- Bezrobocie najbardziej dramatycznie objawia się na obszarach wiejskich. Ludzie pozostający bez pracy od kilku lat liczą, że po wejściu do Unii sytuacja się zmieni. Czy mają na co czekać?
- Tak. Ale ona nie zmieni się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. To mieszkańcy wsi będą ją zmienić. Zostaną jednak stworzone odpowiednie warunki do tego, by ludzie mieli co robić.
- Jakie to warunki?
- Najważniejsze są pieniądze. W latach 2004-2006 na dopłaty bezpośrednie dla rolników oraz na rozwój obszarów wiejskich przewidziano 9 mld euro. To są wielkie pieniądze i od nas będzie zależało, czy zdołamy je wykorzystać.
- Bezrobotne osoby mieszkające na wsiach najczęściej żyją z niewielkich gospodarstw i nie dysponują 20-procentowym wkładem własnym, który jest warunkiem otrzymania unijnych środków...
- Nie na wszystkie przedsięwzięcia taki wkład jest potrzebny. Jednak już dziś wielu rolników jest przygotowanych do tego, by ubiegać się o unijne pieniądze. Mają własny wkład i zdolność kredytową, która pozwala mieć nadzieje, że otrzymają pieniądze z unijnych programów i będą na wsiach budować piekarnie, masarnie, mleczarnie, stawy rybne oraz niewielkie zakłady rzemieślnicze. U ich właścicieli znajdą zatrudnienie inni mieszkańcy wsi. Z posiadanych przeze mnie informacji wynika też, że będą unijne pieniądze na program odnowy wsi. Realizowany na znacznie większą skalę niż to się dzieje obecnie. Będą pieniądze na budowę dróg (także polnych), udrażnianie rowów, odwodnienia nieużytków i wiele innych zadań, przy wykonywaniu których znajdą pracę niewykwalifikowani mężczyźni, którzy mają najwięcej problemów ze znalezieniem zatrudnienia.
- Był pan w kilku krajach Unii i podpatrywał, z czego żyją tamtejsi ludzie na wsiach. Jakie pomysły zrobiły na panu największe wrażenie?
- Takich przykładów mam wiele. Większość z nich możemy przeszczepić do siebie. Widziałem na przykład rolnika, który zajmuje się produkcją żywności ekologicznej, która jest na Zachodzie niezwykle popularna. Jeden z jej producentów zaaranżował niezwykle atrakcyjny sklep w swojej nieużywanej stodole. Tam przyjmuje handlowców oraz klientów indywidualnych. W sielskiej atmosferze mogą oni spróbować specjałów, które oferuje. Tamtejsze społeczeństwa przywiązują niezwykłą wagę do tego, by jeść produkty bez konserwantów - wytwarzane tradycyjnymi metodami wędliny, sery, pieczywo, a nawet przetwory owocowo-warzywne i ciasta. Są skłonni za te produkty płacić kilka razy więcej. U nas mogłoby się zajmować taką produkcją wiele małych gospodarstw. Na pewno miałyby one zbyt u mieszczuchów.
- Przypuszczam jednak, że wielkim problemem dla nich okazałaby się reklama, która sporo kosztuje, a bez informacji klienci nie trafią do takiego sklepu-stodoły...
- W krajach zachodnich reklamą zajmują się związki rolnicze. Nikt tam nie działa samotnie. Dlatego nasi rolnicy też muszą się zrzeszać, a wszystkim będzie z tym łatwiej.
- Myślę, że nie będzie łatwo zostać nawet bardzo małym producentem ekologicznej żywności, bo trudno spełnić wymagania na przykład sanepidu...
- Ale tego nie da się przeskoczyć. Tam, gdzie produkowana jest żywność, w krajach UE obowiązują o wiele bardziej rygorystyczne standardy niż u nas. Wchodząc do Europy, musimy i pod tym względem dotrzymać takich warunków, jakie tam obowiązują. Od tego nikt nie ucieknie...
- Co jeszcze zapamietał pan z podróży po terenach wiejskich Unii?
- W Austrii w wielu dużych gospodarstwach wydzielono odrębne kawalerki dla starszych, samotnych ludzi, którym pani domu wynajmuje mieszkanie, gotuje i sprząta w zamian za zapłatę. Jeśli lokator jest na tyle sprawny, że może w czymś pomóc - robi to. Stary człowiek nie czuje się na niczyjej łasce i nie odchodzi ze swojej wsi do odległego i obcego domu opieki, a miejscowa gospodyni w ten sposób zarabia.
- W jaki sposób mieszkańcy wsi powinni się przygotowywać, aby skorzystać z nowych możliwości?
- Przede wszystkim powinni myśleć o tym, by na miejscu stworzyć własny warsztat pracy. Ci, którzy nie mogą się utrzymać z własnych gospodarstw, powinni nabywać nowe umiejętności. Na pewno przyda się kurs obsługi wózka widłowego, bo powstaną hurtownie, w których będzie praca, kursy księgowości, bo rolnicy będą prowadzić własne rozliczenia. Znajdą tam pracę doradcy podatkowi, a także rzemieślnicy.
- Które branże rzemieślnicze będą się rozwijać?
- W krajach UE na wsiach szeroko rozwija się nurt ekologiczny. Doskonale sprzedają się nie tylko żywność tego typu, ale także drewniane, nie podrabiane meble. Właśnie nimi wyposaża się gospodarstwa agroturystyczne, a także wiele domów w miastach. Kobiety wyrabiają także wełniane kołdry oraz wiele innych wyrobów służących w domu, które nie pochodzą z przemysłu. Myślę, że i u nas wchodzi powoli w modę ekologia i to we wszystkich dziedzinach życia.
- Co robią kobiety wiejskie?
- Prowadzą zakłady kosmetyczne i fryzjerskie, świadczą usługi pielęgnacyjne ludziom starym lub chorym oraz zajmują się przetwórstwem na swoją małą skalę: pieką ciasta, które sprzedają właścicielom sklepów, wypiekają tradycyjną metodą chleb, tkają, haftują i dziergają różnego typu akcesoria, które upiększają mieszkania. Rękodzieło jest na Zachodzie kosztowne i poszukiwane. U nas na pewno ta moda także się przyjmie, bo jest przeciwwagą dla tego wszystkiego, co pochodzi z taśmy.
- Czy ludzie muszą się szkolić dlatego, by zdobyć nowe umiejętności, czy także dla dokumentu, który te umiejętności poświadczy?
- W ostatnich latach w naszym kraju zapanował swoisty rodzaj liberalizmu: każdy może być fryzjerem, malarzem, kafelkarzem i murarzem. Rejestruje działalność gospodarczą i nikt go nie pyta, czy umie zbudować dom. W krajach unijnych tak nie jest. Do kształcenia przywiązuje się wielką wagę i wymaga dyplomów ukończenia kursów. W skupie nawet truskawek nie przyjmą od plantatora, który nie wylegitymuje się odpowiednim dyplomem. Kobiety chcące opiekować się chorymi lub starszymi ludźmi kończą kurs, który trwa 1000 godzin. Myśląc o przyszłej pracy, należy więc zadbać o to, by zdobyć właściwe kwalifikacje. Na szczęście, ze środków unijnych będzie można tego typu kursy finansować.