pracuję przy metalach i wiem, że jak metal pęka, to się wygina, a tym razem pękł i złamał się jak odcięty - nie potrafię sobie tego wytłumaczyć.
Ojciec chłopca wspomina, że we wtorek Alan długo prosił rodziców, żeby mu pozwolili pójść do cioci.
- Ja wykonywałem wczoraj usługę tu w bloku, więc mogłem zostawić Alana ze starszymi dziećmi w domu i ich doglądać. Ale on się uparł. Chciał nawet spać u mojej siostry - mówi pan Kazimierz.
- Kiedy wychodził z domu z hulajnogą, pomachał nam na pożegnanie, czego nigdy przedtem nie robił. Machał tak długo, jak długo go widzieliśmy, najpierw jedną ręką, a potem dwiema, jakby czuł, że się z nami żegna - wspomina ze łzami ojciec.
Zdaniem ojca Alan był naprawdę dobrym chłopcem i nie było z nim żadnych problemów wychowawczych. Tak samo jak z jego bratem i siostrą. - Justyna i Artur sami nam dzisiaj obiad zrobili, choć mają dopiero dziesięć i dziewięć lat - dodaje.

Ze śmiercią Alana rodzice nie potrafią się pogodzić.
- Tylu różnych pijaków i meliniarzy chodzi po świecie i nic im się nie dzieje. Dlaczego właśnie nasze dziecko musiało to spotkać? - pyta z goryczą pan Kazimierz.
Za śmierć dziecka obwinia się jego ciotka: - Brat mi mówi, że to tylko nieszczęśliwy wypadek, ale dzieci były pod moją opieką i ja chyba do końca życia będę siebie winić za to, co się stało.
Pan Kazimierz ma nadzieję, że ten wypadek będzie przestrogą dla innych rodziców i dzieci. Na naszych podwórkach tak wiele jest trzepaków...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska