Był poniedziałkowy wieczór, święto Trzech Króli. - Nagle usłyszałem rozpaczliwe wołanie o pomoc, krzyczała sąsiadka z parteru, starsza pani mieszkająca z 90-letnią matką - opowiada Bartosz Ciszak, mieszkaniec czteropiętrowego bloku przy ul. Grota-Roweckiego w Opolu. - Otworzyłem drzwi, korytarz był czarny od dymu. Zrozumiałem, że na dole się pali.
Nie wahał się ani chwili. Chwycił wiadro z wodą i latarkę, twarz obwiązał wilgotną chustą. Mimo gryzącego dymu wypełniającego całą klatkę schodową w parę sekund zbiegł piętro niżej do sąsiadki.
W pokoju palił się fotel, stolik, zajęły się tapety. Stopiła się plastikowa obudowa stojącego na stoliku radia. Jak się później okazało, przyczyną pożaru było zwarcie instalacji elektrycznej.
- Biegłem ratować ludzi, nie wiedziałem, że sąsiadka i jej matka zdążyły uciec - opowiada pan Bartosz. - W mieszkaniu nie było nic widać na 40 cm. Ugasiłem ogień, ale najgorszy był dym - piekł w oczy, mimo wilgotnej chusty dławił oddech...
Kiedy pobiegł do sąsiadki, jego żona wezwała straż pożarną. Szybko przyjechali, ale on w tym czasie zdążył już nawet częściowo wywietrzyć mieszkanie. Po ugaszeniu ognia musiał wrócić do siebie, by trochę pooddychać świeżym powietrzem. Potem znowu zbiegł na dół. Pomagał mu jeden z sąsiadów, który przytrzymywał latarkę. Pan Bartosz musiał mieć obie ręce wolne, by po omacku odnaleźć okna.
- Oczywiście, że się bałem - przyznaje. - Najbardziej dymu. Zawarty w nim tlenek węgla jest bardzo podstępny.
Już po całej akcji pan Bartosz pojechał do szpitala, gdzie lekarze podali mu tlen.
- Czy zrobiłbym to drugi raz? To właśnie był drugi raz - uśmiecha się. Dwa lata temu inny sąsiad, także starszy człowiek, zostawił garnek na kuchence i wyszedł. Kiedy na korytarzu pojawił się dym, a mieszkanie okazało się zamknięte, pan Bartosz dostał się do niego, skacząc z balkonu na balkon. Wtedy też ugasił ogień przed przyjazdem strażaków.
Bartosz Ciszak ma 35 lat. Kiedyś bardzo chciał zostać strażakiem, ale wybrał studia prawnicze. Z zawodu jest komornikiem sądowym. Lubi swoją pracę, choć ma świadomość, że nie cieszy się ona społeczną sympatią. W tym, że komornik - kojarzony najczęściej z eksmisjami - ratuje z narażeniem zdrowia czyjś dobytek, można dostrzec szczególny paradoks.
- Ale ja nie czuję się bohaterem. Po prostu nie potrafię być obojętny. Ludziom trzeba pomagać - mówi skromnie pan Bartosz.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?