Na wsi bardziej się dziś żyje do wewnątrz. Takie czasy...

Redakcja
Andrzej Künstler pamięta, jak ta stacja kolejowa służyła całym Lasowicom Małym i innym wioskom. A dziś - pustaki w oknach.
Andrzej Künstler pamięta, jak ta stacja kolejowa służyła całym Lasowicom Małym i innym wioskom. A dziś - pustaki w oknach. Fot. Ewa Bilicka
Porządna wioska musiała mieć kiedyś co najmniej kościół oraz karczmę. Łączność ze światem zapewniały autobusy PKS, czasem pociągi oraz telefon - u sołtysa. Dziś w wielu wsiach zostały z tego tylko telefony...

Przydawał się jeszcze rzeźnik do sprawienia swojskiej świnki. Teraz jest inaczej - telefon wszyscy mają, internet - prawie wszyscy. Za to połączenia autobusowe są likwidowane. Chlewiki zamieniono więc na garaże, po mięso jeździ się do marketu w mieście.

Teoretycznie brak autobusów na wsi to nie tragedia w czasach, gdy co druga osoba na Opolszczyźnie ma auto.

- Dla młodych może nie problem, ale dla starszych, schorowanych, bez prawa jazdy - już tak - zauważa Teresa Czernik, mieszkanka wsi Lasowice Małe, gdzie autobus PKS - jeden! - pojawia się tylko w dni nauki szkolnej.

Trzeba więc kombinować. Pani Teresa - choć o kulach - chodzi na przystanek w sąsiedniej wiosce, jakieś 3-4 kilometry, albo prosi wnuczka czy znajomego, by zawieźli ją do przychodni.

- Jakoś daję radę - mówi, lecz żal trudno ukryć: - Bo mogliby chociaż małe busy uruchomić dla takich schorowanych i niezmotoryzowanych ludzi jak ja - wyjaśnia. - O stacji kolejowej, bo i ona u nas kiedyś działała, już nie wspomnę.

Na wsiach w czasach ustrojowej transformacji zdarzały się też inne społeczne dramaty: zlikwidowano szkoły i przedszkola. Ludzie w ich obronie płakali i pikietowali. Nikt nie chciał przecież puszczać swych dzieci, nawet gimbusami, do oddalonych o kilkanaście kilometrów szkół. Na nic protesty. Rachunek ekonomiczny był bezlitosny.

- Gdy przyszedł niż demograficzny, również w Lasowicach Małych gmina nie chciała utrzymywać ogromnego szkolnego budynku - wzdycha Dorota Kowalczyk. Jej babcia jeszcze przed wojną chodziła do tej szkoły podstawowej. Ona sama - też. Córka zdążyła zaliczyć ledwie pierwszą klasę, potem szkołę zlikwidowano.

Padali najwięksi wioskowi pracodawcy - PGR-y. Z tego powodu pić się chciało, ale nie było za co. Knajpy? Cóż, one też na wsiach padały, więc i w Lasowicach jej zabrakło.

Teraz to knajpki świecą pustkami nawet w pobliskim Kluczborku. Jakoś tak bardziej ma się ochotę na browara w zaciszu domowym, zimą przed TV, a latem - w ogródku lub na ławeczce.

- Tak jak w kultowym serialu „Ranczo”, którego akcja odbywa się w Wilkowyjach - mówi sołtys Dariusz Pikor. I jakoś nikt nie narzeka. - My żyjemy całkiem dobrze. Tyle że inaczej, tak jak na współczesne czasy przystało - mówią mieszkańcy. - Mamy swe nowinki.

W filmowych Wilkowyjach jest np. wioskowe radio. W Lasowicach - wioskowe boisko do piłki plażowej, i to wraz z widownią . Mieszkańcy wybudowali je rok temu. I chyba cieszą się z niego bardziej, niż cieszyliby się z karczmy.

Najpierw dojeżdżam do Lasowic Wielkich elegancką asfaltówką w kierunku na Kluczbork. Do Małych trzeba odbić w prawo: albo w Lasowicach Wielkich parę kilometrów jechać ostrożnie przez las drogą dziurawą niczym szwajcarski ser, albo skręcić w prawo w Jasieniu, wtedy tniemy przez wioskę całkiem przyzwoitą trasą. Ta lepsza droga to w Lasowicach powód do dumy, bo nie każda wioska może się taką szeroką i gładką poszczycić, w nocy nawet oświetloną.

- Mamy ją od roku - mówi sołtys Dariusz Pikor.
Jest jednak i łyżka dziegciu - na tej szerokiej asfaltówce, położonej przez powiat rok temu, autobus PKS to rzadki widok. Bez PKS-u trzeba sobie radzić

Przystanek jest na jednym końcu wioski, z drugiego końca trzeba iść do niego dwa kilometry. Autobus pojawia się jedynie w dni szkolne i nawet przez wioskę nie przejeżdża, tylko zaraz na jej skraju odbija w bok - mówi pan Henryk Kowalczyk, mieszkaniec i społecznik.

- W wakacje czy w weekend Lasowice Małe z mapy autobusowej znikają. Nie ma nas! - mówi pani Sonia Arndt. O płot jej posesji opierają się rowery dzieciaków, które pojechały autobusem do szkół.

- Sąsiadka ma chore dziecko, w szpitalu w mieście - dodaje. - Żeby dojechać do niego, wychodzi codziennie przed dom i łapie stopa. Inaczej się do Kluczborka nie dostanie. Do stolicy województwa połączenia nie mamy żadnego.

Tutejsi wsiadają „na koło” lub do auta i jadą do sąsiedniej wioski - do lepiej skomunikowanego Jasienia. Tam urządzają sobie - jak w miastach powiadają - centrum przesiadkowe, czyli: rowery zostawiają u kogoś pod płotem, samochody parkują wzdłuż ulicy, po czym wsiadają do autobusów, których w Jasieniu, wsi położonej wzdłuż trasy Opole - Kluczbork, jest o wiele więcej. Tyle że przy przystanku PKS zaczął się robić bałagan, bo lasowickie auta parkowano na poboczach, chodnikach, prywatnych placach. Pogarszały one widoczność przy wyjazdach z podwórzy. Szybko więc pojawiły się zakazy parkowania i słupki odgradzające prywatne place.

- Większość mieszkańców ma samochody, ale my z mężem co mamy robić? Mąż schorowany, praktycznie nie wychodzi. Ja poruszam się o kulach. Czasem kogoś poproszę, aby mnie gdzieś zawiózł, ale za taką przysługę trzeba zapłacić, nie tylko za paliwo i straconą dniówkę. Lubię chodzić, więc było i tak, że do przystanku w Jasieniu poszłam o kuli, całe 4 kilometry, jednak takie spacery to już nie na moje zdrowie - mówi Teresa Czernik. - A do Opola to już w ogóle droga na okrętkę, najpierw do Kluczborka, potem do Opola.
Świnek żal

Miejscowi o tej wsi mówili kiedyś tak: Lasowice M. to Lasowice Miasto. Wioska o podobnej nazwie, ale z doklejonym W. - to Lasowice Wieś. Nielogicznie - bo to Lasowice Wielkie były zawsze położone przy głównej trasie, a nie w lesie, i tu była i jest do dziś stolica gminy. Jednak mieszkańcy Małych mieli własne powody do „miejskiej” nazwy: Po pierwsze - dwa kościoły (katolicki - drewniany, zabytkowy - i ewangelicki), poza tym: szkoła, przedszkole oraz liczne kursy PKS i stacja PKP. Był nawet zamiejscowy urząd gminy i policjanci przyjeżdżali tu dwa razy w tygodniu na dyżury. Ba, nawet ośrodek kultury działał, do którego przyjeżdżała jeszcze w latach 80. sama Maryla Rodowicz z recitalami.

Ośrodek kultury, podobnie jak wyszynk - padły. Teraz można w tych budynkach - już od prywatnych osób - wynajmować salę z kuchnią na większe uroczystości rodzinne.

- Najbardziej żal szkół i autobusów, bo to wygoda dla mieszkańców była - mówi Henryk Kowalczyk. - I moje dzieci, syn i córka, zaczynały się uczyć jeszcze w Lasowicach Małych. Najpierw było normalnie, osiem klas, potem pięć, potem trzy… Było też przedszkole - mówi Dorota Kowalczyk i pokazuje zdjęcia z przedszkolno-szkolnych imprez dzieci.

Niż demograficzny wygrał jednak z dobrem i wygodą dzieciaków, szkołę zlikwidowano, a uczniowie jeżdżą na nauki do innych wsi, dzięki czemu istnienie tamtejszych szkół jest uzasadnione. Budynek po lasowickiej szkole - ogromny i w związku z tym zupełnie nieprzydatny dla paru dzieciaków, jakie ostały się we wsi - stał jakiś czas pusty, ale rok temu uruchomiono tu filię powiatowego domu dziecka. Przynajmniej komuś służy.

Mniej szczęścia miał gmach dworski z XVII wieku, wybudowany przez dawnych dziedziców z rodu von Dambrowków - podupadł i przejęty przez prywatną osobę wciąż czeka na remont generalny. 70-letnia mama pani Doroty, Elżbieta, pamięta czasy, gdy pałac należał do PGR-u. I chodziło się tu na potańcówki: - Ja szłam z koleżankami, chłopcy - swoją grupką. Nikt ścian nie podpierał - mówi.

Po PGR-ach zostały na wiosce niewielkie bloki, kwaterowano tam pracowników gospodarstwa, a było ich niemal 100. Teresa i Ryszard Czernikowie gościnnie przyjmują w mieszkaniu takiego popegeerowskiego budynku.

- Mieszkania tego się nie opłacało, to znaczy nie płaciliśmy czynszu, tylko za prąd - wspominają czasy sprzed pół wieku. - Kawałek ziemi mieliśmy, poza tym kury, indyki, świnie.

W roku i sześć świń się uhodowało - na własne potrzeby, by po świniobiciu cieszyć się swojską wędliną i zdrowym mięsem, ale i na sprzedaż, bo świnia była tyle warta co węgiel na opał na całą zimę. A dziś? Węgiel za drogi. Świnkę sprzeda się za 300 złotych, a za tonę węgla trzeba dać dwa razy więcej.

- Na koniec PGR-ów mieszkanie kazali wykupić. Świnek i kur nie będę trzymać, bo nawet za słomę musiałabym płacić rolnikom, za to gnoju nie byłoby gdzie składować. Została nam mała działeczka, ale za blisko ulicy. Tyle spalin na nią spada… wzdycha pani Teresa.
A na torach rosną grzyby

Przez Lasowice Małe jeździł, i to parę razy dziennie, pociąg, przystawał na tutejszej stacji, zabierał ludzi w kierunku Jełowej i Kluczorka.

- I lotnisko było! - dodają jeszcze mieszkańcy. Nieco przesadzają, bo lotnisko i owszem, Niemcy zbudowali, ale przed wybuchem II wojny światowej i do celów zwiadowczych. Potem Armia Radziecka je zburzyła i raczej samolotu tu nikt nie widział.

Za to pociągów, owszem, było sporo - w sumie osiem. Stacja kolejowa służyła całym Lasowicom i sąsiednim wsiom.

- Kas tylko nie było, to był przystanek osobowy - więc bilety kupowało się w pociągu - mówi Andrzej Künster, który pracował na stacji Lasowice Małe.

Część mieszkańców przyjeżdża rowerami i - tak jak teraz zostawiają je na podwórzu u pani Soni, tak wtedy zostawiali je na stacji. Na to tylko czekali złodzieje, nie raz co lepszy jednoślad znikał.

- No cóż, kolejarz nie od tego, by rowerów pilnować - mówi pan Andrzej.

Z czasem kolei wyrosła konkurencja: pojawiały się autobusy PKS, poza tym kluczborskie zakłady pracy uruchamiały przewozy pracownicze. Kolej uznała, że stacji nie będzie utrzymywać. Budynki podupadały, zamieniając się szybko w ruinę. Tory zarastają krzaki, jesienią można tu zbierać grzyby.

Gdy zakłady pracy w Kluczborku zaczęły padać i likwidować przewozy pracownicze, a PKS - połączenia autobusowe, podniósł się lament, że kiedyś tu tak dobrze z pociągami było.

- Pociąg to była nasza cywilizacja. Pamiętam, jak po czwartej rano jechał pierwszy skład z ludźmi do pracy - do Ozimka, do Zawadzkiego. Potem pociągiem jechały kobiety, ja też - do Kluczborka na zakupy, do lekarza. Wracało się składami tuż po pracy lub wieczornym - wspomina Dorota Kowalczyk.
Na powrót kolei było już jednak za późno.

- Raz to przysłali tu nawet spych na przyczepie, aby resztki stacji rozwalić. Spych zjechał, stanął na boku. Nagle kierowca dostał telefon, że rozbiórka została odwołana. Wrócił na przyczepę i odjechał - wspomina pan Andrzej.

I tak na współczesnej wsi już nie ma ani pociągu, ani autobusu. Triumfują - jako środek transportu, którym dojeżdża się do pracy, lekarza oraz na zakupy - osobówki. Ani to nie ekologiczne, ani nie tanie, ale inaczej się nie da.

Świat się zmienia...

Stare może i było wygodne, ale ustępuje nowemu - też potrzebnemu. Tak więc budynek, gdzie kiedyś dwa razy w tygodniu dyżurowali policjanci, zamieniono na salę spotkań. Obok wybudowano plac zabaw, ogrodzony, dobrze wyposażony, i bodaj pierwsze w powiecie wiejskie boisko do plażowej siatkówki - z widownią, wygodnymi ławeczkami. Rok temu odbyły się pierwsze zawody o puchar sołtysa.

- Możliwości finansowania są różne, trzeba wiedzieć, gdzie sięgać. Przy budowie boiska skorzystaliśmy ze wsparcia programu „Działamy Lokalnie” oraz Lokalnej Grupy Działania „Dolina Stobrawy”, sale wyposażamy za pieniądze funduszu sołeckiego - mówi sołtys, Dariusz Pikor.

- I szkoda, że pani w sobotę nie przyjechała do nas, jak młodzież karczowała z chwastów i krzaków okolice stawku we wsi - mówi pan Henryk. - Będzie wiosną gdzie posiedzieć. Wcale w Lasowicach Małych nie jesteśmy zacofani, tylko zupełnie inni niż pół wieku. Świat się zmienia, my z nim.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska