Nagły koniec Ellguth-Hammer

Krzysztof Zyzik
Krzysztof Zyzik
Pierwszego złapali 16-letniego Karola Kapletę, kiedy po 5.00 rano wyszedł kosić łąkę. Po kilkunastu minutach wieś była szczelnie otoczona, po kilku godzinach przestała istnieć. Wszyscy trafili do Łambinowic.

Dawni mieszkańcy Ellguth-Hammer nie mówią "przed wojną i po wojnie". Dla nich liczy się czas "przed i po obozie". Bo Ślązacy z dzisiejszej Kuźnicy Ligockiej pod Korfantowem prawdziwą wojnę mieli wtedy, gdy świat już cieszył się pokojem.
W Ellguth-Hammer mieszkali głównie Polacy. Zdecydowana większość mieszkańców wsi mówiła w domu po polsku. Wielu z nich liczyło na to, że "Polska przyjdzie do nich" już po pierwszej wojnie światowej. Przyszła ćwierć wieku później, nad ranem.

Pierwszy był Karol
Karol Kapleta, dziś 72-letni rencista, odstawia grabie, podciąga szelki dziurawych spodni. Stoimy przed jego zapuszczonym domkiem na uboczu wsi ("jakoś tak w życiu wyszło, że od dwudziestu lat jestem sam jak palec"). Kapleta pamięta z detalami tamten sierpniowy poranek 1945 roku.
- Poszedłem z dwoma kolegami kosić trawę - opowiada. - Kosili my, kurzyli cigarety. Nagle pojawiła się na polach duża grupa polskich strażników, zaczynali okrążać wieś. Złapali nas i ciężko pobili. Walili karabinami po głowie, krew leciała mi z uszu, oczu. Zostałem leżeć w kałuży krwi.

Mówili, że do Berlina
Po pojmaniu Kaplety pierścień wokół Ellguth-Hammer zacieśnił się, już nie było szans na ucieczkę. Uzbrojeni polscy strażnicy i milicjanci zaczęli walić pięściami do drzwi, wyciągać ludzi z łóżek.
- Kazali zabierać wszystkie cenne rzeczy, tyle ile możemy unieść - wspomina Ryszard Wancke. - Ludzie brali jedzenie, pościel, biżuterię.
Eryka Tomala: - Strażnicy mówili, że zawiozą nas do Berlina, dlatego ludzie brali z domu wszystko, co mieli najcenniejszego.
Wszystkich mieszkańców Ellguth-Hammer spędzono na przedszkolny plac. Tam oddzielono mężczyzn od kobiet i dzieci. Tam też po raz pierwszy ludzie zaczęli się modlić na głos. "Ojcze nasz" słyszało się częściej niż "Vater unser".
- Bo ludzie w domach mówili po polsku - mówi Ewald Renelt. - Mało kto uważał się za Niemca.
- My się czuli Ślązakami - dodaje Herber Springer.

Zabrali nawet różańce
- Już w przedszkolu zaczęło się bicie - opowiada Ryszard Wancke. - Milicja biła bez powodu, tak dla zabawy. Mój ojciec dostał kolbą w głowę, potem jeszcze pięścią. Przebili mu tam bębenki, potem już całe życie był głuchy.
Po kilku godzinach strażnicy popędzili wszystkich mieszkańców wsi przez pola. Przerażeni ludzie nie wiedzieli, dokąd ich gnają. Już nie byli pewni Berlina. Strażnicy śmiali się, że "prowadzą faszystów na Sybir".
- Byłam najmłodsza, siedziałam na wózku, a starsze siostry mnie pchały - opowiada Małgorzata Piętka.
Hildegarda Leibig, starsza siostra Małgorzaty: - Ukradli nam wszystkie cenne rzeczy, które kazali zabrać z domu. Zabrali nawet różańce.
Eryka Tomala (wtedy Maksara) pchała wózek, w którym jej mama ułożyła kilka bochenków chleba domowego wypieku. Na tych bochenkach leżała 10-tygodniowa Monika, siostrzyczka pani Eryki.
- Strażnicy wykryli te chleby - opowiada Tomalowa. - Zaczęli je sobie kopać, tak jakby grali w piłkę.
Ryszard Wancke dreptał na boso. Starsza siostra zabrała jego buciki, ale strażnicy kazali je wrzucić na kupę, do łupów.
- Gdy przekraczaliśmy bramę obozu, nie mieliśmy już nic - mówi Wancke.

Głód, brud, bicie
Kiedy opowiadają o pobycie w obozie, własne, dziecinne wspomnienia mieszają im się z relacjami rodziców, którzy do śmierci przy różnych okazjach wspominali piekło Łambinowic. Wszystkie dzieci z Ellguth-Hammer bez wyjątku pamiętają głód.
- Płakałyśmy z głodu, kładliśmy się na ziemi, tupały nogami, krzyczały: "Mamo, dej jejść" - mówi Hildegarda Leibig.
Eryka Tomala: - Jak padało, to zbierałam deszcz z rynny, to był nasz dziecinny przysmak.
Ryszard Wancke pamięta, że w obozie nie musiał się myć ("przez sześć tygodni ani razu, zjadały mnie wszy, miałem strupy na głowach").
Z relacji ojca: - Opowiadał mi, że 85-letnie dziadki musiały robić na placu apelowym gimnastykę. Który nie umiał, dostawał kolbą w łeb.
Karol Kapleta, wtedy 16-latek, sam pamięta horror porannych apeli.
- Musieliśmy ciągle się przeliczać - wspomina. - Jeden dawał komendę drugiemu. Tam było dużo przygłuchych dziadków. Jak któryś nie poradził powtórzyć liczby, to bardzo go bili. Niejeden umarł od tego bicia.
- Zapamiętałam pożar w obozie - mówi Małgorzata Piętka. - Ogień i przeraźliwe krzyki. Potem rodzice opowiedzieli mi, że ci ludzie palili się żywcem. Strażnicy strzelali do tych, co chcieli zeskoczyć z dachu płonącego baraku. Tłukli ludzi czym popadnie.
Herbert Springer: - Przy tym pożarze spalili się żywcem Dreszerowie, moi sąsiedzi.

Do koca i do dziury
Ci, co ocaleli, próbują policzyć, ilu mieszkańców wsi zmarło podczas tych kilku miesięcy pobytu w obozie. Kilkunastu, może kilkudziesięciu? Większość z żyjących mieszkańców tamtego Ellguth-Hammer od dawna mieszka w Niemczech. Dzisiejsi mieszkańcy wsi pamiętają swoje, rodzinne tragedie.
- Mama z dnia na dzień robiła się coraz słabsza - opowiada Ryszard Wancke. - Ja bardzo płakałem, bo ciągle byłem głodny. Mama oddawała mi prawie całe swoje jedzenie. Któregoś poranka już nie wstała z łóżka. Pamiętam jak przyszli strażnicy, położyli na ziemi koc. Potem zrzucili mamę na ten koc, złapali za rogi i wynieśli z baraku. Wiem, że wrzucili ją potem do wielkiej dziury i zakopali.
Eryka Tomala pamięta rozpaczliwą walkę o życie 10-tygodniowej siostrzyczki Moniki. Czuła się za nią odpowiedzialna, miała już przecież 11 lat.
- Mama głodowała, od kilku dni nie miała pokarmu w piersiach - wspomina. - Siostrzyczka najpierw bardzo płakała z głodu, ale potem już słabła, była coraz cichsza. Którejś nocy pobiegłam do obozowej kuchni, żeby coś wykraść do jedzenia, jakiś kleik dla Magdy zrobić. Ale nakryli mnie strażnicy i zbili pałkami po plecach.
Nazajutrz siostrzyczka Eryki zmarła z głodu. Strażnicy zawinęli dziecko w koc i wrzucili do dziury.

Byli tacy przystojni
Letniego poranka, 56 lat później, pani Eryka wykąpała się, potem ubrała odświętnie, tak jak do kościoła. Wsiadła w PKS i przyjechała do Opola.
Usiadła na ławce w sądowym korytarzu, czekała. Po kilku minutach wszedł on. Starszy, siwy pan z laseczką. Elegancki, tak jak wtedy, kiedy prężnym krokiem przechadzał się po obozie w lśniących, skórzanych butach do kolan. Nie poniosły ją nerwy, nie miała ochoty się na niego rzucić ("choć po wyjściu z obozu miałam problemy z nerwami, już w dorosłości przeszłam dwa zawały").
Eryka patrzyła na staruszka, szukała jakiegoś podobieństwa do przystojnego 20-latka, młodego komendanta obozu.
- Pamiętam, jak mama wypatrywała w nocy przez okno żeńskiego baraku: ("Dzieci, idzie Gęborski z Ignacem. Chyba nas będą zajś bić").
Eryka zapamiętała błysk latarek. Gęborski z kolegą świecili nimi po łóżkach. Jeśli któraś z kobiet spała, strażnicy tłukli ją pałkami. ("W taki sposób pobili naszą sąsiadkę, Helenę Bogoń").
Oskarżony Gęborski słuchał opowieści Eryki z kamienną twarzą. Za to panią Erykę sąd musiał przywoływać do porządku. ("Bo powiedziałam, że napis obóz pracy jest fałszywy, tam powino stać: obóz zagłady").

Trudne powroty
Gehenna Ślązaków z Ellguth-Hammer trwała od kilku tygodni do kilku miesięcy. Długość pobytu w obozie zależała od tego, jakie kto miał znajmości, komu i jak wysoką wręczył łapówkę.
Eryka Tomala: - Ojca wcielili do Wehrmachtu, właśnie wrócił z frontu wschodniego. Przyszedł pod nasz dom, a tam za płotem stał już jakiś repatriant z karabinem. Kiedy ojciec zapytał o żonę i dzieci, usłyszał: "Już tu nie mieszkają". Potem wykupił nas za 25 złotych na bezpiece w Niemodlinie.
Większość nie miała gdzie wracać. Ich domy były już zajęte przez nowych mieszkańców (sióstr Małgorzaty i Hildegardy Sanetra) albo wyszabrowane z wyszystkiego co się da (Eryka Tomali).
- Pamiętam, jak siedzieliśmy do kupy w pustym pokoju i mama powiedziała: "Dzieci, pójdziemy wszyscy do pracy, jakoś to będzie". Ale potem jeszcze przez kilka lat Polacy nie dawali nam spokoju. Podchodzili pod nasz dom i strzelali na wiwat. Wołali: "Do obozu Szwaby!".
Wielu mieszkańców niedawnego Ellguth-Hammer umarło już po wyjściu z obozu. Byli poważnie chorzy, a często nie mieli na czym spać, nie zapewniono im odpowiedniej opieki lekarskiej.
Gertruda S.: - Moja siostra Anna broniła się w obozie przed zgwałceniem. Strażnicy tak ją pobili, że złamane kości mostka i lewej nogi sterczały jej przez skórę. Zmarła w nocy tuż po powrocie do domu. Kilka dni po opuszczeniu obozu zmarł też mój dziadek, którego bardzo w obozie pobili. Ja sama dostałam, kiedy raz chciałam odwiedzić dziadka w obozowym lazarecie.

Po co nas tak męczą?
7 sierpień 2001. Korytarz Sądu Okręgowego w Opolu. Na ławce siedzą: Hildegarda Leibig, Małgorzata Piętka, Ryszard Wancke.
Hildegarda Leibig ("zabrali mi nawet różaniec"): - Człowiek musi jeździć do miasta na stare lata, już chyba trzeci raz nas przesłuchują. Dlaczego dopiero teraz, dlaczego to tak długo trwa?
Ryszard Wancke ("mama umarła mi z głodu"): - Dostałem 13 złotych zwrotu kosztów podróży. Może by tak państwo polskie pomyślało o jakichś odszkodowaniach dla nas. Bo ja już mam dość jeżdżenia po sądach. I tak nic tego nie wynika.
Małgorzata Piętka ("pamiętam krzyk palących się"): - Gęborski miał chyba udane życie. Widać po nim, że nie ma sobie nic do zarzucenia, jest pewny siebie. Nie wiem, co będzie z tego jeżdżenia po sądach. Pewnie nic, skoro tyle lat go nie mogli osądzić.

Pamiętają, pielgrzymują
Wieś już nigdy nie była taka sama. Ślązacy z obozu wykorzystywali każde otwarcie granic, ubywało ich. Teraz w Kuźnicy żyje już tylko kilkunastu mieszkańców wsi z okresu "przed obozem".
Z mieszkańcami, którzy pamiętają upadek dawnego Ellguth-Hammer, rozmawiamy w ich zadbanych ogródkach, przed domami. Wnuki siadają na kolana dziadków, rozrabiają.
- Młodzi nie bardzo interesują tym, co myśmy przeszli - mówi Wancke. - I może dobrze. Po co im taka zadra w sercu.
Nawet we Wszystkich Świętych nie chodziło się do obozu z lampkami - takie były czasy. Ludzie przekazywali sobie z rąk do rąk książkę "Piekło Łambinowic", którą napisał doktor Hans Esser, więzień obozu.
Jest jednak jeden dzień w roku, kiedy dawni mieszkańcy Ellguth-Hammer spotykają się, by upamiętnić pobyt w obozie, wspomnieć zmarłych. Rok w rok 15 sierpnia Wancke, Tomala, Springer, Piętka, Kapleta, Liebig i wielu innych więźniów łambinowickiego obozu pielgrzymują na pobliską Szwedzką Górkę w Przydrożu Małym.
- Co roku jest nas mniej - mówi Ryszard Wancke.

Kogo interesuje historia?
Stanisława Śmiałka, sołtysa Kuźnicy Ligockiej, to nie dziwi:
- Ci, co przeżyli obóz, już się wykruszają. A młodych historia nie interesuje. Panie, kto by tam przejmował się historią, jak wieś i tak już dostatecznie zacofana. Nawet telefonów jeszcze nie mamy, nie mówiąc o wodociągu.
Śmiałek przyjechał do wsi z łódzkiego. Mówi, że wieś już dawno nie dzieli się na szwabów i chadziajów. Ludzie mają dość innych problemów, choćby bezrobocie.
Co tu dużo szukać - sam sołtys siedzi na bezrobociu, w dodatku bez prawa do zasiłku.
Sołtys Śmiałek: - Nawet głupiej budki telefonicznej nam nie mogą założyć, proszę pana. I to jest dopiero temat!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska