Najbardziej boli, kiedy znikają całe aleje

Anna szklarska-Meller
Paweł Maciejewski w trakcie zbiorów
Paweł Maciejewski w trakcie zbiorów archiwum prywatne
Drzewa starych odmian obficie owocują dużo później niż ich znacznie młodsi krewni, potrzebują też więcej miejsca. Dlatego zastąpiły je karłowate drzewka. Jan Apolinarski z Włoszakowic koło Leszna stary, jabłoniowy sad odziedziczył po rodzicach. - Nie wyobrażam sobie domu bez tych drzew, dlatego nigdy nie chciałem się ich pozbyć.

Kilkudziesięcioletnie jabłonie są nie tylko piękne, lecz również zapewniają dodatkowe dochody. - Niektórzy klienci przyjeżdżają z bardzo daleka, bo twierdzą, że nasze jabłka smakują wyjątkowo - zapewnia. Sad Jana Apolinarskiego to niestety wyjątek. Znakomita większość starych drzew owocowych, tych rosnących w przydomowych sadach i wzdłuż dróg, pada ofiarą pił oraz siekier. Mało wydajne, wiekowe jabłonie, czereśnie czy śliwy wydają się nikomu niepotrzebne, ich owoce gniją na miedzach, a gałęzie zawadzają ogromnym maszynom rolniczym. Czy na pewno chcemy jednak ogołocić z nich nasz krajobraz?

Mikrokosmos

Cóż piękniejszego wybrać się wiosną na spacer owocową aleją? Delikatne, białe płatki wirują na tle błękitnego nieba. Miłe dla ucha bzyczenie pszczół. Słodkawy zapach kwiatów i ziół gęstą, zielono-złotą falą oplatających spękane pnie drzew... W takim miejscu zapomina się o wszystkim z wyjątkiem starych legend zasłyszanych w dzieciństwie. Sentyment? Pewnie tak, bo z czymże kojarzy się nam wiosna, jeśli nie z kwitnącymi jabłoniami? Przyrodnicy w takich miejscach widzą jednak coś więcej. Dla nich stare sady to mikrokosmos, w którym kipi życie.

- Zapewniają bioróżnorodność - fachowo stwierdza Artur Golis z Zespołu Parków Krajobrazowych Województwa Wielkopolskiego. - Zachowując stare sady, zadrzewienia i aleje zapewniamy przetrwanie różnym odmianom drzew owocowych. Przed laty sadzono ich wiele, bo jedne dojrzewały wcześnie, inne dopiero późną jesienią, dostarczały owoców dobrych na przetwory, do suszenia i przechowywania. W sadach przemysłowych nie znajdziemy już grafsztynków, antonówek, koszteli czy renet oraz wielu innych popularnych i cenionych niegdyś odmian jabłoni. To samo dotyczy innych drzew owocowych. Jeśli je stracimy, będziemy ubożsi o ich materiał genetyczny - przekonuje Artur Golis.

Drzewa starych odmian obficie owocują dużo później niż ich znacznie młodsi krewni, potrzebują też więcej miejsca. Dlatego zastąpiły je karłowate drzewka

W starych sadach dominuje uprawa ekstensywna, oprysków stosuje się niewiele, bo owoce są jakoś bardziej odporne na choroby. Nikt też specjalnie nie walczy z chwastami, w których schronienie znajdują całe hordy owadów. Owe „chwasty” to zresztą często pachnące zioła i kwiaty, czasem bardzo rzadkie, jak choćby storczyki. - W takich miejscach istnieje równowaga pomiędzy organizmami postrzeganymi przez człowieka jako szkodliwe i pożyteczne - tłumaczy Artur Golis. - Naturalnymi wrogami szkodników żerujących na drzewach są ptaki. Dzięki temu tradycyjne sady i aleje to idealne miejsce dla naszych skrzydlatych przyjaciół, którzy na potęgę wiją w nich gniazda. Chętnie zamieszkują tu również motyle. W starych drzewach owocowych utrzymuje się stabilna populacja bardzo cennych i rzadkich gatunków owadów, jak choćby kruszczyca złotawka czy pachnica dębowa będąca ulubionym pokarmem dzięciołów - wylicza Artur Golis.

Owady i ptaki uwielbiają również gnijące pod drzewami spady, których jesienią mają pod dostatkiem. A kiedy wiekowe jabłonie czy czereśnie zaczynają próchnieć, oddają życie innym gatunkom żerującym w rozpadającej się korze. Ten kolorowy, rozśpiewany i pachnący mikrokosmos znika jednak wraz z warkotem pił spalinowych i głuchym odgłosem uderzeń siekiery. - Dramatycznie ubywa nam sadów i alei drzew owocowych - martwi się przyrodnik. - Wiele osób z sentymentem mówi o tradycyjnych, smacznych owocach, ale nie robi nic, żeby to dziedzictwo zachować. Kiedy pytam rolników, dlaczego wycinają stare drzewa, często słyszę, że skoro nie zbiera się z nich owoców, to chociaż przydadzą się na opał.

Biznes palce lizać

Jan Apolinarski przejmując gospodarstwo od razu wiedział, że kilkuhektarowy sad rosnący obok domu pozostanie na swoim miejscu. Najstarsze w nim drzewa to jabłonie i morele posadzone prawie siedemdziesiąt lat temu. Na cześć ojca nazwał go Sadem Antonio, a smak owoców tradycyjnych i rzadkich już odmian poznali wkrótce goście jarmarku organizowanego przez władze Włoszakowic, chętnie chwalący się gospodarczymi perełkami gminy. - Na początku lat dziewięćdziesiątych powstał pomysł, żeby sad zamienić na uprawę warzyw w tunelach foliowych. Na szczęście nigdy nie został wprowadzony w życie - wspomina Jan Apolinarski. - Postawiłem na uprawę ekologiczną. Choć nie mamy teraz certyfikatu, bo jest on dość drogi, nadal stosujemy się do zasad obowiązujących w prowadzeniu takich upraw. Mamy wiernych klientów, którzy przyjeżdżają w okresie dojrzewania konkretnych odmian, bo uwielbiają smaki zapamiętane z dzieciństwa. Najbardziej doceniają je ludzie starsi. Zastanawiam się jednak, czy młodsze pokolenie wychowane na jabłkach z marketu będzie potrafiło docenić walory smakowe takich owoców.

Owocowy biznes oparty na ekologicznej uprawie starych odmian drzew do najsłodszych nie należy, ale właściciel sadu nie zamierza z niego rezygnować. Od dawna marzy o małej przetwórni, tym bardziej że przygotowywane dla domowników soki, kompoty i dżemy znikają błyskawicznie, zasmakują więc pewnie klientom. Sprawę ułatwia od niedawna ustawa pozwalająca na sprzedaż w gospodarstwach przetworów z płodów rolnych. - Bez pieniędzy z funduszy unijnych się jednak nie obędzie - przyznaje Jan Apolinarski. - Myślę o kupnie tłoczni do soków, jednak taka inwestycja jest dość kosztowna. Szukam więc możliwości sfinansowania jej z jakiegoś programu przeznaczonego dla rolników.

Właściciel Sadu Antonio ze smutkiem przyznaje, że co roku musi rozstać się przynajmniej z kilkoma drzewami, które kończą swój żywot. - To naturalne, że sad się kurczy, bo drzewa owocowe nie należą do długowiecznych. Staram się jednak zachować je jak najdłużej. Niestety, sadzonki takich odmian są dość drogie. Poza tym owoce z młodych drzew, nawet jeśli to tradycyjna odmiana, smakują już inaczej. Próbujemy więc szczepić drzewka. Pomaga nam kolega mojego taty, bo ja nie mam do tego cierpliwości. Tu potrzeba wiele wewnętrznego spokoju i czasu - mówi Jan Apolinarski.

Drzewa starych odmian owocują dużo później niż ich znacznie młodsi krewni, potrzebują też więcej miejsca. To dlatego w sadach towarowych zastąpiły je szybko owocujące, karłowate drzewka, których na hektarze mieści się nawet dwa tysiące. Nie trzeba specjalnie dużej wiedzy matematycznej, by wyliczyć co bardziej się opłaca. Poczciwe papierówki lub antonówki, po które trzeba sięgać z drabiny w jednym mają jednak przewagę nad współczesnymi odmianami. Są dużo zdrowsze. Korzenie dużych drzew sięgają głębiej, dzięki czemu ich owoce zawierają więcej mikroelementów. Na przykład malinówka, popularna kiedyś odmiana jabłoni, to skarbnica witaminy C, którą da się porównać z cytrusami.

Doświadczenie

Sad Pawła Maćkowiaka nie przypomina tego z Włoszakowic, choć on także odziedziczył go po ojcu. Najstarsze drzewa, za wyjątkiem kilku okazów, zostały wycięte i zastąpione znacznie młodszymi. Także tutaj nie brakuje jednak nawiązań do tradycji. - Pomagałem ojcu w pracy, potem przejąłem gospodarstwo. Moją pasją zawsze była technika, ale lubię to, co robię - mówi Paweł Maćkowiak, sadownik z Nowego Dworu koło Krzywinia. - Potrafię szczepić drzewka, choć częściej stosuję oczkowanie. Jest ono mniej pracochłonne. Na podkładce umieszcza się oczko danej odmiany, z którego wyrośnie pęd. Zajmowałem się kiedyś także szczepieniem, ale obecnie nie mam już na to czasu.

Sadownik przyznaje, że ta umiejętność jest coraz rzadsza, bo czasochłonna i mało opłacalna. Właściciele sadów wolą korzystać ze sprawdzonych szkółek, oznacza to jednak zanik umiejętności i wiedzy związanych z prowadzeniem tradycyjnych upraw. Wraz z wymieraniem starych sadów, kończy się pewna epoka w kulturze rolnej. Niektóre ze szkółek oferują jednak do sprzedaży drzewa tradycyjnych odmian. Korzystają z nich głównie właściciele przydomowych ogrodów i amatorskich działek, którzy marzą o powrocie do smaków z dzieciństwa. W sadach nastawionych na masową produkcję takich drzew już nie zobaczymy. Paweł Maćkowiak kilka z nich jednak pozostawił. Pełnią one funkcję zapylaczy. W Nowym Dworze rosną także posadzone przed laty, stare odmiany orzechów włoskich.

Drzew owocowych nie chronią takie przepisy jak ozdobnych. Tu można całe sady wycinać bez starań o specjalne pozwolenia

Paweł Maćkowiak pielęgnując sad kieruje się głównie doświadczeniem nabytym podczas wielu lat pracy. Jak zaznacza, praktyki nie zastąpi studiowanie książek ani instrukcje stosowania środków ochrony roślin wypisane na opakowaniach. Opryski, których w sadach przemysłowych może być nawet 30 w roku, stosuje rozsądnie. Wszystko zależy od pogody, jeśli jest sucho można zastosować znacznie mniej środków chroniących przed chorobami grzybowymi.

- Wielu klientów podkreśla, że nasze jabłka są wyjątkowo smaczne. To dlatego, że zrywamy je w odpowiednim czasie, nigdy wczesnym rankiem lub po deszczu, bo wilgotne owoce nabierają podczas przechowywania specyficznego zapachu - mówi.

Mimo że w Nowym Dworze uprawia się bardziej współczesne odmiany jabłoni, nie są one sadzone tak gęsto jak w dużych, przemysłowych sadach. To z powodu słabej jakości gleby. Ma ona jednak swoje zalety. Jabłka wyrastają mniejsze, są za to bardziej słodkie i aromatyczne.

Ocalić od siekiery

- Rozmawiam z rolnikami i tłumaczę - mówi Artur Golis. - Czasami udaje mi się wyperswadować wycięcie drzew. Rozstrzygającym argumentem bywa kwestia spadku wartości działki ogołoconej z nasadzeń.

Przyszłość tradycyjnych sadów i przydrożnych alei drzew owocowych nie rysuje się jednak różowo. Prawo o ochronie przyrody nie wymaga uzyskiwania zgody na wycięcie takich okazów, dlatego z naszego krajobrazu znikają nawet całe aleje, które zawadzają, albo są uznawane za niepotrzebne.

- Uważam, że drzewa owocowe rosnące na przykład w parkach krajobrazowych powinny być chronione prawem - dodaje Artur Golis. Tego samego zdania jest Piotr Tyszko-Chmielowiec z fundacji Drogi dla Natury, koordynujący projekt ochrony przydrożnych alei. - Wraz z partnerami, którymi są samorządy lub organizacje społeczne, staramy się ocalić przed wycinką także drzewa owocowe. W kilku przypadkach udało się nawet stworzyć takie aleje, sadząc drzewa przy mało ruchliwych drogach - wyjaśnia.

W Wielkopolsce stowarzyszenie współpracowało między innymi z samorządem gminy Kościan, przygotowując plan pielęgnacji drzew. Gmina na szczęście ma jeszcze co chronić, choćby przepiękną, czereśniową aleję prowadzącą z Gryżyny w kierunku ruin kościoła św. Marcina lub jabłoniową przy drodze z Racotu do Darnowa. W okolicach Sierakowa stowarzyszenie Walor w 2010 roku zakończyło projekt Jabłoniowy Szlak, który miał ocalić stare drzewa owocowe rosnące przy drogach i na miedzach. Efektem jest między innymi kolekcja pokazująca charakterystyczne cechy dawnych odmian jabłoni zgromadzona w Ośrodku Edukacji Przyrodniczej w Chalinie. Twórcy projektu wiedzieli, że jest o co walczyć, nie przypuszczali jednak z jak dużym przyrodniczym bogactwem mają do czynienia. Specjalista z Instytutu Ogrodnictwa w Skierniewicach zidentyfikował w okolicy ponad 50 tradycyjnych odmian jabłoni. - Czasami trafiają do nas wnioski o wydanie opinii w sprawie wycięcia drzew owocowych. Kilka razy udało się nam nakłonić do zaniechania wycinki - przyznaje Artur Golis. - Najczęściej jednak nikt nie pyta przyrodników o zdanie. Najbardziej boli, kiedy znikają całe aleje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Najbardziej boli, kiedy znikają całe aleje - Głos Wielkopolski

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska