Najpiękniejsza zagroda jest u państwa Wollny z Nowej Wsi Prudnickiej

Redakcja
Gospodarstwo państwa Wollnych zostało uznane w tym roku za najpiękniejsze w regionie.
Gospodarstwo państwa Wollnych zostało uznane w tym roku za najpiękniejsze w regionie. Paweł Stauffer
Trudno powiedzieć, czy na ich podwórku w Nowej Wsi Prudnickiej większe wrażenie robią budynki jak z katalogu, wzorowy porządek czy wszechobecne kwiaty. Gerda i Reinhard Wollny pracowali na to 32 lata.

I opłaciło się. W tegorocznym konkursie Piękna Wieś Opolska ich zagroda została uznana za najpiękniejszą w regionie. Być może trochę dzięki pelargoniom. W różnych miejscach domu, zabudowań gospodarczych i podwórka rośnie ich setka, może dwie. Kwiatek podobny do kwiatka, skrzynka do skrzynki - tak po śląsku, porządnie, harmonijnie, po prostu ładnie.

Kwiaty piękne i własne

Pani Gerda ma rękę do kwiatów. Nie tylko do pelargonii. W ogródku, na grządkach po warzywach posiała ostatnio jakieś 500 bratków. Bo swoje bratki są lepsze od kupionych w ogrodnictwie. Mają silniejsze korzenie i są odporniejsze na mrozy.

- Przekonuję się zwykle o tym w kwietniu - mówi pani Gerda. - Na cmentarzu na większości grobów trzeba sadzić nowe kwiatki. A moje bratki po zimie kwitną na nowo jakby nigdy nic. Przy kwiatach bardzo pomaga mi córka. To właściwie jej dzieło.

Ale kwiaty - choć piękne - to tylko dodatek do poważnych rolniczych obowiązków pani Gerdy. Tym najważniejszym jest dojenie krów. Stoi ich w wykafelkowanej oborze dwadzieścia plus dziesięć sztuk "młodzieży". Czyste, wyszorowane, sztuka obok sztuki. Obornika nie trzeba tu wyrzucać widłami. Od tego jest specjalna wyciągarka. Odoru zwierząt prawie nie ma. Paszę dla krów miesza się mechanicznie, ale podać trzeba ręcznie - wożąc ją zwierzętom taczką i to jest zajęcie dla męskich rąk.

Miesięcznie z dwudziestu krów da się wydoić 10 tysięcy litrów mleka. Oczywiście za pomocą elektrycznych urządzeń. Ile było tych dojeń w ciągu 32 lat wspólnego życia i prowadzenia gospodarstwa? Państwo Wollny nie próbują nawet liczyć. To jest ich życie.

Czytaj także: Program Odnowa Wsi. Kamień Śląski cieszy się z wygranej

Odkąd się pobrali, a pani Gerda, choć miała za sobą studia, zwolniła się z państwowej pracy, żeby robić na swoim. Jedno jest pewne: żeby zdążyć wydoić krowy, wyprawić wnuczki do szkoły, zrobić śniadanie i wykonać Bóg wie ile jeszcze porannych czynności, trzeba wstać codziennie o 5.30. W świątek i w piątek, nawet wtedy, kiedy tak by się chciało pospać, bo za oknem leje. Warto wstać, bo przecież z tych krów i z tego mleka utrzymuje się gospodarstwo i rodzina.

- Mleko z oborą ma tylko tyle wspólnego, że krowy w niej stoją - opowiada Reinhard Wollny. - Ale ono samo płynie hermetycznymi przewodami przez specjalne filtry prosto do umieszczonej poza oborą chłodni. Stąd jest codziennie odbierane.

Nie znają słowa "jutro"

Na podwórku państwa Wollny uderza symetria. Dom, obora, gnojownik (obłożony granitem), stodoła, szopa, garaż, magazyn na pasze (od kilkunastu lat pan Reinhard sprzedaje je okolicznym rolnikom) ustawione są w idealny prostokąt.

Dom wyłożony z zewnątrz klinkierowymi płytkami. Bo to - wbrew pozorom - tańsze od zwykłej elewacji, którą trzeba malować co dwa, trzy lata, jak się zabrudzi. Wszystkie pozostałe budynki są pomalowane na jeden kolor i mają jednakowe dachy z najlepszej szklonej dachówki, żeby wystarczyła na dziesięciolecia.

- Nie szukaliśmy rady żadnego architekta przestrzeni. Po prostu zrealizowaliśmy własne marzenia - mówi Reinhard Wollny.

Na wyłożonym granitową kostką ogromnym podwórku nie znajdzie się nie tylko papierka, ale nawet słomki.

- Jak zaczynaliśmy tu gospodarzyć, to na środku był gnojownik i o żadnej kostce nie było mowy. Trudniej było utrzymać porządek. A na taki wygląd podwórka jak dziś jest prosta recepta - tłumaczy pan Reinhard. - Na przykład wczoraj ścinaliśmy kukurydzę na kiszonkę dla krów. Wiadomo, że się przy tym nasypie i naśmieci. Ale tego samego dnia, na koniec roboty trzeba pozamiatać. Nie jutro. Chyba dlatego nasza zagroda tak wygląda, że my nie znamy - gdy idzie o robotę - słowa "jutro".

Zostawiamy ukwiecone podwórko od ulicy i idziemy z gospodarzami na tyły domu. Tu w zasadzie nikt obcy nie chodzi - może poza komisją konkursową i dziennikarzami. Ale i tu znać śląski porządek, który wynosi się z domu wraz z wychowaniem.

Czytaj także: Kórnica - najpiękniejsza wieś opolska 2012. Urzeka i zachwyca

Nawet stare opony poustawiane są w równe rządki, według wielkości, jak żołnierze. Obok równo pocięte drewno. Czeka na zimę. Bo w węglowej kuchni państwa Wollny nie pali się węglem. Przecież to nieekologiczne.

Latem wcale nie rozpala się ognia. Pani Gerda gotuje na kuchence elektrycznej. Zimą dom ogrzewa się olejem opałowym. Drogo, ale kiedy przed laty wybierali ogrzewanie, olej był najtańszy i tak już zostało. Żeby było naprawdę ekologicznie, na dachu umieścili solary.

Z ich pomocą można zagrzać nawet 500 litrów wody. W warzywniku grządki równiutkie jak pod sznurek. Ani śladu "min poślizgowych", choć w gospodarstwie hoduje się i kury, i kaczki. Przy płocie warzywnika rosną wysokie, pełne dojrzewających owoców krzewy pomidorów.

- Te pomidory ani żadne inne warzywa nigdy nie były pryskane - mówią gospodarze. - Na polu sztucznych nawozów uniknąć się nie da, choć używamy także nawozu naturalnego. Ale do warzywnika żadna chemia wstępu nie ma. I to się da wysmakować, jak już ten pomidor i ogórek znajdą się na talerzu. Żona ma rękę do warzyw - chwali pan Reinhard. - Mimo braku chemii ani razu pomidorów nie zniszczyło nam choróbsko.

Inwestuj co rok

Takiego porządku i piękna nie da się osiągnąć od wczoraj. Nawet gdyby się zaharować na amen. Na swój sukces państwo Wollny pracowali całe trzy dekady.

- W pierwszym roku zaczęliśmy od modernizacji obory - opowiadają. - A potem w każdym roku robiło się coś nowego - albo w domu, albo w gospodarstwie. Szybko się przekonaliśmy, że najlepszą lokatą dla zarobionych pieniędzy jest inwestycja. Bo kto robi szybko, robi tanio. Kto czeka, przepłaca - ten sam remont zrobiony rok później zwykle kosztuje drożej. Więc konsekwentnie każdy rok bez inwestycji uważaliśmy za stracony.

To niejedyna tajemnica ich sukcesu. Drugą jest umiar i konsekwencja. Państwo Wollny podkreślają, że przez wszystkie te lata doskonalili hodowlę bydła, a produkcję roślinną dostosowywali do potrzeb swoich krówek.

Na dwudziestu hektarach położonych jeśli nie zaraz za domem, to w sąsiedztwie uprawiają kukurydzę (w sam raz na kiszonkę dla krów), zboża i na sprzedaż buraki cukrowe. Wszystko blisko, bo pole, na które trzeba daleko jechać, generuje dodatkowe koszty.

- I okazało się, że gospodarstwo tej wielkości nastawione na jeden rodzaj produkcji i stale ją doskonalące dobrze sobie radzi na rynku. Nawet w dzisiejszych trudnych czasach, kiedy koszty rolnika - paliwo, nawozy, energia elektryczna - rosną z dnia na dzień - mówi Reinhard Wollny. - Nigdy nie mieliśmy ambicji bycia stuhektarowcami. I nigdy nie staraliśmy się nadążać za tym, co jest opłacalne w tym i może jeszcze w przyszłym roku. Okazało się, że mamy rację. W ciągu tych lat udało się zgromadzić wszystkie niezbędne maszyny i uniknąć kredytów, które mogłyby nas w czasie gorszej koniunktury zadusić.

Rodzina znaczy radość

Kiedy pytam, czy są z siebie dumni, zaprzeczają. Jak wielu Ślązaków nie nadużywają słowa "duma". Ale znają dobrze słowo "radość". A największą jest dla nich czteropokoleniowa rodzina.

- Mieszka z nami moja mama - mówi pan Reinhard - która zbliża się do 88. roku życia, córka Sabina z zięciem Tomaszem (oni w przyszłości przejmą gospodarstwo). I wnuczki - pięcioletnia Ania i o trzy lata starsza Julia. Druga córka, Urszula, z zięciem mieszkają osobno. Ale pomagają wszyscy.

Śladami Ani biegniemy do kącika dla dzieci. Trawa przycięta jak na Wembley, obok piaskownica - oczywiście, zamykana na noc, żeby nie służyła za kuwetę kotom - sąsiaduje z huśtawką. Obok wymurowany grill i biesiadna wnęka. Widać, że mieszkańcy potrafią i pracować, i odpoczywać.

- Nasz zięć jest prawdziwą złotą rączką - chwalą teściowie. - Sam zrobił stoły i ławy do tej wnęki. Obłożył granitem gnojownik. Umie zrobić wszystko i nie boi się pracy. Młodzi zajmują się też tym, co związane z komputerami, a tych w dzisiejszym gospodarstwie rolnym coraz więcej.

Pracowitość w tym domu nosi się w genach. Pan Reinhard wspomina, że kiedy był chłopcem, w jego domu wszyscy pracowali w gospodarstwie.

- Dziesięciolatek orał ani siał nie będzie, ale może i powinien choćby pozamiatać podwórko, pozbierać i uporządkować narzędzia - mówi - nawet jak za pierwszym i drugim razem trzeba po nim poprawić, to wyrabia się nawyk uczestnictwa w życiu rodziny i gospodarstwa. To działa. Pamiętam naszą radość, jak córki same - bez naszej inspiracji - zrobiły razem z prawem jazdy na samochód uprawnienia na ciągnik.

Chociaż nie chodziły do szkoły rolniczej. A potem jakoś pogodziły studia, małżeństwo, macierzyństwo, pracę zawodową i pracę na roli. W takich momentach człowiek wie, że wychował dzieci.
Pan Reinhard działa w Związku Śląskich Rolników i wiele razy odwiedzał w ramach wyjazdów szkoleniowych podobne do swego gospodarstwa w Niemczech. I wtedy też czuł radość.

- Myślę, że my, rolnicy na Śląsku, nie musimy mieć dzisiaj żadnych kompleksów. Nie ustępujemy ani pod względem wyposażenia, ani technologii, ani estetyki - mówi - a przecież zaczynaliśmy po PRL-u z całkiem innego pułapu niż oni.

Pani Gerda lubi podróże. Najchętniej jeździ na organizowane w tutejszej parafii Solec pielgrzymki. Była już m.in. w Rzymie i w Asyżu, we francuskich sanktuariach Lourdes i La Salette i w bawarskim Altoetting. Kiedy jest w domu, znajduje czas na prowadzenie kroniki miejscowej mniejszości, która jest w praktyce kroniką życia 200-osobowej wioski. No i - jak każe śląska tradycja - na sobotę i niedzielę piecze ciasto. Zawsze. Przecież to należy do porządku świata.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska