Na ratunek czworonogom. Inspektorzy ds. zwierząt z Kędzierzyna-Koźla będą ich bronić!

fot. Daniel Polak
Agnieszka Kapica i Paweł Haładys to dwójka z jedenastu kędzierzyńsko-kozielskich inspektorów.
Agnieszka Kapica i Paweł Haładys to dwójka z jedenastu kędzierzyńsko-kozielskich inspektorów. fot. Daniel Polak
Kopnięty pies nie wyje tak, jak jego serce. Dlatego kędzierzyńscy inspektorzy ds. zwierząt wypowiadają wojnę ludziom, którzy znęcają się nad czworonogami.

Trzeba nie mieć sumienia, żeby tak traktować zwierzęta - kręcą głowami zdenerwowani mieszkańcy os. Sławięcice w Kędzierzynie-Koźlu. Od dłuższego czasu obserwują, w jakich fatalnych warunkach w jednym z gospodarstw trzymane są trzy psy.

Czworonogi dosłownie topią się we własnych odchodach. Podskakują nerwowo na półmetrowych łańcuchach. Informacja o tym szybko trafia do kędzierzyńskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. - W takich sytuacjach musimy reagować bardzo szybko i zdecydowanie, żeby się nie okazało, że jest już za późno - przyznaje Andrzej Zębala, kierownik schroniska dla zwierząt w Kędzierzynie-Koźlu, który jest też członkiem Towarzystwa.

Na miejsce jedzie kilku społeczników z TOnZ-u. Właściciel posesji, który trzyma zwierzęta w ruinach starej królikarni, będzie musiał się teraz gęsto tłumaczyć. Dlaczego czworonogi mają tak krótkie łańcuchy, gdzie są ich budy, z jakiego powodu nie sprzątane są psie odchody? - sypią się kolejne pytania.

Gospodarz bije się w pierś i czerwienieje ze wstydu. Obiecuje, że zadba o swoje zwierzęta i coś takiego już się więcej nie powtórzy.- Sprawdzimy - zapowiadają wolontariusze z TonZ-u.

Obroża wrosła w szyję

Mija kilka miesięcy, przychodzi czas na zapowiadaną wcześniej kontrolę. Na wszelki wypadek w to samo miejsce jedzie z wolontariuszami lekarz weterynarii. Gospodarz jednak nie dotrzymał słowa. Psy trzęsą się z zimna, bo na dworze trzaska kilkustopniowy mróz. Bud jak nie było, tak nie ma. Właściciel posesji zaczyna kręcić, gdy lekarz i wolontariusze proszą go o okazanie książeczek zdrowia zwierząt.

- W takich wypadkach kończymy dyskusję - dodaje Zębala. Umowa jest prosta: albo właściciel dobrowolnie odda zwierzęta, albo będzie musiał się tłumaczyć ze swojego bestialstwa przed sądem. Gospodarz nie ma wyjścia, godzi się na to pierwsze. Zwierzaki pakowane są do samochodu. Trzeba być jednak bardzo ostrożnym, bo psy są przerażone, wyziębione i nieufne. Jedna z suk ma wrośniętą w skórę obrożę.

Trafiają do schroniska przy ul. Gliwickiej. Tutaj dostaną solidną miskę karmy i kojce z kocami i sianem. Wreszcie będą miały ciepło. Potem trafią na listę psów oczekujących na adopcję. Kilka miesięcy później uda się znaleźć szczęśliwy dom dla jednego z nich. Dwa będą jeszcze czekały na swoich nowych właścicieli.

Członkowie Towarzystwa przyznają, że z miesiąca na miesiąc mają coraz więcej roboty. I nie tylko z przetrzymywanymi w dramatycznych warunkach psami. W Kędzierzynie-Koźlu jest około 1000 bezdomnych kotów. Nimi też trzeba się zająć. Głównie po to, żeby kocia ferajna nie rozmnażała się w nieskończoność.

Dlatego zakładają inspektorat do spraw zwierząt. Chodzą na szkolenia, pod okiem instruktorów uczą się, jak reagować na atak rozwścieczonego psa. Szykują się do służby. - Chcemy, żeby ludzie, którzy znęcali się nad zwierzętami, wiedzieli, że nie są bezkarni. Będziemy im deptać po piętach - zapowiada Paweł Haładys, jeden z inspektorów. Bo posiadanie psa to podwójna odpowiedzialność. Znęcając się nad nim, można zrobić krzywdę nie tylko jemu samemu, ale i innym ludziom.

Pani od amstaffa miała 2,5 promila

Lipiec 2009 roku, osiedle Azoty w Kędzierzynie-Koźlu. Dziewięcioletnia Martynka idzie wieczorem do babci. Wraz z nią spaceruje kilkoro kolegów i koleżanek. W pobliżu bloku na ul. Witosa 7 do dzieci podbiega wielki amstaff. Najpierw obwąchuje wszystkich, potem niespodziewanie rzuca się na Martynkę.

Łapie dziewczynkę za nogę i ciągnie po chodniku. Dziecko krzyczy z bólu, a znajomi i okoliczni mieszkańcy okładają psa wszystkim, co mają pod ręką. - Nie chciał puścić - mówi Leszek Hajdun, jeden ze świadków tragedii. - Dopiero po kilku minutach jego szczęki się rozwarły.

Ludzie biorą Martynkę na ręce i uciekają. Chwilę później karetka zawozi ją do Wojewódzkiego Centrum Medycznego w Opolu. Dziewczynka ma rany szarpane nogi. Dzień później policja wydaje komunikat: - Pies uciekł z domu właścicielki, która miała prawie 2,5 promila alkoholu we krwi.

Rudą kędzierzyńscy inspektorzy uratowali od zamarznięcia. Ciągle czeka na nowy dom.
(fot. fot. Daniel Polak)

Zwierzę trafia na obserwację do schroniska w Kędzierzynie-Koźlu. Jego właścicielce, Teresie K., grozi do 5 lat więzienia. Pół roku później usłyszy zarzut narażenia człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Grozi jej do trzech lat więzienia. Zanim zapadnie wyrok, jej pupil umrze w schronisku na zawał serca.

Pracownicy schroniska przyznają, że pomimo piekła, jakie stworzyła mu właścicielka, bardzo tęsknił za swą panią...
- Psy, wobec których w domu stosuje się agresję, przenoszą to potem na ulicę. To właśnie taki przypadek. Zwierzę potraktowało tych młodych ludzi jako zagrożenie i dlatego pierwsze zaatakowało - tłumaczy Agnieszka Kapica, wiceszefowa inspektoratu.

Mogli zamurować zwierzaka

Alarm! Do inspektorów dzwonią pracownicy spółdzielni mieszkaniowej "Chemik" w Kędzierzynie-Koźlu.
- W piwnicy jednego z bloków jest dziura, robotnicy będą jutro zamurowywać. Ale wewnątrz jest kotka, która właśnie urodziła małe - mówi przejęty pracownik spółdzielni. Kilku inspektorów natychmiast rusza na miejsce. Kotka syczy i szczerzy kły na widok ludzi, nie wie, że ratują jej życie. Akcja wyciągania zwierząt trwa 6 godzin.

- Gdyby robotnicy zamurowali dziurę, zwierzęta umarłyby straszną śmiercią - podkreśla Agnieszka Kapica. Zwierzaki udaje się szczęśliwie wyciągnąć. Inspektorzy są na każde wezwanie. Jest ich jedenaścioro. Oprócz członków Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami są wśród nich strażnicy miejscy z Kędzierzyna-Koźla i pracownicy schroniska.

- Przeprowadzamy kontrole, a gdy się okazuje, że właściciele zwierząt znęcają się nad nimi, kierujemy sprawy do sądu - informuje Paweł Haładys. Choć nie mają broni gazowej ani kajdanek, ich praca niewiele różni się od pracy strażników znanych z popularnego programu "Policja dla zwierząt w Miami", emitowanego m.in. w kanale Animal Planet. Podobnie jak w serialu swoją pracę czasami przypłacają zdrowiem.

- Niejeden z nas został zaatakowany przez zwierzę. Nasza misja wymaga jednak poświęceń - podkreślają inspektorzy.
Uratowane psy zawożą do kędzierzyńskiego schroniska. Koty najczęściej trafiają do ich domów, gdzie przechodzą kwarantannę. - Potem szukamy im rodzin, które zechcą je zaadoptować - mówią członkowie inspektoratu, którzy pracują non profit.

- Jeśli ktoś myśli, że nasza praca to brawurowe interwencje i pościgi za sadystycznymi właścicielami zwierząt, to grubo się myli. Nie jesteśmy żadnymi szeryfami.

Kot chce drogą puszkę

Ciepły lipcowy wieczór. Pod jednym z bloków na kędzierzyńskim osiedlu NDM błąka się bezdomna kotka. Już raz zaszła w ciążę, której owocem jest pięć małych kociąt. Mamę trzeba wysterylizować, bo inaczej kocia rodzina będzie się powiększać w nieskończoność. Inspektorzy zakładają klatkę pod balkonem, gdzie ostatni raz widziano zwierzę. Do metalowej konstrukcji z zapadką mają ją zwabić kocie przysmaki z puszki.

Ale nie byle jakie, z dyskontu. Kot odróżni mielonkę za złotówkę od rarytasu z górnej półki. Mija jedna godzina, druga. Klatka wciąż stoi pusta. W międzyczasie trzeba przegonić bandę małolatów, którzy postanowili skopać klatkę dla zabawy. Wreszcie pułapka się zamyka. W środku jest kot. Czas akcji - 2,5 godziny. Inspektorzy nie są jednak zadowoleni, bo na puszkę połakomił się jakiś inny dachowiec. Polowanie na ciężarną kotkę zostaje przełożone na kolejny dzień.

Schronisko dla bezdomnych zwierząt w Kędzierzynie-Koźlu może mylić swoją nazwą, bo faktycznie przystosowane jest tylko do przechowywania znalezionych na ulicy psów. Regularnie jest ich blisko setka. - Jakby tego było mało, czasami trafiają do nas całkiem egzotyczne zwierzęta. Nie wiemy, co z nimi robić - tłumaczy Andrzej Zębala, kierownik schroniska.

Strażnicy miejscy już raz przywieźli tam myszoskoczki. Ich poprzedni właściciel wyrzucił je na... śmietnik. Pracownicy schroniska mieli kłopot. Nie wiedzieli, jak je nakarmić, nie mieli też miejsca, by umieścić tam akwarium, w którym zostały one porzucone.

- Trafiały do nas już także szynszyle, króliki, żółwie, nawet legwan. Ludzie podrzucają nam przeróżne zwierzaki, bo myślą, że my możemy się nimi wszystkimi zająć - dodaje Zębala. Inspektorzy szykują się już na kolejną akcję. W

jednym z bloków w centrum miasta sąsiedzi od dłuższego czasu słyszą bicie psa. Zwierzę prawdopodobnie jest trzymane w łazience. Jeśli okaże się, że lokator faktycznie znęca się nad swoim pupilem, sprawa trafi do sądu. A zwierzę - do przytuliska, które ma być tylko przystankiem na drodze do lepszego pieskiego życia.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska