Najpierw ludzie, potem kadry

Redakcja
Ryszard Zembaczyński
Ryszard Zembaczyński
Z prezydentem Opola Ryszardem Zembaczyńskim rozmawia Mirosław Olszewski

- Niebawem minie sto dni od wyborów samorządowych.
- Tak? Nie liczę... ale minęło chyba dopiero pięćdziesiąt dni od zaprzysiężenia.

- Jest tak, jak pan sobie wyobrażał przed objęciem stanowiska?
- Poprzedni zarząd miasta, zwłaszcza w ostatnim okresie swej pracy, nie podejmował wielu decyzji, które trzeba było podjąć, by utrzymać ciągłość funkcjonowania wielkiego organizmu, jakim jest samorząd miasta Opola. Zaskoczyła mnie zatem ilość spraw, do których dziś musimy wracać, mozolnie kompletując dokumentację.

- Spektakularne zwycięstwo prawicy rozbudziło nadzieje wielu mieszkańców miasta na to, że zmieni się niemal wszystko i prawie od ręki.
- Tak. I sądzę, że zmieniło się dużo. Zmienił się przede wszystkim styl pracy. O ile przedtem, mówię o czasach poprzedniego zarządu, praca tu była lekka, łatwa i przyjemna, zarządzający miastem nie wnikali w szczegóły spraw, w niuanse umów, nie kontrolowali tak dokładnie jak my faktur, to teraz obowiązuje zasada szczegółowej analizy umów, listów i skarg obywateli. To, że weszliśmy tutaj z tak olbrzymim mandatem zaufania, sprawiło, że wielu obywateli, którzy ze swoimi sprawami nie mogli się przebić poprzednio, przyszło tu teraz ponownie. I mamy do czynienia z ogromem spraw, często sięgających korzeniami wiele lat wstecz, a dotyczących zarządzania mieniem komunalnym, lokalami. Wczoraj na przykład badałem sprawę z 1993 roku, dotyczącą działań zarządu Zieleni Miejskiej, których skutki są kwestionowane dziś przez jednego ze skarżących i wynikają z umów i aktu notarialnego. I podobnych spraw są setki. Mandat zaufania, którym zostaliśmy obdarzeni w wyborach, wywołał lawinę spraw obywatelskich.

- Aż tak wiele trzeba sprzątać po poprzednikach?
- Niestety tak. Między innymi dlatego chcemy rozbudować wydział kontroli w ratuszu. Interesy miasta to tysiące faktur, umów, zleceń, które trzeba bardzo pieczołowicie kontrolować. Przy dotychczasowej liczbie etatów w referacie kontroli to praktycznie niewykonalne.

- Po wyborach panowała opinia, że w ratuszu dojdzie do kadrowej rewolucji. Tymczasem wielu naszych czytelników w telefonach do redakcji coraz częściej mówi: tam są wciąż ci sami ludzie! Zatem po co była ta cała zmiana?
- Proszę pamiętać, że wszyscy naczelnicy wydziałów i ich zastępcy są mianowani. Ustawodawca nie dał osobom, które pochodzą z wyborów bezpośrednich, wolnej ręki w tej materii.
- Pan nie może swobodnie dobrać sobie współpracowników?
- Nie mogę tak po prostu odwołać grupy naczelników. Musiałbym najpierw przez dwa lata dokonywać oceny kadrowej, a więc uruchomić i przejść długotrwałą i dość skomplikowaną procedurę. W praktyce, jeśli mam do wyboru, czy najpierw zająć się sprawami obywateli, czy poświęcać czas i energię na przeglądy kadrowe, wybieram to pierwsze.

- Plotka głosi, że w ratuszu trwa strajk włoski urzędników niechętnych nowej władzy.
- Nie słyszałem... W niektórych wydziałach sprawy są załatwiane szybko i profesjonalnie, w innych widać niedociągnięcia i opóźnienia. Ale trudno mi ocenić, czy wynika to z nadmiernego obciążenia stanowisk w tych wydziałach pracą, czy są jakieś inne powody.

- Wolałby pan mieć całkowicie wolną rękę w dobieraniu sobie bezpośrednich współpracowników?
- Tak. Ale na przykład związki zawodowe bez entuzjazmu odnoszą się do propozycji takich rozwiązań. Mówią tak: czy co cztery lata mamy spodziewać się kadrowej czystki? I jaki fachowiec zdecydowałby się na pracę w ratuszu, skoro przy każdej zmianie władzy musiałby drżeć o posadę?

- Pomówmy o Tesco. Pańskie stanowisko w sprawie warunków powstania tego hipermarketu wydaje się niejednoznaczne.
- W rozmowach powadzonych z tą firmą poprzedni zarząd miasta popełnił kardynalny błąd, nie włączając do zakresu inwestycji wiaduktu nad torami kolejowymi. Zapytałem ekspertów, czy w takim stanie komunikacji w tym rejonie można wyobrazić sobie powstanie ogromnego hipermarketu. I ich opinia była jednoznaczna - nie. Byłbym zatem złym gospodarzem miasta, gdybym zgodził się na budowę Tesco na dotychczasowych warunkach. Ale nic nie jest przesądzone. Aktualna jest propozycja ulokowania Tesco przy ul. Ozimskiej, jeśli tylko inwestor zdecyduje się na rozszerzenie zakresu rzeczowego o przebudowę wiaduktu w tamtym rejonie.

- Czy miasto stać na ewentualne zapłacenie Tesco kary za zerwanie umowy?
- Gdybyśmy się upierali jedynie przy zmianie lokalizacji z ulicy Ozimskiej na Wrocławską, to takie ryzyko mogłoby zaistnieć. Ale powtarzam: sprawa jest wciąż otwarta, wciąż badamy implikacje prawne.

- Podczas kampanii mówił pan o potrzebie powołania w mieście parku przemysłowego. Czy miasto zrobiło już coś w tej sprawie?
- Dwa miesiące to trochę za mało, by mówić już o takich konkretach. Prace nad tym projektem trwają. Przede wszystkim miasto musi przygotować atrakcyjną ofertę w postaci uzbrojonych terenów. To wymaga czasu: trzeba wykupić tereny. Wraca przy okazji projekt, by park ulokować jednak na terenie byłego Metalchemu.

- Podczas kampanii ostro pan się temu przeciwstawiał.
- Ponieważ jest tam problem z komunikacją. Ale pomysł z lokalizacją parku przemysłowego tam właśnie można nadal dyskutować.

- Dlaczego opowiada się pan za wstrzymaniem tempa budowy obwodnicy?
- To nieporozumienie. W latach 2004-2007 miasto będzie musiało mieć pieniądze na sfinansowanie tyleż niezbędnych, co kosztownych projektów. ISPA pochłonie 50 milionów, przebudowa kilku wiaduktów w mieście - 15 milionów, rozbudowa wysypiska odpadów - 30. Nie wchodząc w szczegółowe kalkulacje, muszę powiedzieć tak: uważam, że lepiej będzie, gdy dokończenie obwodnicy sfinansowane zostanie z funduszy pochodzących z Unii Europejskiej. Sądzę, że warto się o to postarać, ponieważ wchodzą tu w grę kwoty pozwalające sfinansować budowę w siedemdziesięciu pięciu procentach ze środków europejskich. Z drugiej strony, jeśli uda nam się skorzystać z funduszy pochodzących z rezerwy celowej ministra, to nie wykluczam, że obwodnica będzie budowana nadal w 2003 roku. Przy czym trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, dokąd ma sięgać ta obwodnica. Na razie mówi się, że do ulicy Strzeleckiej, natomiast naszym zdaniem docelowo powinna ona dojść aż do ul. Oświęcimskiej.

- Wciąż odżywające konflikty w obozie prawicy w radzie miasta przeszkadzają panu w pracy czy też pozycja prezydenta wybranego w bezpośrednich wyborach, z silnym mandatem, pozwala panu na komfort nieprzejmowania się radą?
- Dopóki decyzje podejmowane przez radę dobrze służą interesom obywateli, więc i miasta, nie widzę powodów do szczególnego niepokoju. Spory, żywe dyskusje mogą być twórcze. Dlatego jeśli nawet niektóre uchwały rada podejmuje takimi większościami głosów, które na pierwszy rzut oka mogą dziwić, ale są sensowne, wypada się tylko cieszyć.

- Gdy powstawała nowa ordynacja wyborcza, było wiele obaw o to, że prezydenci, burmistrzowie i wójtowie będą mieli zbyt silną pozycję wobec rad. Czy czuje pan ten komfort?
- Współpracuję z radą na zasadzie pełnego partnerstwa. Także dlatego, że w wielu kwestiach, jak na przykład korekta budżetu, to jedynie ona może podjąć jakąś wiążącą decyzję. Trudno mi też sobie wyobrazić sytuację, w której rada zostałaby na przykład sprowadzona do roli maszynki do głosowania projektów uchwał przygotowywanych przez organ wykonawczy. Właśnie ten klimat partnerstwa wydaje mi się szczególnie ważny. Wszyscy powinniśmy dbać o to, by w każdej debacie brać pod uwagę wszystkie opinie. Także krytyczne. Ta gra - w dobrym rozumieniu tego słowa - w której bierzemy udział, ma na celu znalezienie najlepszych rozwiązań konkretnych problemów, a nie postawienie na swoim.

- A jak się panu gra z SLD? Po wyborach mówiono, że przegrana ekipa Sojuszu będzie w radzie opozycją betonową.
- SLD jest bardzo niegrzeczne w stosunku do mnie. Ich wypowiedzi bywają bardzo aroganckie. Zwłaszcza pana Synowca. Boleję nad tym, bo nie wyobrażam sobie, bym w podobny sposób zaczął się zwracać do radnych Sojuszu czy ich przewodniczącego. Jestem za twardą dyskusją o sprawach publicznych, jestem otwarty na argumenty, ale personalne ataki zupełnie niczemu nie służą.

- SLD może i bywa niegrzeczne, ale to dzięki ich głosom przeszły ważne dla pańskiej ekipy uchwały, a także niektóre kandydatury.
- To dobrze. To znaczy, że ludzie myślą i nie ulegają pokusie zachowań czy głosowań stricte politycznych. To znaczy wreszcie, że tam, gdzie w grę wchodzi interes miasta, podziały partyjne i ideologiczne schodzą na dalszy plan.

- Co w ciągu tych niecałych jeszcze trzech miesięcy udało się panu? Z czego jest pan zadowolony?
- Sądzę, że do sukcesów mogę zaliczyć nowy styl pracy w ratuszu. Wierzę, że z upływem czasu potrafią to też docenić sami opolanie.

- A największa porażka?
- To ta sterta papierów, którą widzi pan na moim biurku. Każdą z tych spraw, które kiedyś nie zostały załatwione tak jak trzeba, dziś muszę analizować od podstaw.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska